Anna Halman miałaby dziś 32 lata. Po jej śmierci niektórzy mieli nadzieję, że ochrona dzieci przed przemocą będzie lepsza. Czy tak jest? 14-letni Kacper popełnił samobójstwo w 2017 roku, ponieważ był nękany przez rówieśników na homofobicznym tle. Dziś miałby 21 lat. W październiku 2022 roku 16-letni Filip, uczeń z Obornik, odebrał sobie życie po tym, jak był nękany w szkole (po jego śmierci do kuratorium oświaty zgłosiły się też inni uczniowie z tej placówki, którzy byli prześladowani psychicznie, fizycznie i doświadczali cyberprzemocy). W tym roku obchodziłby swoje 18. urodziny. A to tylko te „medialne przypadki”.

W piątek 20 października 2006 roku w gimnazjum numer 2 w Gdańsku klasa II F miała lekcje języka polskiego. A właściwie to miała mieć, ponieważ od 8:50 uczniowie pozostawali praktycznie bez żadnej opieki – w tym czasie nauczycielka Maria K. brała udział w apelu na terenie szkoły. Niedoglądani przez 20 minut 14-latkowie zajęli się więc sobą. W pewnym momencie do Ani podeszło jej pięciu kolegów – Łukasz P., Arkadiusz P., jej kuzyn Mateusz W., Michał S. i Dawid M. 14-latkowie zaciągnęli protestującą dziewczynkę przed tablicę, oparli ją o ławkę i udawali, że ją gwałcą. Gdy uciekła pod ławkę, wyciągali ją ciągnąc za szlufki spodni, ściągając jej spodnie i majtki. Wszystko nagrali telefonem komórkowym i zagrozili, że upublicznią to w internecie. Ania miała płakać i prosić innych o pomoc, jednak poza trzema koleżankami nie znalazł się nikt chętny, by przerwać jej poniżenie. W końcu 14-latka wyrwała się oprawcom i uciekła do domu.

Zobacz wideo Piekło kobiet. Przemoc seksualna to w Polsce codzienność

Mieszkali w Kiełpinie, byli razem u komunii. Swoją koleżankę nazywali „lodziarą”, „ku***”, bo niektórym z nich się podobała

Łukasz, Arek, Mateusz, Michał i Dawid byli bardzo dobrze znani Ani i jej rodzicom – wszyscy bowiem pochodzili z Kiełpina, byli dziećmi zamożnych Kaszubów. Razem przystępowali do pierwszej komunii świętej, codziennie jeździli gimbusem do szkoły w Gdańsku. W Kiełpinie opisywani byli jako „normalne chłopaki”, którzy mieli już jednak na koncie chuligańskie wybryki. Jak się okazało, pięciu kolegów dokuczało Ani od kilku tygodni. Powodem miało być to, że niektórzy z nich (Łukasz, Michał) podkochiwali się w 14-latce, ale dziewczyna nie była zainteresowana niekoleżeńską relacją z nim. – Córka nie interesowała się chłopcami. Była bardzo skromna, nawet wstydliwa – opisywała jej mama. Z kolei koleżanka z klasy dodała, że Ania słusznie nie była zainteresowana relacjami z chłopcami. – Oni nie wiedzą, co to miłość. Dla nich laska to świnia. Tak o dziewczynach mówią: „poznałem zajebistą świnię”. Dla nich miłość to taka, jak sobie na filmach z sieci ściągają – mówiła.

Kilka miesięcy po tych wydarzeniach „Dziennik” dotarł do zeznań, jakie nastolatkowie złożyli w prokuratorze. Przyznali wówczas, że dręczyli dziewczynę. Z zeznań Mateusza W. wynikało, że od początku października wyzywał Anię, podszczypywał ją i poklepywał po pośladkach. 20 października dokuczać Annie mieli głównie Łukasz, Arek i Dawid, przy czym to pierwszy z nich miał być wobec dziewczyny najbardziej napastliwy – ciągnął 14-latkę za ręce, szarpał i wielokrotnie klepał ją po pośladkach. Gdy Ania w pewnym momencie lekko się pochyliła, wówczas Mateusz miał do niej podbiec i szurać kolanem po jej pośladkach. W tym czasie Łukasz miał chwycić Annę za kark i podciągnąć jej głowę w okolicę krocza. Gdy dziewczynka próbowała schować się przed oprawcami pod ławką, to Łukasz miał ją wyciągnąć spod niej siłą i ściągnąć jej spodnie. Arkadiusz zeznał, że było widać jej ¼ część pośladków. Anna miała być zdenerwowana, krzyczała. Michał filmował całe zdarzenie i mówił do niej „lodziku”, „ciećku”, ale wg niego nie były to wyzwiska. Michał miał też wcześniej dokuczać dziewczynie, dotykając ją po piersiach. Słyszał też, jak inni nazywają ją „lodziarą” lub „ku***”. Łukasz zeznał, że uważał to za zabawę i formę żartu. Wydawało mu się, że Ania traktuje to podobnie. 

