Każdego dnia w USA dochodzi do tysięcy gwałtów, których sprawcy pozostają bezkarni. Dlaczego? Bo ofiarami są więźniowie.

Gdy oskarżony o zabicie handlarza heroiny Maurice Mathie czekał na proces w areszcie nowojorskiego powiatu Suffolk, zgwałcił go szef klawiszy, sierżant Roy Fries. Wielokrotnie. Pokój służący do przesłuchań zamykał się tylko od wewnątrz i nie miał okien. Tam Fries przyprowadzał Mathiego z celi, zwykle w środku nocy, ponad 20 razy. W końcu więzień nie wytrzymał, opowiedział wszystko psychiatrze.

FBI, biuro szeryfa i prokuratora okręgowa orzekły, że kłamie. Rozesłał zatem dziesiątki listów do mediów, władz, adwokatów. Sprawą zainteresowali się dziennikarze, a także radny miejski z Brooklynu Daniel Feldman. Kazał przeprowadzić ponowne śledztwo. Sąd przyznał ofierze odszkodowanie w wysokości 750 tys. dolarów.

Akta sprawy Mathie przeciw Friesowi – wraz z dziesiątkami podobnych – trafiły jako załącznik do projektu ustawy o eliminacji gwałtów więziennych, która przy użyciu zachęt i kar finansowych miała zmusić władze penitencjarne, by lepiej chroniły podopiecznych. Inicjatywę poparło wiele organizacji humanitarnych i religijnych, jak Human Rights Watch, Justice Policy Institute, Open Society Policy Center, Stop Prisoners Rape, Mothers Against Prisoner Rape, National Association of Evangelicals.

„Dysponujemy przerażającym, zbieranym pięć lat materiałem dowodowym – mówił podczas czytania projektu wiceprokurator generalny USA Michael Horowitz. – Nie pozwolimy, by ta kwestia rozpłynęła się w szumie informacyjnym Waszyngtonu”. Przekonywał, że tolerowanie gwałtów i przymusowych świadczeń seksualnych jest sprzeczne z 13. poprawką do konstytucji zakazującą niewolnictwa, a także przepisami 8. poprawki o „karach okrutnych i nadmiernych”.

Obie izby błyskawicznie i niemal jednomyślnie przyjęły ustawę, a prezydent George W. Bush podpisał ją 4 września 2003 r. Teoretycznie naczelnicy więzień ignorujący doniesienia o molestowaniu przestali dostawać dotacje z budżetu federalnego. Utworzono centralne biuro nadzoru penitencjarnego przy Departamencie Sprawiedliwości. W praktyce nic się nie zmieniło. A według części ekspertów liczba poszkodowanych wzrosła.

W amerykańskich zakładach karnych siedzi ok. 2 milionów ludzi. O 500 tys. więcej niż w komunistycznych Chinach, które mają cztery razy więcej ludności. Z badań socjologów Cindy Struckman-Johnson i Davida Struckmana-Johnsona wynika, że do niechcianych praktyk seksualnych zostaje zmuszonych 21 proc. więźniów, brutalnie gwałconych – 7 proc. Innymi słowy: odpowiednio 420 tys. i 140 tys. osób rocznie. Inni badacze twierdzą, że te wskaźniki należy pomnożyć przez dwa.

O przemocy seksualnej za kratami wiedzą niemal wszyscy. Jedni przymykają oko, inni sądzą, że dodatkowe cierpienia wychodzą kryminalistom na dobre

O przemocy seksualnej za kratami wiedzą niemal wszyscy. Niestety, jedni przymykają oko, inni sądzą, że dodatkowe cierpienia wychodzą kryminalistom na dobre – pogłębiają lęk przed ponownym skazaniem. W rzeczywistości efekt jest odwrotny. Przestępcy uczą się seksualnej agresji. Z reguły wychodzą na wolność bardziej zdeprawowani oraz niebezpieczni niż przedtem.

Joanne Mariner jest dyrektorką do spraw badań i strategii Amnesty International. Wcześniej pełniła podobne funkcje w Human Rights Watch, m.in. kierowała przygotowaniem głośnego raportu „Nie ma ucieczki: gwałty homoseksualne w więzieniach USA”. Jej zdaniem, co roku ofiarą gwałtów pada 300 tys. skazańców. Ponieważ większość musi świadczyć usługi seksualne regularnie, za murami instytucji poprawczych może dochodzić nawet do 60 tys. napaści dziennie. W dziewięciu na dziesięć przypadków agresorami są więźniowie, reszta to stróże prawa.

