Wytrzymujemy, wstrzymujemy, zaciskamy. Bo muszę, powinienem, dam radę. Nadużywając cierpliwości ciała, zdradzamy je. Ta historia często zaczyna się w dzieciństwie.

MARZENA BARSZCZ: Przeżywa to w kategorii braku czasu?

– W bioenergetyce zastanawialibyśmy się, jaka historia za tym stoi. Jak rodzice odpowiadali na potrzeby człowieka, kiedy był dzieckiem. Czy był wzmacniany w wytrzymywaniu i nieczuciu. Co się działo w trakcie jego treningu czystości – jak szybko był wysadzany na nocnik. Czy wiązało się to z nagrodą lub karą. Wzorzec, jaki rozbudował, oparty jest na sile i przekonaniu: „Im więcej zniosę, tym lepiej”. Pierwszym krokiem do kontaktu ze sobą byłoby uświadomienie, że trzyma zwieracz cewki w napięciu. A w związku z tym cała okolica jest napięta. Miednica, w której są organy wewnętrzne, między innymi prostata.

– Powiedziałabym: co robi całemu obszarowi. Może mieć dolegliwości związane z bólem lędźwi, rwą kulszową. Ale też kłopot ze zbyt wczesnym wytryskiem czy osiąganiem orgazmu. A niewątpliwie stale osłabia układ moczowy. Konsekwencje są szerokie. Napięcie przenosi się nie tylko za pośrednictwem układu nerwowego, ale też przez sąsiedztwo tkanek. A miednica to rejon wypełniony bardzo ważnymi narządami. Związanymi z wydalaniem czy uzyskiwaniem przyjemności i najbardziej intymnymi wymianami międzyludzkimi. To wszystko zapisane jest w pamięci mięśniowo-więzadłowej i będzie stymulowało przeciążeniowo całą okolicę, w tym prostatę. Ale ziarno takiego traktowania siebie zostało zasiane dawno temu, w dzieciństwie.

– Dolegliwości jest mnóstwo: oczywiście ponownie bóle pleców, bolesne stosunki i miesiączki, nietrzymanie moczu, brak orgazmu – to ostatnie u obu płci – zapalenia cewki moczowej, kłopot z zajściem w ciążę. Obszar, który jest nacechowany chronicznym napięciem, musi mieć dolegliwości. Ciało niczego tak źle nie znosi jak przewlekłego napięcia mięśniowego. Cierpliwie informuje nas objawami, że dochodzi do przeciążenia. Czeka na nas, aż się zatrzymamy. Ale my zwykle nie chcemy słuchać i tłumimy sygnały od niego. I po jakimś czasie następuje kumulacja wyczerpywania się ignorowanych latami symptomów i dochodzi do choroby.

– Otóż to. Nie dążymy do stanu równowagi, ponieważ nie mamy porównania, jak to jest w tej równowadze być. Napięcie stało się częścią nas. Trening czystości powinien się odbywać, kiedy zwieracz jest w pełni gotowy do pracy, czyli około drugiego roku życia dziecka. Jeśli ma ono kontrolować wydalanie wcześniej, zrobi to za pomocą spinania innych mięśni. Dziecko rozpozna, że kiedy napnie pupę i ściśnie nóżki – może wytrzymać i tata czy mama się wtedy nie złości. Takie warunkowanie napięciowe powstaje bardzo szybko i niestety bardzo wcześnie. Dziś wiadomo, że nie ma się co spieszyć z wysadzaniem dziecka na nocnik. I że nie wolno robić tego przemocowo. Jeśli zmusza się dziecko, ono zrobi to, żeby nas zadowolić lub ze strachu i tworzy w ten sposób wzorzec przeciążeniowy.

Czytaj też: Jesteśmy wychowywani przez opresyjny system. Jak to na nas wpływa?

– Ziarno napięciowe zasiane jest w pierwszych pięciu latach życia. Podobnym obszarem jest szybka stymulacja dzieci do chodzenia. Chcemy, żeby 9-10-miesięczne dziecko zaczęło jak najszybciej chodzić, a wtedy staw krzyżowo-biodrowy nie może się rozwinąć w pełni. Jest za mało raczkowania. I zbyt duże przeciążenie idzie na biodra. Dziecko powinno zrobić to w swoim czasie.

