Gdyby nie pudełka, trzeba byłoby zrywać się rano, żeby przygotować sobie coś do jedzenia. A tak to można dłużej pospać.
– Na pudełkach schudłam 4 kilogramy, wyglądam lepiej i czuję się świetnie – mówi Anita, drobna pięćdziesięciolatka. Jest terapeutką i analityczką behawioralną, ma gabinet w domu, pracuje w godz. 10-16, później ma dwie godziny przerwy i od 18 do 21 znów praca.
– Gdy nie miałam pudełek, to w czasie dwugodzinnej przerwy musiałam zrobić obiad i ledwie zdążyłam zjeść, już wracałam do pracy. Byłam ciągle zmęczona. A teraz luz, żadnego gotowania – mówi z radością. Schodzi do kuchni, otwiera pudełko, podgrzewa, zjada, często od razu obiad z deserem. To jej zajmuje najwyżej kwadrans, z resztą czasu może zrobić, co chce.
Mąż — prawnik w dużej, międzynarodowej firmie — też jest zapracowany, też przeszedł na pudełka, z tą różnicą, że o ile ona zamawia w pudełkach 1500 kcal, to on 2000.
Są na pudełkach od poniedziałku do piątku. – W weekend – jeżeli nam się chce – coś sobie przygotujemy albo jemy w restauracji – mówi Anita.
Dzieci już dorosły, wyszły z domu, więc odpadło martwienie się, czym je nakarmić.
Dieta pudełkowa – jak zapewnia Anita – jest nie tylko wygodna, ale i smaczna. Dziś na pierwsze śniadanie miała twaróg i kilka cząstek ogórka, na drugie wegańską zapiekankę ziemniaczaną z porem i pietruszką. Na obiad polędwiczki wieprzowe w sosie śliwkowym, kaszą gryczaną, buraczkami, na deser ciasto kokosowe z makiem, a na kolację makaron ryżowy z kurczakiem i warzywami. Koszt: 76 zł.
– Biorę teraz trochę droższą dietę, z opcją wyboru dań, bo wcześniej, gdy zamawiałam tańszą, bez wyboru, trafiały mi się owocowe koktajle, których nie znoszę i śniadania na słodko, na które nie miałam ochoty – jakieś muffinki z bananem i kremy z nerkowca – mówi Anita.
– Dawniej wybierałam, a teraz zdaję się na to, co mi przywiozą. Fajne są niespodzianki – mówi z kolei 30-letnia Milena z Warszawy, audytorka w dużej, międzynarodowej korporacji. Mąż też jest audytorem, mają dwoje dzieci – jedno je w żłobku, drugie w przedszkolu, a oni z mężem są na pudełkach.
– Zaczęliśmy 4 lata temu, po dwóch latach mieliśmy wrażenie, że wszystko, co dostajemy, smakuje tak samo, zatęskniliśmy za zwykłym, domowym jedzeniem. Zaczęliśmy sami sobie gotować. Szybko jednak okazało się, że nie wyrabiamy, jemy nieregularnie – w ciągu dnia niewiele, a wieczorem za dużo i niezdrowo, więc wróciliśmy do pudełek. To jest rozwiązanie uzależniające. Z pudełek korzysta już połowa naszych znajomych – mówi Milena. I dodaje, że gdy przychodzi do biura i otwiera lodówkę, cała wypchana jest pudełkami. Wielu zamawia od razu z dostawą do pracy, gdy przyjeżdżają rano do biurowca, paczka z jedzeniem już czeka. – My z mężem akurat zamawiamy do domu – mówi Milena. Oboje teraz najczęściej pracują zdalnie.
– Rano siadacie razem przy stole, każde nad swoim śniadaniem z pudełka? A później, w porze obiadu, znów każde wyciąga swoje pudełko i jecie razem, choć każde co innego? – dopytuję.
