Sztabowcy Karola Nawrockiego, załamani tym, jak idzie kampania ich podopiecznego, mogą się przynajmniej pocieszać jednym: z kandydatów z pierwszej politycznej ligii z pewnością jest ktoś, komu idzie gorzej niż prezesowi IPN.
Tym kimś jest marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Podczas gdy Trzaskowski, Zandberg, nie wspominając o Mentzenie, pracowicie objeżdżają Polskę, w pełni rzucając się w wir kampanijnej pracy, to nawet osoby bardzo uważnie obserwujące polską politykę miałyby problem, by powiedzieć czy kampania marszałka Sejmu już się rozpoczęła, czy jeszcze nie.
Hołownia zapowiedział co prawda w zeszłym tygodniu, że bierze urlop od swoich sejmowych obowiązków, by skupić się na walce o prezydenturę, pojawiają się jednak wątpliwość czy nie decyduje się na ten ruch zbyt późno, by nadrobić sondażowe straty. W sondażach zajmuje dziś bowiem odległe czwarte miejsce, daleko za Sławomirem Mentzenem. Średnie sondażowe poparcie Hołowni (6 proc.) jest obecnie ponad trzykrotnie mniejsze niż średnie poparcie Mentzena (19 proc.). Nie lepsze są sondażowe notowania Trzeciej Drogi – jej średnie poparcie wnosi dziś także 6 proc., a więc mniej niż ustalony na 8 proc. próg wyborczy dla koalicji.
Do mediów przedostają się przecieki, mówiące, że Hołownia, jeśli jego notowania się nie odbiją, nie wyklucza wycofania się z wyborów i przekazania poparcia Trzaskowskiemu. W zamian miałby zachować do końca kadencji fotel Marszałka Sejmu, choć zgodnie z umową koalicyjną jesienią miał ustąpić ze stanowiska i przekazać go Włodzimierzowi Czarzastemu z Nowej Lewicy. Pojawiły się też informacje, że pretekstem do wycofania się Hołowni mogłoby być weto prezydenta Dudy do tzw. ustawy incydentalnej – mającej zapobiec kryzysowi konstytucyjnemu, który wiosną może powstać wokół tego, jacy sędziowie mają prawo orzekać o ważności wyborów prezydenckich – by w razie czego, jako Marszałek Sejmu, a nie jeden z uczestników wyścigu móc wejść w obowiązki głowy państwa, gdyby prezydent nie został wybrany.
Niezależnie od tego czy Hołownia się wycofa, czy nie, niemal w połowie kampanii – bo ta zaczęła się realnie pod koniec 2024 r., gdy KO i PiS ogłosili swoich kandydatów – jego kandydatura wydaje zmierzać się do bolesnej, nieuniknionej politycznej klęski. Jakie mogą być tego powody?
Kandydat bez opowieści
W wyborach prezydenckich kandydat musi przede wszystkim mieć opowieść. Narrację wyjaśniającą skąd przychodzi, jakie reprezentuje wartości i po co ubiega się o najwyższy urząd w kraju. Taką opowieść mają trzej prowadzący w sondażach kandydaci. Wiadomo, po co startuje każdy z nich. Trzaskowski po to, by dokończyć to, co rozpoczęło się 15 paźdzernika 2023 r. i umożliwić obozowi demokratycznemu dokończenie porządków po PiS i rozliczeń poprzedniej, populistyczno-autorytarnej władzy.
Nawrocki wręcz przeciwnie: by uniemożliwić „domknięcie systemu” Tuska, a najlepiej by sprowokować wcześniejszy upadek obecnych rządów. Mentzen, by „wywrócić stolik” i skończyć ze zużytym duopolem PO-PiS, organizującym polską politykę od dwudziestu lat, od podwójnych wyborów w 2005 r.
Każdy z tej trójki ma też jakąś swoją osobistą historię uzupełniającą wielką polityczną narrację. Trzaskowski o doświadczonym polityku, prymusie III RP, który po latach służby Polsce na różnych stanowiskach prosi teraz rodaków, by pozwolili mu wykorzystać swoje kompetencje i doświadczenie na najwyższym urzędzie w kraju. Nawrocki o chłopaku z prostej gdańskiej rodziny, wychowanym w świecie twardych, męskich wartości, który ciężką pracą wszedł do elity, został uznanym historykiem, a teraz swoją wiedzę i temperament boksera przenosi do wielkiej polityki, by jako „obywatelski kandydat” i reprezentant „obozu patriotycznego” bić się o Polskę. Mentzen przedstawia się z kolei jako młody geniusz, mistrz logiki i biznesu, człowiek, który po odniesieniu sukcesu finansowego postanowił naprawić kraj rządzony wsobną klasę polityczną, coraz bardziej nieogarniającą zmieniającej się rzeczywistości.