– Anka była cała sztywna ze strachu. Już wcześniej miała z nimi do czynienia. Wyzywali ją od najgorszych. Zaczepiali w gimbusie, na korytarzu, rzucali mięchem. Kurwo, szmato (…). Rzucali w Ankę kawałkami jedzenia, pluli na nią. Ona była taka trochę ofiara. Drobna, cicha. I taka ładna – opowiedziała uczennica II F w rozmowie z Bożeną Aksamit i Piotrem Głuchowskim dla „Dużego Formatu”. Z kolei nauczycielka, która znała Anię od podstawówki opowiedziała, że dziewczynka „nie pasowała” do obecnych czasów. – Ona była podobna do tych uczniów, których pamiętam sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Grzeczna, pilna, obowiązkowa. Uczynna, skromna. Gdy coś trzeba było w szkole zrobić, od razu zgłaszała się do pomocy. Zbyt delikatna, by rozpychać się łokciami, radzić sobie z tym dzisiejszym chamstwem – wyjawiła.

Najwyraźniej te „końskie zaloty”, jak nazywali to później adwokaci nastolatków, nie zostały przez wszystkich odebrane jako forma żartów. Wychowawczyni klasy II F miała bowiem przyznać w sądzie, że inni nauczyciele zgłaszali jej, że chłopcy z jej klasy nadmiernie interesują się swoją seksualnością, a podczas przerw szamocą się z dziewczynkami, próbują dotykać je w miejsca intymne – dotykają piersi, wsadzają ręce między nogi. Nauczycielka przeprowadziła rozmowę z uczniami i planowała poruszyć ten temat na zebraniu rodziców. O tym, że Ania była prześladowana przez kolegów z klasy, nauczyciele powinni wiedzieć też z anonimowego „dziennika żalów”, w którym sytuację opisały koleżanki Anny. Jak na ironię we wrześniu 2006 roku gimnazjum nr 2 przyłączyło się też do społecznej kampanii „Szkoła bez przemocy”.

Gimnazjum numer 2 w Gdańsku na zdjęciu z 2006 roku. fot. Damian Kramski / Agencja Wyborcza.pl

„Mamo, ja to załatwię po swojemu”

Jak podaje trójmiasto.pl, nauczycielka dopiero na kolejnej lekcji zauważyła, że dotychczas obecna w szkole Ania nie jest na zajęciach. Od płaczącej w ławce Iwony dowiedziała się, że „chłopcy dokuczali” Ani, dlatego ta uciekła z lekcji. Wychowawczyni klasy, Romana B., zadzwoniła więc do domu 14-latki. Telefon odebrał 18-letni brat Ani, Patryk, którego wychowawczyni najpewniej pomyliła z ojcem. Nauczycielka powiedziała, że Ania miała problemy z rówieśnikami i poprosiła go o zajęcie się dziewczyną. – Niech pan zwróci uwagę na jej zachowanie i zapyta, co właściwie zaszło w szkole – poprosiła. Patryk przekazał informację mamie, ale Ania zbagatelizowała zajście. A przynajmniej tak twierdziła. – Poradzę sobie, mamo – powiedziała jedynie. – Wiedziałam, że ma kłopot, ale nie naciskałam. Myślałam: „ona mi to później powie”, wieczorem albo następnego dnia. „Mamo, ja to załatwię po swojemu”, powtarzała – relacjonowała mama Anny. W tym samym czasie dziewczynka wysłała przyjaciółkom SMS-y, w których przyznawała, że „ma już dość”.  

