O tym, jak się żyje z byłymi duchownymi, opowiadają ich partnerki i partnerzy

Wojciech jako biblista był moim wykładowcą na pierwszym roku studiów. Ale dopiero na trzecim nasza znajomość wyszła poza relację czysto naukową. Zaczęło się od wspólnych spotkań części studentów, na których też się pojawiał. Ujęła mnie jego wrażliwość, delikatność, poczułam, że mogę mu zaufać, i czułam się wyróżniona, że i on dzieli się swoim życiem – opowiada Agnieszka (28 lat).

Wychowałam się w katolickiej rodzinie, byłam zaangażowana w życie wspólnot kościelnych. Miałam dość tradycyjną wizję kapłana jako zastępcy Pana Jezusa na ziemi, kogoś „nietykalnego”. W momencie, w którym zorientowałam się, że moje serce bije innym rytmem do Wojciecha, poczułam, że wkraczam na grząski grunt, że próbuję Panu Bogu kogoś „ukraść”. Czułam, że to, co nas zaczyna łączyć, może być nieakceptowalne i niemoralne. Wtedy przeżyliśmy wspólnie etap, w którym próbowaliśmy zaprzeczyć temu, że rodzi się między nami coś więcej. Próbowaliśmy wrócić do etapu przyjaźni, a nawet zerwać kontakt. W końcu to ja pierwsza powiedziałam, że jestem gotowa spędzić z nim resztę życia. Bałam się, czy będzie miał odwagę podjąć taką samą decyzję. Musiałam na nią czekać kilka lat.

Pierwszej powiedziałam mamie. Nie była zachwycona. Obawiała się o moją przyszłość, bała się też ostracyzmu otoczenia, zwłaszcza środowiska kościelnego. Informacja o moim związku rozeszła się po naszym miasteczku lotem błyskawicy.

Jest między nami duża różnica wieku, więc wiele spraw postrzegamy odmiennie. Do tego mój obecny mąż spędził kilkanaście lat w środowisku dość specyficznym, w którym nie było miejsca na budowanie bliskich relacji. W hierarchii kościelnej niewiele jest miejsca na dialog i partnerstwo. Poza tym Kościół dużo mówi o tym, jak powinno wyglądać idealne małżeństwo. I mój mąż, wychodząc ze stanu kapłańskiego, miał takie wyobrażenie rodzin, z którymi zwykle się spotykał podczas kolędy, kiedy było wysprzątane, wszyscy odświętnie ubrani i uśmiechnięci. A potem zamykały się za księdzem drzwi i ludzie wracali do codzienności, która była różna. Ale on już tego nie widział. Wspólne zamieszkanie było jak zderzenie iluzji, w jakiej żył, z prozą życia. Poza tym kompletnie nie był gotowy na to, że ludzie w związku się docierają, spierają, toczą dyskusje, co nie znaczy, że przestają się kochać. Któregoś razu powiedział, że skoro się kłócimy, to chyba przechodzimy kryzys. Był przekonany, że ludzie się nie kłócą.

O ile teraz po sześciu latach mam poczucie, że jesteśmy normalnym małżeństwem, a przeszłość mojego męża niemal nie ma znaczenia, to na etapie podejmowania najważniejszych decyzji byłam bardzo samotna. Szukałam grup wsparcia dla kochanek księży, jak to wtedy nazywałam gorzko, ale nigdzie nie znalazłam. Nie przeczę, decyzja mężczyzny o odejściu z kapłaństwa jest trudna, ale sytuacja kobiety, która się z nim wiąże, też nie jest łatwa. Musi właściwie tłumaczyć się swojej rodzinie, rodzinie partnera, dlaczego zrujnowała tak wspaniałą karierę, uwiodła tego biednego księdza. Miałam poczucie, że walczę o Wojciecha z samym Panem Bogiem. To nie są decyzje, które się podejmuje pod wpływem chwili. Są naprawdę okupione wielkim zmaganiem, cierpieniem.

Docieraliśmy się, mieliśmy konflikty i chyba po cichu obaj wątpiliśmy, czy to wyjdzie – Jakub, lat 31

Nie miałam wyrzutów sumienia, że zabrałam Kościołowi wspaniałego kapłana. Raczej obawiałam się, że zabieram mojemu mężowi kapłaństwo i relację z Panem Bogiem. Ale on tej relacji nigdy nie stracił. Po dwóch latach od ślubu cywilnego zawarliśmy związek sakramentalny. Cała procedura zwalniania Wojtka z celibatu trwała cztery lata. Sporo było przy tym formalności, ale było warto. Teraz mamy poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu – znowu możemy chodzić do spowiedzi, komunii, przeżywać jedność z Panem Bogiem, jak każdy wierny.

