Przyszłość pokaże, czy był sens lecieć w sobotę za ocean – ale na razie polityczna optyka nie wygląda dla prezydenta Andrzeja Dudy najkorzystniej.

W sobotę prezydent Duda miał się spotkać z Donaldem Trumpem jako pierwsza europejska głowa państwa, przed odwiedzającym Biały Dom w poniedziałek Emmanuelem Macronem. Wokół tej wizyty narastały wielkie oczekiwania, nieograniczające się wyłącznie do środowiska bliskiego prezydentowi. Liczono, że Duda, wykorzystując swoje uchodzące za dobre relacje z Trumpem, będzie służył jako pośrednik między amerykańskim prezydentem a przywódcą Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Że nawet jeśli nie odwiedzie amerykańskiego prezydenta od dealu z Rosją, tu przynajmniej przekaże punkt widzenia naszego państwa i regionu.

Nie wiemy, o czym polski prezydent rozmawiał z Trumpem. Wiemy, że amerykański polityk spóźnił się na spotkanie, przez co zamiast planowanej godziny potrwało ok. kwadrans. W zależności od tego, co Andrzejowi Dudzie udało się przekazać Trumpowi w te kilkanaście minut i jakie będą decyzje amerykańskiego prezydenta, w następnych latach zależy to, jak spotkanie to oceni historia.

Jednocześnie sama forma spotkania miała swoją polityczną wagę. To chyba nie tak miało wyglądać – wyjazd za ocean miał być przecież wielkim dyplomatycznym triumfem Dudy, dowodem jego wpływów w amerykańskiej administracji. Tymczasem dłużej niż rozmowa Dudy z Trumpem trwała konferencja prasowa, na której prezydent referował jej przebieg. Nie wspominając o bezlitośnie pokazywanym przez telewizje informacyjne oczekiwaniu prezydenta na korytarzu centrum konferencyjnego pod Waszyngtonem, gdzie Trump spotkał się z polskim prezydent przed swoim wystąpieniem na konferencji CPAC, gromadzącej altprawicową międzynarodówkę.

Trudno taki przebieg wizyty sprzedać opinii publicznej jako wyraz szczególnych wpływów prezydenta Dudy w Waszyngtonie. Z całą pewnością Duda rozmawiający kwadrans z Trumpem na zapleczu konserwatywnej konferencji nie będzie wyglądał na polityka wagi cięższej niż Macron. Nawet jeśli spóźnienie nie było zawinione i wynikało z napiętego harmonogramu amerykańskiego prezydenta, to zostanie ono odebrane jako lekceważenie. I to nie tylko wobec Andrzeja Dudy, ale także Polski.

Tego złego wrażenia, nie zatrą pochwały pod adresem Dudy i Polski wygłoszone w trakcie przemówienia amerykańskiego prezydenta. Trump pochwalił Andrzeja Dudę i Javiera Millei, jako dwie jedyne obecne na CPAC głowy państw i dwóch polityków bliskich mu ideologicznie.

Wszystkie pracowicie wrzucane przez całą sobotę wpisy w mediach społecznościowych, wychwalające Dudę i wyśmiewające Tuska i Sikorskiego, rzekomo ignorowanych przez nową amerykańską administrację, zestarzały się bardzo źle. Podobnie jak okrzyki Donald Trump wznoszone przez posłów dawnej partii prezydenta Dudy w polskim Sejmie. Można obawiać się, czy przekonanie o jakiejś wyjątkowej bliskości PiS i obecnej administracji nie zostało właśnie brutalnie zweryfikowane przez rzeczywistość. O ile trudno mieć dziś pretensje do prezydenta Dudy, że pojechał do Stanów i próbował wykorzystać swoje relacje z Trumpem – a wręcz przeciwnie, należy go za to pochwalić – to można mieć pretensje do tego, jak jego obóz błędnie, jak wiele dziś wskazuje, odczytał ryzyka związane z powrotem Trumpa do władzy w takim, a nie innym historycznym momencie.

