Wiemy już, kto zabił parę niemieckich emerytów, którzy przyjechali do Warszawy na Euro 2012. Nie wiemy tylko, dlaczego to zrobił.

Para świeżo upieczonych niemieckich emerytów w 2012 r. ruszyła czerwonym kamperem na wschód Europy. O ich wyprawie pisano w zagranicznej prasie, miała być spełnieniem marzeń. W maju, tuż przed otwarciem mistrzostw Europy w piłce nożnej, dojechali do Warszawy. Wkrótce znaleziono ich rozstrzelanych przed busem. Dziś w końcu wiadomo, kto zabił, ale wciąż nie jest jasne dlaczego.

Pochodzący z Hamburga 63-letnia Silke G. i jej o rok młodszy partner Peter H. w 2012 r. przeszli na wyczekiwaną emeryturę. W marcu w popularnym niemieckim tygodniku „Stern” ukazał się o nich artykuł, ilustrowany zdjęciem obojga na turystycznych krzesełkach przed czerwonym kamperem. „Samochód łowców przygód” – brzmiał tytuł reportażu. Peter, były pracownik firmy ubezpieczeniowej, i jego żona, dotychczas zawodowa księgowa, opowiadali o zakupie czerwonego volkswagena craftera, finansowanego z polisy na życie. Emeryci zdradzili, że auto kosztowało 35 tys. euro, a drugie tyle przerobienie go na kampera, w którym mogli spać, myć się i gotować. Zamontowali nawet napęd na cztery koła, żeby przed przygodą nie powstrzymała ich nawet najtrudniejsza trasa. Podróżowali zawsze we dwoje, zwiedzili kraje północnej i wschodniej Europy, przejechali razem w poprzek Saharę oraz Rosję, lubili też jeździć do Włoch. Nawet ślub wzięli w trasie. Po 20 latach związku, w drodze z Hamburga na Sycylię, mężem i żoną uczynił ich burmistrz Oberaudorfu. Wydawali się szczęśliwi, bardzo zakochani.

„Zawsze obiecywaliśmy sobie nie pracować więcej, niż będzie to konieczne” – wyznał Peter na łamach „Sterna”, wyjaśniając tym samym, dlaczego przeszedł na emeryturę wcześniej niż koledzy. Pokazywał dziennikarzom pamiątki z dalekich podróży oraz inspirującą go księgę o tysiącu miejsc, które powinno się zobaczyć przed śmiercią. Peter i Silke jedną trzecią roku spędzali w podróży. Choć nie brakowało im pieniędzy, podróżowali na dziko. Zamiast pól kempingowych wybierali lasy albo łąki, z dala od turystów. Ich kilkutygodniowa wyprawa po Europie Wschodniej miała wyglądać podobnie. Zamierzali zwiedzić Ukrainę, Polska była tylko przystankiem na trasie. Dobrze znali te rejony, często tu przyjeżdżali, choć nie mieli w kraju nad Wisłą żadnych krewnych ani przyjaciół.

Wyruszyli 13 maja, kilka razy zatrzymując się i nocując po drodze. Z logowań nawigacji GPS udało się później co do minuty odtworzyć całą ich trasę. Wiadomo, że do Warszawy wjechali 19 maja, w godzinach popołudniowych. Ich kamper zatrzymał się o 19.49 przy ulicy Wolickiej, to pobliże ogródków działkowych na warszawskich Siekierkach. Teren zielony, z dala od zgiełku miasta. Taki wybór był dla nich naturalny. „Wolę stać na skraju lasu niż z koktajlem w ręku koło basenu” – twierdził Peter w rozmowie z hamburskim tygodnikiem.

W tamtym okresie w stolicy było mnóstwo turystów. Za kilkanaście dni miały rozpocząć się mistrzostwa Europy w piłce nożnej, których gospodarzami były Polska i Ukraina. Dwoje uroczych seniorów z Niemiec zwracało jednak na siebie uwagę. Świadkowie zeznawali później, że widzieli ich wieczorem przy malutkim stoliczku rozstawionym przy czerwonym vanie. Pili wino, wyglądali na wyluzowanych i szczęśliwych. Było już ciemno, gdy spacerująca z psem mieszkanka Mokotowa również zauważyła stojącego na uboczu volkswagena. Auto miało otwarte drzwi, a przy nim ktoś leżał. „Nie podchodziłam, nie chciałam przeszkadzać. Myślałam, że ta osoba jest pijana, ale wydawało mi się, że może mieć zakrwawioną twarz” – twierdziła później kobieta. Wsiadła do swojego auta i odjechała, wcześniej powiadamiając policję o niepokojącym odkryciu.

