Więcej zrobię dla uczniów poza szkołą – mówią. Już nawet nauczyciele influencerzy, znani w internecie, zmieniają zawód.

„Niech pan robi swoje, a my zajmiemy się sobą” – tak drugoklasistka z liceum odpowiedziała, gdy nauczyciel chemii zwrócił jej uwagę, że zamiast brać udział w lekcji, scrolluje TikToka. Trafiło na popularnego youtubera i zdecydowało, że po 18 latach rzucił pracę w szkole.

Nauczyciele odchodzą z zawodu, a w szkołach brakuje obsady do prowadzenia lekcji z każdego przedmiotu – do tak kryzysowej sytuacji w szkołach publicznych już się przyzwyczailiśmy. Na koniec tego roku szkolnego kuratoria doliczyły się ponad 18 tys. wakatów w całym kraju, podobnie jak rok wcześniej.

Teraz przyszedł również czas na spektakularne odejścia nauczycieli popularnych w sieci. Tych, którzy wyznaczają trendy nowoczesnego nauczania, na których zajęcia i korepetycje uczniowie zapisują się z dużym wyprzedzeniem, takich, którzy kształtują opinię o polskiej edukacji. Ze szkoły odeszli w tym roku: Pani Mrówka (Facebook) – czyli Aleksandra Łobodzińska, znana nauczycielka i korepetytorka z polskiego z Zielonej Góry, Pan Belfer z Internetów (YouTube) – czyli Dawid Łasiński, chemik, youtuber, streamer i szkoleniowiec z podpoznańskiego Bolechowa, Paweł Lęcki (Facebook) – polonista i komentator edukacji oraz Ponury Polonista (YouTube) – Wojciech Rzehak, współautor z Dariuszem Matynowiczem kursów pod hasłem „Polski na dwa głosy”, również kierownik działu edukacji w Teatrze Słowackiego w Krakowie.

– Indywidualne gwiazdy nauczycielskie rzadko są identyfikowane ze swoją placówką i z tego powodu nie mieszczą się w szkolnym schemacie. W końcu odchodzą, bo tylko to oznacza dla nich rozwój zawodowy. Lepiej byłoby, gdyby to szkoła dawała im taką szansę rozwoju – mówi Jarosław Pytlak, dyrektor szkoły społecznej na warszawskim Bemowie i bloger.

Nigdy nie dążyłem do tego, by być celebrytą. Jestem rzemieślnikiem, jak każdy nauczyciel. Tylko wiesz co? Surowiec, za który jesteśmy odpowiedzialni, nie chce się już poddawać obróbce. I to jest główny powód, dla którego rozstaję się ze szkołą. Przestałem być uczniom potrzebny. Tak dziś czuję, nie potrafię już uczyć kogoś, kto tego bardzo nie chce i przychodzi do mnie z przymusu.

To we mnie pękło w marcu. Kiedy uczennicę drugiej klasy i jej kolegów po raz kolejny złapałem na tym, że nie uważają, tylko scrollują na lekcji TikToka.

A miałem takie wolnościowe podejście. U mnie to uczniowie decydowali – odkładają telefony do plecaków czy nie. Wyjaśniłem im tylko, że to rozprasza na lekcjach, ale nie będę im chował telefonów do pudełek czy kazał odkładać na parapecie. To w końcu szkoła średnia, dorośli ludzie.

Zwróciłem uczennicy uwagę i co usłyszałem? „Niech pan robi swoje, a my zajmiemy się sobą”. Powiedziała mi to, patrząc prosto w oczy. Bez żadnej refleksji, po co oboje jesteśmy w tym miejscu. A ja flaki sobie wypruwam na te sole, kwasy i wodorotlenki czy pochodne węglowodorów. I powtarzam: nie uczę was chemii dla samej chemii. Tu chodzi o wiedzę, jak działa świat, ale też np. o logiczne myślenie. Skorzystajcie z okazji, że wam się to podtyka pod nos. No, ale przegrałem. I po prostu pękła mi żyłka.

Gdy rozmawiam z nauczycielami z podstawówek, słyszę, że dzieciaki już od szóstej klasy się tak betonują. Coraz trudniej nam do nich dotrzeć. Jeszcze kilka lat temu, przed pandemią, było łatwiej. A ostatnio nie opuszczało mnie wrażenie, że pracuję z kilkoma osobami z pierwszego i drugiego rzędu, a reszta niczego ode mnie nie oczekuje. Są na lekcji tylko dlatego, że muszą. Bo taki jest obowiązek, bo rodzice im kazali.

A u mnie przeciwnie – jest alternatywa. Dotarło to do mnie po 18 latach pracy w szkole, że wcale nie muszę się godzić na ten stan rzeczy. Skoro uczniowie nie są gotowi na to, żeby się wspólnie uczyć, to i ja mogę przestać robić z siebie wariata.

