Gruzini od lat opowiadają się za oddaleniem od Rosji i zbliżeniem do Europy. Tymczasem partia rządząca robi wszystko, by wepchnąć kraj w ramiona Kremla.

W Gruzji od ponad dwóch tygodni nieprzerwanie trwają masowe protesty przeciwko „rosyjskiej ustawie”. Władze użyły siły wobec demonstrantów, prezydentka Salome Zurabiszwili zapowiada weto.

Od połowy kwietnia było tylko kilka dni, kiedy na prospekt Rustaweli Tbilisi, przy którym stoi siedziba gruzińskiego parlamentu w centrum Tbilisi, nie wychodziły tysiące ludzi, by zaprotestować przeciwko ustawie o „zagranicznych wpływach”. Projekt, który forsuje rządząca partia Gruzińskie Marzenie, do złudzenia przypomina ustawę o zagranicznych agentach, którą Rosja przyjęła w 2012 r. Kreml wykorzystał represyjne prawo do zniszczenia opozycji politycznej i niezależnych mediów. Gruzini mają więc solidne podstawy, by nie ufać intencjom rządu. Zwłaszcza że jego nieformalnym przywódcą jest założyciel Gruzińskiego Marzenia, blisko związany z Rosją miliarder i oligarcha Bidzina Iwaniszwili.

Rząd Gruzińskiego Marzenie, który ma większość w 150-osobowym gruzińskim parlamencie, już raz próbował uchwalić ustawę „o transparentności zagranicznych wpływów” — w marcu 2023 r. Jednak pod presją ulicznych protestów zdecydowano wtedy o wycofaniu projektu spod obrad parlamentu. Rok później ustawa powróciła i 17 kwietnia została przyjęta w pierwszym czytaniu. A na ulicach gruzińskich miast znowu zaczęły się protesty. W nocy przed drugim czytaniem, które zaplanowano na 1 maja, władze użyły wobec demonstrantów siły. Policja rozpylała gaz łzawiących i według relacji świadków strzelała gumowymi kulami, chociaż ministerstwo spraw wewnętrznych temu zaprzeczało.

Ustawa przeszła w drugim czytaniu. Teraz czeka na nią jeszcze trzecie czytanie w połowie maja, a potem ustawa trafi na biurko prezydentki Gruzji Salome Zurabiszwili. Ta od początku jest bardzo krytyczna wobec samej ustawy i coraz bardziej krytyczna wobec Gruzińskiego Marzenia, które zdarza jej się publicznie nazywać „gruzińskim koszmarem”. Prezydentka już zapowiedziała, że ustawę zawetuje. W rozmowie z brytyjską telewizją Sky News na początku maja Zurabiszwili stwierdziła, że problem, z którym mierzy się Gruzja, jest o wiele poważniejszy, niż to konkretne prawo, którego uchwalenie można przynajmniej odroczyć za pomocą prezydenckiego weta.

— Główną kwestią jest to, co stanie się w wyborach, które odbędą się w październiku przyszłego roku — mówiła prezydentka Gruzji. — Przyjęto wiele ustaw, które pokazują, że partia rządząca próbuje zbliżyć Gruzję do Rosji. Jest to coś, czego ludność Gruzji nie chce. Większość wynosząca 80 proc. powtarza to od 30 lat. Ta ustawa jest symbolem, ale w rzeczywistości jest to egzystencjalny wybór, którego Gruzja musi dokonać w wyborach: Europa lub Rosja. Obywatele Gruzji nie akceptują tego, co dwa dni temu powiedział Bidzina Iwaniszwili, honorowy prezes Gruzińskiego Marzenia, że Zachód, Unia Europejska, nasi partnerzy są wrogami, są agentami i próbują zorganizować rewolucję w Gruzji.

Zurabiszwili odnosi się do przemowy, którą Bidzina Iwaniszwili wygłosił 29 kwietnia na zorganizowanym przez rządzącą partię wiecu poparcia, mającym stanowić przeciwwagę dla trwających na ulicach Tbilisi masowych protestów przeciwko „rosyjskiej ustawie”. Opozycja zarzuciła Gruzińskiemu marzeniu, że do udziału w wiecu zmuszono urzędników i pracowników budżetówki z całego kraju. Do stolicy zwożono ich specjalnymi autobusami.

W swoim przemówienie Iwaniszwili odwoływał się do retoryki suwerennościowej, co już budzi nieprzyjemne skojarzenia z putinowskim dyskursem, zafiksowanym na suwerenności Rosji. Oligarcha krytykował także Zachód, który nie przyjął Gruzji i Ukrainy do NATO, faktycznie pozostawiając oba kraje „w przeciągu”. Iwaniszwili obiecał też, że Gruzja wejdzie do Unii Europejskiej do 2030 r. Jego zdaniem organizacje pozarządowe, które otrzymują finansowanie zza granicy, przygotowują kolejną „kolorową rewolucję” i mogą doprowadzić do tego, że rząd Gruzji będzie wybierany przez zewnętrzne siły. To, że rok wcześniej Gruzińskie Marzenie wycofało się z projektu ustawy zdaniem Iwaniszwili wynikało z tego, że opinia publiczna została wtedy wprowadzona w błąd co do sensu i intencji nowych regulacji. Jego zdaniem ten błąd udało się naprawić i teraz większość Gruzinów popiera ustawę.