Typowa ofiara to skazaniec młody, drobnej postury, odsiadujący pierwszy wyrok za przestępstwo dokonane bez użycia przemocy. Jeśli reprezentuje klasę średnią, nie ma powiązań z gangami, nie należy do grupy etnicznej dominującej w danym zakładzie karnym, nie potrafi się bić, jego szanse na uniknięcie poniżających praktyk są niemal zerowe. Gejów i pedofilów gwałci się obowiązkowo.

Więzienna subkultura powiela tradycje stare jak świat. W wielu społeczeństwach antyku wojownicy gwałcili pokonanych, by zademonstrować, że są panami ich życia i śmierci. Żołnierz wykorzystany płciowo tracił męskość, a tym samym prawo wydawania rozkazów. Wedle arabskich kronikarzy Ugadej, syn Czyngis-chana, po zdziesiątkowaniu stutysięcznej armii Dżurdżenów zamieszkujących Mandżurię kazał swoim oddziałom „potraktować wzorem mieszkańców Sodomy wszystkich ostałych przy życiu, gdyż głośno złorzeczyli zwycięzcom”. Historyk Jack Weatherford podkreśla, że nawet jeśli dziejopisowie przesadzają, Mongołowie niewątpliwie stosowali represje seksualne wobec mężczyzn (masowe gwałty kobiet nie są tajemnicą).

W XX w. zwyczaju tego doświadczył brytyjski archeolog Thomas Edward Lawrence – późniejszy bohater filmu „Lawrence z Arabii”. Profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego Lara Stemple opracowała studium „Gwałty na mężczyznach i prawa człowieka”, z którego wynika, że seksualnym torturom poddawano 76 proc. więźniów politycznych salwadorskiej junty, 80 proc. mieszkańców Sarajewa wywiezionych przez Serbów do obozów jenieckich i tyle samo pojmanych kongijskich żołnierzy oraz cywilów w czasie wojny domowej (1997-1999).

Wśród pensjonariuszy amerykańskich zakładów karnych grupą uprzywilejowaną są „ludzie” („men”) zwani również, z uwagi na rolę odgrywaną w relacjach seksualnych: „dyszlowymi” („jockers”), „ogierami” („studs”), „wilkami” („wolves”), „rozgrywającymi” („pitchers”). „Ludzie” to heteroseksualiści. Przed pójściem do więzienia i po jego opuszczeniu współżyją z kobietami. Bardzo rzadko przyjmują do swego grona geja – musi on być nadzwyczaj silny, potężnie zbudowany lub zajmować wysoką pozycję w kryminalnym podziemiu. Człowiek bezustannie walczy o utrzymanie swojej pozycji, traci ją, gdy okaże skrupuły czy nielojalność.

Motywy gwałcicieli nie sprowadzają się wyłącznie do chuci. Seksualne poniżenie współwięźnia uchodzi za demonstrację męskości. Pozbawieni kontroli nad własnym życiem przestępcy realizują tłumioną przez system potrzebę dominacji. Uprawianie zakazanych stosunków stanowi również akt buntu przeciw totalitarnej instytucji więzienia. Najwyżej postawieni w hierarchii „ludzie” mają stałych niewolników. Pozostali uczestniczą w gwałtach grupowych, korzystają z usług męskich prostytutek, wypożyczają partnerów.

Średnią klasę więziennej społeczności stanowią „królewny” („queens”) inaczej „dziwki” („bitches”) lub „panie” („ladies”). To geje traktowani jak kobiety. Noszą damskie imiona, mówi się o nich w rodzaju żeńskim. Gej nieukrywający orientacji, a przy tym umiejący się obronić, wykracza poza dopuszczalne stereotypy. Nieprzestrzeganie reguł grozi śmiercią, bo zamazuje kontrast między miękkimi „królewnami” a twardymi „ludźmi” pozwalający wyprzeć świadomość, że akty dominacji to w istocie współżycie z partnerem tej samej płci.