Po szkole do Ani przyszła Iwona, by z nią porozmawiać. 14-latka szczerze zwierzyła się przyjaciółce, że nie wróci do szkoły po upokorzeniu, którego doświadczyła tego dnia. Rzuciła też, że wolałaby popełnić samobójstwo, niż znów być obiektem szykan. Iwona wychodząc uprzedza mamę Ani, że może stać się coś złego, ale nie wyjawia jej, do czego doszło w szkole.

21 października Ania poszła z rodziną odwiedzić babcię i pomóc jej posprzątać dom przed planowanym spotkaniem imieninowym. Później wyszła do sklepu i po drodze spotkała kogoś z klasy (najpewniej Łukasza P.). Następnie dziewczynka wbiegła do domu, nie chciała rozmawiać z rodzicami i od razu uciekła do pokoju. Po jakimś czasie rodzice chcieli porozmawiać z córką, ale jej pokój był zamknięty. Gdy się do niego dostali, znaleźli ciało Ani. Mimo reanimacji nie udało się uratować jej życia. Nastolatka nie zostawiła żadnego listu pożegnalnego, dlatego rodzice nie wiedzieli dokładnie, co mogło być przyczyną takiej decyzji ich dziecka. – To nieprawda, że ona jakiś list zostawiła. Gdyby zostawiła, byłoby nam łatwiej. Wiedzielibyśmy: dlaczego? Ona tego nie planowała. To był impuls – mówiła mama Ani rok po śmierci córki. – Do dziś słyszę te krzyki. Nasze krzyki. Gdy próbowałam się potem dowiedzieć, co tam się wydarzyło, nikt już nie chciał mówić – dodała pani Mariola.

„Wasza szkoła stała się sławna na skutek klęski zniszczonego człowieczeństwa, najpierw poniżonego i doprowadzonego do śmierci”

W poniedziałek uczniowie rozmawiali o tym, co się wydarzyło w klasie Anny, ale nauczyciele nadal nie byli świadomi tego, co działo się na lekcji polskiego. Dopiero wuefista porozmawiał z koleżankami zmarłej, a te powiedziały mu wszystko, co się wydarzyło. Nauczyciel powiadomił o wszystkim dyrektora gimnazjum. Po informacji o samobójstwie Ani Michał, który nagrywał całe zajście w klasie, usunął nagranie z telefonu. We wtorek dyrektor wysłał do kuratorium faks z informacją o samobójstwie uczennicy (w dokumencie tym nie pisze jednak o możliwych przyczynach). W środę w „Dzienniku Bałtyckim” ukazała się informacja o samobójstwie Anny Halman i tym, że szkolne upokorzenie doprowadziło do tej sytuacji. Pod gimnazjum pojawiły się media. Z kolei policja prowadziła już wstępne przesłuchania uczniów, po których zatrzymano Łukasza, Arkadiusza, Mateusza, Michała i Dawida. Wyprowadzeni w kajdankach uczniowie trafili do policyjnej izby dziecka.

26 października mama Anny, która nie była wówczas jeszcze świadoma tego, co miało miejsce w klasie, powiedziała, że nie wini kolegów za śmierć swojej córki. – Do końca życia nie wybaczymy sobie, że nie domyśliliśmy się, że tam w szkole stało się coś tak poważnego. Napiszcie, że nie winię za śmierć córki tych chłopców ani ich rodzin. Zadzwonię do ich matek, żeby wiedziały – mówiła w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”. Tego dnia w Sądzie Rodzinnym w Gdańsku odbyło się wielogodzinne przesłuchanie 14-latków, których wersje nie były spójne. Początkowo młodzi chłopcy byli bardzo pewni siebie, mówili o „dobrej zabawie”. Później w obecności psychologa przyznali się do obnażenia Anny i symulowania stosunku. Twierdzili jednak, że wydarzenie miało mniej drastyczny przebieg niż opisano to w mediach. Rozpłakali się dopiero wtedy, gdy zrozumieli, że nie wrócą na noc do domu. Zdecydowano wówczas, że trafią oni na trzy miesiące do schroniska dla nieletnich – trzech do Gdańska, a dwóch do schroniska w Chojnicach. Ci pierwsi mieli źle znosić pobyt w ośrodku i narzekać na złe traktowanie przez innych nastolatków. Sąd nie zgodził się jednak na wypuszczenie ich do domów przed zakończeniem trzech miesięcy.

