„Jak tylko rano się budziłem, to patrzyłem na Twittera, czy Andrzej czegoś głupiego tam nie napisał”.
Andrzej Duda dołączył do Twittera w październiku 2010 r. Ten serwis społecznościowy stał się jego uzależnieniem. Profil prowadzi osobiście. Obserwował (a także zamieszczał tam wpisy) wiele anonimowych kont o bardzo dziwnych nazwach – w tym „ruchadło leśne”, „dzika foczka”, „Pimpusia sadełko”, „jebnij się daniel” czy „seba sra do chleba”.
Korespondował też z Izabelą Pek, sympatyczką PiS, zakochaną w Dudzie. Jeździła ona zresztą z dudabusem w kampanii w 2015 r. Zawodowo zajmowała się modelingiem – pozowała nago pod pseudonimem Czarna Pantera. Pek opisała swoje miłosne rozterki i korespondencję z kandydatem, a potem już prezydentem w książce „Noce z Dudą”.
Najmocniej w Dudę uderzyło jednak nie jego ćwierkanie na Twitterze, ale komediowy serial „Ucho prezesa” emitowany od 2017 r. – najpierw na YouTubie. Jego twórcą był przede wszystkim Robert Górski, lider Kabaretu Moralnego Niepokoju. Potem prawa do tej produkcji wykupywały telewizje. Najmocniej wykpiwaną postacią był tam Adrian – pierwowzorem był oczywiście Andrzej Duda. Serial robił furorę – w ciągu tygodnia pierwszy odcinek odtworzono 4 miliony razy. Jest to najgłośniejszy serial kabaretowy w historii polskich mediów.
Bliski współpracownik: – Korespondował z „ruchadłem leśnym” i z „foczką” sobie tweetował. To świadczy o braku dojrzałości życiowej, także jako mężczyzny.
Doradca: – Nie wiem, z czego to wynikało. Teraz już tak nie robi. Może chciał pokazać, że jest normalny. Było to troszkę dziwne.
Bliski współpracownik: – Nie mam zielonego pojęcia, po co prezydent wikłał się w kontakty z dziwnymi ludźmi na Twitterze. On sam nie mówił, po co to robi. Duda ma takie chłopięce zachowania: lubi sobie robić selfiki albo nagrywać filmiki.
Bliski współpracownik: – Ma kontakt z twitterowiczami, bywa aktywny na Instagramie. Chciał pokazać, że jest normalnym gościem i czuje internet. W ogóle stara się pokazywać swoją normalność – chodzi do sklepów, lepi pierogi na święta. Nie jest gościem oderwanym od rzeczywistości.
Minister: – Takich interakcji z jakimiś „ruchadłami leśnymi” nie powinno być. To po prostu głupie. Nikt jednak nie był w stanie tego u niego opanować.
Współpracownik: – Donald Trump miał gwiazdę porno Stormy Daniels, a Andrzej Duda – „ruchadła leśne”.
Człowiek z bliskiego kręgu Andrzeja Dudy: – Andrzej bardzo dużo czytał, co ludzie piszą na Twitterze i co się na tym portalu dzieje. Czytał masę komentarzy o sobie. A wtedy – zresztą zawsze tak było, tylko początkowo Andrzej był dużo bardziej czuły na tym punkcie – dużo hejtu się na niego wylewało w internecie. On się tym przejmował. Dziwiliśmy się, po co on tak przesiaduje na Twitterze, ale to było silniejsze od niego i naszych rad.
Współpracownik: – Jak były jakieś ważne decyzje i było mnóstwo tych nieprzychylnych komentarzy na Twitterze, masa ataków i hejtu pod jego adresem, to on to czytał. Codziennie czytał, jak go ludzie obrażają i gnoją. Zupełnie niepotrzebnie się tym przejmował. Takich rzeczy się nie czyta, bo to ściek. Ale Andrzej się w tym ścieku nurzał na własne życzenie.
Współpracownik: – Zwłaszcza na początku prezydentury bardzo mocno śledził opinie na Twitterze. Zwłaszcza o sobie. To zresztą przypadłość wielu polityków. Wielu z nas żałuje niektórych tweetów puszczonych w świat bez należytego przemyślenia. Szef zaczął tę aktywność na Twitterze kontrolować.
Człowiek z kręgu pałacu: – Dlaczego pisał z jakimiś „ruchadłami leśnymi”? On po prostu taki jest. Nie zdawał sobie sprawy, że jako prezydentowi nie wypada mu pisać z takimi ludźmi.
Współpracownik: – Może pan zapytać, czy ktoś z nas mu wygarnął: „Andrzej, po co ty to robisz?!”. Ale to jest przecież dorosły człowiek i głupio takie rzeczy w ogóle mówić, a co dopiero prezydentowi. Raz powiedziałem Andrzejowi, że lepiej niech nie czyta i nie wchodzi w żadne interakcje ani z hejterami, ani dziwnymi sympatykami. Jednak nie posłuchał.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Można się z tego śmiać, ale to było bardzo stresujące. Jak tylko rano się budziłem, to w strachu patrzyłem na Twittera, czy Duda czegoś głupiego nie napisał. Wiedziałem, że on to pisze sam, bez żadnej kontroli czy doradzania.
