Wśród ludów Północy, przybywających na nasze ziemie, byli nie tylko wojownicy i rabusie, ale też zwyczajni ludzie, nieparający się zajęciami, z którymi wikingów kojarzymy – mówi dr hab. Leszek Gardela.

dr hab. Leszek Gardela*: Relacje między Północą a południowym wybrzeżem Bałtyku istniały od dawna. Według naszej obecnej wiedzy sięgają wręcz czasów pradziejowych. Ale wtedy były raczej sporadyczne, natomiast w epoce wikingów, pomiędzy VIII a IX w., znacznie się zintensyfikowały.

– Jeżeli mówimy o czasach wikingów, to pierwsze takie ślady obecności ludzi z Północy rejestrujemy na naszych terenach punktowo przynajmniej od wiekuIX, przede wszystkim wzdłuż Bałtyku. Jednym z takich najpopularniejszych, najbardziej spektakularnych miejsc było Truso, czyli osada rzemieślniczo-handlowa odkryta w dzisiejszym Janowie Pomorskim. Kolejnym punktem z tej pierwszej fali kontaktu jest cmentarzysko na Pomorzu Zachodnim w Świelubiu niedaleko Kołobrzegu. Znaleziono tam około 100 kopców pogrzebowych z grobami ciałopalnymi. Wśród spalonych szczątków znajdowała się cenna biżuteria charakterystyczna dla Skandynawów, bardzo odmienna od tej, którą noszono na Słowiańszczyźnie. Nieco później, w drugiej połowie X i w XI w., ślady skandynawskie pojawiają się na Wolinie.

– Od stosunkowo niewielkiej osady mającej aspiracje do stania się ważnym miejscem handlu, w drugiej połowie X w. Wolin wyewoluował we wczesnośredniowieczną metropolię, będącą głównym miejscem spotkań i handlu między Skandynawami a Słowianami. Wtedy na Wolinie był prawdziwy boom gospodarczy, ale stosunkowo szybko, bo już w pierwszej połowie XI w., metropolia zaczęła tracić swoje znaczenie. Warto wspomnieć, że nieco dalej na zachód, już na terenie dzisiejszych Niemiec, w Menzlin w Meklemburgii – jakieś 50 km od Świnoujścia – znajduje się ciekawe cmentarzysko ciałopalne dość podobne do tego ze Świelubia. Niezwykłe jest jednak to, że w Menzlin groby są oznaczone kamieniami, które tworzą układy w kształcie okręgów albo wikińskich łodzi.

– Warto podkreślić, że wśród ludów Północy, przybywających na nasze ziemie, byli nie tylko wojownicy i rabusie, ale też zwyczajni ludzie, nieparający się zajęciami, z którymi wikingów kojarzymy. Byli więc i kupcy, i rzemieślnicy, i uciekinierzy, którzy z różnych powodów musieli opuścić swoje ziemie. Akurat wikingów w sensie dosłownym – czyli głodnych łupów wojowników – to prawdopodobnie za wiele tutaj nie przyciągało. Myślę, że te ziemie były magnesem dla Skandynawów z bardzo różnymi, niekoniecznie militarnymi motywacjami.

– W IX i X w. tych czynników mogło być sporo. Nie tylko ekonomicznych, ale też politycznych. W tym czasie w Skandynawii różni pomniejsi czy trochę więksi władcy i królowie zaczynali coraz bardziej naciskać na lokalną ludność, chcąc te grupy jednoczyć, tworzyć pierwsze państwa itd. Nie wszystkim się to podobało, więc być może część ludzi z Północy szukała lepszego albo odmiennego, życia w innych stronach.

– Z tym akurat było różnie, bo ziemi nie wszędzie brakowało. Jeśli chodzi o obszary Danii, to gleby są tam jak najbardziej uprawne, wobec czego nie było problemu z działalnością rolniczą. W południowej Szwecji również było to możliwe, natomiast im dalej na północ, tym gorzej. Jeśli mówimy o Norwegii, to tam dobrych ziem uprawnych było mało. Jak ktoś był rolnikiem i nie odziedziczył dobrego poletka, to rzeczywiście mogło go to skłonić do szukania szczęścia gdzie indziej. Tacy ludzie mogły trafiać na ziemie słowiańskie.