W międzyczasie ze swojej funkcji zrezygnował dyrektor gimnazjum. Pomorski kurator natomiast wszczął postępowanie dyscyplinarne wobec nauczycielki i wychowawczyni. Maria K. najprawdopodobniej miała sfałszować wpis w dzienniku zajęć i zaznaczyć, że na feralnej lekcji była z uczniami w klasie. Finalnie obie zostały ukarane naganą z ostrzeżeniem.

27 października o godzinie 14:30 w kościele w Kiełpinie Górnym rozpoczęła się ceremonia pogrzebowa Ani Halman, w której uczestniczyło około tysiąca osób. W tym dniu w Sejmie posłowie upamiętnili Anię minutą ciszy, a Roman Giertych ogłosił dzień żałoby we wszystkich polskich szkołach. Mszę żałobną odprawił metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski. – Wasza szkoła stała się sławna nie z racji waszych sukcesów w nauczaniu, sporcie, kulturze, ale stała się sławna na skutek klęski zniszczonego człowieczeństwa, najpierw poniżonego i doprowadzonego do śmierci – powiedział arcybiskup.

Pogrzeb 14-letniej Ani w Kiełpinie.
Pogrzeb 14-letniej Ani w Kiełpinie. fot.Damian Kramski / Agencja Wyborcza.pl

Macanie dziewczyny „to niezła beka”. „To były końskie zaloty. Tak się zaczepia dziewczyny”

Co koleżanki i koledzy z klasy Ani mówili mediom kilka dni po tragedii? Pojawiły się opinie, że zatrzymani chcieli „popisać się przed pozostałymi”, bo ich zdaniem to „niezła beka obmacać dziewczynę” oraz że pewnie chcieli nagrać „bekowy filmik”, w stylu ustawionych bójek czy „walenia konia w kiblu”. Kolejni stwierdzili, że przecież „wszyscy się nabijali” i „nikt nie sądził, że laska tego nie wytrzyma”. – To były końskie zaloty tak, jak to w szkołach się robi. Tak się zaczepia dziewczyny. Ania była żywą osobą. Też nie dała sobie w kaszkę dmuchać – twierdził Mateusz W.

Innego zdania byli psychologowie. – Najgorsze, co można zrobić piętnastoletniej dziewczynce, to rozebrać ją i obmacywać w obecności rówieśników. Dzieci w tym wieku potrafią się zamartwiać z powodu pryszcza, przetłuszczonych włosów. Dobra opinia w grupie rówieśników jest ważniejsza od dobrych ocen, od opinii rodziców. Dzieci potrafią się zabić z bardziej błahego powodu niż to, co spotkało Anię – uważała psycholog Wisanna Szymańska.

To był gwałt. Pozorowany, ale w rzeczywistości niczym nie różniący się od prawdziwego. A konsekwencje – upokorzenie i zranienie emocjonalne Ani – okazały się tak dotkliwe, że wszyscy zapłaciliśmy najwyższą cenę: dziewczyna popełniła samobójstwo

– pisał psycholog Piotr Pacewicz.

Psychologowie podkreślali, że z punktu widzenia Anny to, czego doświadczyła w klasie, nie różniło się od prawdziwego gwałtu. Dodatkowo wszystko działo się publicznie, zostało sfilmowane i była straszona tym, że nagranie zostanie udostępnione w internecie. 14-latka, którą nękano od kilku tygodni, miała słuszne obawy przed kontynuacją ataków w kolejnych dniach. To musiało doprowadzić do eskalowania traumy, którą przeszła. Ponadto musiała czuć się w tym wszystkim osamotniona – w nękanie był zaangażowany był jej kuzyn, a jej rówieśnicy wszystkiemu się przyglądali. 

