Awanturuje się o wszystko. Czasem budzi mnie już o trzeciej nad ranem, żebym ugotowała jej zupę, zrobiła grzanki, albo poszła z nią do lasu, bo dawno nie była. Nie docierają do niej żadne argumenty – opowiada mama Oli. Rodzice gnębieni przez dzieci cierpią po cichu.

— Córka bije, gryzie, kopie, drapie i wyzywa. Raz groziła mnie i swoim braciom nożem. Straszy, że ucieknie z domu, albo wyskoczy przez okno – mówi Małgorzata, mama 14-letniej Oli. Dziewczynka potrafi otworzyć drzwi na klatkę i krzyczeć, że mama chce ją zabić. Interwencji policji nie było, były za to skargi sąsiadów. To powód, dla którego musiały już raz zmienić mieszkanie.

— Córka wstaje o godz. 5:30. Już o tej porze potrafi urządzić awanturę, którą słychać w całej kamienicy. Powód? Nie może znaleźć gumki do ścierania, bo „ja jej tę gumkę specjalnie zabrałam”. Awanturuje się o wszystko. Czasem budzi mnie już o trzeciej nad ranem, żebym ugotowała jej zupę, zrobiła grzanki, albo poszła z nią do lasu, bo dawno nie była. Nie docierają do niej argumenty, że jest noc, a w nocy nie chodzi się do lasu, a ja chcę spać. Ola wtedy krzyczy, że jej nie kocham, wyzywa mnie – mówi Małgorzata.

I przyznaje, że w momencie napadu rozmowa z córką nie ma sensu. — W złości potrafi do mnie powiedzieć: „Ty kur** nie chcę cię znać”. Kiedy chcę wyjść z pokoju, odizolować się od niej, ona mi na to nie pozwala. Cały czas za mną chodzi, szturcha mnie, popycha na ścianę, próbuje zatrzymać – opowiada Małgorzata.

Dodaje też, że 14-letnia Ola próbuje kontrolować jej życie. Czasem trudno jest nawet wyjść z domu bez pozwolenia córki. — Dzwoni do mnie, wypisuje. Obraża mnie: „Ty dziw**, dokąd poszłaś?!”, „Czemu jeszcze nie wróciłaś ze sklepu, szm***?!”. Wylicza mi czas z zegarkiem w ręku, wychodząc, muszę powiedzieć dokładnie, o której wrócę. Jeżeli przyjdę później, niż powiedziałam, bije mnie i krzyczy – mówi Małgorzata.

Pomocy psychiatrycznej dla córki pani Małgorzata zaczęła szukać po dwóch wyjątkowo trudnych sytuacjach. — Raz córka wybiegła z pokoju i groziła mi nożem, bo stwierdziła, że ja, będąc w innym pokoju przy zamkniętych drzwiach, coś do niej powiedziałam i ją obraziłam — mówi kobieta.

Druga sytuacja miała miejsce w parku. — Jej młodszy brat był wtedy w wózeczku, Ola chciała go wyjąć, ale nie mogła, bo maluchowi zaklinowała się nóżka — opowiada Małgorzata. I dalej: — Ola zaczęła go wtedy nerwowo szarpać. Powiedziałam, żeby zaczekała, ja jej pomogę. Ona zaczęła wtedy wrzeszczeć na cały park: „Ratunku, matka chce mnie zabić”. Ja stałam, jak wryta i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Córka wtedy chwyciła naszego psa, pobiegła z nim w stronę jezdni i cisnęła pod jadący samochód. Na szczęście wyhamował i zwierzę przeżyło.

Pani Małgorzata pojechała do psychiatry, którego polecali jej znajomi rodzice. — Córka spędziła 1,5 godziny w gabinecie. W testach, które robił jej lekarz, zmieniła kilka razy wersję zdarzeń. Na końcu wyzwała psychiatrę i krzyczała, że ją obraża. Na tej podstawie lekarz zdiagnozował u niej zaburzenia schizoafektywne dwubiegunowe. Obecnie jej diagnoza brzmi: choroba afektywna dwubiegunowa z komponentem schizofrenii. Jest też na obserwacji w kierunku zaburzeń osobowości typu borderline.