– W tamtych czasach Bałtyk nie był barierą nie do przekroczenia, tylko – można powiedzieć – wielką autostradą wczesnego średniowiecza. I te kontakty drogą morską były bardziej intensywne, niż mogłoby się wydawać. Z Danii zresztą można było dotrzeć na ziemie słowiańskie drogą lądową. I działało to w obie strony – tak samo jak dla Skandynawów wypad na Słowiańszczyznę nie był wielkim wyczynem, tak dla Słowian wypad na północ był prosty. Kontakty były bardzo symetryczne, tak w zakresie handlu, wymiany, jak i spraw politycznych.

– Mogli poszukiwać pewnych towarów, które były u nich niedostępne albo były u nich uznawane za luksusowe, albo których sami nie potrafili wytwarzać. Wśród nich mogła być między innymi słowiańska ceramika, bo ceramika nie była najmocniejszą stroną Skandynawów. Między innymi dlatego, że szczególnie w Szwecji nie ma odpowiednich złóż gliny i silnych tradycji garncarskich.

– Z naszych ziem eksportowana mogła być np. sól i być może wokół handlu solą skupiona była skandynawska diaspora w Świelubiu. W nieodległym Kołobrzegu są solanki, więc można spekulować, że były one magnesem na przybyszów z daleka. Również miód był niezwykle cennym dobrem. No i wreszcie, niechlubnie lub nie, parano się handlem żywym towarem. Eksportowani byli ludzie – słowiańscy niewolnicy.

– Nie tylko. Skandynawowie mogli funkcjonować jako pośrednicy w dalekosiężnym handlu niewolnikami, których sprzedawali do krain arabskich czy gdziekolwiek tacy niewolnicy byli potrzebni. Warto pamiętać, że po obu stronach Bałtyku w momencie, kiedy formują się państwa, pojawiają się duże potrzeby i inwestycje. Buduje się potężne grody, zaczyna stawiać mosty, konstruować drogi, rozwijać gospodarkę. Do tego wszystkiego potrzeba taniej – a najlepiej darmowej – siły roboczej. Również na naszych ziemiach, np. w Wielkopolsce, grody nie narodziły się same. W ich budowę musiały być zaangażowane tysiące ludzi i nie sądzę, że wszyscy to robili chętnie i z własnej woli.

– Wydaje mi się, że wojownicy za bardzo nie mieli tutaj co łupić. Takie incydenty mogły mieć miejsce, ale nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić ani na podstawie źródeł pisanych, ani na podstawie znalezisk archeologicznych. Nie było tutaj żadnych klasztorów w tym okresie, kościołów i ich dóbr, które, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, można było okraść. Wiele jednak wskazuje na to, że kontakty między Skandynawami a Słowianami zachodziły na poziomie elitarno-wojowniczym. Skandynawowie i Słowianie potrafili i chcieli ze sobą współpracować w sferze militarnej, ale także dyplomatycznej.

– Tak, to źródła pisane, które potwierdzają, że między władcami skandynawskimi a słowiańskimi zachodziły bardzo poważne kontakty dynastyczne. Jeśli chodzi o np. relacje duńsko-zachodniosłowiańskie, wiemy z różnych materiałów pisanych, że takowe utrzymywał np. słynny władca Harald Sinozęby.

– Można powiedzieć, że był to skandynawski odpowiednik Mieszka I. Obaj władali mniej więcej w tym samym czasie, jednoczyli swoje ludy, dokonywali inwestycji i budowali grody, doprowadzili także do – przynajmniej nominalnej – chrystianizacji swoich ziem.

– Raczej nie, a przynajmniej nie mamy na to dowodów. Ale Harald jako swoją drugą żonę wybrał Słowiankę – księżniczkę o imieniu Tova. Była córką obodryckiego wodza o imieniu Mściwoj, który zresztą przeszedł do historii dzięki temu, że oblegał Hamburg w roku 983. Takie małżeństwo międzykulturowe zapewne miało służyć zacieśnieniu związków militarnych oraz politycznych, w tym okresie zapewne skierowanych przeciwko cesarstwu Ottonów, z którymi obaj władcy mieli trochę na pieńku.

– Niewiele, oprócz tego, że trafiła do Danii jako żona Haralda. Ale przetrwało po niej coś niezwykłego. Będąc już w Danii, postawiła kamień runiczny, który przetrwał do dzisiaj. Tova postawiła go ku pamięci swojej matki. Widnieje też na nim wzmianka, że wzniosła go Tova, żona Haralda. Ów wspaniały zabytek dobitnie potwierdza jej małżeństwo z władcą Danii.

