Nie ma już Scytów, Hunów, Awarów. Jako jedyni spośród koczowniczych ludów, tratujących przez stulecia Europę, przetrwali Madziarzy.
Lato było wyjątkowo deszczowe. Lało jak w biblijnym opisie potopu, rzeki wzbierały, a rozmokłe cięciwy azjatyckich łuków refleksyjnych, najstraszliwszej broni najeźdźców, stawały się bezużyteczne. Szarża ciężkozbrojnej jazdy frankijskiej przejechała walcem po szeregach lekkiej madziarskiej konnicy, a reszty dopełniły odziały szwabskie, bawarskie i czeskie. Rozpoczęła się rzeź, a przez kolejne dni polowanie na uciekające niedobitki Węgrów.
Tak oto pod Augsburgiem między 10 a 12 sierpnia 955 r. zakończyła się trwająca ponad pół wieku bezkarność Madziarów, palących i grabiących Europę od swojego przybycia do Kotliny Panońskiej.
Wielki sukces Ottona I
Zwycięstwo na Lechowym Polu, znane także jako bitwa pod Augsburgiem bądź bitwa nad rzeką Lech, pozostaje największym militarnym sukcesem Ottona I, którego wnuk (Otton III) na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 r. wręczył Bolesławowi Chrobremu kopię włóczni św. Maurycego. Tę legendarną włócznię Świętego Cesarstwa Rzymskiego trzymał w ręku Otton I, gdy 45 lat wcześniej dawał znak do rozprawienia się z najeźdźcami.
Przez kilkadziesiąt lat madziarskie zagony przewalały się przez kraje niemieckie, dzisiejsze Szwajcarię, Austrię, i Włochy, a nawet docierały do Hiszpanii i szarpały boleśnie cesarstwo bizantyjskie. Osiągały we Francji brzeg Oceanu Atlantyckiego, a we Włoszech rabowały skarby z klasztoru na Monte Cassino. Nie było na nich sposobu, bo doskonali jeźdźcy na szybkich i wytrzymałych koniach pojawiali się znikąd, palili, rabowali i mordowali, a potem znikali błyskawicznie. Najchętniej łupili kościoły i klasztory, bo tam spodziewali się największych skarbów. Porywali też i uprowadzali ludność, czasem oddawali, gdy lokalni władcy płacili okup.
Same pogłoski, że zbliżają się Madziarzy, powodowały histerię, bo wedle podań mieli być tylko w połowie ludźmi, a w połowie małpami, jeść ludzkie mięso, wyrywać serca ofiarom, pić krew oraz stanowić potomstwo diabła i straszliwych Scytów. Nikt z opowiadających te historie nie widział na oczy małpy ani nawet Węgra, a jeśli już zetknął się na żywo z Madziarami, to szokowało go, że wygolone głowy wieńczyli opadającymi na ramiona warkoczami, mieli ciemniejszą karnację niż Europejczycy i porozumiewali się dziwacznym językiem.
Ale Węgrzy nie byli prymitywnymi rozbójnikami. Prowadzili przemyślaną i sprytną politykę, a ich armia była doskonale zorganizowana. Wynajmowali się różnym władcom, głównie frankijskim, italskim czy bizantyjskim, by w ich imieniu prowadzić wojny. Zmieniali sojuszników wedle zasady „kto da więcej”, odstępowali od grabieży, jeśli dostali potężny okup, domagali się haraczu w zamian za pozostawienie miast i całych krajów w spokoju. Już w 899 r. pokonali nad rzeką Brentą trzykroć liczniejsze wojska króla Berengara, co otworzyło im drogę do łupienia Półwyspu Apenińskiego. Bezradny Berengar musiał płacić trybut w wysokości 30 kg złota rocznie, by Madziarzy oszczędzili jego kraj.
