Dojrzewanie jest procesem, którego nie da się przyśpieszyć czy skopiować od kogoś, kogo podziwiamy. Jednak wielu z nas próbuje drogę do różnych życiowych ról przejść na skróty. Dlatego nie potrafimy ich unieść. Czego potrzebujemy, by móc sprawnie angażować się w życie?

Psychologiczna dojrzałość jest funkcją czasu, doświadczonych trudności, wypracowanych samodzielnie rozwiązań oraz wynikających z nich autonomicznych refleksji. Podobnie jest z pełnionymi przez nas rolami: rodzinnymi, społecznymi, zawodowymi. Potrzebujemy czasu, by stać się np. w pełni kompetentnym rodzicem, nauczycielem, menedżerką lub aktywistką. Każda z naszych ról ma swój etap niezgrabności i chaosu. Jest on nieodzowny, by móc osadzić się w naszych najważniejszych życiowych zobowiązaniach. Dziś jednak wielu z nas próbuje dojrzeć, przeskakując ten etap.

Żyjemy w czasach, w których jak ognia boimy się nieśpieszności i ograniczeń. Nie poddajemy refleksji naszego zaangażowania w życie, raczej konsumujemy wszystko to, co nowego i atrakcyjnego życie przed nami stawia. Karmimy się iluzjami, że „możemy wszystko”, że „chcieć to móc” i że „to tylko kwestia dobrej organizacji”. Poczucie omnipotencji jednak, choć przyjemne i dodające energii, cofa nas automatycznie do stanu wewnętrznej dziecięcości. Człowiek psychologicznie dojrzały, w przeciwieństwie do dziecka, starannie wybiera, w co chce i może się zaangażować. Uwzględnia przy tym każdorazowo, ile ma na te różne zaangażowania wewnętrznej pojemności. Rozwój wymaga od nas zatem zatrzymania i samoograniczania. Nie da się wewnętrznie wzrastać bez dyscypliny, refleksji i dotykania niewygody tego, czym się zajmujemy.

Rozpraszanie się zadaniami, presja zajmowania się kilkoma (kilkunastoma) obszarami równocześnie, wieczny rozrost naszego zaangażowania stały się obowiązującym powszechnie sposobem na życie. Nie wchodzimy przez to nigdy głęboko w nasze życiowe role i równocześnie nigdy ich w pełni nie opuszczamy. Zamiast wybierać, akumulujemy. Nie analizujemy tego, czym i jak się zajmujemy, raczej biegniemy po kolejne momenty ekscytacji.

Tymczasem nasz mózg bardzo nie lubi rozpraszania i nadmiaru. Tak jak nie do końca jest w stanie ­metabolizować bodźce płynące do niego bezustannie strumieniem internetu, tak samo trudno mu odpowiednio przetworzyć wszystkie działania, jakie codziennie wykonujemy. By móc sprawnie angażować się w życie, mózg potrzebuje wyraźnie wiedzieć, na czym ma skupić swoją uwagę oraz kiedy może od wytężonego skupienia odpocząć.

Regułą, która organizuje sprawnie funkcjonujący układ nerwowy, jest jego rytmiczność. Zdrowy, elastyczny i odporny organizm po wytężonym wysiłku będzie szukał naturalnych okazji do odpuszczenia mobilizacji i regeneracji. I tak jak sen jest tym momentem w trakcie doby, w którym zachodzi najwięcej integrowania wiedzy w naszej pamięci, tak samo okresy odpoczynku w ciągu dnia są najważniejszym momentem, w którym najmocniej przyswajamy to, czego się w momentach wytężonej pracy nauczyliśmy. Potrzebujemy zatem momentów uspokojenia i ciszy, by pozwolić naszym doświadczeniom się w nas ukorzenić. Jeśli jesteśmy jednak w stałym psychofizjologicznym i egzystencjalnym pobudzeniu, nieustannie dodajemy sobie do swojego planu życia nowe zadania, naszemu układowi nerwowemu trudno jest wspierać nas w osiąganiu biegłości w tym, czym się zajmujemy.

