Przemiana się dopełnia, Tusk jest w stanie przedstawić „teorię” nowej „nacjonalistycznej” polityki gospodarczej, wprost przyznającej: kapitał ma narodowość, a zadaniem państwa polskiego jest wspieraniem tego polskiego. Premier chce przy tym odebrać paliwo wyborcze PiS i Karolowi Nawrockiemu.
Nie wiemy, jak ostatecznie skończy się wojna celna rozpętana przez prezydenta Trumpa, czy jego administracji uda się przy jej pomocy zreindustrializować amerykańską gospodarkę, czy wszystko skończy się wyłącznie chaosem i kryzysem gospodarczym. Wiemy za to z pewnością, że przekonanie, jakie wydawało się oczywiste jeszcze 10-15 lat temu – że jedyną możliwą przyszłością jest dalsza pogłębiająca się globalna integracja gospodarcza, dążąca do tworzenia globalnego rynku z jak najmniejszą liczbą barier dla przepływów towarów i kapitałów – dziś oczywiste wcale nie jest. W momencie, gdy największa rynkowa gospodarka świata zaczyna otaczać się protekcjonistycznym murem, można nawet powiedzieć, że znajduje się w głębokim odwrocie.
Jego symptomem być też słowa Donalda Tuska o „końcu naiwnej globalizacji”, wypowiedziane we wtorek na otwarciu Europejskiego Forum Nowej Idei. Gdy takie rzeczy ogłasza nie, zawsze przekonujący, że „kapitał ma narodowość” Kaczyński, nie Adrian Zandberg, wychowany na alterglobalistycznych protestach z początku wieku, ale Donald Tusk – lider środowiska od samego początku transformacji najbardziej chyba w Polsce otwartego na rynkowe przemiany i integrację Polski z globalizującą się gospodarką rynkową – to znak, że coś w globalnym klimacie politycznym się istotnie zmienia.
Dopełnienie przemiany
To kierowany przez Tuska na początku lat 90. Kongres Liberalno-Demokratyczny był najbardziej rynkową partią – poza politycznym planktonem Janusza Korwin-Mikkego – w sejmach pierwszych kadencji. Jeden z jego liderów i najbliższych współpracowników Tuska, Janusz Lewandowski, uważany jest za ojca polskiej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Od polskiego Skarbu Państwa kupował je w dużej mierze kapitał zagraniczny, bo innego za bardzo w Polsce na początku lat 90. nie było, a pierwsze transformacyjne rządy zakładały, że Polska po prostu potrzebuje zagranicznego kapitału i know-how. W dyskusji o prywatyzacji – budzącej liczne kontrowersje – ze środowisk bliskich politycznie Tuskowi płynęły wtedy argumenty, że kapitał „nie ma narodowości”, liczy się to, by jego obecność w Polsce przynosiła Polakom dobrobyt.
Dziś Tusk mówi: — Czas, by głośno powiedzieć, że kończy się era naiwnej globalizacji. Jeśli chcemy budować bezpieczne państwo, Polska w tym konkursie egoistów nie może być naiwnym partnerem. To czas na repolonizację, budowę narodowej gospodarki, rynku kapitałowego.
Zapowiada też, że spółki Skarbu Państwa mają od teraz, nawet jeśli działają jako spółki akcyjne, nie tylko maksymalizować zyski, ale też służyć obywatelom i strategicznym interesom państwa i jego gospodarki. Na przykład dostarczając tej ostatniej taniej energii elektrycznej, wspierając w ten sposób konkurencyjność polskich przedsiębiorstw.
Czy Tusk w ten sposób odcina się od swoich ideowych korzeni z lat 90? Pewnie pojawią się takie głosy, zarzucające premierowi koniunkturalizm i brak wiarygodności. Jednocześnie przemiana Tuska nie datuje się od dziś. Już ostatnie rządy Tuska, zwłaszcza druga kadencja po 2011 r. bynajmniej nie powtarzała polityki z lat 90.
Zamiast nowej fali prywatyzacji rząd PO-PSL proponował wtedy politykę wsparcia dla narodowych czempionów. Tusk znacjonalizował środki z OFE – co skutkowało buntem części najbardziej liberalnego zaplecza partii i dało polityczne paliwo powstaniu Nowoczesnej Ryszarda Petru.
W okresie 2011-15 odejście od liberalnych gospodarczych dogmatów łatwiej przychodziło jednak PO w praktyce niż teorii. Teraz przemiana się dopełnia.
