Obawiam się, że może dojść do eskalacji i wymiany ciosów. Koniec końców cła mogą być znacznie wyższe niż zapowiadane, a świat pogrąży się w wojnie handlowej — ostrzega ekonomista dr hab. Sebastian Płóciennik, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.
„Newsweek”: Dlaczego początek wojny handlowej z całym światem prezydent Donald Trump nazwał „Dniem wyzwolenia”?
Sebastian Płóciennik: — To w jego stylu. Przecież nie może to być nudna historia księgowa, dyskusja o przewagach komparatywnych, w której sięga się po pojęcia z podręczników ekonomii, których jego wyborcy nie rozumieją. To ma być prosta historia o amerykańskim olbrzymie, który wyzwala się z zależności od innych państw, które go naciągały, wręcz okradały, za które trzeba było płacić. Nakładając cła Ameryka, czyni pierwszy krok ku wyzwoleniu się z tych więzów. Ameryka będzie znów wielka.
Zabawię się w adwokata diabła. Co, jeśli Donald Trump ma rację i nałożenie ceł wzajemnych, będzie korzystne dla Stanów Zjednoczonych?
— Obóz MAGA wierzy, że to cła zasilą budżet, a w dłuższym okresie przywrócą USA wszystkie miejsca pracy, które „uciekły” do Chin czy Meksyku. To jest możliwe, ale bardzo, bardzo niepewne. Czy rynek pracy bez wyrzucanych właśnie imigrantów udźwignie nowe inwestycje? Czy w obliczu braku przewidywalności w działaniach Waszyngtonu wszyscy rzucą się do budowania drogich fabryk? Na razie bardziej prawdopodobna jest wyższa inflacja i recesja. Poza tym nawet jeśli te działania okażą się korzystne dla Ameryki, nie można ignorować rachunku dla świata. Wojna handlowa może pogorszyć kondycję gospodarczą wielu państw i rozchwiać je politycznie. Arabska wiosna dobrze pokazała mechanizm łączący krach ekonomii z upadkiem władzy.
Niestabilny świat będzie problemem także dla USA. Mam na myśli przede wszystkim kraje rozwijające się, które opierają swoje strategie rozwojowe na handlu. Z doświadczenia ostatnich dekad wiadomo, że oferują one szybką ścieżkę wyjścia z biedy i zacofania. W tej chwili ona się zamyka, co doprowadzi do większej presji migracyjnej – także na USA. Cła bardzo mocno uderzą w bliskich sojuszników USA, w pierwszej kolejności w Kanadę i Meksyk, które są bardzo mocno powiązane ze Stanami Zjednoczonymi. W tych krajach nastroje antyamerykańskie są coraz silniejsze, zwłaszcza w Kanadzie. To także koszt.
Prezydent Donald Trump
Foto: BONNIE CASH / POOL / PAP
Bo niechęć wobec USA przekłada się też na pogorszenie relacji gospodarczych?
— Amerykanie będą płacić za cła walutą wiarygodności, miękkiej siły i spadkiem wpływów w świecie. Nie wiem, jak wymierzyć efekt kupowania amerykańskich produktów z powodu sympatii do Ameryki. Pewnie Elon Musk wie to lepiej. Ale poważnie: USA uderzają w bliskich sojuszników z Europy i basenu Azji i Pacyfiku. Oni będą poszukiwać nie tylko odpowiedzi, ale też alternatyw. Znamienne jest to, że Japonia i Korea Południowa zaczęły konsultować skutki ceł USA z Chinami, które są przecież głównym rywalem Ameryki. Na naszych oczach załamuje się globalny podział pracy oparty w dużej mierze na rachunku rynkowym, wymuszający zmianę strukturalną, podnoszący wydajność. Zastępuje go polityczny woluntaryzm, co może się niektórym podobać, dopóki nie zerkną na lekcje z przeszłości. Wielu historyków uważa, że preludium do II wojny światowej, były wojny celne, które doprowadziły do załamania się światowego systemu wymiany handlowej.
Klasyczna ekonomia uczy, że cła nie są korzystne dla gospodarki, ale Trump postanowił wywrócić stolik. Co dla świata i Polski oznaczać może globalna wojna handlowa?