Rodzice Ani: Wieś się od nas odwróciła. „Zaczęto wręcz szukać winy po stronie skrzywdzonej dziewczynki”

Dla wielu skandaliczne było również to, że dyrekcja szkoły wypierała się tego, że miała sygnały świadczące o problemie w II F. Dodatkowo rodzice uczniów, niektórzy ich koledzy z klasy, a także mieszkańcy Kiełpina postrzegali to, co zrobiono w klasie z Anią jako „dziecięce zabawy” lub „końskie zaloty”. Dla nich Łukasz, Arek, Mateusz, Michał i Dawid byli „ofiarami”, a 14-latka „nie miała zrozumienia dla zabawy”. Tradycyjnie winę próbowano zrzucić na ofiarę. Rzeczniczka Praw Dziecka Ewa Sowińska już w 2007 roku wątpiła w skuteczną resocjalizację nastolatków, którzy nie widzieli w swoim zachowaniu żadnej winy. Według niej problemem nie była tylko szkoła, ale też rodziny nastolatków, którzy bagatelizowali zachowanie swoich dzieci, próbowali ich usprawiedliwiać i nie byli wrażliwi na krzywdę Ani. Była także zdegustowana „prymitywnymi wypowiedziami” rodziców chłopców oraz niektórych obrońców.

Prawnicy próbowali udowodnić przed sądem, że samobójstwo Anny były spowodowane konfliktami rodzinnymi, ale z braku jakichkolwiek poszlak w tym kierunku, porzucili tę linię obrony. W trakcie śledztwa wykorzystywali jednak fakt, że nie było ono publiczne i nie stronili od rozmawiania z mediami. Oczywiście mówili wówczas, że 14-latkowie są niewinni i sugerowali, że potwierdzają to zeznania i materiał dowodowy (ostatecznie sąd uznał jednak inaczej). Obrońcy chcieli wykazać, że 14-latkowie padli ofiarą „histerii” wywołanej przez rzekome nieobiektywne działania policji i relacje mediów. Hasło, że „nic się nie stało”, było główną linią obrony adwokatów. – Co koledzy Ani najprawdopodobniej zrobili? Przytrzymali dziewczynkę, ściągnęli jej trochę spodnie, tak że widoczny był kawałek pośladka i nagrywali to na kamerę telefonu komórkowego. Zachowanie chamskie, paskudne, ale nie bandyckie. I mimo wszystko chyba nie powód do samobójstwa – powiedział „Gazecie Wyborczej” jeden z obrońców. – Tradycją jest, że o zmarłych nie mówi się źle, a trudno tym bardziej w tej sytuacji, by matka mówiła o córce źle, przedstawiała w złym świetle – powiedział szokująco adwokat Władysław Kulis.

Bulwersować może także to, że rodzice Anny zostali bardzo osamotnieni. Nie tylko przez śmierć córki. – Wieś się od nas odwróciła. Od obcych ludzi dostajemy więcej wsparcia niż od swoich, tu w Kiełpinie – mówił ojciec Anny. Tymczasem wielu sąsiadów zaczęło ich unikać, osobiście przeprosili ich tylko rodzice Łukasza, którzy później bronili syna, że „tylko żartował”. Jak dodali rodzice w se.pl, mieszkańcy mają uważać, że nic już nie wróci życia Annie, więc po co karać jej rówieśników i „skazywać na cierpienie” ich rodziny. Po samobójstwie Anny to właśnie ona była atakowana w lokalnym środowisku, a wokół jej osoby snuto nieprawdziwe opowieści. 

– W żadnej innej ze znanych mi spraw miejscowa społeczność nie stanęła w sposób tak zdecydowany po stronie sprawców. Doszło tam do wypowiedzenia swoistej wojny mediom, policji, sądowi, politykom, a nawet ówczesnemu metropolicie gdańskiemu. Broniono nie ofiary, ale katów. Zaczęto wręcz szukać winy po stronie skrzywdzonej dziewczynki. I w imię czego to wszystko? Poczucia sprawiedliwości, zasad czy raczej własnej samowoli? – mówił o tej sprawie filozof prof. Zbigniew Mikołejko. Według niego nastolatkowie nie otrzymali kary, która mogłaby być nauczką, więc cała sprawa się rozmydliła, tak samo, jak odpowiedzialność za nią. Co jest bardzo szkodliwe w tej, jak i w innych podobnych sprawach.

