Kaczyński już dziś tworzy katalog tych, których wsadzi. Otwierają go Tusk i Bodnar, ale pozycji jest znacznie więcej.

Prezes przeżył koszmar jesienią minionego roku, kiedy – choć wygrał wybory – stracił władzę. Był rozbity i przygnębiony. Jak zawsze, gdy klęska go przytłacza, próbował zepchnąć odpowiedzialność na innych. Na wyborców, bo okazali się niewdzięcznikami. Na autorów kampanii. Na prezydenta za to, że wetował ustawy pacyfikujące sądy czy „lex TVN”, który miał umożliwić przejęcie krytycznej wobec PiS stacji.

W tamtym czasie spasione ośmioma latami pazernych rządów PiS było w szoku. Posłowie nie byli w stanie ściągnąć działaczy na partyjne spotkania. Z jednej strony panowało rozleniwienie komfortowym życiem przy korycie, z drugiej – depresja związana z utratą władzy doprowadziła do skrajnego marazmu. Jakby dla wielu działaczy wraz z utratą władzy PiS przestało mieć rację bytu. Mogło się wręcz wydawać, że Kaczyński został pobity ostatecznie i to jego koniec. Dziś widać, że tak nie jest.

Wbrew pozorom to nie był zły rok dla Jarosława Kaczyńskiego. Bilans na dziś wygląda całkiem obiecująco: żaden człowiek z jego bliskiego otoczenia nie siedzi, nikt nie wystąpił przeciwko niemu ani nie odszedł z partii. Do tego żadnej z afer rządów PiS nie udało się nowej władzy wyjaśnić do końca i żadna nie zaszkodziła znacząco prezesowi.

Jeśli Kaczyński wróci do władzy, lata 2015-2023 będą wspominane jako sielanka. Już dziś tworzy katalog tych, których po prostu wsadzi.

Za to rząd ma pod górkę. To dlatego, że zadziałali hamulcowi w kluczowych instytucjach państwa. Prokuratorzy z nadania PiS utrudniają władzy rozliczenia. Neosędziowie z Sądu Najwyższego walczą o odzyskanie przez PiS dofinansowania z budżetu państwa, odebranego za przekręty w kampanii wyborczej. Bank centralny zamiast zapowiadanego zysku wykazuje straty, żeby wielomiliardowych nadwyżek nie dać rządowi. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ostro zwalcza przejęte przez nową władzę media państwowe oraz zwiększa zasięgi pisowskich stacji – Republiki i wPolsce.

Do tego PiS jest mocny w sondażach, a czwarty już – po Wałęsie, własnym bracie i Dudzie – prezydencki kandydat Kaczyńskiego nie jest pozbawiony szans na zwycięstwo.

Do niedawna zakładałem, że prezes musi wygrać wybory prezydenckie, bo inaczej część co bardziej narwanych na władzę polityków PiS – na czele z Mateuszem Morawieckim – spróbuje go obalić. Dziś patrzę na to nieco inaczej. Na pewno Kaczyński świetnie rozumie zagrożenia wynikające z ambicji różnych frakcji PiS. Z tego puntu widzenia kandydatura nieznanego i zdradzającego nadmierną namiętność do sztangi Karola Nawrockiego jest logiczna. To człowiek spoza partyjnych frakcji, który bez względu na wynik wyborów nie zagrozi pozycji prezesa.

Jeśli wygra, to Kaczyński umocni się w partii i całkowicie zablokuje rządowi możliwość działania, dając PiS nadzieję na powrót do władzy najdalej w 2027 r.

Jeśli – co jest bardziej prawdopodobne – przegra, to na pewno nie wykorzysta milionów zdobytych głosów, by zażądać władzy na prawicy. A tak zrobiliby Morawiecki i inni pretendenci do prezydentury z wewnątrz PiS.

Z wewnątrz PiS słyszę, że Kaczyński myśli przede wszystkim o zachowaniu kontroli nad partią, nie zaś o zdobyciu prezydentury. Dlatego wystawił kandydata, kierując się logiką gier partyjnych, a nie takiego, który dawał największe szanse na wygraną – dość powiedzieć, że Nawrocki miał najgorsze sondaże ze wszystkich pięciu badanych kandydatów PiS.

Prezes wkalkulował w tę decyzję porażkę. Ale zakłada, że nawet mając pełnię władzy, Tusk z Trzaskowskim będą mieli kłopot, by realnie mu zaszkodzić. A po wyborach prezydenckich zostaną raptem dwa lata do parlamentarnych. Widać, jaki władza ma problem ze ściganiem aferzystów z PiS, którzy zwyczajnie kradli do kieszeni swoich lub swych kolegów. Na Kaczyńskiego takich łatwych dowodów nie ma. A uderzenie w niego jako patrona tego systemu – tzw. sprawstwo kierownicze – będzie trudne. Z dużym prawdopodobieństwem można uznać, że prezes – przesłuchiwany hurtowo przez prokuratury – dotrwa do kolejnych wyborów w 2027 r. I to znów będą wybory o wszystko.

Jedno można już powiedzieć – jeśli Kaczyński wróci do władzy, to lata 2015-2023 będą wspominane jako sielanka. Prezes już dziś tworzy katalog tych, których po prostu wsadzi. Otwierają go Tusk i Bodnar, ale pozycji jest znacznie więcej. Kaczyński, jeśli znów będzie rządził, zanurzy się w bezwzględnej zemście, instytucje zniszczy lub spacyfikuje, zaatakuje niezależne media i naprawdę zacznie rozważać polexit.

Wiem, że Tusk to wie. I zrobi wszystko, by zatrzymać powrót Kaczyńskiego do władzy. Dlatego prezes może się mylić, że dwa lata nie wystarczą premierowi do rozbicia PiS.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version