Czy to blask złota tak zawładnął Himmlerem, że bezustannie pomnażał osobisty majątek, czy też był on tylko Depozytariuszem, który gromadził fundusze konieczne do budowy IV Rzeszy?

Wiadomość, którą przywiózł szef wywiadu SS Walter Schellenberg do sanatorium Hohenlychen w niewielkim mieście Lynchen, leżącym sto kilometrów na północ od Berlina, wstrząsnęła Heinrichem Himmlerem. Reichsführer SS korzystał z gościny swojego przyjaciela prof. Karla Gebhardta i spędzał tam większość czasu, uznając, że stolica stała się najbardziej niebezpiecznym miejscem w Trzeciej Rzeszy. Do takiego wniosku doszedł po wielkim nalocie, którego 3 lutego 1945 roku dokonało 950 bombowców B-17 z amerykańskiej 8. Armii Lotniczej.

Zginęło wówczas dwa tysiące berlińczyków, a 120 tysięcy pozostało bez dachu nad głową. Bomby uszkodziły centralę gestapo i Kancelarię Rzeszy, zniszczyły wielki budynek Banku Rzeszy. Jednakże nikt z pięciu tysięcy pracowników banku nie zginął, co graniczyło z cudem. Również skarbiec i sejfy pozostały nietknięte. A był to główny bank Niemiec i jeden z największych banków świata. W kulminacyjnym okresie było tam prawie 775 mln dolarów (przy dzisiejszym kursie równowartość prawie 6,5 mld dolarów). Bombardowanie 3 lutego było groźną przestrogą, że w czasie następnego powietrznego ataku bogactwo Rzeszy może pójść z dymem.

Dlatego Hitler zgodził się na ewakuację zasobów Reichsbanku. Już tydzień po nalocie wysłano pierwszą partię pieniędzy. Trzy dni później na trzynaście kolejowych platform załadowano skrzynie o łącznej wadze stu ton. Zawierały złoto i pieniądze o wartości dwustu milionów dolarów. Operację wysyłania skarbów zakończono 18 lutego 1945 roku. Nowym skarbcem miały stać się podziemia kopalni potasu Kaiseroda w miejscowości Merkers w Turyngii. Tam też skierowano transporty z najcenniejszymi zbiorami berlińskiego Muzeum Narodowego oraz tajne depozyty SS. Miały być bezpieczne do czasu zakończenia wojny, ale przypadek zrządził inaczej.

Rankiem 4 kwietnia amerykańska 90. Dywizja opanowała Merkers, lecz żołnierze nie zdawali sobie sprawy, jaki skarb kryje kopalnia. Tego dnia wieczorem na posterunek żandarmerii przybiegł zrozpaczony mężczyzna. Francuski robotnik przymusowy, mówiący płynnie po angielsku (z zawodu był nauczycielem tego języka), prosił o pomoc medyczną dla narzeczonej, która zaczynała rodzić. Amerykanie zabrali kobietę do miejscowego szpitala, a mężczyzna z wdzięczności wyjawił, że widział, jak niemieccy żołnierze zwieźli do kopalni dużo skrzyń.

Oficer 90. Dywizji podpułkownik William Russell uwierzył w relację robotnika i nakazał, aby teren kopalni otoczyły czołgi. W następnych dniach w obawie przed niemieckim atakiem wzmocniono posterunki działami przeciwpancernymi i przeciwlotniczymi. 7 kwietnia pierwsi żołnierze zjechali na dół. W chodniku na głębokości 530 metrów zobaczyli betonową ścianę z pancernymi drzwiami. Próby sforsowania tej przeszkody okazały się daremne. Dopiero następnego dnia wysadzono drzwi za pomocą ładunków wybuchowych, otwierając wejście do wielkiej komory, szerokiej na 25 m i długiej na 50 metrów. Wszędzie były równo ustawione skrzynie i setki worków, w których, jak się okazało, znajdowały się złote monety. W chodniku kopalni Kaiseroda znaleziono 285 ton czystego złota i 52 miliony dolarów.