Co się działo dalej? Sąd podjął decyzję dopiero w 2011 roku

  • 31 października około 30 młodych ludzi protestowało przed gimnazjum numer 2 w Gdańsku, domagając się przywrócenia kary śmierci do polskiego prawodawstwa. Mieli ze sobą kartki, na których widać było szubienice i hasła: „Dla gwałcicieli”, „Dla pedofilów”, „Kara śmierci za gwałty, pedofilię, morderstwa”. – Domagamy się kary śmierci dla takich zwyrodnialców jak gwałciciele Ani. Kara śmierci jest bodźcem, który ma zapobiegać takiemu właśnie barbarzyństwu. Kara śmierci to podstawowy warunek naszego bezpieczeństwa – mówił wówczas organizator pikiety Paweł Kopański.
  • Pod koniec listopada sąd w Gdańsku przesłuchał pierwszych świadków – dwie koleżanki z klasy Anny, nauczycielkę języka polskiego oraz pedagog szkolną. Posiedzenie było niejawne. Na początku grudnia obrońcy nastolatków złożyli zażalenia na działania policji (m.in. przedstawienie w mediach informacji o sytuacji w szkole) oraz na decyzję o umieszczeniu ich w schroniskach dla nieletnich.
  • W styczniu 2007 roku informatykom udało się odzyskać film, który jeden z zatrzymanych 14-latków usunął ze swojej komórki. 11 stycznia, jak poinformował „Dziennik Bałtycki”, w sądzie stawiło się około 70 mieszkańców Kiełpina by zaprotestować przeciwko „zbyt surowemu karaniu gimnazjalistów”. Mieszkańcy wsi, z której pochodziła także Ania, uważali, że nie ma związku między upokorzeniem dziewczyny, a jej samobójstwem.
  • 12 stycznia 2007 roku rozpoczęła się kolejna rozprawa ws. samobójstwa Ani. Tego dnia przed sądem odbyła się pikieta z udziałem kilkudziesięciu osób, głównie mieszkańców Kiełpina Górnego, według których 14-letni chłopcy byli więźniami politycznymi. Na transparentach pojawiły się wówczas takie hasła, jak: „Znamy prawdę”, „Wypuście niewinne dzieci”, „Nasze dzieci – pierwsi więźniowie polityczni IV RP”, „Media wydały wyrok”, „To mógłby być twój syn, żądaj prawdy”. Protestujący twierdzili, że 14-latkowie są niewinni, ponieważ z relacji uczniów „nie było molestowania”, ale „podszczypywanie”, „zaczepianie jak to w wieku u młodzieży” i to „na pewno” nie mogło doprowadzić do targnięcia się na swoje życie – warto dodać, że już samo takie ocenianie nie powinno mieć miejsca. To, jak ktoś się poczuł w danej sytuacji jest zbyt indywidualną kwestią, by podlegało to pod ocenę.
Pikieta mieszkańców Kiełpina w obronie 14-latków. fot. Beata Kitowska / Agencja Wyborcza.pl
  • 23 stycznia w sądzie odtworzono nagranie wykasowane z komórki jednego z nastolatków. Do mediów w tej sprawie wypłynęły wówczas jedynie opinie obrońców 14-latków. – To typowe końskie zaloty – powiedział jeden z obrońców, Wojciech Cieślak. Podobnie mówili po rozprawie rodzice gimnazjalistów. Inną interpretację nagrania mieli rodzice Anny, którzy uznali wówczas, że chłopcy faktycznie są winni śmierci ich dziecka. – Tego by nikt nie wytrzymał, to było upokorzenie ponad wszelkie granice – powiedziała mama zmarłej dziewczynki. Co ciekawe, przez błąd urzędników (niedokładne zasłonięcie jednego okna) niektórzy dziennikarze zobaczyli nagranie z telefonu wyświetlane na sali sądowej i podkreślali, że ocena prawników jest zbyt łagodna wobec tego, co zostało zarejestrowane w klasie. 
