Opieka nad uczniem, pochylanie się, przytulanie, to wszystko w szkole ma miejsce — w najmłodszych klasach. I jest normą. Patologie szkolne rodzą się później — mówi Jarosław Pytlak, dyrektor szkoły społecznej na Bemowie w Warszawie.

Czy rodzice uczniów mogą wejść do szkoły? Czemu nauczyciel nie może napisać do ucznia na WhatsAppie? Czy psycholog musi rozmawiać z uczniem wyłącznie przy otwartych drzwiach? Czy po każdej kłótni uczniów trzeba sporządzić notatkę? Dziesiątki pytań i chaos w szkołach spowodowała tzw. ustawa Kamilkowa.

Wprowadzona w lipcu 2023 r. po tragicznej śmierci 8-letniego chłopca z Częstochowy, narzuciła szkołom opracowanie standardów ochrony małoletnich. Jest w niej także m.in. wymóg, że każdy, kto ma styczność z dziećmi, musi przedłożyć informację o niekaralności z Krajowego Rejestru Karnego, co dotyczy zarówno pracowników, jak i wolontariuszy, nawet rodziców uczniów. To wszystko wywołało tyle kontrowersji, że choć ustawa Kamilka w szkołach weszła w życie we wrześniu, a Ministerstwo Sprawiedliwości już przygotowało jej nowelizację. Projekt zakłada zniesienie obowiązku dostarczania informacji o niekaralności dla rodziców.

Jarosław Pytlak, nauczyciel, od 34. lat dyrektor szkoły społecznej na warszawskim Bemowie, autor bloga „Wokół szkoły”: — Nie wprowadziłem zakazu wstępu rodziców, ponieważ to by się kłóciło z ideą szkoły, którą prowadzę. To w końcu tzw. szkoła społeczna a jej istotą jest ścisła współpraca rodziców i nauczycieli. Uważam jednak, że nawet dzieci z klas 1-3 doskonale poradzą sobie odprowadzone jedynie pod drzwi szkoły — potem i tak przejmuje je nauczyciel i rodziców nie musi przy tym być. Potrafię jednak wyobrazić szkoły placówki, które mają tak dosyć rozszerzającej się ingerencji rodziców, że skorzystały z okazji i oddaliły ich nieco od siebie przy opracowywaniu standardów ochrony dzieci. To się nie dzieje bez przyczyny. Mamy dzisiaj kryzys wzajemnego zaufania rodziców i szkoły. Wszyscy się ze wszystkimi kłócą, dzieci stają się zakładnikami tej sytuacji. Pół roku przed terminem obowiązkowego wprowadzenia w szkołach standardów ochrony małoletnich, uprzedzałem panią Rzecznik Praw Dziecka, że będą z tego problemy.

— „Nie ma pan pojęcia, jaka jest skala przemocy wobec dzieci i trzeba zrobić wszystko, żeby jej zapobiec”. Przyjąłem to za dobrą monetę. Niestety, życie pokazało, że moje przeczucia były słuszne. Nie sądzę, by ustawa Kamilka zwiększyła bezpieczeństwo dzieci w szkołach. Mam za to wrażenie, że utrwaliła stan nieustającego szantażu moralnego. Każda próba pokazania, że dziecko czegoś nie może lub nie powinno, że ma pewne ograniczenia — jest traktowana jako zamach na samostanowienie dzieci. Różni ludzie powołują się na Janusza Korczaka, który napisał, że dziecko to człowiek, taki sam jak dorosły. Wyrywają to z kontekstu — Korczak znał ograniczenia dzieci, uczył je nie tylko praw, ale także zasad funkcjonowania w społeczności. My zapominamy o tej drugiej części.

— Ustawa Kamilkowa jest przykładem, jak dobre chęci mogą prowadzić do szkodliwych efektów. Próbujemy obwarować ludzkie zachowanie kolejnymi aktami prawnymi i coraz bardziej szczegółowymi instrukcjami. Tymczasem nauczyciel pracuje równocześnie z pojedynczym dzieckiem i z całą grupą, i musi zarówno brać pod uwagę potrzeby tego jednego dziecka, jak i zachodzące procesy grupowe, w tym dobro innych dzieci. Do tego jeszcze skoncentrować ich uwagę, żeby coś przekazać. Musi być odbierany pozytywnie, by nie tracić niezbędnego wpływu na swoich podopiecznych. Wie pani, ile to wymaga wyobraźni, empatii i samokontroli? A my jako społeczeństwo próbujemy sprowadzić ten zawód do zbioru reguł w kodeksach. I jeszcze pauperyzujemy ekonomicznie niskimi pensjami. To nikomu nie wychodzi na dobre.

