Po pierwsze miejmy świadomość, że po to budujemy własne siły zbrojne, żeby samemu się bronić. To nie wygląda tak, że jest tutaj NATO i sojusz nas obroni. W pierwszej kolejności uderzenie mamy przyjąć sami — mówi gen. Jarosław Kraszewski w rozmowie z Krzysztofem Pyzią, która opublikowana została w książce „Wojna okiem generała”.
Były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego generał Rajmund Andrzejczak powtarza, że mamy dwa lata, by przygotować się do wojny. Zegar tyka, czasu coraz mniej.
Gen. Jarosław Kraszewski: — Na wojnie to my jesteśmy od 2014 roku! Czyli od momentu, kiedy Rosjanie przejęli Krym. A teraz dwa lata to my mamy, ale na to, by dokończyć to, cośmy pozaczynali w ramach technicznej modernizacji Sił Zbrojnych RP. Mam na myśli przygotowania do pełnoskalowej wojny na terenie kraju. Co prawda, moim zdaniem, do konfliktu zbrojnego Rosja kontra NATO nie dojdzie w perspektywie średnio terminowej (10–15 lat), jestem jednak pewien, że Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie.
Kto będzie kolejny?
— Obstawiam, że Rosja będzie robiła wszystko, by Mołdawia stała się częścią terytorium Federacji. Zaatakowanie NATO byłoby wielkim błędem polityczno-strategicznym administracji Putina. Jeżeli będzie dalej podgrzewany temat Tajwanu, Rosja może się bawić w działalność, nazwijmy to, gangsterską, czyli dywersyjno-partyzancką, żeby zjednoczony Zachód związać z postukraińskim konfliktem i skupić uwagę na tym regionie. W efekcie nie będzie mógł pomagać Stanom Zjednoczonym w związku z sytuacją na Tajwanie. Stany Zjednoczone oczywiście powiedzą: „Jak u was był problem, czyli w Ukrainie, to my wam pomagaliśmy, no to teraz my mamy problem tutaj i wy nam pomóżcie”.
Foto: PAP
Czyli wcale nie mamy dwóch lat? Czas przygotowań już się skończył?
— Zacytuję za „Vabank 2”: „Kruca bomba, mało casu. Mało casu, panie reżyserze”. My nigdy tego czasu nie będziemy mieli, bo w wojsku jest tak, że się długo, długo czeka, a później się wszystko robi szybko. Wychodzę jednak z założenia, że Rosja w dającej się przewidzieć perspektywie nie zaatakuje militarnie NATO. Być może zechce rozstrzygnąć kwestię Naddniestrza, czyli wystąpi przeciwko Mołdawii. Uważam też, że ważniejszy jest dla niej Kazachstan niż atakowanie trzydziestu dwóch państw zjednoczonych w największym sojuszu obronnym na świecie. Ponadto sądzę, że Rosji jest niezmiernie i natychmiast potrzebne zwycięstwo w Ukrainie. Po uporaniu się z Ukrainą – niezależnie od tego, czy dojdzie do zawieszenia broni, rozmów pokojowych, rozejmu, czy toczyć się będą lokalne potyczki – według mnie Rosja będzie najpierw chciała rozstrzygnąć te dwie kwestie, czyli związane z Mołdawią i Kazachstanem. Zwróćmy uwagę, że w Ukrainie jest już przeszło dziesięć lat i nie osiągnęła swoich celów – ani politycznych, ani wojskowych. Czy wobec tak dużego zdziesiątkowania jednostek wojskowych, olbrzymich strat w sprzęcie i wyczyszczenia magazynów ze środków bojowych przyjdzie jej do głowy, by zaatakować NATO? Gdzie?! Jak?! Czym?! A jeśli zaatakuje, to proszę mi powiedzieć, ile taka wojna będzie trwała? Sto lat? Ona szybko się nie rozstrzygnie. Nawet jeśli Donald Trump wygra wybory i zacznie realizować swoją doktrynę, głoszącą, że „jeśli nie płacisz, to ja ci nie będę pomagał, będę pomagał tylko tym, którzy płacą”, to proszę zauważyć, że przecież wszystkie kraje Bukareszteńskiej Dziewiątki przeznaczają grubo ponad dwa procent PKB na wydatki obronne. Stany Zjednoczone będą nas wspomagały, jeżeli cokolwiek stanie się w relacji NATO – Federacja Rosyjska, a właściwie Federacja Rosyjska – NATO. Tu trzeba wielkiego potencjału militarnego, ogromnej ilości sprzętu, sprawnej logistyki i przede wszystkim prężnej gospodarki narodowej przestawionej na tory wojenne, tak więc przygotowanie się Rosji do konfrontacji z NATO należy obecnie uznać za niewykonalne.