– Mówiąc o wikingach, najczęściej myślimy o uzbrojonych po zęby mężczyznach, ale tak naprawdę tych wikingów-wojowników w materiale archeologicznym za bardzo nie widać. Widać przede wszystkim kobiety. Powiedziałbym, że najwięcej śladów skandynawskich, jakie mamy z ziem polskich, to są ślady kobiet.

– Odpowiem pytaniem – po czym możemy zidentyfikować obcych, na przykład Skandynawów, w znaleziskach archeologicznych? Generalnie albo przez budownictwo, którego u nas jest niewiele, albo przez pojedyncze zabytki, albo poprzez groby. Ale żeby powiedzieć, że dany grób należał do Skandynawa, a nie Słowianina, musimy znaleźć w nim coś bardzo charakterystycznego, coś, co dzisiaj określilibyśmy mianem stroju ludowego. Najczęściej są to wyroby metalowe. I te skandynawskie przedmioty metalowe, które przetrwały na ziemiach polskich i mają pochodzenie północne, to w 90 proc. kobieca biżuteria.

– Podstawową różnicą między słowiańską modą kobiecą a skandynawską jest to, że Słowianki ozdabiały przede wszystkim głowę – to były ozdoby w postaci tak zwanych kabłączków skroniowych, które noszono przyczepione do chust, opasek bądź diademów. Natomiast Skandynawki ozdabiały przede wszystkim okolice klatki piersiowej i piersi. Na Północy popularne więc były naszyjniki i brosze. I właśnie tego rodzaju przedmioty znaleziono w Świelubiu – archeolodzy odnaleźli tam między innymi kilka owalnych broszy oraz różnego rodzaju paciorki, które noszone były w formie kolii. Nie ma wątpliwości, że to są wyroby z Północy.

– Tych śladów jest o wiele mniej. Przede wszystkim dlatego, że mężczyźni w odróżnieniu od kobiet nie nosili aż tyle biżuterii. Mężczyzn ze świata Północy możemy próbować identyfikować poprzez broń czy elementy wyposażenia jeździeckiego. Ale tutaj znowu rodzi się wiele wątpliwości, ponieważ w epoce wikingów właściwie w całej północnej, zachodniej i środkowej Europie broń była bardzo podobna. Używano praktycznie tych samych albo bardzo zbliżonych militariów i jedyne, co mogło ewentualnie świadczyć o jej takim czy innym pochodzeniu lub lokalnej adaptacji, jest zdobnictwo. I takich elementów uzbrojenia, które są ewidentnie wykonane w stylach skandynawskich, na ziemiach polskich jest bardzo niewiele. Istnieje jednak pewna kategoria przedmiotów, która jest charakterystycznie skandynawska i dostarcza nam mnóstwo ciekawych informacji. To są mianowicie dolne okucia pochew mieczy, trzewiki, najczęściej wykonane ze stopów miedzi.

– Tak. Prawdopodobnie w trakcie podróży odpadały od pochew mieczy, do których były przyklejane lub nitowane. W Polsce takich zabytków jest dużo, obecnie mówimy o przynajmniej kilkudziesięciu egzemplarzach. Nanosząc miejsca ich znalezienia na mapę dzisiejszej Polski, możemy odtworzyć drogi przemieszczania się skandynawskich wojowników, przypuszczalnie prawdziwych wikingów. Z rozprzestrzenienia tych zabytków wynika, że ich właściciele byli właściwie wszędzie, na Pomorzu, w Wielkopolsce, w Małopolsce – mniej więcej wzdłuż linii rzek.

– W tym przypadku akurat mam duże wątpliwości. Tego rodzaju miecze – określane przez specjalistów mianem mieczy typu S – owszem, występują w Skandynawii, ale nie tylko, bo pojawiają się dość często na terenie Europy Środkowej. Zwykle są one bogato zdobione i przypuszczalnie miecz z Włocławka też posiadał kunsztowne inkrustacje. Taka forma zdobnictwa – gdzie ornamenty na oprawie układają się w charakterystyczne plecionki ze srebra i miedzi – występuje częściej w Europie Środkowej niż na Północy. Dlatego uważam, że miecz z Włocławka mógł być jednak wyrobem lokalnym, czyli powstałym lub przynajmniej zdobionym na ziemiach piastowskich.