— Powszechne bariery celne sprawią, że będziemy zmuszeni kupować niektóre rzeczy o wiele drożej niż dotąd, przez co zbiedniejemy. Zwolennik ceł powie – skompensujemy ten efekt, bo będziemy mogli przenieść produkcję do naszego kraju. Zasoby nie są jednak nieograniczone. Skąd weźmiemy pracowników do zastąpienia importu przy tak marnej demografii? Naprawdę chcemy porzucać produkcję w miarę nowoczesnego AGD na rzecz tekstyliów? Czy będziemy mogli wesprzeć subwencjami inwestycje w czasach rosnących wydatków zbrojeniowych? A może trzeba będzie przekierować środki na robotyzację i automatyzację, by obniżyć koszty produkcji? Wojna celna zmusi nas do bardzo bolesnych, niekiedy dramatycznych wyborów. W swojej krytyce globalnego systemu handlu Trump miał sporo mocnych argumentów. Cenę za niego płaciła amerykańska klasa średnia i regiony z tradycyjnym przemysłem, niektóre kraje grały też nie fair, manipulując kursami walut. Globalny system można naprawić. Jeśli taki byłby cel Trumpa, to widzielibyśmy raczej dalszy wzrost subwencji i zachęt podatkowych do inwestycji w USA i tak już wysokich za czasów Joego Bidena. Celem nie jest jednak korekta, ale rewolucja.
Czy najbardziej ucierpią na tym państwa, których gospodarki nastawione były na eksport, jak Chiny i Niemcy?
— Zgadza się, takie kraje mogą ucierpieć najbardziej, ponieważ swoją pozycję na świecie umocniły dzięki eksportowi. Po II wojnie światowej Niemcy uczyniły nawet z tego swego rodzaju specjalizację. Ekspansja gospodarcza miała być surogatem niemieckiej polityki zagranicznej.
Zagranicznej i militarnej?
— Niemcy po 1945 r. były państwem o ograniczonej suwerenności. Gospodarka stała się tym obszarem, w którym mogły zaznaczyć swoją obecność na świecie, co się zresztą udało. Powrót protekcjonizmu i osłabienie instytucji tworzących gospodarkę światową, takich jak WTO, jest dla Niemców ogromnym wyzwaniem. To wszystko oznacza, że albo będą musiały postawić na popyt wewnętrzny, co w pewnym sensie zapowiedział przyszły kanclerz Friedrich Merz, otwierając gigantyczne fundusze infrastrukturalne i zwiększając wydatki na obronność. Podejmą też zapewne próbę obrony systemu poprzez zbudowanie przestrzeni wolnego handlu z grupą państw, które są wciąż zainteresowane wymianą na „starych” zasadach. Słowem spróbują uratować globalizację.
Ale czy można to zrobić bez USA?
— Stany Zjednoczone nie są już jedynym wielkim graczem w gospodarce światowej. Centrów wzrostu jest coraz więcej. Obok USA, Chin i Unii Europejskiej mamy rosnące znaczenie Brazylii, Indii czy Indonezji. Spore szanse na szybki rozwój – także z powodu przewagi demograficznej – ma Afryka, na czym zresztą próbują się wzbogacić inwestujące tam Chiny. Kolejny kandydat to zamożny ze względu na ropę i kapitał Bliski Wschód. Nieprzypadkowo Donald Trump to właśnie tam udaje się z pierwszą wizytą. Wyzwanie rzucone przez USA w postaci wyższych ceł „na wszystko” to zresztą dopiero początek wielkiej gry. Być może kraje BRICS uznają, że to idealna szansa na złamanie dominacji dolara w międzynarodowych finansach. Trump pewnie zdaje sobie z tego sprawę, bo na rynkach słychać plotki o tzw. „Mar-a-Lago accord”. Chodzi z grubsza o propozycję ochrony militarnej w zamian za kupowanie długoterminowych obligacji amerykańskich.
Donald Trump
Foto: FRANCIS CHUNG / POOL / PAP / EPA / POLITICO POOL
Dynamikę zmieniłoby również zawarcie przez UE handlowego kompromisu z Chinami, na mocy którego Pekin odstąpiłby od agresywnych subwencji. Europejczycy zdają sobie sprawę, że w wielu branżach, np. fotowoltaicznej, nie opłaca im się w tej chwili zastępować chińskiej produkcji. W podobny sposób można też próbować układać na nowo relacje z innymi regionami.