Odebrać patriotyzm gospodarczy PiS
Ta przemiana lidera PO nie dopełniłaby się, gdyby nie zmiany w globalnej i krajowej polityce. Jak wszystko w roku, gdy wybieramy prezydenta, ma ona kampanijny kontekst. Tusk ma świetny społeczny słuch, wie doskonale jakie tematy „grzeją” opinię publiczną. Odkąd wrócił do polskiej polityki z Brukseli, konsekwentnie realizuje też strategię zgodnie, z którą żadnego uruchamiającego społeczne emocje tematu nie można bez walki oddać politycznym konkurentom i przeciwnikom.
Tak w kampanii wyborczej w 2023 r. było choćby z tematem dostępności mieszkań. Tusk uznał, że nie można oddać go lewicy i rzucił, chyba ku zaskoczeniu sporej części swojego zaplecza, hasło „mieszkanie prawem, nie towarem”. Znów odchodząc od wolnorynkowego dogmatyzmu i przekonania – jakie kształtowało jeszcze politykę mieszkaniową rządów PO w okresie 2007-15 – że problem dostępności mieszkań zasadniczo rozwiążą deweloperzy i banki, ewentualnie wspierani przez dopłaty do kredytów.
Na jeszcze większą skalę Tuskowi udało się przeprowadzić podobny manewr z tematami migracji i ochrony granicy. W ciągu kilku miesięcy przed wyborami 15 października nie tylko odebrał te tematy PiS, ale skutecznie przedstawił Platformę jako partię równie, jeśli nie bardziej twardą i wiarygodną w tych obszarach – w czym znacznie pomogła kompromitująca PiS afera wizowa.
Retoryka z wtorku ma wśród licznych celów także odebranie temat patriotyzmu gospodarczego PiS i jego „kandydatowi obywatelskiemu”, Karolowi Nawrockiemu. Wpisuje się ona zresztą w to, co w kampanii mówi kandydat KO, Rafał Trzaskowski. Prezydent Warszawy o „patriotyzmie gospodarczym” mówi praktycznie, odkąd został kandydatem partii na prezydenta, od grudnia 2024 r.
Trudno powiedzieć, na ile Trzaskowski realnie przyciągnie w ten sposób bardziej etatystycznie nastawionych wyborców, sceptycznych wobec wolnego rynku i globalizacji. Można się spodziewać, że podobna retoryka ma na celu nie tyle odebranie elektoratu kandydatowi PiS, co zdemobilizowanie wyborców, których PiS mógłby popchnąć do pójścia do urn, strasząc „Polską liberalną” oraz podążanie za zmianą nastawień własnego elektoratu.
Skończy się jak z mieszkaniami
Za deklaracjami Tuska o „mieszkaniu prawem, nie towarem” jak dotąd nie poszedł żaden radykalny przewrót w polityce mieszkaniowej, choć minęło już prawie półtora roku, od kiedy został premierem. Koalicja nie jest w stanie się porozumieć, jak wyglądać ma jej polityka mieszkaniowa, zwolennicy wspierania budownictwa społecznego na wynajem tkwią w klinczu ze zwolennikami nowego programu dopłaty do kredytów.
Czy podobnie będzie ze zwrotem ku „patriotyzmowi gospodarczemu”? Tusk we wtorek wymienił kilka konkretów, określających jak wyglądać ma nowa, nastawiona na „patriotyzm gospodarczy” polityka. Padły cztery obietnice: nadzór na kolejowy terminalem przeładunkowym w Sławkowie w województwie śląskim ma być stuprocentowo polski, aż 53 miliardy dolarów z inwestycji w polską energetykę jądrową ma trafić do polskich firm, rząd ma dostawać raporty od spółek Skarbu Państwa, zobowiązanych zdawać sprawę z tego, jak wspierają polski kapitał. Częścią programu patriotyzmu gospodarczego ma być też nowy pakiet deregulacyjny – co akurat bliższe jest staremu, liberalnemu DNA Platformy niż nowemu „nacjonalizmowi gospodarczemu”.
Pierwsze trzy rozwiązania — Sławków, polscy wykonawcy przy programie atomowym, centralizacja zarządzania spółkami Skarbu Państwa — są sensowne i dość zdroworozsądkowe. Nie tworzą jeszcze zmiany paradygmatu na bardziej ekonomicznie „nacjonalistyczny”. Czy faktycznie do niej dojdzie, zobaczymy za jakiś rok, gdy Tusk będzie miał już pewnie komfort rządów wspólnie z bliskim sobie prezydentem. Jednak już samo to, że Tusk czuje polityczną potrzebę ogłaszania przełomu, pokazuje, jak wiele zmieniło się od czasów, gdy wyjeżdżał do Brukseli.