W ten sposób Amerykanie przejęli 93 proc. niemieckich rezerw złota. Już ta informacja o utracie narodowego skarbu mogła wstrząsnąć Himmlerem, tym bardziej że wróg zabrał jego ogromny majątek zdeponowany w kopalni w Merkers.

Heinrich Himmler gromadził miliony, które wpłacali na jego konto bogaci finansiści i przemysłowcy należący do Koła Przyjaciół Reichsführera SS. W ten sposób zyskiwali jego przychylność dla nadzwyczaj zyskownych zamówień dla Waffen-SS, SS, policji, a więc formacji i służb podległych Himmlerowi. Był to jednak tylko strumyk w porównaniu z rzeką pieniędzy, jaka płynęła z innych źródeł.

Akcja Reinhardt, w czasie której na ziemiach Generalnego Gubernatorstwa wymordowano bez mała dwa miliony Żydów, pozwoliła SS przejąć ich majątki szacowane na pół miliarda dolarów (czyli 4,5 mld dolarów w przeliczeniu na dzisiejszą wartość tej waluty).

Obozy śmierci, którymi zarządzał Himmler, były nadzwyczaj dochodowymi przedsiębiorstwami. Ze względu na niskie koszty siły roboczej największe niemieckie koncerny chętnie korzystały z pracy więźniów, płacąc SS. Istniały również wielkie przedsiębiorstwa SS, jak Deutsche Erd-und Steinwerke (DEST), produkujące materiały budowlane, a potem wydobywające kamień. Oczywiście korzystały z niewolniczej pracy, bo działały przy obozach koncentracyjnych i gettach w Poznaniu, Łodzi i Kaliszu. Intratne zamówienia dostawały od władz Trzeciej Rzeszy. Na przykład wielki kompleks konferencyjny dla nazistów wybudowała w Norymberdze firma SS z kamienia dostarczonego przez DEST.

Pieniądze i złoto wpływały też na tajne konta Himmlera w Reichsbanku. Jedno z nich oficjalnie należało do Maksa Heiligera, czyli „świętego”. Ten człowiek nie istniał. Drugim kontem zarządzał SS-Hauptsturmführer Bruno Melmer. Miał co prawda niski stopień, odpowiadający randze kapitana w siłach zbrojnych, ale ogromne kompetencje. Z polecenia Himmlera zajmował się przesyłaniem do banku złota rabowanego ludziom przywożonym do obozów koncentracyjnych i pochodzącego z przetopionych złotych zębów. To on nadzorował wywiezienie z Berlina i ukrycie w kopalni w Merkers 8300 sztab złota, 200 kasetek z biżuterią, 160 kg złotych i srebrnych plomb, 160 kg obrączek i pierścionków, 111 kg drogocennych kamieni.

A była to tylko część wielkiego bogactwa, którego rozmiarów nie udało się oszacować. W jednym tylko oddziale Reichsbanku w Plauen w 1945 roku znaleziono depozyty Himmlera: 35 kaset ze złotem, zachodnią walutę wartości miliona dolarów (tj. około 9 milionów dolarów dziś), 250 tysięcy dolarów w złocie. Nie wiadomo, ile takich kont miał Reichsführer SS. Wiele rachunków bankowych zakładali podstawieni ludzie, w dodatku w państwach neutralnych. Na przykład SS-Obersturmbannführer Karl Rasche przelał dużą kwotę do Dresdner Banku oraz do dwóch banków w Szwajcarii.

Czy blask złota tak zawładnął Himmlerem, że bezustannie pomnażał osobisty majątek, czy też był tylko depozytariuszem, który gromadził fundusze do budowy IV Rzeszy? To ostatnie wynika z jego słów do Schellenberga, gdy ten poinformował go o stracie w Merkers i decyzji Hitlera wysłania pozostałego złota z Berlina do Bawarii.

– Chcę mieć to złoto. Rzesza, która odrodzi się z popiołów, będzie potrzebowała pieniędzy – powiedział wówczas Himmler.

Tak na jego rozkaz rozpoczął się nowy etap rabunku.