Dokładnie o 22.15 załoga patrolowa z komisariatu w Wilanowie dotarła na miejsce. Silke miała cztery rany postrzałowe w głowę i klatkę piersiową. Zmarła jeszcze przed przyjazdem służb. W busie, na fotelu dla pasażera, siedział jej mąż, Peter. Miał ranę postrzałową głowy i podcięte gardło. Oddychał, został natychmiast przewieziony do Szpitala MSWiA w Warszawie. Nie udało się go uratować. Sekcje zwłok obojga dowiodły, że sprawca strzelał do ofiar, patrząc im w oczy, z niedużej odległości, ale nie „z przystawienia”.

Prokuratura i policja przez kolejne dni przeszukiwały teren w poszukiwaniu śladów zabójcy. Przesłuchano dziesiątki świadków, od działkowców, przez imprezowiczów znad pobliskiego kanałku, po bezdomnych z pustostanu przy Wolickiej. Kryminalni ustalali nawet tożsamość osoby, która napisała w internecie komentarz świadczący o tym, że widziała pokrzywdzonych tamtego wieczoru. Nikt jednak nie widział sprawcy. Ktoś przyznał, że prawdopodobnie słyszał powtarzający się huk, przypominający wystrzał z broni palnej, ale skojarzył dźwięk z zabawą petardami czy racami.

Stołeczna policja, zabezpieczając dowody i przeszukując busa oraz teren wokół niego, przeczesała niemal każde źdźbło trawy. Udało się odnaleźć łuski z pistoletu, którym posłużył się sprawca. Ekspertyza zakładu broni i mechanoskopii z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji pozwoliła na ustalenie, że użył pistoletu samopowtarzalnego, którego marki nie udało się określić, zaś naboje kalibru 6,35 mm były czeskiej produkcji. Zabezpieczono różne przedmioty, z których wyizolowano ślady biologiczne, mogące naprowadzić na trop kata. Może sprawca zostawił niedopałek? A może znał ofiary i przed zabójstwem siadł z nimi do stołu, napił się czegoś? Nic się nie potwierdziło. Jednak dwa dni po zbrodni w zaroślach pomiędzy miejscem kaźni a Trasą Siekierkowską znaleziono czarną gumowaną rękawiczkę typu „wampirek”. Taką jak do prac w ogródku. Na zewnątrz były ślady krwi Silke G., ale z próbki pobranej z jej wewnętrznej części pozyskano DNA pochodzenia męskiego, którego profil nie pasował do Petera. Nie pasował także do danych żadnego przestępcy odnotowanego w policyjnych systemach. Trop ten, podobnie jak dziesiątki innych, przez lata prowadził donikąd. Motyw tej zbrodni był tajemnicą.

Nie było śladów walki, plądrowania wnętrza busa. Brakowało kilku przedmiotów, w tym torebki Silke, aparatu fotograficznego i kamery wideo, ale motyw rabunkowy został szybko wykluczony. Kto mordowałby tak brutalnie dla drobnej elektroniki? Zabójca działał bezczelnie i szybko, nie próbował ukryć zbrodni. Samochód miał opuszczone zasłony, wewnątrz paliło się światło, a na stoliczku wciąż stały kieliszki z winem, które para Niemców sączyła na moment przed śmiercią. Było pewne, że nie spodziewali się ataku, nie mieli szans go odeprzeć. Ktoś z zimną krwią dokonał egzekucji. Pytanie tylko dlaczego.

Siostra zamordowanej, przesłuchana w ramach równoległego śledztwa w Hamburgu, początkowo zeznała, że Silke i Peter byli wytrawnymi podróżnikami i byli bardzo ostrożni. Nie chwalili się posiadaną gotówką, nie zapraszali przelotnie poznanych osób do swojego kampera. Nie mieli wrogów, nie byli też konfliktowi. Żadne z nich nie posiadało broni, ani legalnej, ani nielegalnej. Mimo że małżeństwo miało nieskazitelną opinię, pojawiły się wątpliwości co do ich wizerunku. W skrytkach w kamperze ujawniono ślady kokainy, amfetaminy i marihuany, którą musieli tam przewozić. – To nie były narkotyki, które mogli mieć na tzw. użytek własny. Musieli przewozić większe ilości, bo po małych porcjach nie zostałoby tyle śladów – tłumaczy jeden ze śledczych, który pracował przy tej sprawie. Pojawiło się domniemanie, że pod pozorem emeryckiej turystyki Silke i Peter trudnili się handlem bądź przemytem narkotyków.