Dla gruzińskiej opozycji, która razem z dziesiątkami, a według niektórych szacunków nawet setkami tysięcy osób protestuje w centrum Tbilisi, ale też w innych miastach, to ewidentne, że za Iwaniszwilim i jego partią stoi Kreml.

— To przemówienie nie zostało napisane w Tbilisi, a w Moskwie — mówi Nikusha Parulava z gruzińskiej opozycyjnej partii Ahali. — Iwaniszwili powiedział wprost, że dla rządzącej partii nasz historyczny przyjaciel Zachód jest wrogiem, a przyjacielem jest nasz historyczny wróg i okupant Rosja.

Parulava nie ma wątpliwości, że wprowadzane przez gruziński rząd prawo to także wynik nacisków płynących z Kremla, który usiłuje zrobić z Gruzji swoje gospodarcze i polityczne zaplecze.

— To rosyjska ustawa, bo dokładnie tak się to zaczynało w Rosji — mówi Parulava. — Dobrze to pamiętamy i widzimy, gdzie jest Rosja dzisiaj. W tej walce po jednej stronie stoją tacy ludzie jak Wołodin, Dugin, Pieskow, Miedwiediew, gruzińska partia rządząca i Iwaniszwili. Oni twierdzą, że to nie jest wcale rosyjskie prawo i że jest to bardzo słuszna ustawa. Na drugiej stronie stoimy my, wolni obywatele Gruzji i cały Zachód, nasi przyjaciele, którzy pomagali nam w najtrudniejszych chwilach, w czasie wojny – dodaje Parulava.

Nikusha Parulava został politycznym aktywistą po wydarzeniach z 20 czerwca 2019 r. W ramach spotkania międzynarodowej grupy prawosławnych parlamentarzystów w gruzińskim parlamencie gościł wtedy Siergiej Gawriłow, deputowany rosyjskiej Dumy z partii komunistycznej. Gawriłow zajął wtedy miejsce przeznaczone dla przewodniczącego parlamentu i stamtąd wygłosił swoje przemówienie. Wywołało to gniewną reakcję opozycji i młodych Gruzinów, którzy wyszli protestować na ulicę i szturmowali budynek parlamentu, obwiniając rząd o to, że pozwolił na takie ostentacyjne upokorzenie ze strony Rosji. Tak powstał Ruch 20 Czerwca, w który Nikusha Parulava się zaangażował.

Teraz Parulava dołączył do partii „Ahali”, której nazwa oznacza „nowa”, bo większość jej członków to młodzi ludzie, nowe twarze na gruzińskiej scenie politycznej. Partia deklaruje jeden cel — jak mówi Parulava — chce przybliżyć Unię Europejską do Gruzji, a Gruzję do Unii Europejskiej. Młody polityk wierzy w sukces swojej partii, a jeszcze bardziej w upadek rządu Gruzińskiego Marzenia. Jest przekonany, że po wydarzeniach ostatnich dni i wystąpieniu Iwaniszwili nawet zwolennicy rządu przejrzeli na oczy i widzą, że pod rządami Iwaniszwili, który kieruje partia i rządem z tylnego siedzenia, Gruzja obrała prorosyjski kurs.

— Gruzini na pewno wybiorą wolność — twierdzi Parulava. – Nigdzie się nie wybieramy, będziemy tutaj stać do końca – mówi o trwających protestach. – Na prospekcie Rustaveli już nie raz lała się gruzińska krew. Stoją za nami Gruzini, stoi za nami nasz kraj, będziemy walczyć do skutku.

Według powtarzanych co jakiś czas sondaży poparcie Gruzinów dla akcesji do Unii Europejskiej oscyluje wokół 80 procent. Na pierwszy rzut oka trudno więc zrozumieć, skąd bierze się gigantyczne polityczne napięcie w kraju, czemu regularnie wybuchają protesty, a rządząca partia, która również deklaruje chęć wprowadzenia kraju do UE, uważana jest przez opozycję i jej zwolenników za prorosyjską.

Gruzińskie Marzenie zostało założone przez miliardera Bidzinę Iwaniszwili. To faktycznie rosyjski oligarcha, który karierę biznesową zrobił w Rosji dzięki znajomościom z ludźmi Kremla. W 2011 r. postanowił wrócić do Gruzji i zająć się polityką. Już to wzbudziło nieufność wielu Gruzinów, zwłaszcza tych, którzy popierali Mikaela Saakaszwili i jego zdecydowany kurs na integrację z Zachodem. Ale duże pieniądze wpompowane w partię i zmęczenie gruzińskiego społeczeństwa konfrontacją z Rosją, sprawiły, że Gruzińskie Marzenie Iwaniszwilego wygrało wybory i od tamtej pory rządzi Gruzją.