Hołownia nie ma dziś żadnej tak ciekawej biograficznej opowieści. Trudno jest też powiedzieć w jednym zdaniu, po co właściwie kandyduje, jaki jest polityczny sens jego startu, odróżniający Marszałka Sejmu od innych kandydatów obozu rządowego. Hołownia próbował, co prawda, narzucić narrację, że startuje, by „ratować koalicję rządową przed nią samą”. Nie bardzo jednak wiadomo, co by to miało oznaczać w przypadku urzędującego Marszałka Sejmu. A narracja w wyborach prezydenckich powinna być jednak prosta i intuicyjnie zrozumiała.
Media donoszą, że w najbliższych tygodniach Hołownia ma mocniej zdystansować się od rządu i krytykować go za niektóre elementy jego polityki. Niestety dla lidera Polski 2050 taki manewr w przypadku Marszałka Sejmu – a więc formalnie drugiej osoby w państwie i jednej z najważniejszych osób w obozie rządowym – może zostać odebrany przez dużą część wyborców, jako co najmniej nieprzekonujący, jeśli nie „schizofreniczny”. Naprawdę trudno jest prowadzić kampanię, będąc częściowo w opozycji do układu rządowego, który firmuje się, zajmując w nim tak ważne stanowisko jak Marszałek Sejmu.
Nikogo też nie przekonają zaklęcia zapewniające, że Hołownia, jako prezydent chce reprezentować „całą Polskę, a nie tylko pół” – jak w pewnym momencie próbował uzasadniać swój start lider Polski 2050. Po pierwsze, nic nie brzmi dziś w polskiej polityce tak niewiarygodnie i nic tak bardzo się nie zużyło, jak hasła o „zakończeniu wojny polsko-polskiej”, zwłaszcza gdy powtarzają je od dawno broniący udział w tej wojnie politycy. Jako Marszałek Sejmu lider Polski 2050 jednoznacznie kojarzony jest przecież jako reprezentant tej „połowy Polski”, która popiera obecną koalicję rządową, a ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że nawet nie połowy tylko 6 proc. wyborców.
Nie można być wiecznie nowością
Pięć lat temu Hołownia miał swoją opowieść. Był zwykłym facetem, który w sytuacji, gdy nadzwyczajna sytuacja pandemii wymaga od polityków szczególnej zdolności do dojrzałej współpracy ma dość otępiającej wojny PO-PiS i oferuje wyjście z klinczu, w jaki konflikt ten wpędził polską politykę. Choć ten przekaz nie zapewnił aż tak wielkiego sukcesu, jak ten Pawła Kukiza z 2015 r., to starczyło na solidne trzecie miejsce i prawie 2,7 mln głosów, co przy wysokiej frekwencji dało prawie 14 proc. głosów.
Głównym atutem Hołowni pięć lat temu było jednak to, że był w polityce nowy, że nie pochodził z partyjnego rozdania i partyjnych układów. W wyborach prezydenckich od 1990 r. i Stana Tymińskiego istotna grupa wyborców poszukuje podobnych kandydatów, pozwalających zagłosować przeciw całej klasie politycznej. W 2000 r. do pewnego stopnia kimś takim był Andrzej Olechowski – kandydat spoza polaryzacji SLD-AWS — w 2010 r. Andrzej Lepper, w 2015 Paweł Kukiz, w 2020 Hołownia. W tym roku z pewnością nie odegra już tej roli.
Powód jest prosty: nie da się być wiecznie nowością. Zwłaszcza jeśli jest się obecnym w polityce od pięciu lat i kieruje się przez ten okres własną partią polityczną, a już z pewnością nie, jeśli od dwóch lat pełni się funkcję Marszałka Sejmu. Hołownia nie jest już nową jakością w polityce, ale dość zużytym partyjnym liderem. Nie jest kimś „spoza systemu”, ale postacią z jego środka. Częścią klasy politycznej, a nie kimś, kto wchodzi do polityki by „rozpędzić ją” w imieniu wkurzonych, zwykłych ludzi.