  • 25 stycznia sąd zapoznał się z opiniami psychiatrów, psychologów i pedagogów na temat 14-latków. Według ich opinii Łukasz P. i Michał Sz. wykazywali „wysoki poziom demoralizacji”, Mateusz W. i Arkadiusz P. „pewne dysfunkcje”, a Dawid M. miał „szansę na poprawę”. – Problemy pojawią się w sytuacji, gdy rodzice chłopców nadal będą uważać, że nic się nie stało i przytulą ich do piersi, a szkoła przyjmie ich niczym bohaterów. Oni są ofiarami własnego zachowania i złego wychowania i muszą mieć tę świadomość. Jeśli nie usłyszą, że postąpili źle, będzie to nasza wspólna klęska. Nie wiem, czy gimnazjaliści wykazali akt skruchy, czy zrozumieli swój czyn – uważała wówczas psycholog Barbara Kmiecik-Baran.
  • Pod koniec stycznia czterech z pięciu nastolatków – Arek, Dawid, Mateusz i Michał – opuściło schroniska dla nieletnich i wróciło do starej szkoły i klasy. Politycy uważali wówczas, że nie powinni oni wracać do tego samego środowiska. Wiceprezydentka Gdańska Katarzyna Hall mówiła, że „Ania popełniła samobójstwo nie w szkole, a w domu i nie ma potrzeby wyciągać z tego tak daleko idących wniosków”. W maju ze schroniska dla nieletnich zwolniony zostaje także Łukasz.
Jeden z zatrzymanych 14-latków w sądzie w Gdańsku Fot. Damian Kramski / Agencja Wyborcza.pl
  • W marcowej „Polityce” ukazał się artykuł „Coraz mniej winni?”, w której pojawiają się szokujące stwierdzenia o tym, że być może Ania „może nie sądziła, że próba samobójcza tak się skończy”, a koledzy z klasy za pomocą „nie bardzo finezyjnych” zaczepek próbowali zwrócić uwagę dziewczynki, która im się podobała i uchodziła za najładniejszą w klasie. W publikacjach mediów pojawiało się wówczas coraz więcej niepotwierdzonych informacji, jakoby Anna była „słaba psychicznie” – co nawet, gdyby było prawdą, nie stanowiłoby przecież usprawiedliwienia do zachowania jej kolegów w klasie.
  • W maju 2007 roku, po postępowaniu wyjaśniającym, rozpoczęło się postępowanie poprawcze. 15-letni Łukasz P., Arkadiusz P., Mateusz W., Michał Sz. i Dawid M. usłyszeli zarzuty „psychicznego i fizycznego znęcania się oraz doprowadzenia do innej czynności seksualnej koleżanki z klasy”. Według policji samobójstwo Ani było bezpośrednią konsekwencją tego molestowania. Za to groziły im dwa lata w zakładzie poprawczym.
  • W lipcu przyjaciółka Ani, Patrycja K., miała diametralnie zmienić zeznania. Przed sądem powiedziała, że Anna już wcześniej dwukrotnie zamierzała targnąć się na swoje życie. Powodem miały być rzekome kompleksy dotyczące wyglądu. Zeznania te od razu zostały podchwycone przez rodziców nastolatków, którzy uznali, że Anna miała na pewno inne „poważniejsze” powody, by odebrać sobie życie. Co istotne, informacje te nie zostały potwierdzone przez rodzinę czy lekarzy rodzinnych.  
  • W grudniu 2007 roku Łukasz P. zostaje zatrzymany przez policję na kierowaniu samochodu bez uprawnień i pod wpływem alkoholu.
  • W 2010 roku zadecydowano, że sprawa rozpocznie się od nowa – powodem był półroczny odstęp między rozprawami, wynikający z problemów zdrowotnych sędziny. Wyrok w sprawie zapadł więc dopiero w marcu 2011 roku, po ponad czterech latach od tragicznej śmierci Anny. Chociaż uzasadnienie było tajne, sąd w sentencji publicznej nie miał wątpliwości, że chłopcy znęcali się nad swoją rówieśniczką znieważając ją słowami i molestując seksualnie przez czas co najmniej siedmiu tygodni. W związku z wyrokiem 18-latkowie mieli znajdować się pod nadzorem kuratorskim do ukończenia przez nich 21. roku życia. Kurator miał składać sprawozdanie z nadzoru nad uczniami co dwa miesiące. W stosowanie środków wychowawczych po tylu latach wątpili nawet obrońcy. – Mój klient zachowuje się poprawnie. Ma podziękowania ze szkoły i z Caritas, gdzie pracuje jako wolontariusz – mówił przed rozpoczęciem rozprawy Władysław Kulis. – Naszym zdaniem nie miało miejsca znęcanie się – mówił adwokat Donat Paliszewski.