Ochrzczeni najeźdźcy
Zakonnicy w klasztorach Europy modlili się: „Od strzał Węgrów uchowaj nas, Panie!”, ale zazwyczaj ich modły pozostawały niewysłuchane. Na hordy stepowych jeźdźców – błędnie utożsamianych z Hunami – nawet Bóg chrześcijan nic nie mógł poradzić. A Madziarzy wcale nie byli dzikimi poganami. Przynajmniej nie wszyscy. Mimo że książę Géza, ojciec króla św. Stefana, przyjął chrzest dopiero w 974 r., to dowodzący pod Augsburgiem Bulcsú i Lehel już byli ochrzczeni.
Węgrzy najeżdżali Europę Zachodnią od początku X w., gdy rozgościli się i okrzepli w zdobytej Kotlinie Panońskiej. Rok 896, powszechnie uważany za datę przybycia plemion madziarskich na dzisiejsze tereny Węgier, jest nad Dunajem oficjalnym początkiem istnienia kraju. „Honfoglalás”, czyli „zajęcie ojczyzny”, bo tak nazywa się podbicie Wielkiej Niziny, było świętowane jako milenium Węgier. Zabytkowa pierwsza linia metra, budynek parlamentu, pomnik Tysiąclecia na placu Bohaterów, zamek Vajdahunyad, czyli największe atrakcje Budapesztu, zbudowano właśnie z okazji przypadającego na 1896 r. milenium Węgier.
Zdobycie ojczyzny poszło łatwo, bo Wielka Nizina była słabo zaludniona przez niezorganizowany w żadną siłę polityczną konglomerat plemion słowiańskich, o wiele mniej licznych od stepowych najeźdźców. Ale nie przybyli tam oni w poszukiwaniu świeżej trawy dla koni i dobrego miejsca do życia ani też z zamiarem „zdobycia ojczyzny”. Musieli opuścić swój kraj, zwany Etelköz, znajdujący się między ujściem Dunaju a Dnieprem, bo zostali stamtąd wyparci przez agresywnych Pieczyngów.
„Kronika St. Gallen”
Pierwszą kobietą oficjalnie uznaną za świętą Kościoła katolickiego jest Wiborada, zamordowana w 926 r. przez Węgrów w Sankt Gallen. Podobno rozłupali jej głowę toporem, ale świętość Wiborady nie wynikała jedynie z jej męczeństwa, ale także z tego, że jako jasnowidząca przepowiedziała najazd z dokładną datą, czyli w pierwszych dniach maja. Dzięki niej część skarbów i ludzi udało się ocalić.
„Kronika St. Gallen” spisana w XI w. przez benedyktyńskiego mnicha Ekkeharda IV poświęca zbrodniom Madziarów dużo miejsca. Oczywiście mógł podkoloryzować, jak to było wówczas w zwyczaju, ale możemy sobie wyobrazić, że brutalność Madziarów naprawdę była wielka, podobnie jak ich huczne biesiadowanie z masowym upijaniem się wojowników. Najbarwniejszym opisem u Ekkeharda jest to, jak zdobywcy pojmali mnicha Heribalda, który nie uciekł w góry z opatem i resztą zakonników. Węgrzy mieli uczynić z Heribalda błazna, kazali mu tańczyć i śpiewać, nie zrobili mu jednak żadnej krzywdy. Sami zaś dla zabawy obrzucali się kośćmi po zjedzonym mięsie, a także ryczeli swoje pieśni. Dwóch w stanie upojenia miało wspiąć się na jedną z wież opactwa, by ściągnąć złoconego koguta, ale spadli i zginęli. Kiedy rabowanie i ucztowanie się skończyło, Węgrzy, spaliwszy swoich zabitych, sprawnie zwinęli obóz i ruszyli w dalszą drogę, samego Heribalda zostawiając wolnym.
Pozorowana ucieczka i deszcz strzał
Kraje niemieckie, szczególnie Bawaria, co roku były najeżdżane przez Węgrów i mimo kilku zwycięstw Bawarczyków na początku X w. zapał Madziarów do łupiestwa nie osłabł. Co więcej – podstępne zamordowanie przez Bawarczyków najwyższego sakralnego dostojnika węgierskiego, czyli kende Kurszána, spowodowało, że pełnię władzy przejął książę Árpád, który zreorganizował strukturę księstwa oraz armię i w 907 r. w bitwie pod Bratysławą rozgromił niemieckie wojska wspierane przez resztki rycerstwa wielkomorawskiego.