W tym roku, jak wszystko wskazuje, głosy tych, którzy mają dość całej klasy politycznej, zbierze głównie Sławomir Mentzen. Teoretycznie lider Nowej Nadziei ma podobny staż parlamentarny co Hołownia, obaj po raz pierwszy weszli do Sejmu w wyborach 15 paździenrika. Mentzen wszedł jednak „pełnoetatotowo” do wielkiej polityki trochę później od Hołowni, w przeciwieństwie do Marszałka Sejmu nie pełni żadnych oficjalnych funkcji, nie jest częścią rządowego układu i nie zużył się wraz z nim. Może bez problemu powiedzieć: ja nigdy nie rządziłem, nasze idee nie zostały przetestowane, widzicie, że polityka naszych konkurentów nie działa, jeśli chcecie coś zmienić w kraju na lepsze, to dajcie nam szanse.
Hołownia nie sprawdził się jako partyjny lider
Hołowni nie pomaga też z pewnością to, że prawie półtora roku rządów koalicji 15 października trudno uznać go za skutecznego lidera Polski 2050. Partia ta wydaje się najmniej sprawczą częścią koalicji rządowej. PSL bardzo sprawnie wykorzystuje to, że jako jedyna partia tworząca koalicję może odwrócić sojusze i stworzyć koalicję z PiS i Konfederacją, wywierając zupełnie nieproporcjonalny do liczby mandatów wpływ na koalicję – wykorzystując to głównie do blokowania progresywnych zmian, ważnych dla większości elektoratu obozu rządowego.
Lewica krytykowana jest nieustannie przez swoich zwolenników za brak sprawczości, badania pokazują sporą demobilizację jej elektoratu z tego powodu, ale może pochwalić się przynajmniej „dowiezieniem” takich rozwiązań jak renta wdowia czy wolne wigilie. Niezależnie jak nie oceniać merytorycznie i politycznie sensu tych polityk, to formacja Czarzastego może przynajmniej powiedzieć: proszę, to osiągnęliśmy w rządzie.
Polska 2050 nie ma żadnego podobnego sukcesu, żadnej od początku do końca własnej, społecznie ważnej i rozpoznawalnej ustawy. Przed wyborami w 2023 r. formacja odróżniała się pozytywnie swoimi pomysłami na odpartyjnienie państwa, większego włączenia ekspertów do tworzenia jego polityk, polityką ekologiczną i klimatyczną. Praktycznie nic z tych idei nie przełożyło się na politykę rządu Tuska i winę za to oczach opinii publicznej będzie ponosił lider ugrupowania.
Hołownia odpowiadał na te zarzuty, że jako Marszałek Sejmu przestał być partyjnym liderem. Opinia publiczna tak jednak tego nie postrzega. A choć jako marszałek i gwiazda Sejmflixa na początku sprawdzał się bardzo dobrze, to po czasie gwiazdorskie marszałkowanie Hołowni znudziło się wyborcom. Tym bardziej że nie przekładało się na żadne konkrety.
Wbrew narracji o „reprezentowaniu całej Polski” Hołownia okazywał się nieskuteczny zarówno z negocjacjami z silniejszym koalicjantem, jak i z dawnym obozem władzy. Przykładem tego ostatniego mogą być losy wspomnianej „ustawy incydentalnej”, zawetowanej przez prezydenta Dudę. Wszystko to jeszcze bardziej osłabia szanse Hołowni.
Kontekst zmienił się na niekorzyść Hołowni
W porównaniu z 2020 i 2023 r. politycznym kontekst politycznie zdecydowanie zmienił się na niekorzyść Hołowni. Pięć lat temu i jesienią 2023 r. wyborca, który nie chciał ani PiS, ani PO mógł bezpiecznie zagłosować na Hołownię. 15 października mógł się on wydawać się szczególnie atrakcyjną opcją dla umiarkowanie konserwatywnych wyborców, pragnących odsunąć PiS od władzy, ale jednocześnie oczekujących, że nowe rządy nie wychylą polski za bardzo w progresywną stronę.