Ciągły, niepohamowany rozwój osobisty lub zawodowy wszerz (a nie w głąb) może też być przejawem unikania czegoś, z czym trudno nam się na danym etapie życia zmierzyć. Nieustanne łapanie się nowych okazji, nowych wyzwań, nowego pomysłu na życie – zamiast rozejrzenia się w tym, co już mamy i co potrzebujemy udoskonalić – wydaje się raczej strategią przetrwania, a nie sposobem na egzystencjalną dojrzałość. Kolekcjonujemy doświadczenia, zamiast poprzez nie ewoluować. Wymyślamy sobie, że oto od dziś zajmiemy się coachingiem, wolontariatem sąsiedzkim, inwestowaniem w bitcoiny, budowaniem marki na Instagramie itp. Im więcej zaś tych impulsywnych pomysłów wcielamy w życie, tym bardziej egzystencjalnie kręcimy się w kółko.

Kiedyś niemal każda z pełnionych ról wiązała się z osobnym rytuałem przejścia. Ktoś – bardziej doświadczony w pełnieniu roli, do której sami aspirujemy – przekazywał nam wiedzę, przyuczał nas do zawodu (lub innej odpowiedzialności), towarzyszył nam w stawianiu pierwszych kroków, w pełnieniu nowych zobowiązań. Obecnie rytuały przejścia wydają się zbędnym, utrudniającym nam realizację naszych marzeń etapem. Naszym „obrządkiem” przejścia stały się upraszczające wszystko narracje w mediach społecznościowych. Pozbawieni strefy przejściowej i możliwości łagodnego wejścia w nowe odpowiedzialności i zadania, dosłownie wpadamy bezrefleksyjnie w nowe role. Bardziej je kopiujemy, niż nadajemy im swój osobisty rys. Dojrzewamy przez to przedwcześnie w naszych zobowiązaniach rodzinnych lub zawodowych. Bywa, że też przedwcześnie je porzucamy, nie pozwalając sobie na to, by w nich psychologicznie i profesjonalnie rozkwitnąć.

Możliwe, że coraz powszechniejszy zanik relacji o charakterze mistrz-uczeń wynika z tego, że trudno nam przyznać się przed samymi sobą i przed innymi, że czegoś nie wiemy. Nasza nieporadność, dezorientacja, brak doświadczenia raczej nas zawstydzają, niż popychają do tego, by rozejrzeć się po tym, jak do roli, którą pełnimy, dorastali starsi koledzy po fachu. Ukrywamy swoją niekompetencję, poszukując jednego szkolenia, które nauczy nas wszystkiego, tej jednej książki, która omówi wszystkie ważne zagadnienia, i – co gorsza – jednego profilu w mediach społecznościowych, który nam to wszystko objaśni w formie krótkich filmików. Żyjący w XX w. genialny psychiatra Victor Frankl w książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” nazwał niewiedzenie „doświadczeniem mentalnego umierania”. Być może w XXI w. niewiedza staje się dla nas doświadczeniem umierania w sensie społecznym.

Gubimy często świadomość, że nauka czegokolwiek, czym się zajmujemy, ma swoje etapy, kamienie węgielne i następujący po masie krytycznej wiedzy i doświadczeń punkt, w którym czujemy się w pełnionej roli pewniej. O wiele łatwiej pierwsze kroki na tej drodze pokonywać z kimś (z superwizorką, mentorem, kimś, kto wdroży nas w świat, do którego właśnie wkraczamy). Taki rodzaj relacji wymagałby jednak od nas odsłonięcia swoich braków i obdarzenia drugiej osoby zaufaniem, a o to ostatnie trudno w naszej samowystarczalnej, pośpiesznej kulturze instant.

Nie możemy się nauczyć czegoś trudnego bez wysiłku i umiejętności odraczania gratyfikacji. Wejście na nowy poziom w pełnionej przez nas roli poprzedza często moment bezradności i rozpaczy, gdy – pomimo podejmowanych prób – nie udaje się przeskoczyć naszych osobistych lub zawodowych ograniczeń. Dojrzałość jest zatem efektem naszej wytrwałości i konstruktywnie rozwiązanych kryzysów, które początkowo jawią nam się jako nie do przejścia.