Jakub, lat 31

Kiedy się poznaliśmy, miałem 26 lat i byłem świeżo po coming oucie, chciałem żyć z tym otwarcie, otaczać się ludźmi, którzy mnie akceptują. Adam miał 34 lata i wiedziałem, że miesiąc wcześniej odszedł z kapłaństwa. Później dowiedziałem się, że wyznał biskupowi, że jest gejem i odchodzi, ale biskup zamiast tego wysłał go na urlop.

Poznaliśmy się na Marszu Równości w Kielcach w lipcu 2019 r. Do dzisiaj się spieramy, kto tak naprawdę wykonał pierwszy krok… Początek naszej relacji był trudny, mój partner doświadczał dużo hejtu w internecie za coming out, przez to też stracił pierwszą pracę, odwróciło się od niego wielu znajomych, na początku nawet ojciec. Byliśmy w związku na odległość, ale spędzaliśmy razem każdy weekend, poznawaliśmy się lepiej. Po czterech miesiącach zamieszkaliśmy razem w Warszawie.

Pierwsze tygodnie wspólnego mieszkania były najtrudniejsze, dużo niepewności i sytuacji kryzysowych. Łukasz nie był oderwany od rzeczywistości, uczył się szukać pracy i wiedział, że jej potrzebuje. Na pierwsze kilka rozmów rekrutacyjnych odprowadziłem go i czekałem, aż wyjdzie. Zapisane w CV doświadczenie bycia księdzem i katechetą średnio otwiera świecki rynek pracy, trzy miesiące był bezrobotny, a pierwsza warszawska praca doprowadziła go do wizyty u psychiatry. W pierwszym etapie po odejściu standard życia mu się obniżył, zmniejszały się oszczędności, nowe było płacenie za wynajem mieszkania, rachunki. Musiał na nowo nauczyć się planować budżet i ważyć wartość pieniędzy. Chyba dwa razy usłyszałem, że tamto życie było bezpieczniejsze finansowo, ale nigdy nie powiedział, że żałuje swojej decyzji.

To ja zajmowałem się przygotowywaniem posiłków, planowaniem zakupów, a on zachowywał się, jakby to było nieistotne, trzeba było go angażować w codzienne obowiązki domowe. Docieraliśmy się, mieliśmy konflikty i chyba po cichu obaj wątpiliśmy, czy to wyjdzie.

Nie izolowaliśmy się specjalnie od ludzi, ale spotykaliśmy się głównie z osobami z naszej bańki. Ja małymi krokami robiłem coming out w pracy, opowiadałem o moim facecie, ale bałem się, że ktoś zapyta o jego przeszłość i jak to zostanie przyjęte. Moi bliscy przyjaciele wiedzieli, raczej reagowali zaciekawieniem. Może nawet zdziwieniem, że tak błyskotliwy facet, z takim poczuciem humoru, mógł być księdzem.

Zdecydowanie gorzej przyjęli to moi rodzice. W zasadzie o naszym związku nie dowiedzieli się od mnie, ale od sąsiadów i z mediów internetowych. W jednym z katolickich prawicowych magazynów ukazał się artykuł o Adamie, który po obecności na kilku marszach równości został obłożony ekskomuniką. Do tego dodano nasze wspólne zdjęcie ściągnięte z mediów społecznościowych. Wtedy od mamy usłyszałem wiele raniących słów, powiedziała, żebym nie przyjeżdżał z „kolegą” do domu rodzinnego. Zdystansowałem się od rodziny, rzadko tam jeździłem. Z moim rodzeństwem początkowo też nie było łatwo, ale stopniowo zaczęło mnie akceptować. Aż moja siostra zaprosiła mnie razem z Adamem na chrzciny córki, byli rodzice, dziadkowie. To była pierwsza impreza rodzinna, na której byliśmy razem. No i w sumie od tego czasu jakoś zaczął się ten dystans zmniejszać.

Co w moim partnerze zostało po dziewięciu latach kapłaństwa? Czasami śpiewał mi piosenki, do których sam układał słowa, i zazwyczaj wykorzystywał melodie pieśni religijnych.