„Żeby znów nie było tematu”

W 2014 roku skończył się nadzór kuratora. Marta Mazuś, dziennikarka „Polityki”, pojechała wówczas do Kiełpina Górnego. Nikt jednak nie chciał wracać do sprawy Ani. „A w Kiełpinie Górnym rodziny Ani, Dawida, Mateusza, Łukasza, Arka i Michała mijają się na ulicy, w kościele i sklepie. Chłopcy skończyli zawodówki – budowlaną, elektryczną, piekarniczą. Dwóch ma już dzieci. Chcą, żeby ich traktować jak dorosłych. Rodzina Ani – starszy brat z rodzicami – mieszka w tym samym miejscu. Na jej grobie zawsze palą się znicze. A kto będzie czuł taką potrzebę, położy też kwiaty. Ale tak, żeby nikt nie widział. Żeby znów nie było tematu” – napisała.

Sprawą Anny zainteresowali się także politycy z Warszawy. Dwa tygodnie po tragedii minister edukacji Roman Giertych postanowił w gimnazjum numer 2 w Gdańsku ogłosić szczegóły programu „Zero tolerancji dla przemocy w szkole”. Program wzmocnił uprawnienia nauczycieli i nadzór nad uczniami, a później był wykorzystany do wprowadzenia mundurków szkolnych czy zakazu używania komórek w szkołach. Śmierć Ani był często przytaczany jako argument przeciwko liberalnej koncepcji edukacji i szkolnictwa. Giertych był też pierwszym politykiem, który głośno mówił o tym, że wprowadzenie gimnazjów było złym pomysłem.

Roman Giertych pali znicz na grobie Ani fot. Dominik Sadowski / Agencja Wyborcza.pl

Samobójstwo 14-letniej Anny skutkowało większym zainteresowaniem mediów tym, jak funkcjonują gimnazja w Polsce. Pojawiło się wówczas wiele reportaży i rozmów z gimnazjalistami, z których relacji wynikało, że molestowanie uczennic i ataki na nie są powszechne. Wskazywano także na brak reakcji ze strony dorosłych, nauczycieli, na brak instytucji, do których można się zgłosić o pomoc. Niektóre uczennice przyznawały w tych rozmowach, że to część ich środowiska, że „taki jest klimat” i muszą sobie z nim jakoś radzić.

Sprawa Anny Halman była szokująca także dla mediów z krajów ościennych. W Niemczech, Czechach i Słowacji zwrócono uwagę na cyberprzemoc, jako nowy i niebezpieczny sposób znęcania się nad innymi. Do dziś w mediach tych w rocznicę śmierci Ani pojawiają się artykuły przypominające jej historię – pierwszy i najtragiczniejszy przypadek cyberprzemocy w krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Potrzebujesz pomocy?

Przemoc seksualna to każdy niechciany kontakt seksualny. Z danych UNICEF wynika, że na całym świecie tego rodzaju przemocy doświadczyło około 15 milionów nastolatek między 15. a 19. rokiem życia, ale tylko 1 procent nastolatek zwraca się z prośbą o pomoc do profesjonalisty. Badania wskazują, że u 80 proc. ofiar gwałtu rozwija się zespół stresu pourazowego (PTSD).

Jeżeli jesteś ofiarą przemocy seksualnej, pomoc możesz uzyskać, dzwoniąc np. do Poradni Telefonicznej „Niebieska Linia” – 22 668 70 00 (7 dni w tygodniu, w godzinach 8-20) lub na całodobowy telefon interwencyjny Centrum Praw Kobiet – 600 070 717.

Jeśli potrzebujesz pomocy, codziennie przez całą dobę możesz zadzwonić na Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, pod bezpłatnym numerem telefonu 116 111. Swój problem możesz też opisać w wiadomości.

Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, oprócz konsultacji dla najmłodszych, oferuje też pomoc rodzicom i nauczycielom, którzy obawiają się o bezpieczeństwo swoich podopiecznych. Więcej informacji znajdziesz na stronie fundacji.

Pod tym linkiem znajdziesz więcej informacji, jak pomóc sobie lub innym, oraz kontakty do organizacji pomagających osobom w kryzysie i ich bliskim.

Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version