Policyjne statystyki, bazujące na wszczęciu procedury „Niebieskiej Karty” ilustrują liczbę zgłoszonych przypadków przemocy domowej. Wśród sprawców podejrzewanych o jej stosowanie są mężczyźni (zdecydowana większość), kobiety i nieletni. Liczba tych ostatnich jest od lat na podobnym poziomie i waha się w okolicy 320 przypadków rocznie. W 2022 r. policja zanotowała 321 nieletnich sprawców podejrzewanych o stosowanie przemocy w domu.

Jednak sytuacja, gdy rodzic wezwie policję na własne dziecko, jest raczej ostatecznością. Do problemów wychowawczych z własnymi dziećmi rodzice nie przyznają się nie tylko przyjaciołom i rodzinie, nie przyznają się do nich nawet przed samymi sobą. Narażeni na społeczny osąd i ostracyzm cierpią po cichu. Poniżani i bici boją się podwójnie: o siebie i o swoje trudne dziecko.

Te emocje są dobrze znane Marcie, nauczycielce w trakcie rozwodu. Uciekła od męża, który znęcał się nad nią psychicznie. Mają 7-letnią córkę Julię i 10-letniego syna. Z nowego związku pani Marta ma dwójkę młodszych dzieci 1,5 roczną córkę i 4-miesięcznego syna. — Moja siedmioletnia córka potrafi mnie uderzyć — przyznaje Marta. — Mamy problem z nią od kilku miesięcy. Chodzę z nią po psychologach i psychiatrach. Oni twierdzą, że jest to spowodowane praniem mózgu przez tatę.

Po jednym ze spotkań z nim Julia napisała jej karteczkę. „Zawieź mnie do taty albo cię zabiję”. Kiedy ojciec przychodzi po dzieci, słyszę, jak mówi do nich, że pójdę do piekła i jestem cudzołożnicą, a nasz nowy dom jest więzieniem, z którego on je niebawem uwolni – mówi Marta. Do najtrudniejszej sytuacji doszło w grudniu. Ojciec przyprowadził Julię, dziewczynka chciała, by zabrał ją na dłużej, a on się nie zgadzał.

— Córka płakała i wczepiała się w niego, prosiła, żeby ją wziął. On jej mówił, że już niedługo ją zabierze i będą razem, ale nie teraz. Też go prosiłam, żeby wziął córkę, jak tak bardzo go prosi. On się nie zgadzał i w sumie, to musiałam ją od niego odrywać, żeby mógł wyjść. Chciała wybiec z domu, musiałam ją trzymać. Biła mnie. Kiedy ją puściłam, zaczęła biegać po domu. W pewnym momencie pobiegła do kuchni i chwyciła za nóż. Z tym nożem skakała po meblach, po ścianach, wskoczyła na parapet. Z młodszym synem na ręku i starszym obok siedzieliśmy skuleni na kapie w strachu przed nią. Córka krzyczała, że mnie zabije – wspomina Marta. Zadzwoniła po karetkę. Córka trochę się wystraszyła i uspokoiła. Dostała hydroksyzynę na uspokojenie.

Kiedy po wielu staraniach udało się pani Marcie skonsultować dziecko z dziecięcym psychiatrą, usłyszała, że dopóki bije innych i rzuca przedmiotami, to nic się nie dzieje, ale kiedy pojawiają się zachowania autoagresywne, trzeba włączyć leki. A córka pani Marty zaczęła się już drapać do krwi i uderzać głową o ścianę. Nie może też spać w nocy, miewa bóle głowy i brzucha.