Na poziomie deklaracji Gruzińskie Marzenie popiera ambicje Gruzji, by dołączyć do zachodnich sojuszy. W praktyce partia od wielu lat zacieśnia ekonomiczne więzy z Rosją, w ten sposób uzależniając gospodarczo Gruzję od większego sąsiada. W 2022 r. Gruzja nie dołączyła do sankcji nakładanych na Rosję, a w kwestii wojny w Ukrainie stara się lawirować tak, by nie drażnić Kremla. To o tyle zrozumiałe, że rosyjskie pozycje w zajętej w 2008 r. Osetii Południowej znajdują się bardzo blisko Tbilisi, a Gruzini nie mają złudzeń, że w przypadku kolejnej rosyjskiej agresji byliby w stanie bronić się przed najazdem tak skutecznie jak dużo większa Ukraina. Strach przed wojną stanowi w Gruzji istotny kapitał polityczny.

Polityka podwójnych standardów, którą uprawia Gruzińskie Marzenie, w tym także przyjmowanie w kraju rosyjskich uciekinierów po 2022 r., nie podoba się przede wszystkim młodemu pokoleniu Gruzinów. To ludzie wychowani bez sentymentu do czasów radzieckich, oczekujący ostrych kroków wobec Rosji, ale i zdecydowanych działań na rzecz integracji z Unią Europejską i NATO. To właśnie młodzi ludzie dominują na protestach przeciwko „rosyjskiej ustawie”. Na prorządowym wiecu 29 kwietnia średnia wieku była wyraźnie wyższa, wtedy w centrum Tbilisi zjawili się ludzie starsi, emeryci.

Młodzi Gruzini i Gruzinki dostrzegają też wyraźnie, że obecne władze, podobnie jak sprzyjająca Rosji populistyczna prawica w wielu innych krajach, odwołują się do spiskowych teorii, wydumanych zagrożeń jak chociażby ta o przygotowywanej przez NGO-sy rewolucji i odwołują się do wartości konserwatywnych, które nazywają „tradycyjnymi”. Z tym ostatnim jest największy problem, bo w gruzińskim społeczeństwie, w którym bardzo dużym autorytetem cieszy się gruzińska cerkiew prawosławna z jej przywódcą patriarchą Eliaszem, taka retoryka pada na podatny grunt. W tym samym czasie, kiedy Gruzińskie Marzenie wskrzesiło projekt ustawy o zagranicznych wpływach, pojawił się jeszcze jeden niepokojący pomysł – wniesienie do konstytucji poprawek, które byłyby de facto zakazem małżeństw par jednopłciowych. Postawa Gruzińskiego Marzenia w sprawie wstąpienia do Unii Europejskiej do złudzenia przypomina postulaty polskiej Zjednoczonej Prawicy czy dyskurs Orbana. Udział we wspólnocie tak, ale na własnych zasadach, z własnymi tradycjami i bez dyktowania, jak ma wyglądać polityka wewnętrzna kraju.

Ta postawa w połączeniu z problematycznymi projektami ustaw i niechęcią gruzińskiego rządu do realizacji wyznaczonych przez Komisję Europejską rekomendacji torpedują proces integracji z Unią Europejską. W 2022 r., ku wielkiemu rozczarowaniu Gruzinów, KE nie przyznała Gruzji statusu kandydata w momencie, kiedy przyznano go Ukrainie i Mołdawii.

Gruzji udało się w grudniu 2023 r., mimo że kraj nie przeprowadził koniecznych reform. Unia i jej przedstawiciele są bowiem w kropce. Z jednej strony zastanawiają się, jak nie zawieść gruzińskiego społeczeństwa z jego jednoznacznymi europejskimi ambicjami. Zwłaszcza, że wykluczenie Gruzji z procesu integracji byłoby niewątpliwym powodem do radości na Kremlu.

Z drugiej strony Unia Europejska musi wywierać presję na gruziński rząd, by ten wprowadzał w życie konieczne zmiany. Tylko że przyznanie statusu kraju kandydującego do UE Gruzińskie Marzenie wykorzystało w swojej propagandzie jako własne osiągnięcie. Bo przecież partia, pod której rządami do tego doszło, nie może być antyeuropejska i prorosyjska.

Jeszcze większe wyzwanie niż przed Unią Europejską stoi przed gruzińską opozycją, która cierpi na brak wyrazistych liderów. Cała nadzieja w tym, że z protestów wyłoni się w końcu nowa siła polityczna i nowe twarze. Partie takie jak Ahali mają czas do zaplanowanych na październik wyborów parlamentarnych, by przekonać większość gruzińskiego społeczeństwa, że Gruzińskie Marzenie to rosyjski koszmar, z którego najwyższy czas się obudzić.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version