To muszą być oddziały bojowe – ponieważ zostaną zaatakowane przez Rosję. I będą musiały strzelać do Rosjan – mówi Keir Giles, doradca NATO i brytyjskiego rządu.
„Newsweek”: Czy można mieć jakąkolwiek nadzieję, że Trump doprowadzi do pokoju na Ukrainie?
Keir Giles: To zależy od definicji pokoju. Czy może położyć kres walkom? Całkiem możliwe. Zmuszając Ukrainę do poddania się. Czy to będzie pokój? Nie, to będzie nie–pokój, który inni sąsiedzi Rosji znają z czasów, kiedy byli pod dominacją Moskwy. Na taką przyszłość Amerykanie skazują najpierw Ukraińców, a później – inne kraje. Liczenie na to, że Trump przeciwstawi się rosyjskiej inwazji na Europę, byłoby po prosto nieodpowiedzialne. Stany Zjednoczone są po stronie Rosji.
Co w takim razie powinniśmy zrobić?
Ważne jest, aby działać, zanim Ukrainie zostanie narzucone rozwiązanie, które będzie katastrofalne dla niej w perspektywie krótkoterminowej i dla Europy w dłuższej perspektywie. Europa jako całość stoi teraz w obliczu wielkiego zagrożenia – jej przyszłość może zostać zdeterminowana przez dwie główne potęgi, które chcą dla nas zupełnie innej przyszłości niż ta, której pragniemy. Zapewne nie chcemy, aby nasza przyszłość została podzielona między Stany Zjednoczone i Rosję w taki sam sposób, jaki niegdyś została podzielona między Związek Radziecki i nazistowskie Niemcy. A jedynym sposobem, aby temu przeszkodzić, jest zapewnienie, że staniemy się częścią porozumienia na rzecz trwałego pokoju w Ukrainie przez powstrzymanie Rosji przed atakami. A na razie nie jesteśmy nawet częścią rozmów na ten temat.
Keir Starmer proponuje wysłanie europejskich wojsk na Ukrainę – by pilnowały przyszłego rozejmu. Wiemy, że Rosja się na to nie zgodzi.
Dzisiejsze dyskusje dotyczące tego, jakie warunki muszą spełnić europejskie siły w Ukrainie, są nonsensowne. Po pierwsze ma być to wsparcie USA, a po drugie – przyzwolenie Rosji. Stany Zjednoczone już wykluczyły wsparcie. Mówią, że tak się nie stanie. A Rosja nigdy się na to nie zgodzi, ponieważ celem obecności tych sił jest udaremnienie dalszej inwazji. Rosja chce dalszej inwazji. W czwartek uczestniczyłem w spotkaniu wysokich rangą dyplomatów krajów europejskich w Wielkiej Brytanii. Wszyscy byli zdumieni i nie mogli zrozumieć, do czego to zmierza. Pytano mnie, co Starmer ma na myśli, mówiąc o konieczności spełnienia tych dwóch warunków. Jeśli Europa ma stać się istotna, musi zignorować te dwa warunki… I zrobić, co w jej mocy, bez amerykańskiego wsparcia, a także pamiętając, że Rosja sprzeciwi się wszelkim działaniom zmierzającym do ustanowienia trwałego pokoju. Należy oczekiwać, że Rosja odrzuci taki plan, używając wszelkich możliwych gróźb – stosując zastraszanie nuklearne, a także nasilając kampanię sabotażu i morderstw w całej Europie. Dlaczego na razie tego nie robi? Po prostu dlatego, że nie jest to konieczne. W tej chwili nie ma żadnego planu pokoju, któremu Rosja musiałaby się sprzeciwiać.
Jakie jest zagrożenie, że Trump zareaguje wielką złością, jeśli postąpimy nie po jego myśli – i stosunki z USA staną się jeszcze gorsze?
Tak, to całkowicie możliwe. Decydowanie o własnej przyszłości zapewne przyspieszy proces, w którym Stany Zjednoczone odwracają się od Europy. Jednak na skali ryzyka nierobienie niczego jest znacznie wyżej. Zmienia bowiem cały kontynent w zakładnika decyzji, które są podejmowane zupełnie gdzie indziej.
Jak powinny wyglądać europejskie siły, które miałyby zostać wysłane na Ukrainę? Pisze pan o tym w raporcie „Europe’s Pathway to Ending Russia’s War on Ukraine” dla „Baltic Defence College”. A przede wszystkim – czy wierzy pan, że rzeczywiście zostaną tam wysłane?
Zapewne nieraz usłyszymy, że jest to po prostu niemożliwe, że nie da się tego zrobić. Ale jeśli europejskie siły zbrojne są tak osłabione przez zaplanowaną przez nas samych zależność od Stanów Zjednoczonych, że ogromnie bogaty kontynent nie może rozmieścić niewielkich sił wojskowych we własnym sąsiedztwie i oczekiwać, że tam przetrwają, ponieważ Rosja nie chce, aby tam się znalazły, to pojawia się uzasadnione pytanie: po co właściwie są europejskie siły zbrojne?
Jak powinny wyglądać jednostki wysłane do Ukrainy? Opisywanie ich jako sił pokojowych, choć może być technicznie dokładne, jest bardzo mylące.