– To prawda. Kiedy się stale przekraczamy, doprowadzimy do strajku ciała.

– Tak. Oczywiście u każdego będzie przebiegać on inaczej. Kiedy ktoś zgłasza, że nie ma siły żyć, że jego głowa eksploduje, badam, co takiego dzieje się aktualnie w życiu tej osoby. Równolegle sprawdzam, co mówi jej ciało. Jaki jest pierwotny zapis napięciowy, czyli jaki jest historyczny zasób i deficyt tego człowieka. W diagnozie bioenergetycznej od razu popatrzymy na typy zwieszenia emocji, czyli sposób, w jaki ciało zareagowało na przeciążenie emocjonalne. Sprawdzimy, jak są ustawione ramiona, a jak głowa. Czy jest w nich schowana, czy może wysunięta do przodu. To tzw. wdowi garb. Jest skumulowanym ładunkiem napięciowym. Oznacza to, że coś, jakby powiedział Alexander Lowen, twórca metody, zawiesiło się w nas. Uczucia zostały zatrzymane i wyrzucone poza świadomość. Kiedy przychodzi taka osoba i mówi np. o nadużyciach w pracy czy ze strony partnera w domu, to obserwuję, co jej ciało podpowiada o „ziarnie pierwotnym”. Co ten człowiek odtwarza, pozwalając na bycie źle traktowanym przez innych. Jeśli np. barki są podciągnięte do uszu w ustawieniu wieszakowym, widzę, że ciało doświadczało sytuacji związanych z przekroczeniami psycho-fizycznymi o wiele wcześniej. Ciało to pamięta, nawet jeśli my wolelibyśmy zapomnieć. To, co dzieje się tu i teraz, jest zwykle powtórzeniem pierwotnie doznanej traumy rozwojowej i stanowi jedynie czubek góry lodowej.

– Ludzie opowiadają często, że nie byli bici, ale równocześnie mówią, że bali się mamy, jej złości. Albo że czuli się samotni w dzieciństwie. Kiedy nazywam to: „Bardzo się pan bał w dzieciństwie?”, słyszę: „No ja to się nie bałem, ale moja matka bała się o mnie albo ojca, bo wracał pijany”. U takiego człowieka doszło do obronnego rozszczepienia: lęk nie jest moim przeżyciem, to moja mama się bała. A przecież wiemy, że spokojna matka to spokojne dziecko. Kiedy ona jest przestraszona, dziecko czuje to całym sobą. Pytam też, jak to było ze swobodą w domu, czy można było podążać za swoimi potrzebami albo odmówić jedzenia.

– Powstały ładunek emocjonalny kumuluje się w ciele, wpływając na jego funkcję i ograniczając witalność. Niestety, tłumienie jednych uczuć, tych, których się boimy lub je odrzucamy, jak złość czy smutek, sprawia, że blokujemy dostęp do tych pożądanych, jak miłość czy radość. Nie można usunąć swojej kruchości czy wściekłości, a pozostać tylko przy szczęściu i sile.

– Objawy to taki dzwonek do drzwi, który ignorujemy, np. bóle brzucha. Usprawiedliwiamy ciągłe infekcje porą roku. Bierzemy tabletki przeciwbólowe, choć głowa boli nas trzeci miesiąc. A ciało woła, dobija się. A my odmawiamy kontaktu z nim. Po pierwsze dlatego, że nie jest wygodnie usłyszeć, co ma nam do powiedzenia. Po drugie – bo oznaczałoby to konieczność zatrzymania się, co dla większości z nas wydaje się niedopuszczalne.

– Złość to jedna z podstawowych emocji, która informuje, że coś jest nie tak, że dzieje się coś, na co nie mamy zgody. Dzięki niej możemy usłyszeć siebie, ale też postawić granice innym. Złość daje nam dostęp do energii, która pozwala skutecznie sięgnąć, odepchnąć czy się sprzeciwić. Im bardziej jesteśmy z nią w kontakcie, im bardziej ją rozpoznajemy i komunikujemy, tym mniej jesteśmy przemocowi. Jako dzieci, złoszcząc się, słyszeliśmy: „Uspokój się, tylko brzydka dziewczynka tak się zachowuje” albo: „Grzeczny chłopiec tak nie robi!”. Odrzucamy dzieci, kiedy się złoszczą. A można powiedzieć: „Widzę, że się złościsz, bo nie kupiłam ci tego batona. Rozumiem to, ale jadłeś już dziś słodycze”. Rodzic pomaga dziecku nazwać to, co przeżywa, ale jest też w stanie utrzymać granicę wobec dalszego naporu złości. Takie towarzyszenie przynosi najmłodszym bardzo dużo ulgi. Maluch widzi, że opiekun nie boi się jego złości, a co więcej – przyjmuje go z nią.

