Gisèle Pélicot myślała, że jej mąż to „wspaniały facet”. A on przez 10 lat zapraszał nieznajomych, by ją gwałcili. Proces 51 sprawców zakończył się 19 grudnia uznaniem ich wszystkich za winnych. Mąż Gisèle, Dominique Pélicot, usłyszał wyrok 20 lat więzienia. Proces gwałcicieli wstrząsnął Francją, bo okazało się, że dziesiątki „porządnych” obywateli było zdolnych do przerażających czynów.

Przypominamy tekst o zbrodni, której ofiarą padła Gisèle Pélicot, który opublikowaliśmy w trakcie głośnego procesu.

Drugiego listopada 2020 r. o godzinie 20:25 matka zadzwoniła do Caroline Peyronnet, aby poinformować ją, że ma coś ważnego do powiedzenia na temat jej ojca. Peyronnet pomyślała, że ojciec ma covid, trafił do szpitala i być może umrze. „Twój ojciec odurzał mnie tabletkami nasennymi i przeciwlękowymi – usłyszała. – I zapraszał do domu obcych mężczyzn, żeby mnie gwałcili”.

Peyronnet nie mogła uwierzyć – przecież, gdy była dzieckiem, zawoził ją do szkoły, odbierał późno z imprez, dawał dobre rady, nieustannie pocieszał. „Jakby bomba eksplodowała w moim salonie”. Jednak nawet wtedy nie zdawała sobie sprawy, że prawda, którą pozna w nadchodzących miesiącach, będzie gorsza niż wszystko, co może sobie wyobrazić.

Dominique i Gisèle poznali się w wieku 19 lat i wkrótce pobrali. Doczekali się trójki dzieci, a następnie siedmiorga wnucząt. Dominique często miał problemy finansowe, to raczej Gisèle była głównym żywicielem rodziny – przez 20 lat była menedżerem w firmie w okolicach Paryża. Kiedy przeszła na emeryturę, państwo Pélicot przeprowadzili się do domu z dużym ogrodem i basenem w Mazan, małym miasteczku w Prowansji. Regularnie gościli dzieci i wnuki, jedli kolacje na tarasie, rozmawiali ze sobą godzinami, grali w planszówki. Dzieci Pélicotów były tam szczęśliwe. I pewne, że ich rodzice są ze sobą szczęśliwi.

W listopadzie 2020 r. zatrzymano męża Gisèle. Zeznając w komisariacie, opisała go jako wspaniałego faceta – miłego i opiekuńczego. Przyznała, że dwa miesiące wcześniej Dominique został zatrzymany za filmowanie intymnych miejsc kobiet w lokalnym supermarkecie, ale szybko mu wybaczyła, ponieważ nie leżało to w jego nawykach: ich seksualność jest normalna. Co prawda mąż chciał spróbować swingowania, ale ona się nie zgodziła. Nie lubi być dotykana przez osoby, do których nic nie czuje.

Wkrótce pokazano jej zdjęcia. Na wszystkich widać mniej więcej to samo. „Leżę bez ruchu w łóżku i jestem gwałcona. To barbarzyńskie sceny. Wszystko, co budowałam przez 50 lat, nagle legło w gruzach”. Gdy policjanci chcieli jej pokazać filmy z tych samych zdarzeń, Gisèle stanowczo odmówiła. Zgodziła się na to dopiero wiosną 2024 r. za radą swego adwokata tuż przed procesem.

Podczas wstępnego dochodzenia wszczętego po incydencie w supermarkecie policja zarekwirowała telefon Dominique’a Pélicota, komputer i dyski twarde. Znaleźli tam tysiące opinii na forum o nazwie „A son insu” („Bez jej wiedzy”), gdzie mężczyźni dyskutowali o stosunkach seksualnych, które udało im się odbyć bez wiedzy swoich partnerek.

