Chyba nigdzie poza Mar-a-Lago na Florydzie drugie zwycięstwo Trumpa nie wywołało takiego entuzjazmu jak na Nowogrodzkiej i w okolicach. Jeśli polityka Trumpa uderzy w polską gospodarkę, to entuzjazm PiS dla jego drugiej kadencji zacznie wyglądać wyjątkowo niemądrze.

W pierwszym tygodniu drugiej kadencji Trumpa, PiS ciągle wydaje się po prostu upojony jego zwycięstwem. Czołowi politycy partii – z istotnym wyjątkiem Jarosława Kaczyńskiego – prześcigają się w składaniu hołdów Trumpowi i okazywaniu entuzjazmu dla niemal każdej jego decyzji i zapowiedzi.

To sygnalizowanie trumpowskiego entuzjazmu przybiera często mimowolnie komiczne formy. Gdyby to PO w ten sposób reagowało na zwycięstwo zagranicą bliskiego sobie polityka, to prawicowe media pełne byłyby kpin z „lokajskiej, postkolonialnej mentalności polskich liberalnych elit”.

Entuzjazm, jaki PiS okazuje wobec powrotu Trumpa do Białego Domu, byłby może zrozumiały, gdyby druga kadencja Trumpa dawała szanse na realny postęp w kilku kwestiach szczególnie istotnych dla naszych relacji ze Stanami – zarówno jeśli chodzi o bezpieczeństwo kraju, jak i jego interesy gospodarcze. PiS najbardziej wydaje się jednak zachwycony nie polityką Trumpa wobec Polski – bo jak na razie nasz kraj nie zaistniał w trakcie drugiej kadencji – ale wojną kulturową, jaką amerykański prezydent wypowiedział amerykańskiemu liberalizmowi, prawom mniejszości czy akcji afirmacyjnej.

„Prezydentura Trumpa to nadzieja dla Polski i świata. Powrót do normalności. Pierwsze decyzje dot. odejścia od szaleństw z ideologią LGBT, uzgadnianiem płci… Powiedział oczywistą rzecz dla normalnego człowieka – są dwie płci. W Europie usłyszymy, że jest może już i 100” – zachwycał się w wywiadzie dla Radia Zet Mariusz Błaszczak. Od kogo, jak kogo, ale od byłego ministra obrony moglibyśmy chyba oczekiwać, by najpierw usłyszał, co nowy amerykański prezydent ma do zaoferowania Polsce w kwestiach bezpieczeństwa, a dopiero potem ogłaszać go „nadzieją dla świata” – niezależnie od tego, co sądzi na temat liczby płci.

Liczba płci, wojna „z szaleństwami ideologii LGBT” – choć akurat Trump w pełni akceptuje pełną równość małżeńską dla par jednopłciowych – i to toczona nie w Polsce czy choćby w Europie, ale za oceanem jest jednak tym, co szczególnie rozpala wyobraźnię liderów PiS. Nie tylko Mariusza Błaszczaka — pełne triumfu okrzyki o dokonującym się dzięki drugiej kadencji Trumpa „powrocie do normalności” i „rewolucji zdrowego rozsądku” powtarzane są przez niemal całą partyjną elitę.

Równie wielki zachwyt wywołuje odwrót Trumpa od polityki Zielonego Ładu i hasło „drill, baby drill”. Zachwycał się nim Mateusz Morawiecki w trakcie swojej wizyty w Waszyngtonie oraz Beata Szydło w Parlamencie Europejskim.

Politycy PiS przeciwstawiają „zdroworozsądkową” politykę energetyczną Trumpa ideologicznym obsesjom eurokratów. Problem w tym, że nawet abstrahując od tego czy długoterminowo polityka „drill, baby drill” i ignorowanie problemu zmian klimatu faktycznie jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem, to polityka nastawiona na zwiększanie produkcji paliw kopalnych ma sens wyłącznie w przypadku państwa, które posiada własne obfite zasoby ropy i gazu.

Polska nie jest takim państwem. Jedyne paliwo kopalne, jakie posiadamy – węgiel – jest zbyt drogi w eksploatacji, by stać się źródłem taniej energii zapewniającej polskiej gospodarce istotną przewagę konkurencyjną. Tę Polsce mogłaby zapewnić tylko skuteczna, uwzględniająca energię atomową, zielona transformacja. Polscy politycy ekscytujący się obiecywanymi przez Trumpa odwiertami przypominają nędzarza świętującego to, że miliarder, którego podziwia, awansował na kolejne miejsce na liście najbogatszych ludzi na świecie.