Dwa pociągi, które 14 kwietnia 1945 roku odjechały z dwóch różnych berlińskich dworców, podążały do Monachium powoli ze względu na liczne naloty i zniszczone tory. Z tego powodu część złotego ładunku wyładowano daleko od miasta i dowieziono ciężarówkami. Jednakże do miejsca przeznaczenia dotarł niecały transport.

W Monachium SS-Obergruppenführer Gottlob Berger przejął trzynaście worków walut o wartości ocenianej na 18 milionów dolarów (ok. 170 mln obecnie). Kilka dni później do tego samego oddziału banku Rzeszy ponownie wtargnęli esesmani, lecz zdołali wywieźć tylko niewiele ponad milion dolarów. Była to część wielkiej akcji rabowania niemieckich banków prowadzanej przez SS.

We Wrocławiu pojawił się tajemniczy wysłannik Heinricha Himmlera. Podobno nazywał się Ollenhauer, choć tytułowano go również grafem von Hollerei. Widywano go w mundurze majora Wehrmachtu i po cywilnemu. To on nadzorował wyszukiwanie miejsc, gdzie można by ukryć skarby z Wrocławia, na które złożyły się kosztowności rekwirowane obywatelom i zakładom jubilerskim oraz bankom. Nie udało się ustalić, jak wielka była to fortuna, bo nie odnaleziono pokwitowań ani spisów gromadzonych kosztowności i bankowych aktywów.

Skrzynie składano w wielkim gmachu prezydium policji. Początkowo w podziemnych korytarzach ustawiono 56 metalowych skrzyń ważących od 50 do 200 kg, z wiekami uszczelnionymi gumą. Z biegiem czasu było ich tak dużo, że skrzynie nie tylko metalowe, lecz także drewniane, różnej wielkości i wagi, ustawiano na parterze. W styczniu i na początku lutego 1945 roku, zanim wojska sowieckie zamknęły pierścień wokół Wrocławia, wywożono je do skrytek w lochach zamków, sztolniach opuszczonych kopalń cynku i złota oraz niedokończonych chodników podziemnego kompleksu Riese w Górach Sowich, w rejonie Wałbrzycha. Do dzisiaj tego gigantycznego majątku nie odnaleziono.

Im bliżej końca wojny, tym bardziej SS intensyfikowało akcję gromadzenia skarbów. 22 kwietnia do centrali Reichsbanku w Berlinie wdarła się grupa esesmanów, którą dowodził SS-Standartenführer Josef Spacil, szef Amt II, Sekcji Administracji Budżetowej Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA). Grożąc dyrektorowi powieszeniem, zmusił go do otwarcia skarbca, z którego esesmani zabrali kosztowności, papiery wartościowe i waluty o łącznej wartości 81 mln dolarów. Tak samo było w wielu innych niemieckich miastach.

Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy sporządzał dokumentację takich „rekwizycji”, ale zachował się tylko jeden rachunek. Wynika z niego, że na południe Niemiec wywieziono z banków 50 skrzynek ze złotymi monetami (każda o wadze 45 kg), 18 mln dol., 5 skrzynek wypełnionych diamentami i drogimi kamieniami, 50 kg sztabek złota. Był to maleńki fragment bogactwa, które Himmler chciał wykorzystać po wojnie.

Im bardziej wokół Niemiec zaciskała się pętla alianckich wojsk, z tym większą gorliwością esesmani ukrywali swoje łupy.

SS-Standartenführer Friedrich Rauch skierował konwój ze złotem Reichsbanku przejętym w Monachium do leśnika Josepha Voighta w miejscowości Mittenwald w Bawarii. Ten wskazał miejsce wcześniej przygotowane na zboczu góry. O świcie esesmani złożyli w dołach o głębokości około dwóch metrów, solidnie oszalowanych deskami i z masywnymi pokrywami, 728 worków ze sztabkami złota. Po czym Rauch, jak troskliwy dowódca wręczył każdemu z żołnierzy odprawę za wierną służbę w SS: po pięć tysięcy marek i dwa tysiące dolarów. Sam zdołał umknąć amerykańskiej pogoni i z plecakiem wypełnionym złotem dotarł do domu w Austrii, który wkrótce stał się miejscem spotkań esesmanów.