Nie mam wrażenia, żeby Łukasz żałował swego kapłańskiego etapu życia. Poznał wiele ludzkich historii i rozwinął otwartość na różnorodność poglądów, sposobów życia. Zostało mu nawet trochę znajomości z tamtego okresu: dziennikarze katoliccy, kilka osób, które kiedyś uczył religii, siostry zakonne i zakonnicy w różnych krajach, świeckie osoby zaangażowane w pomoc potrzebującym. To niesamowici ludzie.

Anna, lat 46

Męża poznałam w dniu, w którym chciałam umrzeć. Nie miałam rodziny, dzieci, opuściła mnie moja wielka miłość. Nie potrafiłam jednak popełnić samobójstwa. Weszłam na czat, gdzie gromadziły się naprawdę podejrzane typy: dewianci, miłośnicy ekstremalnego BDSM, sutenerzy szukający dziewczyn do domów publicznych, a ja szukałam jakiegoś psychopaty, który zostałby bezpłatnym mordercą.

I wśród tych dziwnych ludzi natrafiłam na wpis, który był zupełnie inny i niewinny. Jakby autor nie zdawał sobie sprawy, gdzie trafił. Zaczęliśmy pisać do siebie i szybko się przedstawił, że jest księdzem. Myślałam, że żartuje, że to kolejny napalony facet, który szuka cyberseksu. A on mi przysłał zdjęcie, jak odprawia mszę. To był wstrząs, chyba przez godzinę wpatrywałam się w ekran.

Okazało się, że Piotr ma 34 lata, jest salezjaninem, pracuje w ośrodku wychowawczym dla młodzieży. Czuł się strasznie samotny, w internecie nie szukał seksu, tylko rozmowy.

Przez pierwsze dni rozmawialiśmy po kilkanaście godzin. Po sześciu dniach, 27 grudnia, przyjechał do mnie na pierwszą randkę i w drzwiach wypalił: „Szczęść Boże”. Już przez telefon mówił, że chce się ze mną ożenić, ale myślałam, że żartował. Ale przyszedł z różami i powtórzył to. Oboje bardzo chcieliśmy mieć dzieci.

Moi rodzice na początku nie wiedzieli, że Piotr jest księdzem. Odwiedzał mnie regularnie, uprawialiśmy seks. Skończyłam liceum katolickie i wpojono mi dokładnie naturalne metody antykoncepcji. Przyjechał 10 kwietnia, mieliśmy iść na miasto, ale padało. Zostaliśmy w domu. Mówiłam mu: jak dzisiaj będziemy się kochać, to będziesz miał chłopaka. A na to: tego właśnie chcę.

Wtedy zaczął dokładnie planować datę swojego odejścia. W lipcu wynajął mieszkanie, przyszedł po mnie, wzięłam dosłownie kilka rzeczy i po prostu wyszłam z nim, właściwie od zera zaczęliśmy wspólne życie. Wtedy pojechał oddać samochód służbowy do ośrodka. Modliłam się, żeby nikt nie próbował go zatrzymać, bałam się, że będą mieli mocniejsze argumenty niż ja i nie wróci do mnie. To była najdłuższa noc w moim życiu.

Na spotkaniu neokatechumenatu podczas szczerej rozmowy wyznałam, że poznałam Piotra, jest księdzem. Reakcja była jednoznaczna:, „Rzuć go”. Byłam wtedy aktywną katolicką blogerką i jak się przyznałam do tego na blogu, było jeszcze gorzej: ty księża dziwko, zrobiłaś to tylko po to, żeby mieć dziecko, pamiętaj że dzieci księży rodzą się niepełnosprawne, a żeby Bóg cię pokarał… Wychodząc za mąż za byłego księdza, straciłam prawie wszystkich przyjaciół, którzy wywodzili się ze środowisk katolickich. Tylko nieliczni mówili: widzisz, Pan Bóg tak cię kocha, że dał ci męża ze swojej puli zastrzeżonej. Zdziwiła mnie też reakcja ateistów, o dziwo oni też mnie potępiali, ale bolały także komentarze w stosunku do Piotra: „Dobrze zrobiłeś, chłopie, że wypisałeś się z tego bagna”. Spotkałam w życiu wielu księży i większość z nich była wartościowymi ludźmi.

