W wystąpieniu Donalda Tuska na forum Parlamentu Europejskiego, oficjalnie inaugurującym polską prezydencję w UE, nie brakowało wielkich słów, wyczuwalnych emocji oraz historycznych nawiązań. Nie zabrakło też mobilizacji, bo ta była wyczuwalna niemal w każdym zdaniu.
Tusk mobilizuje i ostrzega. „Sielanka się skończyła”
– Europejczyku i Europejko, podnieście wysoko głowy. Europa była, jest i będzie wielka – mówił do europarlamentarzystów Tusk. I apelował o to, by nie tracili ducha, by nie poddawali się marazmowi. – Europa to odwaga i śmiałość. To wiara we własne siły. Europejska specjalność to radzić sobie z tym co nowe. Adaptować się do zmian – kontynuował polski premier.
Tusk obszernie nawiązał też do licznych słów krytyki pod adresem UE ze strony Donalda Trumpa. Nowy-stary amerykański prezydent zarzuca unijnym krajom, że wiele z nich jedzie w NATO na gapę w kwestii odpowiedzialności za swoje bezpieczeństwo. Zapowiada też, że za jego prezydentury musi się to zmienić, a on oczekuje od członków NATO wydatków rzędu 4-5 proc. PKB na obronność.
– Donald Trump rzucił nam wyzwanie. Czy mamy się na niego za to obrażać? Możemy, ale co to da? Czy mamy się do niego łasić, prosić o łaskę? To nie jest droga. Wcale tego nie oczekuje. A może Donald Trump nazwał tylko rzeczy po imieniu? Może to nie on, tylko współczesny świat rzuca nam wyzwanie, a my po prostu musimy je podjąć – pytał europejskich liderów Tusk.
Dla tych, dla których odpowiedź na te pytania nie była jasna, polski premier miał też kilka ostrzeżeń. – Na świecie nastąpiła zmiana. Sielanka się skończyła. Jak to nazwał Macron, nastał czas drapieżników. Mamy wojnę na granicy, agresywną Rosję, coraz potężniejsze Chiny i rewolucyjną zmianę w Stanach Zjednoczonych – wyliczał Tusk.
/
Dlatego, jak podkreślił, „Europa musi i może być silna”. – Skończył się czas beztroski. Ciężko się z nim rozstać, trochę jak z dzieciństwem, kiedy wyprowadzamy się od rodziców i sami musimy zadbać o nasze bezpieczeństwo – kontynuował, jednocześnie apelując do UE o siłę. – Jeśli demokracja ma przetrwać, to nie może kojarzyć się ludziom z bezradnością. UE musi stać się synonimem siły. Etyki, moralności, ale i siły. W polityce ktoś bezsilny jest żałosny, jest godny pogardy – stwierdził.
UE gotowa do zajęcia miejsca Stanów Zjednoczonych
Słowa Donalda Tuska można by potraktować jako ostre i otrzeźwiające wystąpienie, ale tylko wystąpienie. Ot, efektowny zabieg retoryczny na ważną polityczną okazję. Rzecz w tym, że to, co mówi Tusk – a mówi o tym nie pierwszy już raz – wpisuje się w szerszy kontekst. Podobnych apeli i zapewnień ze strony innych czołowych polityków unijnych i europejskich pojawiło się bowiem w ostatnim czasie więcej.
Większość z nich skupia się na kwestii wojny w Ukrainie i roli Unii Europejskiej w zapewnieniu sprawiedliwego zakończenia tego konfliktu. To natomiast ściśle wiąże się z wynikiem wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i powrotem do Białego Domu Donalda Trumpa, który w trakcie swojej kampanii otwarcie mówił o tym, że Ameryka wydaje zbyt dużo na pomoc Ukrainie czas z tym skończyć.
Unia już jest globalnym mocarstwem (…). Europa ma do odegrania rolę na Ukrainie, w naszych bezpośrednim sąsiedztwie, ale też na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Łacińskiej i innych miejscach globu. Musimy po prostu wykorzystać naszą silną pozycję i przestać uciekać od roli lidera
~ Roberta Metsola, przewodnicząca Parlamentu Europejskiego, w wywiadzie dla Interii
Po jego zwycięstwie dla UE stało się jasne, że przyszłość Ukrainy jest bardzo niepewna i w dużej mierze zależeć będzie właśnie od Wspólnoty, a nie od Stanów Zjednoczonych. UE nie zamierza jednak uciekać od olbrzymiej geopolitycznej odpowiedzialności.