– Tak, chociaż do niedawna pokutowało wśród archeologów i historyków przekonanie, że to Skandynawowie przynieśli nam, Słowianom, kaganek oświaty i w ogóle górowali nad nami pod każdym względem. Gdy pojawiały się ciekawe znaleziska, bogato zdobione, na przykład w motywy zwierzęce, automatycznie przypisywano je Skandynawom, którzy przybywali tutaj, aby „organizować nam państwo”. Bo przecież ci Słowianie rzekomo siedzieli tylko w ziemiankach, lepili nudne garnki i nie mieli ani żadnej kultury, ani żadnej wysublimowanej sztuki.

– Oczywiście, że nieprawda. Sama Słowiańszczyzna jest równie ciekawa jak Skandynawia. Równie bogata jest sztuka i kultura ludów piastowskich i północnych. Tylko badacze tego nie doceniali, a często błędnie interpretowali. Tak moim zdaniem stało się z rzekomymi grobami wikingów znajdowanymi w Polsce. Nie ma w tych grobach absolutnie nic w sensie kultury materialnej, ale też szerzej rozumianej obrzędowości pogrzebowej, co bezdyskusyjnie wskazuje na Skandynawię. Tak naprawdę nie ma ani jednego grobu na ziemiach polskich, gdzie byłbym w stanie ze stuprocentowym przekonaniem powiedzieć: to jest grób wikińskiego wojownika ze Skandynawii.

– Koronnym przykładem jest sprawa topora z Lubonia pod Poznaniem. W latach 30. XX w. odkopano tam przypadkowo cmentarzysko, a wśród różnych przedmiotów znajdował się fantastyczny topór w kształcie wydłużonej litery T. Na jego powierzchni widniał inkrustowany srebrem wizerunek zwierzęcia, prawdopodobnie konia. W chwili jego znalezienia polscy badacze sądzili, że to może być wyrób lokalny. Natomiast w latach dziewięćdziesiątych jeden z poznańskich archeologów zaczął lansować tezę, że to jest import skandynawski i że w Luboniu pochowano Skandynawów, którzy służyli jako najemnicy w państwie Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Dowodem na prawdziwość tej tezy miał być fakt, że podobne topory były też znajdowane na terenie Danii.

– Prawda, tyle że one pojawiają się w wielu różnych miejscach w Europie. Później okazało się, że jednak większość pochodzi właśnie z Wielkopolski, Brandenburgii oraz Meklemburgii, a zatem z obszarów słowiańskich. Natomiast zdobiące te przedmioty ornamenty zwierzęce w ogóle nie są w stylu skandynawskim. Wszystko wskazuje więc na to, że ta luksusowa broń – o ile nie została zrabowana – podróżowała wraz ze słowiańskimi właścicielami. I to daleko.

– W sensie archeologicznym tego nie widzimy, zwłaszcza w okresie wikińskim. Relacje między Słowiańszczyzną Zachodnią a Skandynawią robią się trochę bardziej napięte już po okresie chrystianizacji w XI w. Wtedy mamy do czynienia albo z atakami czy nawet inwazjami Słowian na ziemie skandynawskie oraz wyprawami łupieżczymi, gdzie możemy mówić właściwie o słowiańskich wikingach. W źródłach pojawiają się też opisy akcji skierowanych przez Duńczyków na ziemie słowiańskie, np. atak na Arkonę, święty gród słowiańskich pogan, który został zniszczony przez Skandynawów jako ostatni bastion pogaństwa. Ale zasadniczo przez cały okres wikiński kooperacja była dla tych ludów chyba zdecydowanie bardziej atrakcyjna niż konflikt.

– Nie ma żadnych dowodów na to, że wikingowie czy Skandynawowie przyjechali zrobić nam państwo. Nie ma też podstaw, by uważać, że Skandynawowie mieli jakieś większe doświadczenie w organizowaniu systemu społecznego czy prawnego, ponieważ w tym czasie byli oni na dokładnie takim samym poziomie jak Słowiańszczyzna Zachodnia.

*Dr hab. Leszek Gardela – specjalista w dziedzinie średniowiecznej historii Słowian i Skandynawów, wykładowca na Uniwersytecie Ludwika i Maksymiliana w Monachium oraz stypendysta Fundacji Gerdy Henkel.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version