Nie raz słyszałam od księży, że kobiety są po to, żeby im, mężczyznom, robić pranie, gotować, sprzątać. Bo oni są stworzeni do wyższych celów. Spora część księży w ten sposób myśli o kobietach, nawet po wystąpieniu ze stanu duchownego. Pisząc bloga, ostrzegałam dziewczyny, które zakochały się w księżach: teraz ty sobie go wyobrażasz jako anioła, tylko że sutanna zakrywa wiele cech charakteru, a jak się ją zdejmie, okazuje się, że to mężczyzna, jakich wielu. To może być trudne i dla kobiety, i dla niego. Mój Piotr miał łatwiej, zanim wstąpił do seminarium, kilka lat żył samodzielnie, w zakonie też nie mieli gosposi. Nie musiałam go uczyć życia. Ale znam parę, w której on tak długo był w kapłaństwie, że traktuje żonę jak gosposię.

W sprawach seksu byli księża popadają w dwie skrajności. Jedni jako kapłani poważnie traktowali celibat i odcięli się od tej sfery życia. Ci boją się rozpocząć normalne współżycie albo traktują kobiety jak nietykalną świętość. Inni korzystali z pornografii, prostytutek i zupełnie nie wiedzą, czego tak naprawdę potrzebują kobiety, są też w seksie niewiarygodnie wulgarni.

Ja jestem raczej seksualnie otwarta, ale przy Piotrze kompletnie straciłam odwagę. Gdyby nie zrobił pierwszego ruchu, nic by z tego nie było. Patrzył na mnie tak, jakby pierwszy raz w życiu kobietę widział, co na pewno nie było prawdą. Pierwszy raz? Jestem osobą niepełnosprawną. Jego przerażało, że może zrobić mi krzywdę, a ja z kolei bałam się, że jak przyznam się, że mnie boli, to on się zniechęci. Początki były trudne, ale próbowaliśmy tak często i chętnie, że wypracowaliśmy swoje sposoby.

Kościół trzyma kleryków pod kloszem, idealizując relacje męsko-damskie, a seks wypiera. A później taki młody ksiądz trafia na parafię i zderza się z prozą życia. Mój mąż zderzył się bardzo brutalnie, bo na pierwszej parafii miał miejsce dosyć wstydliwy wypadek. Ksiądz proboszcz, starszy już człowiek, zrobił sobie krzywdę, używając wibratora. Piotra to jakoś zblokowało na lata na wszystkie eksperymenty. Musiałam mu długo tłumaczyć, że to nie zawsze kończy się w ten sposób.

Moja mama panicznie się bała, żeby się tylko nikt nie dowiedział, że Piotr był księdzem. Chociaż jej tłumaczyłam, że i tak wszyscy wiedzą. A ja się tego nie wstydzę. Dzisiaj doszło już do tego, że katechetka na religii, jak nasz syn czegoś nie rozumiał, mówiła: zapytaj tatę, on ci to wytłumaczy lepiej. Zresztą najstarszemu synowi sami o tym powiedzieliśmy, żeby nie dowiedział się od innych dzieci, kolejne już przekazywały sobie tę wiedzę i ze zdziwieniem przybiegały do mnie: mamo, to prawda, że nasz tata był księdzem?

Dla mojego męża Kościół przestał być już tak ważny, ale ja bym chciała przystępować do komunii. A już nie mogę. Mam poczucie, że Piotr był dobrym księdzem i wciąż, mimo że jesteśmy już razem 16 lat, mam wyrzuty sumienia, że za mało się postarałam, żeby go zatrzymać w kapłaństwie. Najbardziej żal o to miał do mnie jego ojciec. I wciąż mi o tym przypominał: trzymał w szafie sutannę Piotra, miał jego brewiarz, zdjęcia z seminarium. Wreszcie się zlitował i zdjął je ze ścian.

Myślę czasami, że żal mi Piotra, że nie może już odprawiać sakramentów, które są dla mnie bardzo ważne i piękne. Do końca nie rozumiem, w czym mogłoby to przeszkadzać, że ksiądz ma żonę.

Za to został mu pewien irytujący nawyk z czasów księżowskich: zbieranie paragonów! Bo będąc zaopatrzeniowcem w zakonie, musisz się dokładnie rozliczyć z każdego zakupu. Tyle lat minęło, a ja nadal nie mogę mu wytłumaczyć, że to już niepotrzebne. I te papierki walają mi się wszędzie!

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version