Jakub Szczepański, Interia: W kontekście śmierci szer. Mateusza Sitka wytacza pan ciężkie działa przeciwko premierowi. Pisze o krwi na rękach i oskarżaniu niewinnych. Nie za ostro?
Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości: – Mamy do czynienia z tragedią i nikt temu nie zaprzeczy. Dwa wydarzenia dotyczące żołnierzy łączy związek przyczynowy. W marcu wojskowi skutecznie bronili się przed brutalną napaścią rozjuszonych imigrantów z niebezpiecznymi narzędziami i użyli broni, żeby ich odstraszyć. Zamiast pochwały spotkały ich kara i brutalne upokorzenie: zatrzymano ich, wyprowadzono w kajdankach na oczach swoich kolegów. Dostali tym samym informację od przełożonych: dowiedzieli się, że w myśl zaleceń Agnieszki Holland i innych ideologów, którymi kieruje się aktualna władza, za obronę polskiej granicy będą karani.
Żołnierze boją się używać broni na granicy?
– To oczywiste. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Dwa miesiące po wyprowadzeniu żołnierzy w kajdankach, młody człowiek, którego zdjęcie ogląda dzisiaj cała Polska, został zamordowany. Bał się użyć broni, bo rządzący krajem uznali, że ściganie wojskowych jest ważniejsze niż obrona polskiego prawa, granic i skuteczne przeciwstawienie się przemocy czy brutalnej agresji imigrantów.
A może faktycznie przekroczyli uprawnienia?
– Obrona konieczna w Polsce daje bardzo szerokie uprawnienia zaatakowanemu. Jeżeli broniący, nawet przekroczy jej granice, ale działa pod wpływem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami, nie podlega karze. Powszechna wiedza jest taka, że uchodźcy stwarzają zagrożenie dla zdrowia i życia żołnierzy. Śmierć tego bardzo młodego człowieka tylko to potwierdza. Przecież ci wojskowi nikogo nie postrzelili, nikogo nie zabili. To wszystko wskazuje na profesjonalizm ludzi, którzy skutecznie odstraszyli agresywny tłum.
Uważa pan, że sprawa zatrzymania za wystrzały była tak powszechna w wojsku? Żołnierze strzegący granicy powszechnie znali incydent z 29 marca?
– Od wojskowych słyszę, że informacja rozniosła się z prędkością światła. Obrońcy granicy dowiedzieli się, że jeśli będą używać broni w ramach odstraszania, czeka ich upokorzenie, areszt, więzienie, wydalenie z wojska, utrata pozycji zawodowej. To musiało zadziałać paraliżująco w kontekście stosowania broni przy granicy. Wszyscy wiedzieli, mówili o tym i byli oburzeni. Z drugiej strony się bali. Dlatego śmierć tego żołnierza to rezultat działań rządu Donalda Tuska.
Kto jest, pańskim zdaniem, personalnie odpowiedzialny za tę sytuację?
– Trzeba być typem niebywale bezczelnym i fałszywym jak Donald Tusk, żeby tak nikczemnie potraktować niewinnego człowieka, jakim jest w tym wypadku prokurator Tomasz Janeczek. Wiem, co mówię, bo przez całe lata byłem prokuratorem generalnym. Spotkałem się z wieloma takimi sprawami.
Może pan o tym opowiedzieć?
– Jeśli mamy do czynienia z wydarzeniem, które ma duże reperkusje społeczne, jeszcze tego samego dnia dowiaduje się o tym Prokuratura Krajowa. Dzwoni właściwy prokurator okręgowy czy regionalny i informuje o sprawie. Potem przesyła pierwszą notatkę, ksera czynności procesowych trafiają do Warszawy. Podkreślam, jeszcze tego samego dnia lub kolejnego! Wtedy, zastępca prokuratora generalnego nadzorujący sprawę, może na bieżąco podjąć skuteczne działania nadzorcze i interweniować. Nie byłoby to możliwe, gdyby otrzymał tę informację po wielu tygodniach od zaistnienia zdarzenia tak jak to miało miejsce w przypadku Janeczka.
