Polski prezydent znalazł się wśród 12 uczestników szczytu w Davos wyróżnionych przez wpływowy serwis „Politico”. Szkoda, że to „parszywa dwunastka” pełna autokratów i nudziarzy.

Co roku ekskluzywny szwajcarski kurort przyciąga najbardziej wpływowe osobistości świata. Na spotkania i kuluarowe rozmowy ściągają tu przywódcy państw, prezesi globalnych koncernów, działacze, intelektualiści i oczywiście dziennikarze. W Davos całymi dniami można siedzieć na rozmaitych panelach i wykładach, ale to, co najważniejsze dzieje się między nimi i za zamkniętymi drzwiami. Szkopuł w tym, że aby w pełni wykorzystać tę okazję do bezpośrednich rozmów z możnymi tego świata, trzeba w miarę swobodnie porozumiewać się w jakimś języku. Przydaje się to także, żeby dobrze wypaść w dyskusjach panelowych czy na konferencjach.

Wielu publicystów i internautów od lat kpi z dość rudymentarnej znajomości angielskiego u prezydenta Andrzeja Dudy. Pal sześć gruby wschodni akcent i wtrącane co jakiś czas polskie słowa (np. Białoruś zamiast Belarus). Jeśli tylko rozmówca jest w stanie posługiwać się swobodnie nawet taką chropawą wersją angielszczyzny, rozmowa jakoś się potoczy. U prezydenta problem jest głębszy, bo w kluczowych chwilach, np. podczas dyskusji panelowych, prezydent całkowicie się blokuje i po angielsku duka. Może to kwestia nerwów, może braku doświadczenia w konwersacjach – nie wnikam. Efekt końcowy jest bardzo słaby, a przecież prezydent to w dużej mierze funkcja reprezentacyjna. Na szczęście podczas jednej z tegorocznych dyskusji udało się przekonać Andrzeja Dudę, by po prostu mówił w języku ojczystym, resztę zostawiając tłumaczom. I tu widać było, że lżej było i samemu prezydentowi, i słuchaczom.

Słaba znajomość angielskiej wymowy, słownictwa i gramatyki to jednak znacznie mniejszy problem w porównaniu z tym, co prezydent mówił w tym roku w Davos. Kiedy przed wyjazdem przekonywał, że będzie opowiadał na świecie o nowych „więźniach politycznych”, czyli Mariuszu Kamińskimi i Macieju Wąsiku, sądziłem, że blefuje na użytek własnego obozu politycznego. W końcu każdy, kto choć trochę orientuje się w polityce i świecie, doskonale zna definicję więźnia politycznego. To ktoś, kto występuje przeciw autokratycznej władzy i ponosi za to karę. Kamiński i Wąsik to do niedawna członkowie rządowego establishmentu, którzy zostali skazani – po 16 latach! – prawomocnym wyrokiem wydanym przez niezawisły sąd. A potem, zgodnie z prawem, które sami zaostrzyli, zostali niezwłocznie doprowadzeni do więzienia. I wbrew temu, co opowiada PiS, a za PiS-em prezydent – wcale nie zostali skazani za walkę z korupcją tylko za nadużycia władzy, jakich dopuścili się podczas rzekomego tropienia korupcji. I dodajmy, że wyrok z grudnia dotyczy afery gruntowej z 2007 r. A na wyjaśnienie czeka wiele świeższych spraw z ostatnich ośmiu lat, choćby kwestia używania Pegasusa do inwigilacji m.in. opozycji. Tym wszystkim lada chwila zajmie się odpolityczniona prokuratura i komisja śledcza. Tak się składa, że Kamiński i Wąsik będą w samym centrum tych dochodzeń.

Mimo to prezydent Duda przekonuje świat, że jego koledzy są krystalicznie uczciwi, wtrąceni do więzienia przez reżim Donalda Tuska, i że świat powinien się o nich upomnieć. I on naprawdę opowiada te banialuki publicznie, na konferencjach prasowych, a także w prywatnych rozmowach, np. z unijną komisarz Vierą Jourovą.

Kiedy dokładnie cztery lata temu ówczesny marszałek Senatu Tomasz Grodzki wybierał się na spotkanie z Vierą Jourovą w Brukseli, prezydent Duda tak mówił w TVP Info: „To jeżdżenie ciągłe na skargi do Brukseli i gdzie się da, ze strony polityków opozycyjnych rzeczywiście jest męczące i może być dla niektórych osób nawet irytujące. Załatwiajmy swoje sprawy na miejscu, szanujmy demokratyczne decyzje, które były podjęte także i przez wyborców.” Cóż, prezydent nie krowa, mógł zmienić poglądy na relacje łączące Polskę i Unię Europejską.

Jak się zastanowić głębiej, to być może powinniśmy być wdzięczni prezydentowi za tę szczerą rozmowę z komisarz Jourovą. Jeśli bowiem miała wątpliwości co do sytuacji politycznej w Polsce, to na pewno wyzbyła się ich po tym spotkaniu. Rząd Donalda Tuska może stawać na głowie, by realizować kamienie milowe z KPO i inne zadania w dziedzinie przywracania praworządności, a na końcu i tak będzie czekał z długopisem ten dziwny facet, który wmawia wszystkim, że jego koledzy – prawomocnie skazani przestępcy – to więźniowie polityczni. I myśląc o rozdzielaniu funduszy, trzeba wziąć na to poprawkę.

Zapewne zresztą nie tylko komisarz Jourova traktuje polskiego prezydenta w Davos z rezerwą. Andrzej Duda stał się wątpliwym bohaterem publikacji brukselskiego serwisu Politico pt. „Parszywa dwunastka z Davos”. Na liście znalazł się nowy prezydent Argentyny Javier Milei, okrutny saudyjski książę Mohammed bin Salman, zięć Donalda Trumpa Jared Kushner, prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, premier Chin Li Qiang, prezydent Rwandy Paul Kagame, słowacki premier Robert Fico, węgierska prezydent Katalin Novák, premier KambodżyHun Manet, katarski premier Mohammed bin Abdulrahman bin Jassim al-Thani oraz prezes saudyjskiego koncernu Aramco Amin Nasser. Politico zastrzega, że Andrzej Duda „to nie dyktator kierujący brutalnym petro-państwem, nie najechał żadnego z sąsiadów, a nawet nie wymachiwał na scenie piłą łańcuchową”. Ale według autorki zestawienia „Duda to człowiek wczorajszy. Jako ostatni przedstawiciel odsuniętego w zeszłym roku od władzy Prawa i Sprawiedliwości, za wszelką cenę chce zaznaczyć swoją obecność i robi co może, żeby wsadzać kij w szprychy rządowi Donalda Tuska, grożąc wetem i ukrywając skazanych parlamentarzystów.” Najważniejsza jest przestroga na koniec: „Kiedy natkniesz się w Davos na prezydenta Dudę, nie zakładaj, że mówi on w imieniu Polski”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version