Od psychologa i pedagog, z którymi pani Marta konsultuje zachowania dziecka, usłyszała też, że powodem zachowania dziecka jest to, co mówi i robi ojciec i jeżeli nie zmieni on swojego postępowania i nie podejmie terapii, nie powinien mieć kontaktów z dzieckiem. Biegli psycholodzy skierowali rodziców i dzieci na badanie, które ma ustalić kompetencje rodziców i więzi, które łączą dziecko z każdym z nich. Od tego będą zależały dalsze kontakty z ojcem. Niestety na termin badania muszą czekać ponad rok.

Wróćmy do Małgorzaty i jej córki Oli. Dziewczynka była spokojną uczennicą. Jednak kiedy nie było świadków, potrafiła bardzo wulgarnie zachować się do nauczyciela lub koleżanek. Decyzją poradni psychologiczno-pedagogicznej Ola została przepisana ze szkoły publicznej do ośrodka szkolno-wychowawczego. — Nauczyciele nie dawali już sobie z nią rady. I nie chodzi już tylko o agresję, ale nie radzili sobie z tym, że ona wykorzystywała swoją diagnozę do tego, żeby manipulować ludźmi. Zrozumiała, że może sobie pozwolić na więcej. W szkole wszyscy schodzili jej z drogi. Nauczyciele bali się zwrócić jej uwagę – mówi Małgorzata. Była coraz bardziej zdesperowana zachowaniem Oli, zaczęła więc szukać fachowej pomocy dla siebie i córki. Tak trafiła do jednej z poradni psychologicznych. Dziś żałuje, że zdecydowała się na ten krok. Tego, z czym nie poradziła sobie szkoła, nie udźwignęła też poradnia. — Ola owinęła sobie panią psycholog wokół palca. Zrobiła ze mnie potwora, a z siebie ofiarę. I ona jej uwierzyła – mówi Małgorzata.

Nie zwracając uwagi na wcześniejsze diagnozy dotyczące zachowań Oli, w tym udokumentowanej skłonności do manipulacji, poradnia wysłała wniosek do sądu o wgląd w sytuację rodziny. Psycholog z poradni wnioskował też o to, by matkę w warunkach szpitalnych zdiagnozować w kierunku przeniesionego zespołu Münchhausena, czyli zaburzenia psychicznego objawiającego się m.in. tym, że matka wmawia dziecku choroby. — Na pytanie, dlaczego nie wzięli pod uwagę tych wszystkich dokumentów medycznych i diagnoz, powiedzieli, że dla nich najważniejsze są słowa dziecka, a nie papierki — mówi Małgorzata.

Sąd jednak nie przychylił się do prośby poradni. Za obowiązujące uznał opinie specjalistów, którzy badali dziecko od wielu lat. Nie umieścił tym samym matki w szpitalu psychiatrycznym, o co postulowała poradnia. Ze względu na dużą absencję Oli w szkole, przyznał jednak rodzinie kuratora. Małgorzata sama zaczęła własną terapię. Dysponuje opiniami psychologów, które nie stwierdzają u niej żadnych objawów dysfunkcji czy zaburzeń psychicznych.

— Są takie momenty, że zaczynam się córki bać. Ale jeszcze bardziej boję się o to, żeby ktoś jej nie zrobił krzywdy, kiedy np. zacznie go wyzywać. Wcześniej bałam się, że ją zabiorą, na siłę umieszczą w rodzinie zastępczej albo zamkną w ośrodku. Teraz boję się, że będzie wiązała się z osobami dysfunkcyjnymi, bo widać ewidentnie, że ciągnie ją do takiego środowiska — mówi Małgorzata.

Rodzicom 16-letniej Wiktorii nie podobał się związek córki ze starszym o kilka lat doświadczonym, również kryminalnie chłopakiem. Każde wyjście dziewczyny z domu kończyło się awanturą. Wiktorii jednak udawało się jakoś wymykać z domu. Po powrocie rodzice wyczuwali od niej alkohol, bywała też nienaturalnie pobudzona. Kiedy postanowili być bardziej stanowczy, córka zaczęła ich wyzywać i grozić im policją. Podczas jednej z awantur dotrzymała słowa i zadzwoniła. Powiedziała, że rodzice się nad nią znęcają.

