U nas klasa średnia nawet jeżeli zarabiała dobre pieniądze, to szczytem przedsiębiorczości było kupowanie mieszkań na wynajem. To jest biznes? Nie. To lękowe działanie – socjolożki Dorota Peretiatkowicz i Katarzyna Krzywicka-Zdunek o lękach i marzeniach klasy średniej.

Dorota Peretiatkowicz: My tak naprawdę przez 30 lat nie wymyśliliśmy, po co się bogacić, piąć po szczeblach kariery, wydawać pieniądze, które zarobiliśmy. Pieniądz i konsumpcja stały się ideologią samą w sobie. Jesteśmy chłopskim, katolickim społeczeństwem, które gdy się wzbogaciło, to pobiegło na bazar i kupiło sobie kolorową chustkę, samochód, mieszkanie, wszystko na pokaz, żeby było widać, że nie jesteśmy gorsi od sąsiada. Chcieliśmy pokazać, że nam się udało. Do tego katolicyzm z założenia nie ma dobrych rozwiązań związanych z bogaceniem się, pieniędzmi. Co innego protestantyzm, religia, która mówi o dobrej robocie, systematyczności, bynajmniej nie na pokaz, tylko dla Boga.

Katarzyna Krzywicka-Zdunek: Jako klasa średnia poszliśmy na jarmark, kupiliśmy, co się dało, ale po powrocie do domu okazało się, że tylko butów zapomnieliśmy kupić, a pieniądze już wszystkie są wydane.

D.P.: Jako społeczeństwo chłopskie, tradycyjne mieliśmy swoją hierarchię, autorytety, zwyczaje. Po 1989 r. porzuciliśmy je i pognaliśmy do przodu, nie za bardzo wiedząc, gdzie i po co. Jednak z czasem okazało się, że to ludziom nie wystarczy. Zarówno ci, którzy są zadowoleni z poziomu wzbogacenia się, jak i ci, którzy się nie dorobili, a latami aspirowali do klasy średniej, zostali z gołą d***.

K.K.Z.: Nie mieliśmy innego pomysłu na siebie niż kupić wielką czerwoną kanapę i największy telewizor, gromadzić, opływać w luksusy, jeździć do Grecji, Włoch i nie targać już z Polski żadnych puszek w walizce.

K.K.Z.: Jedni wymyśli siebie jako głosicieli i obrońców idei związanych z równością, różnorodnością, inkluzywnością.

D.P.: Inni praktykują „zdrowe” zajawki: sporty, diety, wyjazdy, podróżowanie. Tylko jeżeli jesteś wykorzeniony, to jesteś bardziej podatny na lęk, radykalne idee. Nie bez powodu mamy falę depresji, która teraz dotyka wielu ludzi. To odpowiedź na brak sensu, lęk, pytanie: dlaczego skoro mam czerwoną kanapę i samochód, nie jestem szczęśliwy? Do jeszcze innych zaczyna docierać, że również oni podlegają upływowi czasu, zaczynają się bać emerytury, starości, chorób, samotności.

K.K.Z.: Zasadniczo polska klasa średnia żyła na wyrost, również jeśli chodzi o wyobrażenie na swój temat. I dlatego gdy przyszły twarda ekonomia, kryzys, pandemia, inflacja, to obnażyły jej pustkę i dotychczasową drogę.

D.P.: Na Zachodzie istotą klasy średniej są ludzie, którzy pracują nie na innych, tylko na siebie. Czyli najpierw gromadzą kapitał, a potem umieją go zamienić w miejsca pracy, zatrudniać innych ludzi i w ten sposób pomnażać pieniądze. A my klasę średnią budowaliśmy, pracując po prostu u innych, i kompletnie nie zauważaliśmy, że jesteśmy na smyczy pracodawców, korporacji i że to od innych zależy, ile zarabiamy albo co będziemy robić za 20-30 lat. A łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Wielu z nas zorientowało się, że chociaż wydawało lekką ręką zarabiane pieniądze i czuło się królami życia, to bezpieczeństwa sobie nie zbudowało i wciąż jest na łasce innych.

K.K.Z.: U nas klasa średnia nawet jeżeli zarabiała dobre pieniądze, to szczytem przedsiębiorczości było kupowanie mieszkań na wynajem. To jest biznes? Nie. To lękowe działanie: chcę zainwestować, ale tak, żeby na 100 proc. nie stracić. Na przykład lekarz, który się dorobił, zamiast założyć gabinet i zatrudnić drugiego lekarza, żeby ten na niego pracował, kupował kawalerkę. Niewiele osób umiało obracać majątkiem, większość raczej wybierała superbezpieczne rozwiązania albo liczyła na cud, np. kupowała akcje.