– Fajnie byłoby móc razem usiąść do posiłku, ale ostatnio niestety jemy raczej osobno. Każde z nas ma teraz bardzo dużo pracy i choć siedzimy w domu, to każde w swoich obowiązkach. Mijamy się. Gdy nie korzystaliśmy z pudełek, też często nie było czasu na wspólny posiłek. W zasadzie wtedy czasu było jeszcze mniej niż teraz, bo trzeba było robić duże zakupy, gotować. Do tego jeszcze dochodził stres: co tym razem zrobić na obiad. Choć tworzymy partnerski związek i dzielimy się obowiązkami, to mimo wszystko ja czułam się bardziej odpowiedzialna za to, żeby w domu było co jeść. Teraz nie muszę się martwić o to, co ugotować, odpada chodzenie na wielkie zakupy – kupuje się tylko dla dzieci, żeby zrobić im coś do jedzenia, jak wrócą do domu. Odkąd jesteśmy na pudełkach, mam więcej czasu, mniej stresu, nie ma obawy, że znów przytyję. Gdy sama gotowałam, to zawsze przy okazji podjadałam i waga od razu szła w górę. Mam Hashimoto, więc utrzymanie wagi nie jest prostą sprawą. Dieta pudełkowa o odpowiednio niskiej kaloryczności jest rozwiązaniem idealnym – mówi Milena.
Wybrała dietę redukcyjną. A mąż taką, żeby utrzymać wagę – ani nie przytyć, ani nie schudnąć. – Każde z nas je tyle, ile mu potrzeba i to, co lubi. Wcześniej był problem, bo każde z nas lubi coś innego – mąż makarony, a ja sałatki. Gdy przygotowywałam posiłki, ciągle musiałam się zastanawiać, co zrobić, żeby było dobre i dla niego, i dla mnie. Teraz nie ma już tego problemu, każdy z nas je to, co ma w pudełku. I to jest super – mówi Milena. Zauważyła, że jest nawet mniej sprzątania – gdy trzeba było gotować, to w kuchni ciągle było coś do ogarnięcia, tu się wysypało, tam kapnęło, było mnóstwo naczyń do umycia, a teraz najczęściej tylko kubki po kawie.
Trzy miliardy w pudełkach
Jak wynika z raportu IPSOS, który od 19 lat regularnie bada trendy żywieniowe w naszym kraju, tylko 36 proc. z nas twierdzi, że umie i lubi gotować. Równocześnie coraz więcej nie chce odżywiać się byle jak. Systematycznie rośnie liczba osób, które są na diecie; 10 lat temu bycie na diecie deklarowała co czwarta osoba w tym kraju, 5 lat temu już więcej niż co trzecia, a ostatnio 43 proc.
Jak wynika z raportu opublikowanego przez PMR Market Experts, 13-14 proc. Polaków korzysta z tak zwanej diety pudełkowej. Wartość „pudełkowego” rynku już w 2023 roku przekroczyła 3 mld złotych.
Rynek się rozwija, jest coraz więcej firm i większa konkurencja, więc też większe starania o klienta. Są diety vege, keto albo o niskim indeksie glikemicznym, dla osób z nietolerancją pokarmową – bez laktozy, bez glutenu. Jest oferta dla rodzin: pudełka z większymi posiłkami. Dieta dla kobiet w ciąży, dzięki której – jak wynika z reklamy – kobiety mają uniknąć niedoborów, a po porodzie szybciej odzyskać siły i wrócić do masy ciała sprzed ciąży. Są też diety dla superaktywnych, z większą ilością mięsa, ryb, produktów zbożowych, warzyw, orzechów, nasion. Koszt całodziennego wyżywienia w zależności od wyboru firmy i rodzaju diety waha się od 60 do około 100 zł dziennie.
– Mój mąż zawsze poluje na promocje, ostatnio udało się kupić pudełka szczególnie tanio: 5 posiłków dziennie za niewiele ponad 50 zł – mówi Magdalena, profesorka z wydziału filozofii i nauk społecznych. Jest na diecie 1500 kcal, mąż zamawia 1800.