Na przykład z Kanadą?
— Jak najbardziej. Kiedy Trump zaczął opowiadać o przejęciu Kanady, pojawiały się spekulacje, że Ottawa będzie szukała systemowego zbliżenia z Unią Europejską. Oczywiście nie byłoby to członkostwo, ale głębsza integracja ekonomiczna na kształt Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
Skoro w EOG jest Islandia, mogłaby znaleźć się tam i Kanada.
— Dokładnie. Nie zapominajmy też, że na finiszu jest umowa handlowa UE z Mercosurem, czyli międzynarodową organizacją handlową i unią celną państw Ameryki Południowej. To jest ogromny i bardzo obiecujący rynek. Europa prowadzi też rozmowy handlowe z Indiami. Międzynarodowy handel nie musi się wcale skurczyć po nałożeniu przez USA 20-proc. ceł. Może się odrodzić w innej konstelacji, która dla Amerykanów będzie kosztowna i to zarówno gospodarczo, jak i politycznie. Świat nie znosi bowiem próżni. Być może Donald Trump wyobraża sobie, że dochodami z ceł będzie mógł zasilić budżet państwa dodatkowymi pieniędzmi i zrekompensuje koszty, ale to nie jest takie proste.
Przecież to myślenie wyjęte z XIX w.
— Prezydent USA nie docenia faktu, jak bardzo świat się zmienił. Niewiele jest dziś branż, które mogą funkcjonować niezależnie od sieci powiązań międzynarodowych. W najnowszym numerze tygodnika „Der Spiegel” przeczytałem właśnie o tym, jak polityka Trumpa może wpłynąć na losy pewnego drobnego, amerykańskiego przedsiębiorcy. Pamiętajmy, że USA to nie tylko wielkie korporacje, ale też drobny biznes tworzący lokalne miejsca pracy. Otóż ten przedsiębiorca oferuje wysokiej jakości karmę dla psów. Kiedy zaczynał, okazało się, że nie jest w stanie kupić mięsa odpowiedniej jakości w USA, więc dostawców znalazł w Kanadzie. Teraz grozi mu wielopiętrowe cło – za puszki ze stali oraz za samą karmę. W rezultacie jego oferta zdrożeje o kilkadziesiąt procent. Nie wiadomo, ilu klientów będzie w stanie znieść taką podwyżkę. To są problemy, których nie zagłuszy pohukiwanie Białego Domu. Trump zapowiada, że będzie wywierał naciski na koncerny, aby nie podnosiły cen. Owszem można sobie wyobrazić, że będzie negocjował z prezesami wielkich koncernów, ale trudno sobie wyobrazić, aby był w stanie rozmawiać z setkami tysięcy drobnych przedsiębiorców, którzy w listopadzie 2024 r. na niego głosowali. Oni liczyli na mniej regulacji i tańszy dostęp do kapitału. Na razie dostali cła i niepewność.
Schodząc z poziomu globalnego do europejskiego, chciałbym zapytać o reakcję UE na amerykańskie „cła wzajemne”. KE przygotowała obszerną listę towarów z USA, które zostaną objęte wyższymi cłami. Europejski odwet będzie bolesny dla Amerykanów?
— Będzie bolesny, ale nie dla wszystkich Amerykanów. KE wybierze zapewne branże, które szczególnie mocno popierały Donalda Trumpa, przyczyniły się do jego zwycięstwa w wyborach prezydenckich i są ulokowane w USA. Spodziewam się selektywnej polityki celnej z bardzo wyraźnym komponentem politycznym. Unia Europejska na pewno nie nałoży wzorem Trumpa wysokich ceł na wszystkie towary. To byłoby wbrew interesom większości gospodarek europejskich, a zwłaszcza gospodarki niemieckiej. Stawiałoby także pod znakiem zapytania wysiłki na rzecz obrony wolnego handlu i otwartej gospodarki światowej.
Dla konsumentów najbardziej namacalną konsekwencją wojny handlowej z USA będzie zapewne wzrost cen produktów Apple, w tym popularnych iPhone’ów. Zdrożeje bourbon, luksusowe motocykle Harley-Davidson.