Powszechna wiedza jest taka, że uchodźcy stwarzają zagrożenie dla zdrowia i życia żołnierzy. Śmierć tego bardzo młodego człowieka tylko to potwierdza. Przecież ci wojskowi nikogo nie postrzelili, nikogo nie zabili. To wszystko wskazuje na profesjonalizm ludzi, którzy skutecznie odstraszyli agresywny tłum.
~ Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości
Tomasz Janeczek nie mógł interweniować?
– Mówimy o wydarzeniu z końca marca! W kwietniu, Janeczek uznawany przez Bodnara za „człowieka Ziobry”, został oficjalnie pozbawiony dostępu do wszelkich informacji związanych z tym, co dzieje się w prokuraturze wojskowej. Zostawili mu w gabinecie fotel i stolik, tyle. O sprawie dowiedział się dopiero po upływie półtora miesiąca. Poinformowali go, kiedy zdali sobie sprawę, że zaczyna im się palić pod czterema literami.
– Co ważne, to była tylko informacja lakoniczna i ogólna. Bez dostępu do akt sprawy, bieżących protokołów i tak dalej. Zresztą, nawet gdyby miał do nich dostęp, co Janeczek mógł zrobić, żeby pomóc tym żołnierzom? Nie mógł mieć wpływu na to, co stało się wiele tygodni wcześniej: zakucie w kajdanki, zarzuty, upokorzenia. Z tego co wiem, jeszcze wczoraj i dzisiaj Janeczek domagał się dostępu do akt sprawy i ich nie dostał. I nawet dzisiaj się to nie zmieniło!
Wiadomo, że 29 kwietnia Mieczysław Śledź, zastępca dyrektora departamentu ds. wojskowych w prokuraturze krajowej, zwrócił się do Tomasza Janeczka z prośbą o objęcie nadzorem postępowania przygotowawczego.
– Zdaniem Tomasza Janeczka, pismo datowane na 29 kwietnia wpłynęło do niego 6 maja. Wtedy formalnie zlecił nadzór departamentowi prokuratury krajowej, który już mu nie podlegał. Dariusz Korneluk odebrał wcześniej nadzór Janeczkowi na polecenie Adama Bodnara. Są na to dokumenty datowane na kwiecień. Zaznaczam, że zastępcy prokuratora generalnego działają za pośrednictwem specjalistów w swoich departamentach.
Tomasz Janeczek miał nadzorować sprawę, której wcale nie znał?
– Właśnie, a zrobili go odpowiedzialnym! Za prokuraturę wojskową odpowiadają obecnie powołany przez Bodnara Dariusz Korneluk i nowy prokurator okręgowy ds. wojskowych, który sprawę nadzorował. Ale odpowiedzialność leży przede wszystkim po stronie Donalda Tuska i aktualnego ministra sprawiedliwości. To oni spowodowali chaos w prokuraturze, teraz chcą przerzucać odpowiedzialność na Janeczka. A sami związali mu ręce i zakneblowali usta. Prawdziwa bezczelność i tupet. Tusk ma chyba ludzi za idiotów.
Za pana czasów było lepiej i pewnie powie pan, że takie sprawy rozwiązywaliście od ręki?
– Podam prosty przykład: rosyjska rakieta znaleziona pod Bydgoszczą. Tego samego dnia, kiedy wiadomość wpłynęła do prokuratury, zadzwoniła do mnie prokurator regionalna z Gdańska. W ślad za tym wysłano mi pierwszą notatkę, a kolejnego dnia pierwsze protokoły z czynności. Telefon – notatka – pierwsze protokoły. Wtedy nadzór jest możliwy, jesteśmy w stanie na bieżąco reagować, wpływać na bieg postępowania. A nie po wielu tygodniach od zdarzenia!
Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!