– Choć nie jestem wegetarianką, często zamawiam vege, żeby sobie odpocząć od mięsa. Niektóre z dań są tak świetne, że zapisuję sobie składniki, szukam ich w sklepie, żeby odtworzyć sobie te posiłki, gdy zejdziemy z pudełek – tłumaczy Magdalena. Korzystali z mężem już z wielu firm i na żadnej się nie zawiedli. – Dania są ciekawie skomponowane. Porcje – mam wrażenie – nawet za duże – mówi. Nigdy nie trafiło im się jedzenie niesmaczne, nieświeże.
Zrobieni w pudełko
Nie ma już tak dramatycznych doniesień, jak jeszcze kilka lat temu, gdy dochodziło nawet do zatruć pokarmowych. Sanepid zajrzał wtedy do 45 firm działających na Mazowszu, aż 20 przyłapał na łamaniu norm. W większości miejsc, w których przygotowywano jedzenie, był brud na podłogach, suficie, nieumyty sprzęt kuchenny, w niektórych brakowało bieżącej wody. Pracownicy nie nosili wymaganej odzieży ochronnej, nie było zabezpieczeń przed myszami i szczurami. W mediach pisano, że bezpieczniej jeść ze swojej podłogi niż z zamawianej „kuwety” czyli „pudełka”. Jedna z firm założonych na Pomorzu, a obsługująca klientów w całej Polsce i kusząca rabatami sięgającymi 40, a nawet 50 proc., najpierw – z powodu nietrzymania rygoru sanitarnego – doprowadziła do zatrucia dużej grupy klientów, później przyjmowała pieniądze za zamówienia, ale zamówień nie realizowała. Trzy lata temu zakończyła działalność, a poszkodowani nadal czekają na zwrot wpłaconych pieniędzy. Na Facebooku założyli grupę „Gdzie moje zamówienie”, która liczy 7,6 tys. członków.
– Wciąż czekam na zwrot. Choć mam wyrok sądowy, który upoważnia mnie do odzyskania pieniędzy i sprawa jest na etapie egzekucji komorniczej, to komornik nie ma z czego ściągnąć – mówi nam Krzysztof, prawnik z Olsztyna, który korzystał z usług niesolidnej firmy przez kilka miesięcy. – Początkowo nic nie wskazywało na to, że będą jakieś kłopoty, ale z czasem zdarzało się, że zamiast pięciu posiłków, przysyłali cztery. Później dostawy stały się nieregularne – przez dwa dni pudełka przychodziły, trzeciego dnia nie, aż w końcu w ogóle przestały przychodzić – mówi prawnik. Stracił 1,5 tys. zł. Ale to go nie zraziło do diety pudełkowej, szybko znalazł sobie inną firmę.
– Nie mam czasu na gotowanie. Gdyby nie pudełka, musiałbym zrywać się rano i przygotowywać sobie posiłki na cały dzień, a tak mogę dłużej pospać – tłumaczy. Na pudełkach trochę schudł i teraz chce tę wagę utrzymać.
– A wiem, że gdybym nie miał wyliczonej kaloryczności i tak regularnych posiłków, jakie mam teraz, to waga poszłaby do góry – dodaje Krzysztof.
Bez dzikiego łososia
Agnieszka Maj z Katedry Socjologii SGGW zbadała motywacje osób korzystających z gotowego cateringu dietetycznego, najczęściej wskazywali trzy powody: brak czasu, wygodę, chęć redukcji wagi.
– Diety pudełkowe to dobre rozwiązanie, ale na krótką metę, na przykład na dwa lub trzy miesiące – mówi Justyna Mizera, dietetyczka sportowa, układa diety olimpijczykom, ale też pomaga osobom, które nie uprawiają sportu, są otyłe i chcą zacząć żyć zdrowiej.