D.P.: Klasa średnia w Polsce jest armią najemników, ich dobrobyt, sposób życia zależą od tego, u kogo pracują.

D.P.: Prawda jest taka, że rolnicy, którzy dostali pieniądze z UE i potrafili nimi zarządzić, zostali biznesmenami. Nie kupili za nie większego domu ani dwóch kawalerek na wynajem, tylko zainwestowali w maszyny, chlewnie. To klasa średnia, która ma realny majątek.

K.K.Z.: Już słyszę, jak podniesie się raban: jak to, rolnicy to klasa średnia… A oni również często są po studiach, mają kapitał, wpływ na lokalną politykę, aspiracje. To stereotypowe postrzeganie, że klasa średnia musi być usytuowana w miastach, najlepiej w dużych ośrodkach.

D.P.: W mniejszych miejscowościach zostało mnóstwo ludzi, którzy założyli biznesy. Część z nich urosła, a ich właściciele są klasą średnią. I ich byt zależy od nich samych. Wtedy mają większą kontrolę nad tym, co się dzieje z ich życiem, biznesem, pieniędzmi. Wiem, o czym mówię, bo jestem dziewczyną z Radomia i widziałam wiele takich sytuacji. Mam krewnego pod Kielcami. Latami pracował na budowach w Niemczech, aż przyjechał i założył własny biznes, w tym samym czasie, w którym ja zakładałam w Warszawie firmę doradczo-badawczą. I po pięciu latach, gdy do niego jadę, to widzę realny majątek, który zgromadził, a ja wciąż wynajmuję biuro.

K.K.Z.: Została zbudowana w latach 30. XX w. dla inteligencji pracującej, a nie dla burżuazji czy arystokracji. Czyli przed wojną pan, jako dziennikarz, mógłby sobie na nie pozwolić.

D.P.: Tak, jeżeli mówimy o wyższym managemencie w korporacjach, dużym biznesie albo właścicielach firm, które dobrze prosperują i nie zajmują się usługami z branży intelektualnej, ale produkcją, handlem. Jednak tych ludzi w Polsce jest nie więcej niż 100 tys.

D.P.: Tak naprawdę większość klasy średniej jest podszyta gigantycznym lękiem. On z jednej strony jest czysto ekonomiczny o tu i teraz: zarobki stanęły, raty kredytów wzrosły, tak samo jak ceny podstawowych produktów. Jeżeli w rodzinie partner straci pracę, to musi natychmiast szukać następnej, bo ten drugi nie ma takich dochodów, żeby dać sobie pół roku na zastanowienie się, co chce teraz zrobić. Inni boją się o przyszłość: nic nam może nie zagraża, ale wzrost zamożności został zatrzymany.

K.K.Z.: Widzę gigantyczny strach wśród bohaterów transformacji, dzisiejszych 50-, 55-latków. Latami ciężko pracowali, niektórzy na swoich średnio wysokich stanowiskach czuli się dość pewnie. Zasadniczo mieli poczucie, że są nie do ruszenia. W tym pokoleniu zaczynają się jednak zwolnienia i gigantyczne problemy: przestają czuć się potrzebni, trudno znaleźć pracę, nie zgromadzili takiego kapitału, żeby z niego żyć.

D.P.: Widzimy, że wiele osób, które miały spektakularne kariery, teraz spektakularnie wylatuje na bruk. I próbują się przebranżowić. Stąd ogłaszają się niezliczone coacherki, trenerki, które doradzą na każdy temat. Inni są w panice i godzą się na obniżenie pensji, zmianę umowy, żeby jednak zostać w firmie.

D.P.: To nie chodzi o to, że masz 55 lat i nie znasz 10 nowych programów, nie nadążasz za współczesnym światem. Korporacje po prostu wymieniają te osoby na młodsze, najtańsze modele. Musimy wiedzieć, że jeżeli się pracuje w korporacji 20 lat i co roku chce się podwyżkę, większe przywileje, to po tym czasie, cokolwiek byśmy tam robili, to jesteśmy za drogim najemnikiem, czasami zbyt mało elastycznym, ze zbyt wysokimi oczekiwaniami. Firmie bardziej się opłaca zrezygnować z takiej osoby i wykształcić młodą, która będzie tańsza.