Zwycięstwo Trumpa wyzwoliło w politykach PiS jeszcze jedną cechę: donosicielstwo. Entuzjazmując się powrotem Trumpa do Białego Domu, nieustannie przy tym podkreślają, że Tusk jako polityk, który w przeszłości negatywnie wypowiadał się o Trumpie, nie nadaje się do tego, by prowadzić politykę z nowym amerykańskim prezydentem i polska racja stanu nakazuje go wymienić na kogoś, kto będzie się w stanie lepiej porozumieć z republikaninem.

Komentując wystąpienie Tuska w Parlamencie, Joachim Brudziński napisał na swoim koncie na portalu X: „Człowiek który pchał Polskę i Europę w łapy Putina, który straszył rządy odmawiające otwarcia granic przed zalewem nielegalnych migrantów, […] który kpił z Trumpa, dziś cytuje go mówiąc o zdrowym rozsądku i cytuje polskiego Papieża. Ten człowiek kłamie nawet jak śpi”. W podobnym tonie wypowiedział się „obywatelski kandydat” PiS na prezydenta Karol Nawrocki: „jeśli będzie sytuacja, w której premier i prezydent są z tego samego środowiska partyjnego i politycznego, a to środowisko nie zadbało o to, by Rzeczpospolita miała swojego ambasadora w Waszyngtonie, naubliżało naszemu największemu sojusznikowi, czyli Stanom Zjednoczonym i prezydentowi Stanów Zjednoczonych Donaldowi Trumpowi, to wszyscy logicznie myślący Polacy mogą sobie odpowiedzieć, na jakim etapie będą nasze relacje z USA i jaki będzie klimat do budowania naszego bezpieczeństwa w Sojuszu Północnoatlantyckim”.

Nie bardzo wiadomo, do kogo kierowane mają być podobne donosy. Czy PiS liczy, że Trump dowie się, że „Tusk mu naubliżał” i zacznie naciskać na Polskę tak mocno, aż upadnie rząd koalicji 15 października? Na razie nic nie wskazuje, by otoczenie Trumpa – o ile w ogóle interesuje się Polską – miało jakikolwiek problem z Tuskiem albo z wygraną Trzaskowskiego.

Być może adresatem tych donosów mają być wyborcy. PiS ostrzega: głosujcie na nas, bo nasz kluczowy sojusznik nie lubi tych drugich. Tylko to jest zaprzeczenie retoryki narodowej dumy i „wstawania z kolan”, na jakiej przez lata PiS budował swoją politykę zagraniczną. „Donoszenie na Polskę” do wielkiego brata za oceanem – nawet gdy przedmiotem donosu jest Tusk – może też zostać bardzo różnie odebrane w prawicowym elektoracie.

Politycy PiS wydają się być przy tym zupełnie nieświadomi zagrożeń czy choćby wyzwań płynących z prezydentury Trumpa.

Tymczasem zastanawiać nas powinno choćby to, jak niewiele miejsca w swoim inauguracyjnym przemówieniu Trump poświęcił naszemu regionowi. Nawet jeśli nowy prezydent okaże się znacznie bardziej asertywny wobec Putina, niż można się było obawiać – do Trumpa chyba zaczyna docierać, że to Rosja, nie Ukraina blokuje negocjacje pokojowe – to jego druga kadencja stawia cały szereg pytań o przyszłość transatlantyckich relacji. Bo to nie Europa i nie nasz region będą priorytetem dla Trumpa, ale obszar Indopacyfiku.

Nie wiadomo też, jak kształtować się będą relacje handlowe Stanów Trumpa z Unią Europejską. Zachwycająca PiS polityka „American First” może za chwilę boleśnie uderzyć w europejskich eksporterów, w tym polskie firmy. Bo nawet jeśli sami nie eksportujemy wiele za ocean, to często nasze podmioty pracują dla niemieckich firm, dla których jest to istotny rynek.

Na miejscu PiS zastanowiłbym się też, co dla Trumpa właściwie znaczy „normalność”. Czy przypadkiem nie powrót do globalnego „koncertu mocarstw”, w którym Stany, Rosja i Chiny dzielą między siebie świat, a państwa takie jak Polska niewiele mają do powiedzenia? Czy przywódca globalnego mocarstwa, przekonany, że w polityce międzynarodowej nikt nawet nie powinie udawać, że liczy się coś więcej poza siłą i pieniędzmi, to faktycznie taka pocieszająca opcja dla kraju położonego tam, gdzie my, z takim potencjałem jak Polska? Upojony drugą kadencją Trumpa PiS nie zadaje sobie takich pytań – ale nie wchodząc w otwarte polemiki z amerykańskim prezydentem, polska klasa polityczna zdecydowanie powinna się nad nimi pochylić.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version