– Jestem naprawdę pewna, że wszyscy inni członkowie, a mam nadzieję, że także Stany Zjednoczone, są gotowi kontynuować wsparcie dla Ukrainy – przyznała na początku stycznia Kaja Kallas, cytowana przez agencję AFP. – Unia Europejska jest również gotowa przejąć to przywództwo, jeśli Stany Zjednoczone nie będą tego chciały – zaznaczyła szefowa unijnej dyplomacji. Rozmawiając z dziennikarzami w drodze na spotkanie sojuszników Ukrainy w niemieckim Ramstein, estońska polityczka podkreśliła też, że „nie jest w interesie Ameryki, aby Rosja była najsilniejszą siłą na świecie”.
Dokładnie o tę kwestię Interia zapytała też szefową Parlamentu Europejskiego. – Ukraina pozostaje naszym najwyższym priorytetem – bez chwili wahania odparła Roberta Metsola, przypominając, że UE wspiera Ukrainę od pierwszego dnia wojny. – Będziemy stać przy Ukrainie tak długo, jak to będzie konieczne. Europa nie pozwoli, żeby cokolwiek osłabiło naszą determinację – dodała.
Przewodnicząca PE w wywiadzie dla Interii powiedziała jeszcze jedną znamienną rzecz. Pytana o to, czy UE jest w stanie grać na równych warunkach z Amerykanami i Chińczykami w globalnej geopolitycznej rozgrywce, zapewniła, że „Unia już jest globalnym mocarstwem”. – Europa ma do odegrania rolę na Ukrainie, w naszych bezpośrednim sąsiedztwie, ale też na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Łacińskiej i innych miejscach globu – wyjaśniła Metsola. – Musimy po prostu wykorzystać naszą silną pozycję i przestać uciekać od roli lidera – podkreśliła.
„Biała księga”, nowy budżet i kredyty
Zmiana zachodząca wewnątrz UE to jednak nie tylko słowa. Kluczowe są tu działania i namacalne efekty. Także tutaj w gronie 27 państw unijnych sporo się dzieje.
Po pierwsze, wspomniana Kaja Kallas oraz odpowiedzialny za obronność litewski komisarz Andrius Kubilius przygotowują tzw. białą księgę europejskiej obronności. To dokument, którego powstanie w trakcie pierwszych 100 dni nowej Komisji Europejskiej, obiecała przewodnicząca Ursula von der Leyen. Ma stanowić diagnozę dotychczasowych zaniedbań krajów UE w tym obszarze, a także mapę potrzeb i priorytetów na przyszłość. Tak, żeby planowane inwestycje nie okazały się pieniędzmi wyrzuconymi w błoto.
/
Skoro o pieniądzach mowa, to są one drugim dowodem na szybko zachodzącą w UE zmianę. Komisarz Kubilius oczekuje, że w nowym budżecie unijnym (na latach 2028-34) fundusze na obronność wyniosą 100 mld euro. To dziesięciokrotnie więcej niż w aktualnej perspektywie budżetowej. – Musimy być gotowi na możliwość rosyjskiej agresji – argumentował w wywiadzie dla „Politico” litewski polityk. Ostrzegł też swoich unijnych kolegów: – Jeśli zawiedziemy na Ukrainie, to oczywiście prawdopodobieństwo rosyjskiej agresji militarnej przeciwko państwom członkowskim UE może wzrosnąć.
W Brukseli doskonale zdają sobie jednak sprawę, że chociaż 100 mld euro może robić wrażenie, to perspektywa 2028 roku w obecnej sytuacji geopolitycznej i wojennej jest nieakceptowalna. Pieniądze z nowego budżetu można by było wydać w 2029 lub 2030 roku. Wysoko postawieni brukselscy dyplomaci, z którymi w ostatnim czasie rozmawiała Interia, mówią wprost: pieniądze potrzebne są tu i teraz, bo Ukraina walczy o przeżycie właśnie tu i teraz. Rzecz w tym, że w obecnym budżecie środków na wzmocnienie unijnej obronności po prostu nie ma.
Tu dochodzimy do kwestii trzeciej, a więc pozyskiwania nowych funduszy na pomoc Ukrainie i wzmocnienie europejskiego bezpieczeństwa. – Patrzymy na sytuację obecnego budżetu i na co jest w nim jeszcze miejsce. I tego miejsca w ogóle nie ma, więc to chyba najlepiej pokazuje kierunek finansowania – tłumaczył Interii jeden z brukselskich urzędników, dobrze zorientowany w stanie unijnych finansów. To zaś oznacza jedno: kredyty. Kwota, o którą chodzi, jest niebagatelna, bo wedle naszych brukselskich źródeł mowa o nawet 500 mld euro na najbliższe lata.