Na samym dnie lądują „cwele” („punks”) – młodzi heteroseksualiści „przecweleni” („punked out”, „turned out”) wskutek gwałtu. Mimo brutalnych prób feminizowania usiłują odgrywać role zarezerwowane dla mężczyzn, m.in. unikają wszelkich kontaktów z „królewnami”. Nawet gdy „cwel” zostanie przeniesiony do innego pawilonu lub zakładu karnego, informacja o miejscu w hierarchii podąża za nim pocztą pantoflową. Właśnie seksualni niewolnicy najczęściej popełniają w więzieniach samobójstwo.

Szczególnie wielu przecwelonych wegetuje w poprawczakach ze względu na niestabilność emocjonalną i grupowy konformizm nastolatków, oraz w placówkach o zaostrzonym rygorze – im dłuższy wyrok, tym silniejsza potrzeba stałego związku. Przy czym więzienny kodeks zezwala wyłącznie na seks w układzie „człowiek” – „cwel”, czyli aktywny pan i bierny sługa. Oznaki partnerstwa lub pogłoska, że duet wzajemnie zaspokaja swoje potrzeby, skutkują samosądem. Z drugiej strony niepisane reguły wymagają, by człowiek bronił własnego „cwela” choćby za cenę życia.

Do obowiązków niewolnika należy pranie, ścielenie prycz, sprzątanie, parzenie kawy. Tylko nielicznym „ludziom” udaje się przez dłuższy czas utrzymać taką zależność, bo trwa nieustana rywalizacja o młodych, delikatnych więźniów. Silniejszy „partner” naraża się na represje władz, lecz posiadanie „cwela” podnosi status właściciela. Można go wypożyczać lub sprzedać innemu członkowi elity.

Starzy więźniowie obserwują każdego nowo przybyłego skazańca, szukając oznak słabości, o której świadczą, prócz wątłej budowy ciała, nieśmiałość, brak asertywności, naiwność, wysoki głos, nieznajomość przestępczych obyczajów, nadmierna dbałość o wygląd. Jeśli zdiagnozują u świeżaka frajerstwo, proponują ochronę za seks albo przechodzą do konfrontacji. Chodzi o to, by ubiec ewentualnych rywali. Przywódca wyznacza uczestników „afery”, czas, miejsce i metodę działania oraz inicjuje konflikt. Jeśli sprowokowany potrafi się wybronić, zyskuje rangę człowieka, a tym samym chwiejny spokój. Gdy się podda lub walczy z niewystarczającą determinacją, napastnicy obezwładniają go i gwałcą po kolei.

Udział w akcji jest dobrowolny, ale człowiek, który odmówi, naraża się na utratę przywilejów. Najbardziej atrakcyjnym, młodym więźniom starszyzna nie daje szans obrony. Ofiarę atakuje równocześnie kilku napastników i okalecza, grożąc trwałymi urazami lub śmiercią, jeśli się nie podda. Część potencjalnych „cweli”, zamiast walczyć, płaci ludziom za nietykalność, przystępuje do gangu, korzysta z opieki przyjaciół lub krewnych odsiadujących wyrok w tym samym zakładzie karnym.

Prokuratura okręgowa Filadelfii ustaliła, że w 13 proc. przypadków napastnik i ofiara to biali, w 29 proc. – czarni, a w 56 proc. – gwałciciel jest Afroamerykaninem, zaś poszkodowany białym. Innymi słowy, 85 proc. ludzi stanowili przedstawiciele kolorowej mniejszości, 69 proc. „cweli” – białej większości. Naukowcy podważają jednak tezę, że ci pierwsi traktują gwałt jako akt zemsty na uprzywilejowanej kaście. Czarnych więźniów było po prostu w Filadelfii więcej, zatem dysponowali silniejszymi strukturami kontroli. Na północy stanu Nowy Jork zakładami karnymi władają biali neonaziści z Bractwa Aryjskiego.

Według badań wspomnianych państwa Struckman-Johnsonów przeprowadzonych w Nebrasce 57 proc. zgwałconych tam więźniów cierpiało na depresję, 37 proc. – zaburzenia snu, 36 proc. usiłowało popełnić samobójstwo, 16 proc. doznało poważnych obrażeń fizycznych. Połowa nie zawiadomiła o gwałcie nikogo, jedna czwarta poskarżyła się członkom rodziny, 18 proc. – duchownym lub psychologom, 16 proc. – strażnikom, 10 proc. – lekarzom. Żaden raport nie spowodował wszczęcia śledztwa.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version