– Łatwo jest mi wyobrazić sobie kogoś, kto nie ma pojęcia o tym, jak komponować posiłki, nie umie gotować albo nie ma na to czasu i jada niezdrowo, tylko dwa razy dziennie. Czasami zjada tylko to, co podadzą w przerwie jakiejś konferencji, na którą musiał pojechać, albo kupi coś w drodze, na stacji benzynowej. Jeżeli taka osoba zamówi sobie dietę pudełkową, to już robi duży krok w stronę zmiany nawyków żywieniowych. To dobry punkt wyjścia. W diecie pudełkowej powinno chodzić właśnie o to, żeby przyzwyczaić organizm do regularnych, różnorodnych posiłków. W ciągu dwóch miesięcy jesteśmy w stanie już dość skutecznie zmienić większość nawyków żywieniowych i powinniśmy sami zacząć układać sobie posiłki – tłumaczy Justyna Mizera.
Dlaczego diety pudełkowe nie są dobrym rozwiązaniem na rok, dwa, trzy?
– Dosyć szybko się nudzą i nie są w stanie zaspokoić wszystkich naszych potrzeb. To diety, choć na ogół niezłe, niektóre może nawet bardzo wartościowe, nie są z oczywistych względów personalizowane. Nie da się ich dostosować do indywidualnych potrzeb każdego, kto z nich korzysta – mówi Justyna Mizera. I dodaje, że w części, szczególnie tych tańszych diet pudełkowych, połowa, a nawet 60 proc. składników, to węglowodany, czyli dostajemy dużą porcję ryżu albo kaszy, ewentualnie dużo placków, a źródeł białka stosunkowo niewiele. Radzi wybierać firmy, które dokładnie opisują posiłki, zaznaczając, co i w jakich ilościach wchodzi w ich skład.
– Z reguły każdy patrzy tylko na kalorie, często nawet nie zastanawiając się, skąd te kalorie pochodzą, jaka jest jakość składników. W cateringach, nie tylko tych z najniższej półki, kurczak nie będzie z wolnego wybiegu i nie będzie dzikiego łososia. Trzeba się liczyć z tym, że produkty będą tańsze – mówi Justyna Mizera.
Ciastko bez szczypiorku
– Mam wrażenie, że te diety stały się już zbyt masowe – mówi Mateusz, lekarz z Trójmiasta. Na pudełkach był w sumie 8 lat, ostatnio przestał zamawiać. Ma długą listę powodów. – Pierwszy: choć zmieniałem firmy i diety, z czasem zacząłem mieć wrażenie, że wciąż jem to samo. Drugi powód: nie można zastrzec wykluczeń. Nie lubię cebuli, selera naciowego, szczypiorku i to przerasta wszystkie cateringi, nie są w stanie zrobić posiłków bez któregoś z tych dodatków. Bywały dni, że pozbawione cebuli były tylko ciasteczka na drugie śniadanie i podwieczorek. Po trzecie: codziennie, poza jedzeniem, masz górę plastiku, a w weekend kumulację. Pracuję 7 dni w tygodniu, więc zamawiałem na cały tydzień i jak coś mi wypadło – jakiś nagły wyjazd albo choćby wolne i wyjście ze znajomymi do restauracji – nie zawsze była możliwość przesunięcia dostawy na inny dzień i wtedy pudełka kumulowały się, zawalały lodówkę. Jeżeli w domu są dwie osoby i każda zamówi pudełka na weekend, to w lodówce nagle jest kilkadziesiąt pojemników – mówi Mateusz.
O rezygnacji z pudełek przesądził jeszcze jeden bardzo ważny powód: kradzieże. Mieszka w domu, ma kamery, a jednak złodzieja to nie krępowało. Przychodził zaraz po dostarczeniu pudełek.