Jeśli wierzyć wiarygodnym źródłom (brytyjskim, niemieckim i amerykańskim), to Rosja straciła przeszło siedem tysięcy czołgów i ta liczba stale rośnie. Znaczy to, że przy obecnej produkcji – sto czołgów miesięcznie – potrzeba nie mniej niż siedmiu lat na samo uzupełnienie strat. Proszę jeszcze zauważyć, że to nie są czołgi równie zaawansowane technologicznie, jak zachodnie. O haubicach, samolotach, śmigłowcach i innym uzbrojeniu nawet nie wspomnę. Uzupełnianie takich strat i przygotowanie ogromnego potencjału na konfrontację z trzydziestoma dwoma państwami będą stanowić poważne wyzwanie dla kulejącej gospodarki rosyjskiej. Dodatkowo sankcje doprowadziły do tego, że Rosja produkuje, powiedzmy, odpowiedniki czołgów T-80, bo nie ma zaawansowanych technologii i systemów sprowadzanych z Zachodu, nie ma części. Do tego dochodzi wykształcenie, wyszkolenie żołnierzy i zgranie pododdziałów – na to wszystko potrzeba czasu. Zgodnie z zachodnimi źródłami miesięcznie ginie w Ukrainie 11-29 tys. Rosjan, w zależności od okresu i natężenia walk. No to proszę zauważyć, ile potrzeba czasu, żeby tę lukę wypełnić wyszkolonym wojskiem. Przy czym wszyscy zapominają o czymś, o czym już kiedyś panu mówiłem – o zgrywaniu się. Bo wyszkolenie załogi czołgu wcale nie oznacza, że pluton czołgów będzie działał, że kompania, że batalion czołgów, że brygada pancerna będą działały. Absolutnie nie. To jak z orkiestrą symfoniczną. Przychodzą tam muzycy, którzy potrafią perfekcyjnie grać na instrumentach, perfekcyjnie czytają nuty, bo to swego rodzaju konieczność, istota bycia dobrym muzykiem. Dowódca to odpowiednik dyrygenta orkiestry symfonicznej, a partytura to swego rodzaju plan walki. Proszę pomyśleć, zanim ma miejsce prapremiera, ile taka orkiestra, składająca się – jeszcze raz podkreślam – z perfekcjonistów, musi poświęcić czasu, żeby móc wystąpić na forum publicum.
To trochę jak z drużyną piłkarską.
— To dobry przykład. Do reprezentacji narodowej nie przychodzą ludzie, którzy nie potrafią grać w piłkę. Selekcjoner wybiera najlepszych zawodników z klubowych drużyn. I ile zgrupowań muszą ci ludzie odbyć? To są najlepsi z najlepszych, ale żeby mogli razem zagrać, muszą się najpierw zgrać, bo każdy z nich jest przyzwyczajony do czego innego. W walce jest podobnie, brygada czołgów będzie dobrym przykładem – w jej skład wchodzą żołnierze wykształceni i wyszkoleni w różnych ośrodkach. Zadaniem dowódców – podobnie jak dyrygentów i selekcjonerów – jest ich zgranie, na początek na poziomie załogi. Później dodaje się kolejne elementy, czyli przechodzi się wyżej. Najwyższym poziomem jest dywizja. W Polsce – i nie tylko w Polsce – takie zgrywanie zajmuje około czterech lat.