Na posterunku pozostał Josef Spacil, który 22 kwietnia poleciał samolotem z Berlina do Monachium, gdzie spotkał się ze swoją kochanką Gretl Biesecker i stamtąd pojechał z nią do Salzburga. Jego wynajęte mieszkanie stało się punktem rozdzielania zrabowanych bogactw.

Tam zgłosił się SS-Haupsturmführer Heinrich Schuler, któremu Spacil wręczył pokaźny woreczek zawierający brylanty o wadze pięciu tysięcy karatów. Nakazał, aby Schuler dotarł do SS-Obersturmbannführera Otto Skorzenego, którego obozowisko znajdowało się w Radstadt nad rzeką Enns, trzydzieści kilometrów na południe od Salzburga. Schuler nie stawił się u Skorzenego. Nie można wykluczyć, że uciekł z fortuną przekazaną przez Spacila.

Skorzeny niecierpliwie czekał na emisariusza. Być może chciał zapewnić dostatni byt swoim żołnierzom. Jednakże wydarzenia ostatnich miesięcy wojny wskazują na coś innego.

Jego 150. Brygada Pancerna SS wycofała się 28 grudnia 1944 roku z frontu na zachodzie, gdzie w amerykańskich mundurach miała siać zamieszanie w szeregach wroga. Wiadomo, że później Skorzeny wzywany był do Hitlera i Himmlera, a w ostatnich tygodniach wojny przeniósł się do Bawarii. Wywiad amerykański, naiwnie wierząc, że tam powstaje ostatni bastion hitlerowskiej obrony, który ładnie nazwał Alpejską Redutą, łączył jego obecność w tym rejonie z przygotowaniami do walki. Był to mit. Ukochane miejsce Hitlera, Obersalzberg, nie było przygotowane do obrony. Oprócz willi Hitlera i jego najbliższych współpracowników: Bormanna i Göringa, znajdowały się tam koszary SS, hotel dla gości i schron przeciwlotniczy. Garnizon SS był wystarczająco liczny, aby chronić dygnitarzy, ale nie by walczyć z Amerykanami, nie miał ciężkiej broni ani pojazdów pancernych. W okolicy nie było też bunkrów, pól minowych, magazynów broni i amunicji, które pozwalałyby na stawianie długotrwałego oporu.

Skorzeny, nie mogąc doczekać się przesyłki od Spacila, wysłał do niego swojego adiutanta SS-Standartenführera Karla Radla. Ten wykonał zadanie: wrócił z 50 tysiącami franków szwajcarskich w złocie. Niespodziewanie Skorzeny ze swoim adiutantem i czterema innymi komandosami nawiązał kontakt z wojskami amerykańskimi, proponując, że odda się do niewoli.

15 maja. Ten najgroźniejszy człowiek Europy, jak go nazywała aliancka prasa, potulnie oddał broń i wsiadł do jeepa. Amerykański kierowca zapytał:

– Ty jesteś ten słynny Skorzeny?

Słyszał o nim, osławionym komandosie, który uwolnił Benito Mussoliniego, gdy włoski dyktator został uwięziony na górze Gran Sasso, a potem porwał syna węgierskiego regenta Miklósa Horthyego i dowodził atakiem na zamek w Budapeszcie, gdzie regent miał swoją siedzibę. Amerykanin być może nawet wiedział, że Skorzenego darzył uznaniem Hitler i wyznaczał mu wiele innych szaleńczych zadań.

Skorzeny odparł:

– Tak, to ja.

– Napij się, bo na pewno dzisiaj będziesz wisiał – powiedział kierowca, podając mu manierkę z wódką.

Dlaczego Otto Skorzeny oddał się do niewoli? Wyjaśnienie, jakie zawarł w swoich wspomnieniach: „Nie chciałem uciekać z Niemiec, gdyż oznaczałoby to zerwanie z najbliższymi, a nie popełniłem zbrodni i nie obawiałem się Amerykanów”, jest nieprzekonujące.