Z wpisów Dominique’a wynikało, że regularnie podaje żonie kilka tabletek temesta, silnego środka przeciwlękowego. Następnie zaprasza nieznajomych do małżeńskiej sypialni, by gwałcili ją do nieprzytomności. Dominique był „kolekcjonerem” i wszystko filmował. Śledczy natknęli się na plik zatytułowany „Abus” („Nadużycie”). Były na nim setki filmów z datą, imieniem lub przydomkiem sprawcy oraz opisem czynów: „Noc 26 maja 2020 r. z Marc Sodo 5.” albo „Noc 09 06 2020 r. z Charly 6. Jeden raz”. Wszystko to trwało blisko 10 lat: od lipca 2011 r. do października 2020 r. Policji udało się sporządzić listę 83 napastników, którzy dokonali 92 gwałtów. Zidentyfikowano 51 mężczyzn. Większość z nich nie używała prezerwatywy. Jeden z nich chorował na AIDS.

W czasie śledztwa okaże się, że Gisèle zna zaledwie jednego z nich – czasem przychodził porozmawiać z jej mężem o wycieczkach rowerowych: „Spotykałam go od czasu do czasu w piekarni. Witałam się, nie miałam pojęcia, że przychodził mnie gwałcić”.

„Gości” męża Gisèle obowiązywał ścisły regulamin. Wiedzieli, że jego żona będzie uśpiona, a stosunki seksualne filmowane. Palenie i perfumy były zabronione, aby uniknąć silnych zapachów. Ręce należało myć w gorącej wodzie, aby zapobiec obudzeniu się Gisèle z powodu różnicy temperatur. Rozbierać się należało w kuchni, aby nie zapomnieć zabrać ubrań z sypialni. Parkować na publicznym parkingu. I wracać do swego domu, gdy jeszcze jest ciemno, aby nie wzbudzać podejrzeń.

Najmłodszy sprawca miał 26 lat, najstarszy 73. Wszyscy mieszkali blisko. Reprezentują cały przekrój społeczny. Są wśród nich strażacy, żołnierze, pielęgniarze, kierowcy ciężarówek, przedsiębiorcy, lokalny radny czy dziennikarz. Niektórzy nie mają stałej pracy, są pod opieką kuratora, jeden znajduje się w więzieniu za przemoc wobec kobiet. Pięciu postawiono dodatkowy zarzut poza gwałtem na pani Pélicot: podczas przeszukania policja znalazła w ich komputerach tysiące zdjęć przedstawiających akty pedofilskie.

– Pierwszą reakcją wielu ludzi będzie „on jest szaleńcem”. Wątpię w to. Tylko niewielki odsetek gwałcicieli ma zdiagnozowaną prawdziwą patologię psychiczną – mówił przed procesem jeden z ekspertów.

Badania psychiatryczne wykazały, że Pélicot nie cierpi na żadną patologię ani zaburzenia. Psycholożce wyznał, że zaczął usypiać swoją żonę, gdy ta odmówiła wzięcia udziału w scenariuszu swingerskim. Był przekonany, że była z nim szczęśliwa. I gdyby policja nie odkryła zdjęć, wszystko zostałoby po staremu. Mógłby nadal ją usypiać i namawiać innych do gwałcenia. Zdaniem Pélicota nie miałoby to żadnego wpływu na ich małżeństwo. W sądzie stwierdził: „Dla swojej żony miałem zawsze tylko miłość”.

51 pozostałych oskarżonych w procesie w Awinionie (rozpoczął się na początku września, ma dobiec końca w grudniu) przedstawia dwie rozbieżne wersje. Zdecydowana większość twierdzi, że wierzyli w „scenariusz” Pélicota: jego żona udaje, że śpi, podczas gdy nieznajomy uprawia z nią seks. Nie wiedzieli, że była pod wpływem leków. Tylko kilka osób przyznało, że wszystko robili świadomie.

Patrice N., 54-letni elektryk, uważa, że nie zgwałcił Gisèle Pélicot, ponieważ to jej mąż zaproponował seks. Simone M., były żołnierz, jest tego samego zdania: „To jego żona, może robić ze swoją żoną, co mu się podoba. Dopóki mąż był obecny, nie było gwałtu”. Karim S., 40 lat, jest informatykiem w banku. Zaprzeczał wszystkiemu, dopóki policja nie przeczytała mu wiadomości, którą wysłał do Pélicota: „Czy pigułka nasenna już działa? Daj mi znać wcześniej, bo mam jeszcze 20 minut jazdy”.