Zwycięstwa brały się z tego, że Węgrzy zazwyczaj nie doprowadzali do bezpośredniego starcia. Zasypywali wrogą armię tysiącami strzał, następnie pozorowali ucieczkę, a uciekając, wciąż razili pogoń z łuków refleksyjnych, często ją otaczali i rozstrzeliwali. A że ich konie były szybsze i wytrzymalsze, to zziajane kobyły zachodniego rycerstwa, dźwigając opancerzonych jeźdźców niemogących dogonić Madziarów, stawały się łatwym łupem dla kolejnych chmar strzał.
Zanim Otton I rozprawił się z Węgrami, wielkie zasługi w zmianie metody walki poczynił jego ojciec, król Henryk I Ptasznik. Przede wszystkim zgodził się płacić Węgrom potężny haracz za to, że nie najeżdżają jego ziem, i w ten sposób kupił pokój. To upokarzające poddaństwo miało swój długofalowy sens, bo dało Niemcom czas na przygotowanie się do obrony. Ptasznik kazał budować i remontować zamki i warowne grody oraz wprowadził system głębokiej obrony, mający na celu wpuszczenie Węgrów w głąb terytorium niemieckiego przy jednoczesnym schronieniu ludzi i dobytku w warowniach, a potem napadaniu na powracających z wyprawy Madziarów.
Pomny, że taktyką Węgrów jest pozorowana ucieczka i wciąganie w pułapkę, sam zaczął zastawiać na nich pułapki. Pierwsze poważne zwycięstwo w polu osiągnął wiosną 933 r. Bitwa w Polsce znana jako bitwa nad Unstrutą była premierowym starciem, gdy to Niemcy udawali, że uciekają, by wciągnąć w matnię Węgrów. Do ataku Henryk wysłał lekką konnicę, która pozorując panikę, rzuciła się do niezbornej rejterady, a Węgrzy, zapomniawszy, że to przecież ich taktyka, ruszyli w pogoń i nadziali się na czekającą w gotowości ciężką kawalerię Henryka. I wtedy naprawdę wzięli nogi za pas. Nie ponieśli tam wielkich strat, ale wreszcie uciekli nie na niby. To niemieckie zwycięstwo miało przede wszystkim wymiar psychologiczny i propagandowy, bo okazało się, że można pokonać madziarskie wojska.
Węgierskie hufce nie były bezładną masą pędzących zabójców, ale doskonale zorganizowaną zdyscyplinowaną armią. Przed głównymi siłami szła awangarda, dokonująca zwiadu, bo nie atakowano bez dokładnego rozpoznania. Tyłów strzegła ariergarda, w środku siły główne z taborami, z których na noc tworzono warowne obozy. Poszczególne oddziały porozumiewały się dzięki błyskawicznie przemieszczającym się łącznikom oraz dźwiękiem rogów, a sprawność lekkozbrojnych jeźdźców powodowała, że potrafili natychmiast wskoczyć na konie i stworzyć szyk bojowy.
Niemcy jeńców nie brali
Najazd w 955 r. tym się różnił od poprzednich, że Węgrzy nie chcieli przemknąć tylko przez Bawarię, paląc i rabując, ale po raz pierwszy zabrali się do oblegania miast, a więc planowali zajęcie części niemieckich ziem na stałe. Decydująca bitwa rozpoczęła się 8 i 9 sierpnia od oblężenia Augsburga, bronionego przez bohaterskiego biskupa Ulryka. Kiedy nadciągnęła odsiecz niemiecka, Węgrzy odstąpili od oblężenia i wszystkie siły skierowali przeciw armii Ottona. 10 sierpnia wrogie wojska starły się nad rzeką Lech, lecz apogeum dramatu rozegrało się dzień i dwa później, gdy Węgrzy rozpoczęli paniczny odwrót.