Ludzie myślą, że są to lekko uzbrojone oddziały, coś w rodzaju policji. Tymczasem to muszą być oddziały bojowe, ponieważ zostaną zaatakowane przez rosyjską armię. I będą musiały strzelać do Rosjan. Jeśli żołnierze „koalicji chętnych” nie będą na to gotowi, nie będą się w stanie bronić, to lepiej w ogóle ich nie wysyłać. Brak odpowiedzi byłby fatalny. Dziś tylko bardzo niewielka część europejskich sił jest faktycznie zdolna do działania w takiej sytuacji i w tamtym terenie. Kolejnym ograniczeniem będzie dostęp do obrony powietrznej, która jest niezbędna do odparcia rosyjskich ataków.
Wysłaniu żołnierzy musi też towarzyszyć obietnica, że bezpośrednia pomoc będzie rosła. Może to być np. proces stopniowego zastępowania ukraińskich sił. Na początku byłoby to bardzo daleko od linii frontu, ale z perspektywą odciążenia wojsk ukraińskich coraz bliżej jego linii.
Załóżmy, że te siły zostaną rzeczywiście wysłane. Ale czy nie zwiększa to ryzyka eskalacji konfliktu z Rosją? Właśnie dlatego Biden za nic nie chciał obecności amerykańskich wojsk na Ukrainie.
Biden rzeczywiście uważał, że konfrontacja z Rosją i stanowcza próba powstrzymania Moskwy jest bardziej niebezpieczna niż pozwolenie Rosji na wrogie działania. Ale ta ocena jest sprzeczna z doświadczeniem z dziesięcioleci zimnej wojny: Rosję można odstraszyć i już ją skutecznie odstraszano.
Rosja nie jest siłą natury, którą należy bezradnie kontemplować, gdy wyrządza szkody i zniszczenia, ponieważ decyzje w Rosji podejmują ludzie, na których można wpływać. Natomiast to, co widzieliśmy do tej pory, to nie porażka w odstraszaniu Rosji, ale porażka w braku odstraszania. Nie zapominajmy też, że koszty odstraszania agresora, gdy w końcu zostanie podjęta decyzja, będą znacznie większe niż gdyby ta sama decyzja została podjęta 5 lub 10 lat wcześniej.
A jak na razie Rosja może sobie wygodnie siedzieć i czekać na to, co Stany Zjednoczone podarują jej w następnej kolejności. I czy Europa będzie w stanie wreszcie zebrać się do kupy.
Sergey Radchenko powiedział mi, że plan pokojowy Starmera to blef – brytyjski premier doskonale wie, że jest on niewykonalny. Po prostu chciał się czymś wykazać. Nie zapominajmy też, że Polska sprzeciwiała się wysłaniu żołnierzy na Ukrainę.
To niedobrze, że Starmer wyłania się jako lider grupy stojącej za „koalicją chętnych”. Macron byłby tu znacznie lepszy – jego propozycje dotyczące tego, co ta siła powinna zrobić i co może ją ograniczyć, były o wiele bardziej osadzone w rzeczywistości. A co do polskich obaw: w żadnych okolicznościach nie powinno być tak, że wojska byłyby wysyłane do Ukrainy kosztem obecności sił w państwach pierwszej linii. Jeśli np. Wielka Brytania wyśle wojska, nie mogą zostać one przeniesione z kontyngentu NATO w Estonii. Stanowiłoby to błąd strategiczny. To przede wszystkim armie zachodniej części Europy powinny dostarczać dodatkowe oddziały do Ukrainy.
A do jakiego stopnia byłoby to trudniejsze bez amerykańskiego wsparcia? Nieustannie podkreśla się, że Europejczycy bez USA będą znacznie słabsi.
Niestety tak jest. W Europie odbywa się inwentaryzacja potencjału militarnego – aby określić, co można zrobić bez współpracy ze strony USA lub ewentualnie przy aktywnym sprzeciwie ze strony USA. I okazuje się, że w niektórych przypadkach jest to niewiele, ponieważ wszyscy zakładali, że w przyszłości będą po tej samej stronie co Amerykanie.
Będzie o wiele trudniej bez Stanów Zjednoczonych. I to jest jeden z powodów, dla których początkowe kontyngenty prawdopodobnie będą musiały być skromne, ponieważ nie chodzi tylko o liczbę żołnierzy, którzy mogą się faktycznie bronic, ale przecież muszą być oni przerzuceni na Ukrainę. I muszą dostać wspomaganie. A wszystkie te działania w normalnych okolicznościach opierałyby się na amerykańskich „strategic enablers”, strategicznych środkach wspomagających, które są dostępne dla operacji wojskowych w Europie.
Jeśli wyślemy kontyngent do Ukrainy, nuklearne groźby ze strony Rosji bardzo się nasilą. A Ameryka może powiedzieć: „Nasz parasol nuklearny już wam nie przysługuje. To Europa musi się zająć bezpieczeństwem Europy”.
To potencjalne ryzyko. Rosji należy przypomnieć, że koalicja wspierająca Ukrainę obejmuje dwie inne potęgi nuklearne – Francję i Wielką Brytanię. Należy jasno powiedzieć, że każde użycie broni nuklearnej w prawdziwym życiu (w przeciwieństwie do stosowania jej jak dotychczas jako broni informacyjnej w Europie) przyniesie niszczycielską odpowiedź strategiczną. Ponieważ nie mamy tu innej realnej odpowiedzi.