Nicolas F., 42 lata, jest dziennikarzem w regionalnej gazecie. Uważa się za uprzejmego i pełnego szacunku dla kobiet. Był zaskoczony biernością ofiary, ale ponieważ jej mąż zapewnił, że żona się zgadza, odłożył wątpliwości na bok.

Mizoginia jest we Francji na porządku dziennym. Zaledwie 6 proc. zgłoszonych gwałtów jest ściganych

Cyrille D., lat 53, pracuje w branży budowlanej. Nie zadawał sobie pytania, dlaczego żona Pélicota śpi. „Widziałem, że jest nieprzytomna, ale nie mogłem się powstrzymać” – przyznał w końcu. W areszcie próbował popełnić samobójstwo.

Jacques C. został w śledztwie środowiskowym opisany jako człowiek „powszechnie doceniany i oddany ludziom”. Był między innymi wolontariuszem w kantynie dla bezdomnych oraz kierowcą autobusu szkolnego dla niepełnosprawnych dzieci. W sądzie zeznał: „Mam głęboki szacunek dla kobiet. Gdyby była tu moja była żona, powiedziałaby o mnie: »On kocha wszystkie kobiety«”.

55-letni Redouane El Fahiri, żonaty pielęgniarz, twierdzi, że został oszukany przez Pélicota – był przekonany, że uprawia seks z jego żoną za obopólną zgodą. Jako jedyny z oskarżonych postanowił ujawnić swoje nazwisko. „Jestem przykładnym obywatelem i pielęgniarzem. Gisèle Pélicot nie jest jedyną ofiarą. Ja też nią jestem” – mówił dziennikarzom. Nie szczędzi krytyki wymiarowi sprawiedliwości, mediom, „tak zwanym działaczkom feministycznym” i rodzinie Pélicot.

Jean-Pierre M. jest jedynym wśród oskarżonych, który nie gwałcił. Gdy Pélicot zapytał, czy chciałby przyjechać do Mazan, Jean-Pierre M. odmówił. „Nie jestem gwałcicielem” – przekonywał sam siebie. Wtedy pojawił się inny scenariusz: „dał się przekonać” do przekazania Pélicotowi własnej żony w swoim domu. W latach 2015-2020 doszło do kilkunastu gwałtów, kobieta została uśpiona przez męża tabletkami temesta, które dostarczył Pélicot. Obawiając się poważnych skutków zdrowotnych u swojej żony, Jean-Pierre M. dawał jej pół tabletki zamiast czterech. Pewnej letniej nocy obudziła się i zobaczyła w swojej sypialni nieznajomego. Mężczyzna wyszedł przez okno, próbowała go dogonić. „Mąż powiedział mi, że mężczyzna chciał zobaczyć moją bieliznę. Powiedziałam sobie: może zrobili zdjęcia…”. Nie widziała się z nim od trzech lat, jednak nie złożyła pozwu cywilnego ani nie wszczęła postępowania rozwodowego przeciwko mężczyźnie, który ją odurzył i pozwolił kilkanaście razy zgwałcić. „Był tak wspaniałym człowiekiem… Nie mogę zapomnieć wszystkiego, co razem przeżyliśmy” – tłumaczyła w sądzie.

19 września podczas procesu w Awinionie pierwszy raz pokazano materiał nakręcony przez Pélicota (jedynie na ekranach sądowych dostępnych dla mediów). Tym, co naprawdę się wyróżniało, był hałas – donośne chrapanie, niepozostawiające wątpliwości, że ofiara śpi i nie zdaje sobie sprawy, czego właśnie doświadcza. Po zakończeniu filmu dziennikarze patrzyli z obrzydzeniem, nie dowierzając w to, co właśnie ujrzeli.

72-letnia dziś Gisèle Pélicot rozwiodła się z mężem. Wróciła do panieńskiego nazwiska, ale podczas procesu używa nazwiska Pélicot. Zgodnie z francuską legislacją miała prawo do zachowania anonimowości i rozpatrzenia sprawy za zamkniętymi drzwiami. Zamiast tego podjęła bardzo rzadką decyzję – poprosiła o upublicznienie procesu.