Policja skierowała wniosek do sądu. W trakcie postępowania okazało się, że rodzice nie stosują przemocy wobec córki. Nie akceptują jednak jej związku i nowego towarzystwa. Za to Wiktoria jest wobec nich arogancka i agresywna. Na wniosek kuratora dziewczyna trafiła do zamkniętego ośrodka wychowawczego na pół roku. Tam była objęta opiekę psychologów. W międzyczasie jej chłopak trafił do więzienia za kradzież. Kilka miesięcy temu Wiktoria wróciła do domu. Próbuje na nowo ułożyć relację z rodzicami. Kuratorowi podziękowała za odcięcie od poprzedniego środowiska.

13-letnia Amelia ciężko przeżyła nowy związek mamy i narodziny przyrodniego rodzeństwa. Poprosiła mamę, żeby zabrała ją do psychologa, bo ma stany depresyjne. Psychologowi na wizycie wyznała, że molestuje ją ojczym. Poradnia poinformowała sąd, ten przydzielił kuratora. Podczas wizyt kurator zauważył, że dziewczynka jest niezwykle arogancka i agresywna w stosunku do matki i ojczyma. Matkę wyzywa i bije. Kiedy ojczym jej bronił, rzucała się też na niego i krzyczała: „nie wtrącaj się ciulu”. Mimo że to on utrzymywał całą rodzinę.

Do agresji w domu doszły też zachowania autoagresywne Amelii. Zaczęła się ciąć, podjęła kilka prób samobójczych, głodziła się też lub zmuszała do wymiotów na zmianę. Była kilka razy na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym. Lekarze nie stwierdzili u niej ani anoreksji, ani bulimii. Dziewczynka przemalowała na czarno pokój i meble, logowała się na forach internetowych, na których dzieliła się sposobami, jak się ciąć i w jakich dawkach zażywać tabletki, żeby rodzice się zaniepokoili, ale żeby nie zrobić sobie krzywdy.

Biegli sądowi nie stwierdzili u niej objawów molestowania seksualnego. Dziewczynka przestała jednak chodzić do szkoły, nie wracała też na noc. Istniało duże prawdopodobieństwo, że podejmuje ryzykowne zachowania seksualne. Gdy mama nie chciała jej wypuścić z domu, wyzywała ją od dziw**, mówiła jej „żeby poszła walić się na ryj”, że „potrzebuje dobrego dopychacza”. Kiedy mama dzwoniła do niej w nocy, żeby córka wróciła do domu, otrzymywała w odpowiedzi sms: „ch… cię to obchodzi, gdzie ja jestem i co teraz robię”.

Mamie udało się zaprowadzić Amelię na wspólną terapię, z której jednak dziewczynka szybko zrezygnowała. Mama została. Wzmocniła się na tyle, że sama wystąpiła z wnioskiem do sądu, żeby wszczął postępowanie wobec jej córki i umieścił ją ośrodku wychowawczym.

Tak też się stało. Amelia przebywa w ośrodku od trzech miesięcy. Ma zapewnioną tam opiekę psychologa i psychiatry. Kiedy dzwoni do domu mówi mamie, że ją kocha, tęskni i chce wrócić. Jednak mama, ojczym i kurator uważają zgodnie, że jest to forma manipulacji, a Amelia mówi tak, żeby dostać przepustkę z ośrodka. Na razie jednak sąd się na to nie godzi. Specjaliści nie stwierdzili u niej zaburzeń psychicznych, jedynie opozycyjno-buntownicze, charakterystyczne dla wieku dorastania.