Przez następne trzy lata był więziony w obozie w Dachau, a następnie w Darmstadt. Uciekł stamtąd w lipcu 1948 roku, podobno ukrywając się w bagażniku samochodu komendanta obozu, a kierowca, ponoć nieświadom tego, że ma ukrytego pasażera, wywiózł go za bramę.

Tak Skorzeny ucieczkę opisał w pamiętniku, ale jest bardzo mało prawdopodobne, aby dwumetrowy, ważący dobrze ponad sto kilogramów mężczyzna zmieścił się w bagażniku niewielkiego samochodu, a kierowca nie poczuł, że wiezie taki ciężar. Co jeszcze dziwniejsze, Skorzeny pozostał w Bawarii, nie spiesząc się z wyjazdem z Niemiec, choć musiał zdawać sobie sprawę, że wywiad amerykański go poszukuje.

Dopiero w końcu 1949 roku wyjechał do Hiszpanii, gdzie mógł liczyć na opiekę dyktatora Franco. Czy ten czas był mu potrzebny do wydobycia ze skrytek majątku SS i bezpiecznego ulokowania go na tajnych kontach w Szwajcarii i Austrii?

Niedługo po wojnie w światową politykę zaczęły się wpisywać tajne organizacje. Wiadomo, że Skorzeny utworzył jedną z nich o nazwie Spinne (Pająk). Podobno stanął na czele innej nazistowskiej organizacji ODESSA, co było skrótem od Organisation der Ehemaligen SS-Angehörige (Organizacja Byłych Członków SS). Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że ta organizacja istniała, ale trudno się też spodziewać, że komukolwiek uda się je znaleźć… Sieć, jaką po wojnie tworzyli neonaziści, przy aktywnym udziale tajnych służb Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, była niewidoczna dla postronnych obserwatorów.

Jednak nie we Włoszech.

Tam niespodziewanie ujawniła się tajna organizacja, której wpływy i siła przeraziły opinię publiczną. Była to Propaganda Due, nazywana również P2. Na jej czele stał Licio Gelli, faszysta, który w czasie wojny był łącznikiem między rządem Mussoliniego a niemiecką Dywizją Pancerną Hermann Göring. Zwrócił na siebie uwagę włoskiej policji udziałem w wielkich operacjach finansowych, w których obracano setkami milionów dolarów nieznanego pochodzenia. W marcu 1981 r. policja znalazła w jego domu listę prawie tysiąca członków organizacji Propaganda Due, na której były nazwiska trzech szefów włoskich tajnych służb, kilkudziesięciu deputowanych, a także wysokich oficerów wojska, przemysłowców, arystokratów. Odkryto również plan „demokratycznego odrodzenia”, który w istocie był szczegółowym programem wprowadzenia we Włoszech autorytarnych rządów. Gelli zniknął, ale kilka miesięcy później został aresztowany podczas próby wycofania z genewskiego banku kilkudziesięciu milionów dolarów.

W październiku 2005 roku stanął przed rzymskim sądem jako jeden z pięciu oskarżonych o zamordowanie bankiera Boga, jak nazywano Roberto Calviego, szefa wielkiego mediolańskiego Banco Ambrosiano, w którym największe udziały miał watykański bank IOR (Instytut Dzieł Religijnych). Jego zwłoki znaleziono o świcie 17 czerwca 1982 zwisające na nylonowej lince z przęsła londyńskiego mostu Blackfriars. Ręce miał związane na plecach, do nóg przywiązany worek z sześcioma kilogramami cegieł i kamieni, a w kieszeniach siedem tysięcy funtów.

Przy okazji procesu Gellego wyszło na jaw, że Calvi też był członkiem P2. Niczego więcej nie ustalono, a ludzie podejrzani o zamordowanie go zostali uniewinnieni. Podziemny świat skutecznie broni swoich tajemnic.

Czy na początku tych spraw były krwawe miliardy Reichsführera SS?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version