„Chce przenieść wstyd na oskarżonych – tłumaczyli jej prawnicy. – I ma nadzieję, że jej historia pomoże innym ofiarom odurzanym narkotykami i gwałconym”.

Przez wiele lat miała niepokojące objawy: utrata włosów i masy ciała oraz duże luki w pamięci, obejmujące całe dnie i noce. Myślała, że ma guza mózgu lub rozwija się u niej choroba Alzheimera, jednak liczne wizyty u lekarzy nie dały diagnozy. Dopiero śledczy powiedzieli Gisèle, że wszystko to nie było związane z alzheimerem, lecz stanowiło rezultat podawania leków, które miały wprowadzić ją w głęboki sen, aby mogła zostać zgwałcona bez wiedzy i pamiętania o tym.

Gisèle Pélicot porównała to, co jej zrobiono, do tortur. „Zostałam złożona w ofierze na ołtarzu występku – powiedziała sądowi. – Traktowali mnie jak szmacianą lalkę, jak worek na śmieci”. „Bez zamiaru popełnienia gwałtu nie ma gwałtu” – próbował bronić swych klientów adwokat Guillaume de Palma. Gdy Gisèle usłyszała te słowa, zaczęła krzyczeć: „A gdyby to była jego żona, jego siostra? Gwałt to gwałt!”. Adwokaci obrony nieustannie próbowali ją przedstawić jako alkoholiczkę, która na wszystko się godziła.

„Mogło być gorzej, nie było w tym dzieci, nie zginęła żadna kobieta. Rodzinie będzie ciężko, ale będą mogli odbudować swoje życie. W końcu nikt nie zginął” – komentował proces w mediach mer Mazan. Dopiero gdy zalała go fala krytyki, zaczął przepraszać. Początkowo francuskie media traktowały gwałty na Gisèle Pélicot jako obrzydliwe wydarzenia z marginesu społeczeństwa. Dopiero po jakimś czasie zrozumiano, że sprawcami nie były wynaturzone jednostki, lecz – niemal bez wyjątku – zwykli Francuzi. Jednak sprawa nie pojawia się na pierwszych stronach gazet. Widocznie zdaniem francuskiej prasy nie ma wystarczającego kalibru, w przeciwieństwie do gwałtów, których sprawcami były sławy – jak Gérard Depardieu czy Patrick Poivre d’Arvor, przez lata największa gwiazda francuskiej telewizji. Politycy również milczą.

A jednak proces śledzi ogromna liczba Francuzek, które zwykle nie są zainteresowane kwestiami przemocy seksualnej. – Są pasjonatkami tej sprawy. Po prostu dlatego, że kobiety w całym kraju mogą utożsamiać się z panią Pélicot. Jest ona żoną, matką i rozwinęła się wobec niej międzypokoleniowa empatia – tłumaczyła Sophie Barré z feministycznego kolektywu Nous Toutes.

Odwaga Gisèle budzi podziw. Za każdym razem, gdy kobieta pojawia się na rozprawie, rozbrzmiewają brawa, setki kobiet pielgrzymuje, aby zobaczyć ją w sądzie.

We Francji od lat panuje swego rodzaj naiwność w kwestii drapieżników seksualnych połączona z zamiataniem spraw pod dywan. Mizoginia jest na porządku dziennym. Zaledwie 6 proc. zgłoszonych gwałtów jest ściganych. Panuje też przekonanie, że gwałty popełniane są przez zboczeńców napadających kobiety w ciemnych zaułkach. W rzeczywistości 91 proc. ofiar zna gwałciciela – wynika z raportu parlamentarnego sprzed kilku lat. I niewielu gwałcicieli to zboczeńcy. Co pokazuje również sprawa gwałtów z Mazan. – Sprawcami było 80 mężczyzn, którzy nie mieli żadnego problemu, żeby o sobie powiedzieć: „Mam żonę, dzieci, pracę, chcę być dobrym człowiekiem, ale mimo to tej nocy zamierzam zgwałcić śpiącą kobietę” – podkreślała jedna z kobiet obserwujących proces.

Francuzi nie chcieli dostrzegać realiów. Proces w Awinionie to widokówka z piekła, ale stanowi też szansę na zmianę. To, czy zmiana nadejdzie, zależy wyłącznie od Francuzów.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version