— Wyjaśnię związek: opieka nad uczniem, pochylanie się, przytulanie, to wszystko w szkole ma miejsce — w najmłodszych klasach. I jest normą. Patologie szkolne rodzą się później. Dlatego, że nauczyciel rozliczany jest za wyniki ucznia — świadectwa, egzaminy, matury. Już nie za to, czy się nad uczniem pochylał. Z drugiej strony rodzice i szerzej — społeczeństwo chcą teraz zrobić ze szkół ochronkę, jednocześnie nie ustając w wymaganiach, żeby te dzieci miały wysokie wyniki. Tak się nie da, to jest niemożliwe do wykonania.

Akurat w sprawie Kamilka szkoła nie zawiniła. To nie szkoła odprowadzała skatowanego Kamilka z powrotem pod opiekę jego oprawców, a ta ustawa stawia nauczycieli w roli potencjalnych oprawców. Według statystyk potencjalnymi sprawcami przemocy wobec dzieci są najczęściej ich bliscy oraz rówieśnicy. Przypadków krzywdzenia dziecka przez nauczycieli jest relatywnie mało. Tymczasem postawienie nauczycieli w roli potencjalnych przestępców przekreśla ich naturalną rolę jako sojuszników dziecka. Skoro jako nauczyciel mam ciągle udowadniać, że nie jestem oprawcą, trudno mi wypełniać zadania, do których zostałem powołany.

— Ta ustawa tego i tak nie poprawi. Segregatory ze zgodami rodziców na wszelkie działania puchną, a to wszystko ma na celu zabezpieczenie się przed pojedynczym, patologicznym przypadkiem. W zamian wszystkim nam urządzono piekło. Dzieci nie są ani trochę bardziej bezpieczne niż były wcześniej, wzrósł za to poziom biurokracji oraz niemądrych zasad.

— Zleciłem to prawnikowi. Potem, ze współpracownikami zmieniłem jego propozycję pod kątem szkolnej pragmatyki, ale nawet na ostatniej prostej znaleźliśmy jeszcze punkt, który mógł wprowadzić zamieszanie. Zalecał, żeby „wszelkie przejawy przemocy i agresji” po pierwsze przerywać, a potem „niezwłocznie” zgłaszać koordynatorowi i dyrektorowi, sporządzić protokół i powiadomić rodziców krzywdzonego dziecka i rodziców dziecka podejrzewanego o krzywdzenie. Traktując to literalnie, gdyby jeden uczeń do drugiego powiedział brzydkie słowo, od razu musielibyśmy zawiadamiać cały sztab ludzi i pisać z tego raporty. Poprawiliśmy to, wpisując, że będziemy tak działać jedynie w przypadku przejawów przemocy i agresji wykraczających poza normę wiekową. Chodzi o to, że występowanie agresji ma korelację z rozwojem dziecka. Prawnik tego nie musi wiedzieć. Natomiast jeśli ktoś zamówił standardy ochrony małoletnich u prawnika, następnie uznał, że on to na pewno dobrze to wykona, bo jest prawnikiem, zapewne zostawiłby taki punkt.

— W jednej szkole działa lepiej, w innej gorzej. Zbyt często jednostkowe przypadki uogólniamy jako obraz całości. Poza tym pozwolę sobie przytoczyć ludową mądrość, że „im więcej przepisów, tym większy bałagan, a im większy bałagan, tym więcej przepisów”. Zastępujemy przepisami myślenie i dziwimy się, że coś nie styka? Proszę jeszcze pamiętać, że nauczyciele w tych trudnych sytuacjach muszą konfrontować się z rodzicami. Tymi samymi, których skądinąd mają traktować jak sojuszników. Nie usprawiedliwiam, ale proszę o zrozumienie. Niemal każda interwencja szkoły u rodziców, choćby cień sugestii, że krzywdzą swoje dziecko, wywołuje negatywną reakcję. A założenie „niebieskiej karty” traktowane jest jak wypowiedzenie wojny.