Jak to wygląda w NATO?
— Jest podobnie jak u nas. Zajmuje to od trzech do czterech lat. W przypadku brygady – dwa, trzy lata, batalionu – od półtora roku do dwóch lat. W warunkach pokojowych i mowa o armii zawodowej, czyli żołnierze przychodzą do pracy i w tej pracy się szkolą i zgrywają.
Foto: Alexey Filippov / Zuma Press/Forum
No to w przypadku zbieraniny z Syberii, mam na myśli Rosjan, ten proces pewnie trwa dwa razy dłużej, o ile ich do tego czasu Ukraińcy nie wystrzelają.
— Być może, ale to samo dotyczy Ukraińców, bo nikt mi nie powie, że oni w ciągu kilku tygodni opanowali haubicę Krab, czołgi Leopard, Abrams i samoloty F-16. Mogli się tego mniej więcej nauczyć, lecz nie mieli wystarczająco dużo czasu, żeby się zgrać. Nie wierzmy w to, że Ukraińcy są tak zdolnym narodem, że w kilka tygodni – cztery czy pięć – osiągnęli pełną gotowość do walki na froncie. No nie. Takie bajki można opowiadać małym dzieciom na dobranoc.
Powiedzmy wprost, to jest propaganda wojenna, która ma służyć mobilizacji narodu. Ona odgrywa znaczącą rolę na wojnie i z jednej, i z drugiej strony. W każdym razie nie ma pan cienia wątpliwości, że w sytuacji, gdy Rosjanie nas zaatakują, zadziała artykuł 5 NATO, mówiący o tym, że atak na któregoś z członków sojuszu oznacza atak na wszystkie te państwa i NATO ruszy nam na pomoc?
— Po pierwsze miejmy świadomość, że po to budujemy własne siły zbrojne, żeby samemu się bronić. To nie wygląda tak, że jest tutaj NATO i sojusz nas obroni. W pierwszej kolejności uderzenie mamy przyjąć sami – artykuł 3 traktatu waszyngtońskiego. Potem musimy stworzyć warunki do tego, żeby NATO tu weszło i przeprowadziło operację połączoną, przeciwuderzenie, weszło w obronę aktywną czy zrobiło cokolwiek innego. Pierwsze uderzenie przyjmujemy sami, dopóki NATO do nas nie dotrze i nam nie pomoże. Dlatego w sytuacji, gdy już wiemy, że jako sąsiada mamy nieprzewidywalnego pacjenta, który zasadniczo powinien być leczony w zakładzie zamkniętym, konieczne jest podniesienie wydatków na obronność. Musimy nadrobić zaniechania z czasów, kiedy cała Europa skupiała się na operacjach pokojowych, bo uważano, że nie będzie już żadnej wojny. Trzeba to wszystko teraz naprawić. Inaczej się nie da. Popełniliśmy błąd.
Fragment książki „Wojna okiem generała”, rozmowy Krzysztofa Pyzi z generałem Jarosławem Kraszewskim wydanej przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Foto: Prószyński i S-ka
Gen. Jarosław Kraszewski — w latach 2004–05 pełnił obowiązki szefa Wydziału G-3 Sztabu Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku. W latach 2007–09 pełnił służbę w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. W latach 2013-15 pełnił obowiązki szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii Wojsk Lądowych.
W 2015 r. został wyznaczony na stanowisko dyrektora Departamentu Zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. W 2016 r. prezydent Andrzej Duda mianował go generałem brygady.
W 2019 roku odszedł na własną prośbę z BBN i przeszedł na emeryturę. W latach 2022-24 był prezesem Grupy Niewiadów, która produkuje amunicję.