Na świecie nastąpiła zmiana. Sielanka się skończyła. Jak to nazwał Macron, nastał czas drapieżników. Mamy wojnę na granicy, agresywną Rosję, coraz potężniejsze Chiny i rewolucyjną zmianę w Stanach Zjednoczonych
~ Donald Tusk, premier Polski
Dla UE zaciąganie pożyczek na światowych rynkach finansowych to nie pierwszyzna. Unia zrobiła to już w ostatnich latach, starając się zabezpieczyć państwa członkowskie przed konsekwencjami kryzysu gospodarczego wywołanego pandemią koronawirusa. Wielkim orędownikiem powtórzenia tego manewru, ale w celu doinwestowania unijnej obronności, przemysłu zbrojeniowego i pomocy Ukrainie, jest Polska, która właśnie objęła prezydencję w UE.
Zbudowanie trwałej większości dla zewnętrznego finansowania obronności w najbliższych latach będzie jednym z największych wyzwań polskiego rządu w nadchodzącym półroczu. Stanowisko polski podzielają państwa bałtyckie, a bardzo bliskie przekonania są również państwa nordyckie (co ciekawe, to one historycznie należą do tzw. grupy skąpców, czyli krajów bardzo niechętnie patrzących na zwiększanie wydatków budżetowych UE).
Źródła Interii uważają, że problemem nie powinno być też przekonanie unijnego Południa, które przynajmniej w teorii mogłoby być najmniej zainteresowane tematem, bo rosyjskie zagrożenie nie dotyczy ich bezpośrednio. Prawdziwym wyzwaniem będzie namówienie do nowej inicjatywy Holandii i Niemiec. Holendrzy należą do wspomnianej już „grupy skąpców”, a poza tym od kilku miesięcy rządzi tam eurosceptyczny rząd. Z kolei Niemcy przygotowują się do przedterminowych wyborów parlamentarnych (odbędą się 23 lutego) i nikt nie chce tam teraz słyszeć o kredytowaniu unijnej obronności.
Trumpa gra o epokowy sukces
Ostatnim, ale zdecydowanie nie najmniej ważnym, elementem tej układanki jest nowa amerykańska administracja. To element, w przypadku którego najtrudniej o jakiekolwiek przewidywania, bo Donald Trump jest uosobieniem politycznej nieprzewidywalności.
Już teraz, kilka dni po ponownym objęciu przez niego urzędu, można jednak dostrzec istotne i optymistyczne sygnały. Odmieniane przez wszystkie przypadki w kampanii zakończenie wojny w 24 godziny okazało się – jak wszyscy przewidywali – niewykonalne. Zapewne – to też wszyscy przewidywali – był to po prostu chwytliwy kampanijny spin. Aktualna wersja, o której wspomniał specjalny wysłannik Trumpa ds. Ukrainy Keith Kellogg, to zakończenie wojny w trakcie pierwszych 100 dni prezydentury.
/
Optymistycznych dla Ukrainy sygnałów jest więcej. Michael Walz, doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, przyznał w jednym z telewizyjnych wywiadów, że nowy prezydent jest gotowy znieść ograniczenia w używaniu zachodniej broni przez ukraińską armię. Miałaby to być strategia zmuszająca Kreml do urealniania swoich oczekiwań wobec negocjacji pokojowych i krok w stronę zakończenia wojny.
Sam Trump we wpisie na portalu Truth Social również stara się wywrzeć presję na Rosję. Wzywa Władimira Putina, który już kilkukrotnie odrzucił dotychczasowe propozycje administracji Trumpa, do niezwłocznego uspokojenia sytuacji i zakończenia wojny. Zapowiada też, co stanie się, jeśli rosyjski dyktator z „propozycji” nie skorzysta.
„Jeśli nie dobijemy targu, i to szybko, nie będę mieć wyboru i będę zmuszony nałożyć wysokie podatki, cła i sankcje na wszystko, co Rosja sprzedaje do Stanów Zjednoczonych i licznych innych krajów” – ostrzega Trump. Na koniec dodaje: „Możemy to zrobić po dobroci albo siłą. Po dobroci zawsze jest lepszą opcją”.
W przypadku Trumpa opinia publiczna często koncentruje się na tym, co o Ukrainie mówił w kampanii wyborczej. Eksperci i analitycy od lat śledzący jego poczynania, ale też amerykańską scenę polityczną, wskazują, że dla Trumpa nadrzędny jest jeden cel: zapisać się na zawsze w historii jako prezydent, który osiągnął epokowy sukces.
Takim sukcesem ma być zakończenie wojny w Ukrainie. Jeśli Putin zrazi do siebie ekscentrycznego polityka-miliardera, ten może wesprzeć Ukrainę znacznie bardziej niż administracja Joe Bidena. A to byłaby też świetna wiadomość dla Polski i Unii Europejskiej.