Człowiek z kręgu pałacu: – U Jarosława Kaczyńskiego nie ma sensu zajmować się jego rozumieniem świata zwierząt, a u Andrzeja nie ma co próbować zrozumieć jego sposobu korzystania z mediów społecznościowych. Ani jego podejścia do jazdy na nartach. Twitter i narty są silniejsze od niego.
Współpracownik: – Zdarzały się kiksy. Był kiks z nieszczęsnym tweetem o żonie Krzysztofa Sobolewskiego, Sylwii Sobolewskiej. Jak jeden ze współpracowników przybiegł do prezydenta, żeby mu powiedzieć, że opublikował prywatny tweet, to powiedział: „Wiem, wiem, już skasowałem, dzięki”.
Człowiek z pałacu prezydenckiego: – Raz Marcin Mastalerek wysłał mu prywatną wiadomość o Mariuszu Błaszczaku. Duda ją opublikował na Twitterze. Tak mu się kliknęło. Przypadkowo.
Bywalec pałacu prezydenckiego: – Prezydent sam prowadzi konto na Twitterze. Jednak w sprawie co ważniejszych komunikatów konsultował się z własnymi ministrami, a nawet ministrami z rządu. Czasami nawet ministrowie mu przygotowywali jakieś składowe do tweetów, bo sprawa była zbyt poważna. Te osobiste tweety pisał oczywiście sam i nikt nie wiedział, co i kiedy opublikuje.
Człowiek z PiS: – Jak ktoś do niego pisał życzliwie, to odpisywał. Akurat Izabela Pek potrafi być niezwykle namolna. Miała strumienie świadomości, atakowała masą wiadomości. Nie do niego jednego zresztą. Ale on jej głupi odpisywał, i to latami. Potem Pek poleciała do „Gazety Wyborczej” z tymi prywatnymi wiadomościami wymienianymi z Andrzejem.
Współpracownik: – I to właśnie z nią Andrzej Duda był szczery. Zwierzał się, że nie ma przyjaciół w Warszawie.
Człowiek z kręgu pałacu prezydenckiego: – O ile na Twitterze prezydent sam się ośmieszał, o tyle w mediach był ośmieszany.
Współpracownik prezydenta: – „Ucho prezesa” było wyjątkowo nieuczciwe wobec prezydenta. Bezczelne. Taki atak na głowę państwa przypominał ośmieszanie Lecha Kaczyńskiego, które skończyło się tak, jak się skończyło. Duda uważał ten kabaret za głęboko go krzywdzący.
Doradca: – Można powiedzieć, że w polityce trzeba mieć grubą skórę, jednak celem „Ucha prezesa” i przedstawiania prezydenta jako Adriana było ośmieszenie i zdezawuowanie największego kapitału prawicy. Dzięki Dudzie i jego zwycięstwu w 2015 r., dzięki jego wizerunkowi, pracy później PiS doszło do władzy. Więc niektórzy ludzie w mainstreamie medialnym doszli do wniosku, że trzeba zniszczyć Dudę: zabić go śmiechem.
Doradca: – Takich rzeczy nie produkuje się za babcine pieniądze, ale za grubą kasę. Nikt mi nie wmówi, że nagle obudziło się kilku gości z kabaretu i pomyśleli, że zaczniemy niszczyć Andrzeja Dudę. We wszystkich bili – w Jarosława Kaczyńskiego, w Mariusza Błaszczaka, w Beatę Szydło, ale tylko prezydenta przedstawiono w tak skrajnie nieuczciwej, karykaturalnej formie. Moim zdaniem zrobiono to dlatego, że jest najbardziej rozpoznawalnym człowiekiem prawicy.
Współpracownik: – Nigdy się nie przyznawał do tego, ale jest bardzo wrażliwy na punkcie swojego wizerunku. Wbrew pozorom nie potrafił być autoironiczny.
Bliski współpracownik prezydenta: – „Ucho…” go zabolało. Mógł przez nie przegrać wybory w 2020 r. I to nie z własnej winy, ale przez skrajnie nieuczciwy serial kabaretowy. To był zamach na prezydenturę Dudy. Miało to doprowadzić do tak potężnego ośmieszenia prezydenta, żeby nie miał szans na reelekcję jako długopis i pomocnik Jarosława Kaczyńskiego.
Współpracownik: – W badaniach Piotra Agatowskiego był taki element. Były pytania o to, jak postrzegany jest Andrzej Duda. Wynikało z nich to, czy ludzie widzą go jako polityka samodzielnego, czy niesamodzielnego. I oczywiście „Adrian” w tych odpowiedziach wybrzmiewał.
Książka Jacka Gądka „Duduś. Prezydent we mgle” będzie miała premierę 26 marca. Można ją kupić tu.
Okładka książki „Duduś” Jacka Gądka
Foto: Mat. Prasowe