Przegrali sromotnie z dwóch powodów – ulewnych deszczów oraz inteligencji Ottona I. Mając świadomość, że przewagą Węgrów jest niezwykła mobilność i umiejętność zaskakiwania przeciwnika, zamiast prowadzić wojska otwartym polem, gdzie Węgrzy mieli po swojej stronie szybkość i zasięg łuków, przeprawiał się gęstymi lasami, bo tam ostrzał był niemożliwy z powodu roślinności i nie udawało się przeprowadzić nagłego manewru. Co prawda Madziarzy zasadzili się przy wejściu do lasu na ochraniane przez Czechów tabory Ottona, ale chorągwie księcia Konrada Rudego przyszły z odsieczą i wysiekły plądrujących tabory Węgrów.
Rozmoczone cięciwy węgierskich łuków nie sięgały wroga, a Niemcy tak przygotowali atak, by Węgrzy byli w stanie wystrzelić tylko jedną salwę. W tym momencie ciężkozbrojnej jeździe niemieckiej nie pozostało nic innego, jak rozjechać madziarskie szeregi. Ulewy nękające tereny, gdzie zwarły się armie Ottona oraz horki Bulcsú i Lehela, spowodowały też dramatyczne wezbranie rzek, przez które nie mogli się przeprawiać uciekający Węgrzy. Rozbici na małe grupy stali się celem polowań czekających na nich we wcześniej przygotowanych zasadzkach oddziałów niemieckich i czeskich. Zabijano ich bez pardonu, a ci, którzy umknęli zemście, topili się w powodziowych falach rzek Szwabii i Bawarii.
Niemcy nie mieli litości, jeńców wyrzynano bez oporów. Samych Bulcsú i Lehela uroczyście powieszono w Ratyzbonie, dokąd ich przywieziono jako jeńców księcia Bawarii Henryka I. Sam książę nie brał udziału w bitwie, jako że od dłuższego czasu umierał, ale przed śmiercią nie mógł sobie darować takiej przyjemności, jak widok dyndających w jego mieście węgierskich wodzów.
Po Lehelu został legendarny róg, który dziś znajduje się w muzeum w Jászberény. Czy to naprawdę jego róg, nie wiemy, ale ważna jest legenda. W tym niedużym mieście w środkowych Węgrzech w czasach komunizmu powstała najsłynniejsza fabryka sprzętu gospodarstwa domowego. Lodówki Lehel stały w niemal każdym węgierskim domu, a w logo firmy dumnie wyginał się róg powieszonego wodza.
Po bitwie rycerstwo upojone zwycięstwem ogłosiło Ottona „pater patriae”, „ojcem ojczyzny”, a więc cesarzem na wzór rzymskich legionów, kiedyś po oszałamiających triumfach obwołujących cezarami swoich dowódców. Ale papież Jan XII koronował oficjalnie Ottona w Rzymie na cesarza dopiero w 962 r.
Jedna z najważniejszych bitew średniowiecznej Europy
Bitwa na Lechowym Polu jest jedną z najważniejszych bitew średniowiecznej Europy, ale ma też kluczowe znaczenie dla historii Węgier. Zmieniła ją tak, jak klęska pod Hastings w 1066 r. rozpoczęła nową epokę w dziejach Wysp Brytyjskich i stworzyła na nowo Anglię. Dla Węgrów przegrana pod Augsburgiem oznaczała podjęcie kluczowej decyzji politycznej, czyli porzucenia koczowniczo-rabunkowego trybu życia i przyjęcie chrześcijaństwa w obrządku rzymskim jako jedynie słusznej drogi. Od tego czasu stali się ludem osiadłym, chrześcijańskim, tworzącym zachodnią kulturę, żyjącym w systemie feudalnym. Co więcej – przez kolejne kilkaset lat Węgrzy stanowili „przedmurze chrześcijaństwa” przed najazdami mongolskimi. A później przed coraz potężniejszym i agresywnym imperium osmańskim.
I jako jedyni spośród koczowniczych ludów, tratujących przez stulecia Europę, przetrwali. Nie ma już Scytów, Hunów, Awarów. Zniknęli bez śladu Pieczyngowie. A Węgrzy wciąż istnieją.