– Kurier przywoził je około piątej rano, wieszał na płocie, złodziej naciągał kaptur, pochylał głowę, żeby kamera nie uchwyciła rysów twarzy, podchodził, zabierał. Rano jechałem do szpitala głodny i bez jedzenia, które miałem zabrać na dyżur, więc musiałem na szybko sobie coś kupować. Kiedyś nawet zaczepiłem gościa, zapytałem: „Może razem wybierzemy dietę, żeby pan jadł, to co lubi?” Nawet się nie zawstydził. Później zacząłem stosować przerwy w zamawianiu, licząc na to, że jak złodziej przyjdzie raz, drugi, trzeci i zobaczy, że na płocie nic nie wisi, przestanie przychodzić. I faktycznie przestawał, jednak jak tylko znów zaczynałem zamawiać pudełka, on znów zaczynał przychodzić i je zabierać – mówi Mateusz.
– Na policję tych kradzieży nie ma nawet co zgłaszać, bo powiedzą, że to niska szkodliwość społeczna – tłumaczy. Ostatnio wydawał więc fortunę na karmienie złodzieja, aż w końcu uznał, że już dość tego. Tym bardziej że nawet jeżeli był szybszy od złodzieja i udawało mu się nie stracić pudełek, otwierał je już bez tego zapału, co na początku. – Przez tyle lat zdążyłem już skorzystać z ofert wielu firm i choć zamawiałem diety z opcją wybierania, wszystko z czasem mi się przejadało. Poza tym też żadna z firm nie potrafiła – na dłuższą metę – utrzymać wysokiego poziomu. Zauważyłem, że w każdej są lepsze i gorsze okresy, na początku wszystkie dania są bardzo smaczne, później coraz słabszej jakości, po jakimś czasie znów jest poprawa, a po kilku tygodniach znów zjazd. Mimo że płaciłem więcej, żeby mieć możliwość wyboru, to ostatecznie wcale nie jadłem tego, na co naprawdę miałem ochotę. Myślałem: fajnie byłoby zjeść jajecznicę. A dostawałem graham z jakąś pastą. Gdy patrzyłem na te chlebki podmarznięte w lodówce, nachodziła mnie myśl, że to żarcie jest jakieś takie odczłowieczone. Czasami miałem wrażenie, że jem szampon – mówi Mateusz.
Bardzo dużo pracuje, a jak ma wolną chwilę, biegnie poćwiczyć. – Dawniej uprawiałem sport wyczynowo, pochłaniałem po dwa śniadania dziennie, dwa obiady, dwie kolacje, więc na tych pudełkach często byłem głodny. Wielu ludzi, zaraz po przejściu na pudełka, ładnie chudnie. Niektórzy gubią nawet 20 kg, więc otoczenie się zachwyca: „O Boże jak schudłeś, świetnie wyglądasz!” I te komplementy każdego napędzają, zostaje przy pudełkach.
Wyjść z diety
– Do pudełek można bardzo szybko się przywiązać, to jest potężny biznes, z aplikacjami na telefon, kodami, zniżkami – mówi Mateusz. Po sobie wie, jak łatwo jest wejść w dietę pudełkową i zapomnieć, że miała być tylko chwilowym rozwiązaniem.
– To jest, jak sama nazwa wskazuje, dieta. Coś dla nas nienaturalnego. Naprawdę trudno być na diecie całe życie i przecież nie o to chodzi. Powinniśmy nauczyć się dokonywać zdrowych i racjonalnych wyborów żywieniowych, wiedzieć jak samodzielnie komponować posiłki, nawet jeżeli na początku coś nam nie wyjdzie, będą jakieś potknięcia, powinniśmy umieć sobie z tym radzić – tłumaczy Justyna Mizera.
– Nie ma co liczyć na to, że zawsze i wszystko załatwi firma cateringowa – mówi Mateusz. – To rozwiązanie, które na dłuższą metę jest nie do utrzymania, choćby finansowo. Ilu z nas będzie stać na kupowanie pudełek do końca życia?