— Jeśli znajdą się one na unijnej liście, to ich ceny zapewne wzrosną. W przypadku Apple’a nie jestem pewien tego efektu, bo przecież firma produkuje sporo poza USA i może przekierować import. A bez bourbona da się żyć, podobnie jak bez motocykli – zresztą rynek pełny jest branżowych substytutów. Skutki makroekonomiczne celnej awantury będą jednak odczuwalne – na razie w ograniczonym zakresie, z czasem w większym. Jeśli chodzi o Europę, negatywnych konsekwencji podniesienia ceł najbardziej obawiają się Niemcy ze względu na sektor motoryzacyjny. Krótkoterminowy efekt dla PKB szacuje się na -0,18 proc. Dużo większe spadki PKB odnotują Meksyk i Kanada, które są zależne od gospodarki amerykańskiej. Polska gospodarka aż tak bardzo tego nie odczuje.
Szacuje się, że nasze PKB może obniżyć się o 0,12 – 0,15 proc.
— Gdybyśmy byli tak bardzo zależni od eksportu samochodów, jak np. Słowacy, mielibyśmy powody do zmartwień. Obawy powinny mieć również orbanowskie Węgry – tak przecież zachwycone Trumpem – bo mają wiele fabryk samochodów. Przemysł motoryzacyjny nie będzie zapewne jedyną branżą, która ucierpi z powodu polityki celnej Trumpa. Uderzenie w branżę farmaceutyczną będzie bardzo kosztowne dla Irlandii, w stalową dla Belgii. Wyższe od przeciętnej straty poniosą również Szwecja, Austria, Holandia. Unia Europejska będzie musiała jakoś odpowiedzieć na działania Trumpa. Bardzo możliwe, że weźmie na celownik amerykańskie koncerny cyfrowe.
Może warto skorzystać z szansy i wreszcie opodatkować Big Techy.
— Zwłaszcza że Amerykanie zarabiają gigantyczne pieniądze na oferowaniu Europie usług cyfrowych, których sama UE nie ma w ofercie eksportowej w takiej skali. Na deficyt handlowy USA trzeba patrzeć w szerszym kontekście, na co jednak administracja Trumpa nie ma ochoty. Zamiast tego za taryfę celną Amerykanie uważają podatek VAT. Powtórzmy: nie chodzi w tym wszystkim tylko o handel.
Trump powiada, że wprowadzenie ceł doprowadzi do „odebrania tego, co zostało Ameryce ukradzione” przez wykorzystywanie USA przez partnerów handlowych.
— Jeśli świat zarazi się tą retoryką, to po nałożeniu ceł przez USA może dojść do eskalacji i wymiany ciosów. Koniec końców cła będą znacznie wyższe niż zapowiadane 20-25 proc. W pierwszej kolejności wojna celna uderzy w europejskich producentów dóbr luksusowych. Wytwórcy Ferrari, Lamborghini, luksusowych kosmetyków czy markowych zegarków korzystają z globalnego popytu na tego typu rzeczy. Jeśli wytwarza się takie auta jak Ferrari, w krótkich seriach, to nie opłaca się rozrzucać ich produkcji po świecie – powstają w jednym miejscu, w Maranello we Włoszech. Podobny problem mają niemieckie marki, takie jak Audi i Porsche, które postawiły na eksport do Stanów Zjednoczonych. Podjęcie produkcji na tamtejszym rynku może im się zwyczajnie nie opłacać.
Dotyczy to chyba też alkoholów luksusowych takich jak szampan, koniak czy whisky typu single malt.
— Zgadza się. Dla tych branż nałożenie ceł może być wstrząsem, ponieważ są one nastawione na eksport i zaspokajanie popytu globalnej klasy średniej lub wyższej. Trzeba będzie obniżyć marże, liczyć na lojalność dotychczasowych odbiorców, a może też zróżnicować produkcję.
Dr hab. Sebastian Płóciennik — dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Wykładał na uczelniach w RFN, Kanadzie, Korei Południowej, RPA i Indiach. Specjalizuje się w badaniu gospodarki niemieckiej, procesów integracji gospodarczej w Europie oraz ekonomii instytucjonalnej.