Skoro uczniowie nie są gotowi na to, żeby się wspólnie uczyć, to i ja mogę przestać robić z siebie wariata – Dawid Łasiński (Pan Belfer z Internetów)

Tym bardziej że niechęć uczniów to niejedyny problem. Nieustannie zderzam się przecież z niechęcią do mojego zawodu płynącą spoza szkoły. To te komentarze, że nauczyciele to nieroby. Od lat to samo. Albo że krzywdzimy dzieci, bo je przymuszamy do nauki. I dlatego trzeba nam było odgórnie zakazać wyznaczania tych strasznie krzywdzących zadań domowych. Tak jakby nie było wiadomo, że pewne rzeczy trzeba wyćwiczyć, bo inaczej się ich nie pojmie. Tak jakbyśmy nie wiedzieli, że odrabianie lekcji w domu to też okazja spotkania się rodziny wokół edukacji. Obserwacji, na jakim etapie rozwoju jest dziecko, rozmowy z nim o tym, co się dzieje w szkole, sprawdzenia, czy potrafimy mu w czymś pomóc, doradzić, nad czymś się wspólnie zastanowić.

Problem stanowi zresztą nie tylko polityka na poziomie kraju, ale i ta lokalna. Np. starostwo powiatowe, pod które podlega moja szkoła, ni z tego, ni z owego wykasowało dyrekcję, z którą od lat budowaliśmy naprawdę świetnie rozwijającą się placówkę. To było kilka lat ciężkiej pracy, żeby przejść od słabej szkółki do rozwijającej się podpoznańskiej szkoły, do której nie wstyd iść. I nie dlatego, że zaczęliśmy przyjmować lepszy narybek, ale dlatego, że postawiliśmy na lepszą pracę z takim, jaki jest. Nagle się okazało, że i to nie ma znaczenia.

Od 2017 r. buduję swoją markę osobistą. Zaczęło się od niezdanego egzaminu na nauczyciela dyplomowanego – komisja nie uznała mojego koła filmowego za wystarczającą innowację edukacyjną. Postanowiłem poddać się ocenie innego gremium i zacząłem robić własne youtube’owe lekcje chemii. Włożyłem żółtą koszulkę dla zwrócenia uwagi i starałem się utrzymać uwagę ucznia. To jest taki edutainment, tak sobie to wymyśliłem. I to działa.

W dodatku uczenie z ekranu jest bardziej skuteczne. Dlaczego? Bo jest jak nauczanie indywidualne. Ci uczniowie siedzą zawsze w pierwszym rzędzie. To są ci, którzy do mnie dotarli, bo chcieli się czegoś dowiedzieć, może chcą zdać jakiś egzamin, a przede wszystkim – są tu z dobrej woli i o tej porze, która im pasuje.

W szkole uczeń musi podążać za planem lekcji – niezależnie od aktualnych chęci czy kondycji idzie na historię, a potem na chemię. Dlatego w szkole jestem dla niego jak klawisz w więzieniu. A w internecie? Mam jutro kartkówkę? To poszukam wsparcia. I klika w moją lekcję. Ja jestem dla niego jak koło ratunkowe. I chociaż nie uważam, że szkoła musi się tiktokizować, to jednak wolę być kołem ratunkowym niż klawiszem.

Ze szkoły chciałem odejść już dwa lata temu, kiedy w ramach politycznych rozgrywek zostałem usunięty ze stanowiska wicedyrektora. To było po spektaklu „Dziady” i nagonce na Teatr Słowackiego [Maja Kleczewska oddała rolę Konrada kobiecie, protestowali ministrowie edukacji i kultury, krakowska kuratorka oświaty oficjalnie odradzała szkołom wyjścia na spektakl – red.]. Stanąłem w obronie spektaklu i dostało mi się za to. Wtedy zrozumiałem, że wyczerpały się możliwości działania z pozycji szkoły. Byłem jednak wychowawcą i chciałem doprowadzić uczniów do matury.

Kontakt z młodymi ludźmi, towarzyszenie im w dorastaniu, obserwowanie, jak dojrzewają, jak się zmieniają – takiej magii nigdzie poza szkołą już nie znajdę. Tego będzie mi żal. Na pewno jednak nie będę tęsknił za przemocową stroną szkoły. Za konformizmem, wpisanym w jej DNA. Gdzie z jednej strony musisz wypełniać ambitne zalecenia podstawy programowej, a z drugiej system zmusza cię do niewolniczego uczenia „pod maturę”. Zamiast otwartych dyskusji, ścierania się idei, szlifowania poglądów i myśli. Do tego jeszcze tematy egzaminów są fatalnie sformułowane, a kryteria oceny sprawiają, że wyniki podlegają jakiejś niesprawiedliwej loterii. Widziałem nieraz prace średniej jakości wysoko ocenione, a prace wybitne niemal odrzucone. W ostatnim roku przez całe wakacje pisałem dla uczniów odwołania od wyników maturalnych, zresztą skuteczne, co świadczy o fatalnej organizacji.