— Jeżeli chcemy mieć mądrych nauczycieli, musimy założyć, że oni tacy są. Natomiast my od lat zakładamy, że nauczyciele są nierozgarnięci i na dodatek pełni złej woli. Niektórzy być może są, ale takie podejście równa z trawą także nauczycieli mądrych, sensownych i roztropnych. To nam odbiera poczucie własnej wartości, ale też niszczy wysiłki budowania partnerskich relacji z rodzicami i uczniami.

Fizyczną nietykalność gwarantują dzieciom przepisy wyższego rzędu. Nie wolno bić dzieci nie dlatego, że zapisaliśmy to w standardach ochrony małoletniego, tylko dlatego, że to jest karalne po prostu (zakaz kar cielesnych jest zapisany w Art. 30 i Art.40 Konstytucji RP, w Kodeksie Rodzinnym i Opiekuńczym, a fizyczne i psychiczne znęcanie się w Kodeksie Karnym — red.). Wprowadzając to do szkół w postaci nowego dokumentu, wyprodukowaliśmy kolejną stertę makulatury. Trudno to nawet spamiętać. Sięgnę do standardów, jeżeli będę miał w szkole jakąś sytuację wątpliwą i wtedy będę w nich sprawdzał, czy słusznie mam wątpliwości. Na ogół jednak wiem, co powinienem zrobić, wie też zdecydowana większość nauczycieli. No ale zapisujemy sterty papieru, bo musimy przestrzegać prawa i chcemy być w porządku.

— A czy nauczyciel może iść z uczniami na lody? I czy musimy to zapisywać w specjalnym dokumencie? Są dziesiątki, jeśli nie setki przypadków uratowania życia dzieciom, tylko dzięki temu, że ktoś do dorosłej osoby napisał na Messengerze albo w innym komunikatorze, że Marysia albo Romek ma myśli samobójcze. Nie słyszałem o sytuacji, żeby taka ratunkowa „misja” odbyła się przy pomocy Librusa czy służbowego maila. Właśnie dlatego, że to kanały oficjalne. Oczywiście więc, że ten zakaz kontaktów w inny sposób niż kanałami służbowymi nie jest mądry. Cały świat żyje na komunikatorach — zabronimy teraz tego szkole i nauczycielom, żeby przypadkiem ktoś przy pomocy komunikatora nie zrobił dziecku krzywdy? Gdy będzie chciał, znajdzie inny sposób, a pozostali będą użerać się w jakimś świecie sztucznych reguł.

Nauczyciele już i tak boją się własnego cienia, a tzw. ustawa Kamilka tylko wzmocniła to zjawisko. Ona jest jak tuba, dzięki której ten strach silniej się rozchodzi i dotyka jeszcze większej grupy ludzi. Bo rzeczywiście dzisiaj żyjemy w czasach, kiedy nierozważne słowo, jedno za dużo…

— Też i oczywiście musimy na to bardzo uważać. Miałem jednak na myśli, że może spowodować oskarżenia wobec opiekunów. Złożenie skargi na nauczyciela do dyrekcji lub – to coraz bardziej popularne – od razu do kuratorium. Potem się wytłumacz, nauczycielu, z każdego słowa, inaczej czeka cię komisja dyscyplinarna. Także zgotowaliśmy szkole piekło, a ustawa Kamilka jest po prostu jednym tylko z kotłów w tym piekle. Oficjalnie uczyniła ze wszystkich dorosłych osoby potencjalnie podejrzane.

— Na pewno się zdarzyło. Takie jest życie, nie da się nad wszystkim zapanować. Jest jednak w szkole wystarczająco wielu nauczycieli, by zakładać, że zwrócą uwagę na taką sytuację.

Dzisiaj grupy dziecięce chcemy meblować według zasad ludzi dorosłych. Nie dajemy dzieciom przestrzeni, żeby się dogadały np. poprzez kłótnie. Ciągle im przeszkadzamy — kłócić się nie wolno, mówimy. Jak najszybciej interweniujemy, organizujemy warsztaty, zajęcia, terapie. W efekcie dzieci są nienauczone współdziałania, współżycia społecznego i zapatrzone w siebie. Najpierw je odcięliśmy od otoczenia, a teraz poprzez terapię usiłujemy im pokazać, że ono istnieje. Z jakim skutkiem? Przy pomocy aktów prawnych próbujemy zastąpić rozum, zaufanie i poczucie przyzwoitości — kategorie, które w życiu społecznym niemal całkowicie zostały unieważnione. Trudno więc wierzyć w cudowną przemianę szkoły, gdy do reformy jest całe społeczeństwo.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version