W tych wyborach prezydenckich nie ma miejsca na podobne niuanse. Wybór ostatecznie sprowadza się do trzech opcji: „przewrócenia stolika” (Mentzen), dokończenia zmiany z 15 października (Trzaskowski), bądź jej zatrzymania, co obiecuje Nawrocki. Kandydaci nie reprezentujący żadnej z tych trzech opcji skazani są na marginalizację i wszystko wskazuje, że czeka ona ostatecznie lidera Polski 2050.
Zmienił się też kontekst globalny. Obecny Marszałek Sejmu wchodził do polityki w poprzedniej epoce, sprzed pandemii, wojny i drugiej kadencji Trumpa. Choć Marszałek Sejmu, ze swoim wyczuciem mediów społecznościowych doskonale odnalazł się w warunkach pandemicznej polityki, to już obecny chaos generowany przez drugą kadencję Trumpa zupełnie politycznie mu nie służy.
W tym chaosie w polskiej polityce wyraźnie kształtują się dwie opcje. Pierwsza, reprezentowana przez Mentzena i Nawrockiego chce się maksymalnie podpiąć pod trumpowską rewolucję, nawet jeśli miałoby to oznaczać porzucenie Ukrainy i nowy reset z Rosją oraz grać wspólnie z Trumpem przeciw Unii Europejskiej, przeciw Brukseli, Berlinowi i Paryżowi. Druga, reprezentowana przez obóz rządowy mówi: musimy zrobić wszystko by zachować sojusz ze Stanami, ale jednocześnie musimy wzmacniać szeroko rozumiany europejski filar naszego bezpieczeństwa i wykorzystać cały nasz potencjał, by wojna z Ukrainą zakończyła się na najmniej niekorzystnych dla nas warunkach. Hołowni bliżej do tej drugiej opcji, ale jako jej rzecznik jest zdecydowanie mniej przekonujący niż Rafał Trzaskowski. Także dlatego, że Marszałek Sejmu nie może się równać z prezydentem Warszawy, jeśli chodzi o jego kontakty europejskie i amerykańskie czy doświadczenie w polityce międzynarodowej.
Przekaz Hołowni – państwo przyjaźniejsze obywatelom, ekologia, ekspercka wiedza zamiast ideologii, koniec wojny polsko-polskiej, polityka robiona w perspektywie pokolenia nie cyklów wyborczych – w dużej mierze skrojony był na sytuację geopolitycznego pokoju. I choć niektóre jego elementy – np. konieczność deeskalacji politycznego konfliktu w kraju w obliczu międzynarodowych wyzwań – mają dziś nawet większy sens niż na początku 2020 r., to Hołowni nigdy nie udało się przystosować swojego przekazu do nowych czasów.
Cena klęski
Oczywiście, do wyborów jest jeszcze sporo czasu, a Hołownia potrafi być bardzo sprawny w kampanii. Dobrze wypada w bezpośrednich spotkaniach z ludźmi, podobnie jak w debatach telewizyjnych. Obok Zandberga będzie głównym faworytem do wygrania debaty wszystkich kandydatów. By Hołownia radykalnie zmienił swoje notowania, musiałoby jednak dojść do katastrofy w kampanii Trzaskowskiego – bo na załamaniu się kampanii Mentzena pożywi się raczej Nawrocki, a Nawrockiego Mentzen, a nie Marszałek Sejmu.
Przed Hołownią są więc wyłącznie złe opcje. Czwarte miejsce i poparcie w okolicach 5 proc. będzie zupełną klęską oznaczającą koniec Trzeciej Drogi, a może i Polski 2050. PSL, które już dziś w zasadzie nie bardzo angażuje się w kampanię, oficjalnie popieranego przez siebie Hołowni, zacznie szukać sobie nowego koalicjanta. A posłowie Polski 2050, którym spodobało się w Sejmie, będą rozglądać się za miejscami na bardziej obiecujących listach wyborczych. Wycofanie się z wyborów pozwoli uniknąć nieprzyjemnej wyborczej weryfikacji. Ale efekt może być podobny, wyborcy odczytaliby to jako wywieszenie białej flagi i przyznanie, że projekt Hołowni się skończył. Wiele się może jeszcze zmienić do maja, ale to dziś wydaje się najbardziej prawdopodobny rezultat wyborów dla lidera Polski 2050.