K.K.Z.: Widzimy też gigantyczne zmęczenie, zwłaszcza u tych, którzy zaczynali od zera, czyli klasy średniej z awansu, pochodzącej z klasy ludowej. Latami pięli się po drabinie, wiedzieli, że wystarczy jakiś moment kryzysu, pandemia, choroba i nie mają poduszki finansowej. Oni w swoich wsiach, miasteczkach, prowincjonalnych miastach zamknęli za sobą wszystkie furtki. Poziom lęku i zmęczenia u tych, którzy wystartowali z akademików, a nie z przedwojennych kamienic, jest tak wysoki, że oni sobie w ogóle z nim nie radzą. Bo nie mają dokąd wrócić.

K.K.Z.: Przez długi czas po 1989 r. praca dawała szansę na wzbogacenie się. Harowałeś w korporacji przez naście lat i widziałeś, że dzięki temu możesz pojechać na wakacje, kupić większe mieszkanie, nowsze auto. A dzisiaj możesz tak samo zapieprzać i mieć ledwo na wynajęcie kąta. I pojawił się lęk: skoro praca nie gwarantuje kołaczy, a nie zgromadziłeś kapitału, trudno patrzeć w przyszłość spokojnie.

D.P.: Poza tym dla przeciętnego Polaka ta klasa średnia jest śmieszna w swoich zachowaniach, wymądrzaniu się. Bo im bardziej czuła pustkę, tym bardziej próbowała ją ukryć, przybierając rolę narodowych nauczycieli: miejska klasa średnia, która tak naprawdę była klasą gołodupców, tak się nadymała i taka była najmądrzejsza, wszystkim doradzała i tłumaczyła, jak świat wygląda, jakby była jakąś wyrocznią dla reszty Polski. Doskonale to widać w mediach społecznościowych.

D.P.: Bogata prowincja, która jest naprawdę klasą średnią: pracuje na swoim, decyduje, na co wydaje pieniądze, i stać ją na wakacje. Tylko że nie jeździ, bo ma swoje biznesy. A my jesteśmy najemnikami.

K.K.Z.: Wierzyliśmy, że będziemy wciąż się bogacić, nasze dzieci będą miały lepiej niż my, ale okazuje się, że pracują raczej za 3 tys., o ile w ogóle znajdą pracę. I jesteśmy teraz przerażeni, że to się zatrzymało. Zaczynamy latać jak kura bez głowy. Poza tym mówimy o kimś: ten należy do klasy średniej. Ale jeśli on nie potrafi zapewnić swoim dzieciom np. mieszkania, to naprawdę ma prawo tak się czuć?

D.P.: Jedną z głównych motywacji do bogacenia się była chęć wysłania dzieci do prywatnych szkół, na wakacje, zajęcia dodatkowe, żeby miały więcej, niż my mieliśmy w dzieciństwie. Narzucaliśmy swoje marzenia dzieciom, a jednocześnie staraliśmy się je najlepiej zabezpieczyć. Tyle że one widzą, że ścieżki kariery są zablokowane, stąd presja, żeby mieć pomysł na siebie, który przyniesie sukces: zostaniesz influencerką, znajdziesz bogatego męża.

K.K.Z.: Dzieci miały być papierkiem lakmusowym, czy nam jako dorosłym się udało, odbiciem naszych aspiracji. A dzieci zaczęły mieć problemy psychiczne, niską samoocenę. Albo są tak roszczeniowe, że się nie da wytrzymać, i właściwie okazało się, że rozpuściliśmy je tak, że nie jesteśmy w stanie ich okiełznać. Mówią: nie naciskajcie na nas.

D.P.: Polską klasę średnią cechował wobec próżni wartości specyficzny egoizm. I tutaj doskonale się dogadała z państwem. Nie naciskała na przykład na państwo, żeby rozwinęło sektor usług, które powinny być publiczne: medycyny, edukacji. Jak ognia unikała postulatów socjalnych, głębszego zaangażowania w politykę z obawy, że zostanie uznana za roszczeniową.

A teraz zaczyna coraz głośniej mówić np. o naprawie publicznej służby zdrowia, ale ma na myśli tylko siebie: bo się okazało, że prywatna też nie wyrabia, a w takim Lux Medzie trzeba czekać dwa tygodnie do specjalisty.

Dorota Peretiatkowicz i Katarzyna Krzywicka-Zdunek od 25 lat zajmują się badaniami rynku i trendów społecznych. Partnerki w firmie IRCenter, od dwóch lat prowadzą platformę instagramową socjolożki.pl, poprzez którą popularyzują badania i socjologię.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version