Szkoła w Polsce jest przemocowa. Dużo się mówi o tym, że stosujemy przemoc wobec uczniów. Ale podlegają jej również nauczyciele. Bo dominuje urawniłowka, a wychylanie się nie jest dobrze widziane. Dotąd trzymał nas bunt wobec władzy, która otwarcie nienawidziła nauczycieli. Teraz nadzieje, które towarzyszyły ukonstytuowaniu się nowego rządu, gasną, a ich miejsce zajmuje rozczarowanie. To być może wynika z nieco naiwnego podejścia, że możliwa jest szybka i fundamentalne zmiana, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – że przychodzi nowa władza i szkoła natychmiast pięknieje. W rzeczywistości coś takiego nie ma prawa się wydarzyć. I tak po raz kolejny człowiek obserwuje, że biorą się za szkołę politycy, którzy nie za dobrze się na niej znają i nie mają na nią pomysłu.

W pewnym momencie musiałem sobie postawić pytanie: Po co to dłużej ciągnąć? Bo mam wyjście. Od roku jestem kierownikiem działu edukacji w Teatrze Słowackiego i – paradoksalnie – przez ten rok zrobiłem dla szkoły o wiele więcej niż przez ostatnie lata, pracując pod tablicą. Choćby ostatnio zorganizowałem debatę edukacyjną, z decydującym udziałem uczniów, i ona będzie miała ciąg dalszy. Na tej bazie chcę zrealizować projekt dobrych praktyk edukacyjnych, tak żeby zmieniać edukację oddolnie. Zrobiliśmy też Maturę ze Słowakiem, prowadziłem warsztaty edukacyjne, spotkania Polski na dwa głosy. W sumie grubo ponad 2,5 tys. młodych ludzi przez ostatni rok przewinęło się przez moje kursy i spotkania. Miałem z nimi kontakt, miałem okazję porozmawiać. Czy to świadczy o tym, że szkoła w takim schemacie, w jakim funkcjonuje, się już wypaliła? Tak. Najbardziej brutalną diagnozą systemu szkolnego jest masowe odchodzenie uczniów do edukacji domowej i masowe odejścia nauczycieli z zawodu. To znaczy, że system po prostu się nie sprawdza. Odchodzę, bo w końcu zrozumiałem, że więcej dla uczniów potrafię zrobić, działając poza szkołą.

Jak każdy nauczyciel biłam się każdego roku z podstawą programową, która jest napakowana do bólu i która odbiega od rzeczywistości młodego człowieka w XXI w. Na języku polskim uczymy głównie historii literatury i wtłaczamy uczniom do głów mnóstwo zagadnień, które są i pozostaną dla nich abstrakcją. A szkoła nie powinna wymuszać zakuwania niepotrzebnych treści. Lepiej, gdyby była miejscem, w którym młody człowiek będzie mógł swobodnie wyrazić swoje zdanie, dotrzeć do istoty problemu, zbadać go i przefiltrować przez własne emocje i doświadczenia.

Znam uczniów, którzy chcieliby przeczytać „Potop”, „Zbrodnię i karę” oraz „Lalkę” – może trudno w to uwierzyć, ale naprawdę tacy istnieją. Tylko że w szkolnym systemie mają na to trzy miesiące, bo tak jest zaplanowany pozytywizm w programie LO. Nie zdążą, nie mają na to szans. Bo jest jeszcze mnóstwo innych przedmiotów, mnóstwo innych zaliczeń. Tak naprawdę w szkole nie ma przestrzeni na to, żeby zgłębić jakikolwiek temat. W szkole nie ma czasu na naukę.

Zmęczyło mnie to, że uczniów non stop do czegoś przymuszamy. Żeby ich przyciągnąć, wszystko musi być intensywne i niezwykłe. Gdy czasami nawet uczeń chce się po prostu czegoś nauczyć, zdać egzamin i mieć spokój. Bez fascynacji i wybuchów kreatywności. Uczeń jest najważniejszy, ale po dziesięciu latach nastąpił czas, żeby w tym równaniu postawić również na siebie. Pozostanę przy korepetycjach i kursach internetowych. Mamy tu trochę inny system pracy, bo skupiamy się na tym, co trzeba zrobić, żeby zdać egzamin.

Do szkoły wchodzisz w ramach konkretnego planu i wykonujesz swoje obowiązki. Mamy podstawę programową, mamy uczniów z różnego rodzaju motywacją. Niektórzy nie chcą już słuchać. Choćbym zatańczyła czardasza, nie zwrócą na mnie uwagi. Bo też nie każda lekcja może być fajerwerkiem.

W internecie mogę sobie ustawić terminy, nawet to, że piszę do moich odbiorców wyłącznie we wtorki i czwartki, a odbieram wiadomości tylko do 17.40. Mogę to zrobić na swoich zasadach. W szkole ja jestem do czegoś przymuszana i uczniowie są przymuszani do mnie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version