Jednocześnie nawet osoby politycznie niechętne prezydentowi Dudzie i jego obozowi politycznemu trzymały kciuki za sukces misji prezydenta Dudy. Sytuacja jest bowiem poważna. To, co Trump mówi na temat Ukrainy oraz Europy budzi pytania co do naszego bezpieczeństwa. Tak jak wszystkie państwa Europy zastanawiamy się, na ile pewne są sojusznicze zobowiązania Stanów, czy w ramach porozumienia z Rosją nie dojdzie do radykalnego ograniczenia militarnej obecności Stanów w naszym regionie.

Po spotkaniu na koncie Białego Domu na portalu X pojawiła się informacja, że Trump spotkał się z Dudą, potwierdził sojusz Polski i Stanów oraz pochwalił nasz kraj za zobowiązanie do zwiększania wydatków na obronność. Duda mówił później na konferencji prasowej, że usłyszał od Trumpa i ludzi z jego administracji zobowiązania do zwiększenia amerykańskiego zaangażowania militarnego w Polsce. Miał też rozmawiać z amerykańskim prezydentem o „forcie Trump”, o którym amerykański przywódca podobno „pamięta”. Trump, jak powiedział polski prezydent, ma też w najbliższym czasie odwiedzić Polskę.

Możemy tylko trzymać kciuki, by Andrzej Duda miał rację, a zapewnieniom amerykańskiego prezydenta można było zaufać. Biorąc jednak pod uwagę tyleż wielką, co chaotyczną grę, jaką na globalnej szachownicy prowadzi Trump, można się jednak obawiać, gdzie w jej wyniku znajdzie się państwo jak Polska, które w szerszych planach nowej administracji nie odgrywa z pewnością pierwszoplanowej roli.

Niepokój budzi też to, jaka jest właściwie strategia Trumpa w sprawie Ukrainy, na jakich warunkach chce zakończyć wojnę. Nie wiemy dziś, czy pokój, który Trump wyraźnie szybko pragnie wynegocjować, nie uczyni Polski mniej bezpieczną, czy nie da Rosji przestrzeni do tego, by ponownie zaatakować Ukrainę, a być może inne państwa naszego regionu.

Tych wątpliwości nie rozwiało wystąpienie prezydenta po spotkaniu z Dudą. Trump nie nazwał co prawda tym razem Zełenskiego „dyktatorem”, ale mówił o końcu wojny głównie w kontekście konieczności „odzyskania pieniędzy”, jakimi Stany wsparły walczącą Ukrainę. Oczywiście przemówienie – składające się głównie z obelg pod adresem przeciwników politycznych ruchu MAGA – adresowane było na rynek wewnętrzny, do niedarzącej Zełenskiego szczególnie ciepłymi uczuciami trumpowskiej bazy. Niekoniecznie odzwierciedlać musi ono to, co Trump naprawdę myśli o warunkach zakończenia wojny i negocjacyjne cele, jakie naprawdę stawia sobie jego administracja.

Duda na konferencji prasowej po spotkaniu z Trumpem nie mówił nic na temat tego, jakie jest polskie stanowisko w sprawie zakończenia wojny. Sprawiał wrażenie, jakby to go w zasadzie nie interesowało, a za ocean przyjechał tylko potwierdzić sojusznicze zobowiązania wobec Polski. Miejmy nadzieję, że to ze strony polskiego prezydenta pewna taktyka, że być może, znając Amerykanina, nie chce go publicznie drażnić i naciskać na niego, ale po cichu próbuje przekazać polskie stanowisko w sprawie zakończenia wojny. Jeśli choć w niewielkim stopniu wywrze to wpływ na amerykańskiego prezydenta, to warto było znieść despekt spotkania w takiej, a nie innej formie. Przyszłość pokaże, czy był sens lecieć w sobotę za ocean – ale na razie polityczna optyka nie wygląda dla prezydenta Dudy najkorzystniej.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version