Nie da się dojrzewać (szczególnie zawodowo) bez ukonstytuowania się struktury, która pozwala nam pozostać na drodze do stałego doskonalenia się pomimo przeszkód zewnętrznych i wewnętrznych. Tą strukturą może być długoterminowy cel, nawyk, przewidywalny plan dnia lub ważne rytuały, które cyklicznie pielęgnujemy. „Piszę od poniedziałku do piątku, trzy godziny, 1000 słów, muszę się w tym zmieścić. I nie dlatego, że jestem leniwy, ale wiem, że inaczej się nie da” – mówi Katarzynie Kubisiowskiej pisarz Łukasz Orbitowski w jej książce o pasji „Żar, żarliwość”. Bez takiej właśnie nieustępliwości i skoncentrowanego wysiłku – szczególnie w wiecznie zapraszającym nas do rozproszenia świecie – nic, co dobre i ważne, nie może powstać.

Wytrwanie w pełnionej roli może się też dziać dzięki uczciwości wobec siebie samego. Jeśli udaje nam się nie porzucić roli, mimo że widzimy, jak wiele jeszcze potrzebujemy do względnej w niej biegłości, to już połowa sukcesu. Uważna obserwacja swoich postępów, poznanie własnych ograniczeń, pozwolenie sobie na błądzenie, by się ponownie odnaleźć – to ścieżka, którą wydeptujemy kroki w stronę profesjonalizmu i dojrzałego zaangażowania w życie.

Dojrzałość domaga się od nas nieustannego dokonywania wyborów: „Kim chcę być?”, „Czemu chcę teraz poświęcać swój czas?”, „Jakie życie chcę pielęgnować?”. Ta refleksja automatycznie implikuje równoległe pytania o to, kim nie chcę i nie mogę być, jakich zadań nie chcę obdarzać swoją energią i uwagą oraz – być może pytanie najważniejsze – co powinnam w swoim życiu pożegnać, by przywitać to, czego naprawdę potrzebuję.

Wiele pośpiesznie i niedbale pełnionych ról sprawia, że trudno nam przynależeć do samych siebie. Przestajemy niepostrzeżenie być siłą twórczą swojego życia. Możliwe, że to właśnie ciągłe, kompulsywne działanie odpowiada najmocniej za pandemię poczucia niezrealizowania i pustki. To chyba też największy paradoks XXI w. – mając tyle możliwości przeżycia swojego życia, zamiast egzystencjalnie rozkwitnąć, tylko wegetujemy. By żyć w pełni, potrzebujemy bowiem pożegnać nadzieje na różnorakie życia, którymi żyć nie możemy.

Nasze role pozwalają nam ukonstytuować naszą tożsamość. Jeśli jest ich jednak zbyt wiele, tożsamość ta staje się rozproszona i mało wyrazista. Analogicznie: bardziej opisuje nasz styl ubierania się kilkanaście starannie wyselekcjonowanych sztuk odzieży, będących odzwierciedleniem naszej unikalnej biografii i temperamentu, a nie kilkaset ubrań kupionych kompulsywnie w internecie, których możliwe, że nawet nigdy nie wypakujemy. „Czy muszę po to sięgać?”, „Czy mogę nie realizować każdego impulsu, który do mnie przychodzi?”, „Czy jest we mnie przestrzeń na uczucie smutku po życiu, którego nie przeżyję?” – wydaje się, że są to ważne i twórcze tematy do refleksji każdej osoby aspirującej do egzystencjalnej dojrzałości.

Bycie w czymś dobrym nie oznacza tylko zwiększenia produktywności, biegłości czy kreatywności. Świadome wybieranie i rozwijanie się w pełnionych rolach pozwala nam zyskać dostęp do świadomości, którą nazwać by można „panoramiczną”. Ta pozwala nam dostrzec, kim właśnie przestajemy być, kim jesteśmy i kim się właśnie stajemy. Możemy wtedy z lekkością odpuszczać to, co nas rozprasza i nam nie służy, oraz dzielić się szczodrze z innymi tym, co wybraliśmy na oś naszego zaangażowania w życie. Mistrzostwo osobiste w konkretnym obszarze może nas tym samym wesprzeć w naszym głębokim rozwoju emocjonalnym, relacyjnym i duchowym.

Sabina Sadecka — nauczycielka terapii traumy, twórczyni podcastu „Ładnie o traumie”. Uczy i pisze o psychoterapii na sabinasadecka.com. Wykłada na studiach podyplomowych na Uniwersytecie SWPS w Poznaniu. Przyjmuje pacjentów w publicznej poradni dla osób z doświadczeniem traumy w Poznaniu i gabinecie prywatnym

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version