Przygnieciona niemożliwymi do usprawiedliwienia obrazami głodujących dzieci w Gazie, doniesieniami o kolejnych zabitych w wojnie w Ukrainie, lekturami zapowiadającymi apokalipsę klimatyczną, migracyjną, wojenną, szukam ukojenia w kulturze. W desperacji wybieram się na film „Jedno życie” z Anthonym Hopkinsem w roli głównej. Historia z czasów Zagłady okazuje się paradoksalnie najbardziej optymistyczną opowieścią, na jaką ostatnio natrafiłam.

Nocami czytam książkę Didiera Eribona, francuskiego pisarza, intelektualisty, autora błyskotliwej opowieści „Powrót do Reims”, w której opisał drogę awansu społecznego odcinającego go od robotniczych korzeni. Wykształcenie, przeprowadzka do Paryża nie zapewniły mu identyfikacji ze światem elit intelektualnych. Teraz ukazała się po polsku książka „Życie, starość i śmierć kobiety z ludu” (wydawnictwo Karakter), w której Eribon opisuje schyłek życia własnej matki. Przed laty uciekł z miasteczka swojego dzieciństwa, od homofobicznego ojca i matki rasistki, od otoczenia, które w paryskim świecie skazywało go na gorszość.

„Powrót do Reims” wydał po śmierci ojca. Najnowszą książkę napisał po śmierci matki. Ojca nienawidził, matkę postanowił zrozumieć. Kim by była, gdyby nie nieudane małżeństwo? Kobiety z proletariatu odzyskiwały własne życie i godność po śmierci mężów, których szczerze nie znosiły. Pozbawione czułości nie potrafiły dać jej swoim dzieciom. Jak kubeł zimnej wody podziałała na mnie scena, w której jeden z synów mówi coraz bardziej niedołężnej matce, że nie chce, by przeprowadzała się w jego sąsiedztwo, że ani on, ani jego dzieci nie będą jej odwiedzać. Matka walczy o samodzielność, ale w końcu musi zamieszkać w domu opieki.

Film „Jedno życie” z Anthonym Hopkinsem napawa nadzieją i wiarą może nie w ludzkość, ale w pojedynczych ludzi

I znowu zderzenie ze stalową ścianą. Dom starości to przedsionek śmierci. Niby rzecz oczywista, ale Eribon dokopuje się do wyrzutów sumienia, które nosimy w sobie, wyrzucając starych ludzi na inną planetę fizyczną i emocjonalną. Matka dzwoni do Eribona, szlochając: dlaczego mnie tutaj tak dręczą. Rzesze starych ludzi trafiają do domów opieki nastawionych na zysk. Rentowność osiąga się m.in. przez redukcję kosztów. Co to w praktyce oznacza? Mniej jedzenia, mniej pampersów, mniej personelu. W państwowych domach opieki – do takiego trafiła matka Eribona – nie chodzi o zysk, ale państwo nie chce łożyć na starych. Za mało personelu, kąpiel raz w tygodniu, zmiana pampersa raz na dwa dni. Starzy ludzie w takich miejscach popełniają nieuświadomione samobójstwa. Przestają jeść, tracą wolę życia. Tak umiera matka pisarza.

W zderzeniu z lekturą Eribona film „Jedno życie” napawa nadzieją i wiarą może nie w ludzkość, ale w pojedynczych ludzi. Obraz Jamesa Hawesa dzieje się w dwóch planach czasowych: w latach 80. i w latach 30. XX w. Nicholas Winton, Brytyjczyk żydowskiego pochodzenia, w 1938 r. jedzie do Pragi, gdzie odwiedza obóz dla Żydów uciekających przed nazistami. Twarze głodujących dzieci nie dają mu spokoju. Wpada na szalony pomysł, żeby wywieźć dzieci do Wielkiej Brytanii. Konieczne są pieniądze na opłacenie kosztów podróży, paszporty i rodziny w Anglii, które zaopiekują się dziećmi. Matka Wintona (wspaniała Helena Bohnam Carter) forsuje brytyjskie urzędy, znajduje rodziny, zbiera fundusze. Winton przekonuje gminę żydowską i rodziców, że to najlepsze, co mogą zrobić dla swoich synów i córek. Udaje się ocalić 669 dzieci. Największy transport przypadł na 3 września 1939 r. Naziści wkroczyli do Pragi. Ostatni pociąg z dziećmi nigdy nie wyruszył ze stolicy Czech.

80-letni Nicholas Winton, w tej roli mistrzowski Anthony Hopkins, wie, że musi gdzieś ulokować teczkę, w której mieści się istotna część jego przeszłości: księga ocalonych i puste strony zostawione dla dzieci z ostatniego transportu. Przez lata nikt, nawet najbliżsi, nie wiedział o jego bohaterstwie. Przez zbieg okoliczności teczka trafia do żony dyplomaty, który przekazuje ją telewizyjnym dziennikarzom. Winton zostaje zaproszony do popularnego programu. Po jego emisji sprawa staje się głośna, gazety nazywają go brytyjskim Schindlerem. Z epilogu dowiadujemy się, że dzięki akcji Kindertransport żyje 5 tys. potomków ocalonych przez Wintona. Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat – brzmi żydowska sentencja. Sir Nicholas Winton dożył setnych urodzin. W 70. rocznicę ostatniego transportu ruszył pociąg z 22 ocalonymi oraz ich krewnymi. Na dworcu w Londynie powitał ich sir Nicholas Winton.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version