Małżeństwo G. wezwało do domu policję, kiedy ich 16-letni syn Damian rzucił w ojca krzesłem. Był już wtedy uzależniony od gier on-line i nie chodził do szkoły. Z rodzicami kłócił się często o ubrania, chciał, żeby mu kupili drogie adidasy, bluzę i kurtkę za ponad dwa tys. zł. Chociaż oboje pracowali, nie stać ich było na taki wydatek. Proponowali, by dorobił sobie u wujka w sklepie, a oni mu dołożą. Damian ich wyśmiał. Kiedy ojciec kupił sobie nową bluzę i chciał dać synowi, ten ją pociął na jego oczach. Po kilku interwencjach policji został objęty nadzorem kuratora. Oprócz tego sąd nakazał mu prace społeczne w schronisku dla zwierząt.

16-latek był bardzo niepocieszony, bo dopiero co odmówił pracy, by zrobić na kurtkę, a teraz został wysłany do niej za darmo. Z wielkim oporem, ale prace społeczne wykonał. Policyjne interwencje w jego domu ustały.

Narastający problem agresji dzieci wobec rodziców zauważyła warszawska Fundacja C.E. L, która prowadzi cykliczną grupę pod nazwą: „»Przemoc« dzieci wobec dorosłych”.

— Grupa dla matek mierzących się z problemem agresywnych zachowań ze strony swoich dzieci powstała w fundacji dziesięć lat temu. Była odpowiedzią na problemy, jakie zgłaszają rodzice na indywidualnych konsultacjach — mówi Andrzej Ochremiak wiceprezes zarządu Fundacji. Rodzice, którzy należą do tej grupy, skarżą się, że kiedy próbują wyegzekwować coś od dziecka (najczęściej nastolatka), posuwa się ono do agresji słownej, albo fizycznej.

Jak mówi terapeuta, pracę w grupie zaczynają od zorientowania się, co jest w rodzinie problemem. — To trudny moment dla wielu rodziców. Zderzają się z tym, że te tzw. przemocowe zachowania ich dzieci są często związane z ich przemocowym sposobem komunikowania się z nimi oraz przemocowych strategii egzekwowania swojej woli. Nie słuchali swoich dzieci, ich potrzeb, tego, z czym jest im trudno, a teraz niełatwo jest to już zmienić. I że to oni uruchomili lawinę agresywnych zachowań. Najczęściej „praźródłem” tych trudności są ich doświadczenia z własnych rodzin pochodzenia. To tam nauczyli się przemocy wobec dzieci. Czasem są świadomi tego, że nie tędy droga. Pamiętają własne uczucia i cierpienie. Starają się inaczej. Niestety w wielu sytuacjach, kiedy czują się bezradni, odruchowo wracają do znanych sobie wzorców. Podczas pracy w grupie im to pokazujemy – mówi Ochremiak.

Dodaje, że na sytuację, w której się znaleźli, rodzice pracowali latami. Ich pociechy nie są przyzwyczajone ani skłonne do rozmowy i współpracy ze swoimi rodzicami. Jako małe dzieci tupały nogą i dorośli ulegali. Nauczyły się, że skuteczny jest gwałtowny bunt. Tylko że jeśli czterolatek jest na ogół do ogarnięcia w tej sytuacji, to już 14-latek niekoniecznie — mówi terapeuta.

Podczas zajęć grupy rodzice uczą się komunikacji z dziećmi, a także stawiania granic oraz respektowania ich u innych. — Rodzice próbują tłumaczyć, argumentować, wchodzić w dyskusje i przekonywać swoje dzieci, że mają rację. I to już jest ten moment, kiedy zaczynają przegrywać. Bo to nie może być tak, że jeżeli moje dziecko nie uzna, że ja mam rację, to ustępuję, bo to nie tędy droga. Stawianie granic to umiejętność, której można się nauczyć, choć często wymaga to wysiłku — mówi Andrzej Ochremiak.

Czytaj też: Dzieci nie zawsze chcą rozmawiać. Jak je zachęcić do dzielenia się przeżyciami?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version