Przeszukano ich mieszkanie w Hamburgu i ogródek działkowy Silke, ale w żadnych z tych miejsc nie było śladu nielegalnych używek. – Mogli wykorzystywać swój wiek, pochodzenie oraz turystyczny charakter podróży, by zmniejszyć czujność funkcjonariuszy straży granicznej i policji podczas kontroli drogowych. Ich kamper miał mnóstwo przegródek – twierdzą prokuratorzy. Przesłuchana ponownie siostra zmarłej Niemki przyznała, że jej szwagier miał za sobą narkotykową przeszłość. – Kobieta powiedziała, że samochód Petera miał być wykorzystywany do przemytu narkotyków z Afryki do Niemiec, ale nie podała, kiedy to było. Podobno Peter o tym nie wiedział, tylko ujawnił używki podczas montażu nowego świetlika w aucie. Wtedy rzekomo zorientował się, że był wykorzystywany przez grupę przestępczą i zgłosił sprawę na policję – relacjonuje mi zaangażowany w postępowanie prokurator. Czy w 2012 r. przewozili narkotyki świadomie, czy zostali wrobieni, a odbiorca używek zastrzelił ich, by przejąć drogocenny towar? Te pytania pozostają do dziś bez odpowiedzi. Zarówno wtedy, jak i teraz, brakowało dowodów, by coś stwierdzić na pewno.

Przez ponad dekadę zabójstwo niemieckich turystów pozostawało zbrodnią niewykrytą. Podejrzewani o jej dokonanie byli m.in. dwaj bezdomni złomiarze, para młodych ludzi, którzy znaleźli kamerę oraz torebkę Silke w krzakach i dopiero po czasie przyznali, że ukradli jej z portfela 600 euro, a także mafia z Czeczenii i gang „obcinaczy palców”. Żadne z podejrzeń się nie potwierdziło. Dopiero jesienią 2023 r. DNA z rękawiczki, na której była krew zastrzelonej 63-latki, w policyjnym systemie „połączyło się” z profilem Zdzisława W. Prokuratura Okręgowa w Warszawie natychmiast wznowiła umorzone przed laty śledztwo. Podejrzanego mężczyzny nie trzeba było szukać, bo odbywał w Zakładzie Karnym we Wrocławiu karę pięciu lat pozbawienia wolności za to, że w sylwestra 2018 r. chciał zastrzelić własnego syna. Miał wyjść na wolność w czerwcu tego roku, ale został tymczasowo aresztowany w związku z podejrzeniem, że brał udział w egzekucji niemieckich emerytów. Mężczyźnie przedstawiono zarzut zabójstwa z użyciem broni palnej. Nie przyznał się do winy. Twierdził, że nie jest zabójcą, choć trudno mu było wyjaśnić, dlaczego jego ślady są na rękawiczce, na której jest DNA ofiary. Pogrążyło go również badanie wariografem, czyli tzw. wykrywaczem kłamstw. Biegły pokazywał Zdzisławowi W. m.in. zdjęcia różnych busów i akurat na widok czerwonego volkswagena mężczyzna zaczynał się nerwowo zachowywać. Kłamał, że nie kojarzy kampera, którym poruszali się Niemcy.

– Ta sprawa mogła zostać zakończona tylko i wyłącznie dzięki wytężonej pracy prokuratorów: Marzanny Muchy-Padlewskiej, Przemysława Nowaka, Szymona Banny i Agaty Kasperek, którzy na różnych jej etapach nadzorowali to postępowanie, cyklicznie badali zabezpieczone ślady i współpracowali z funkcjonariuszami z tzw. Archiwum X. Dzięki ich zaangażowaniu i determinacji w wykryciu sprawcy możliwe było ustalenie, kto stoi za tą zbrodnią. Decydujące były oczywiście czynności przeprowadzone w pierwszej fazie śledztwa, w tym skrupulatnie zabezpieczone ślady, które przebadane ponownie z użyciem najnowocześniejszych metod badawczych umożliwiły wykrycie sprawcy i stanowią podstawę do skierowania przeciwko Zdzisławowi W. aktu oskarżenia – podkreśla prokurator Piotr Skiba, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

68-letni dziś podejrzany ma bogatą kartotekę, spędził wiele lat w różnych zakładach karnych za rozboje, w tym z użyciem broni palnej. Biegli psychiatrzy orzekli, że nie jest on chory psychicznie i może odpowiadać przed sądem za zarzucaną mu zbrodnię. Sprawę rozpoznawać będzie Sąd Okręgowy w Warszawie. Mężczyźnie grozi kara dożywocia.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version