– Zatrzymując złość, odcinamy dostęp do energii, którą wzbudza. Co więcej, wyczerpujemy jej zasoby, bo tłumienie złości wymaga o wiele więcej siły niż jej przeżywanie. Kiedy się złościmy, o wiele trudniej będzie popaść w obniżony nastrój czy wejść w pozycję ofiary. Kiedy nie okazujemy złości, to nie znaczy, że jej nie czujemy. Jej ładunek narasta i kierujemy ją przeciwko sobie. Podobnie jest ze smutkiem, który nie może być kanalizowany. Jeśli zatrzymujesz płacz, to aktywujesz napięcie związane z taśmą wzrokową. Wstrzymujesz oddech, zaciskasz zęby, łykasz uczucia, które chcą się wydostać. Ciało jest zaciśnięte, a to idealne środowisko dla choroby.

– Zdecydowanie. Dbać to znaczy troszczyć się o siebie, a nie używać, bo to dwie różne rzeczy. Dziś powszechna jest narracja, że kiedy wymagam od ciała, kiedy stawiam poprzeczkę wyglądowo-sprawnościową wysoko, to znaczy, że jestem zadbana/zadbany. To użytkowanie ciała, a nie bycie z nim w kontakcie.

– Dobre pytanie. Jakim jestem człowiekiem dla swojego ciała? Właściwie, kiedy coś mu jest, następuje szybkie sprawdzenie, co jest tak naprawdę determinujące dla jakości naszego życia. Tak naprawdę nie mamy nic więcej, bo ciało to nasz dom. Ja rozumiem kontakt z ciałem jako relację z nim. W terapii bioenergetycznej pracujemy dużo przez ciało, więc bardzo szybko widać, jak zachowujemy się wobec niego, jak je traktujemy, czyli jak nas traktowano w dzieciństwie. Świadomie lub nie, przekładamy to na aktualne relacje. Z innymi i ze sobą.

– Ta narcystyczna kultura zmusza nas do robienia jak najwięcej z własnym ciałem kosztem czucia, a więc i relacji. Żeby ta mogła zaistnieć, trzeba poczuć swoje ciało. Poznać się z nim. Rozpoznawać sygnały, jakie nam daje, i uszanować je. Mieć uważność na siebie, dostrzec, kiedy się napinam, kiedy wyczerpuję, a kiedy jest mi przyjemnie. Forsowanie się na treningu w pewnym momencie przestaje już służyć ciału. Służy jedynie ego, mojemu pomysłowi na siebie, który z kolei bierze się stąd, że chcę wpisać się w jakiś wizerunek, by dostać od innych uznanie i zachwyt. W narcystycznej kulturze mamy być sprawczy i niezawodni. Doskonali i omnipotentni. Kto temu sprosta? Pomysł na siebie bywa bardzo daleki od przyjęcia rzeczywistości własnego ciała.

– Jeśli człowiek siedzi piątą godzinę przy komputerze bez ruchu, szczypią go oczy, kark jest ciężki od napięcia, a on dalej w tym trwa, to nie uznaje rzeczywistości ciała. Uznaniem jej byłoby rozprostowanie kości po pierwszych sygnałach. Rozciągnięcie ramion i głębszy oddech, czyli pójście za czuciem.

– Żeby je udoskonalić, często uszkadzamy siebie. To, co się z ciałem wyprawia, przestaje być przeżywane jako własne doświadczenie. To serwisowanie i ulepszanie, które jakby nie dotyczyło mnie.

– Jeśli te ingerencje są zbyt częste czy kompulsywne, to już nie ciało jest do leczenia, tylko psychika. To rodzaj przemocy wobec samego siebie. Jak nie wyglądam, to jestem nikim. Kiedyś pseudopoczucie własnej wartości polegało na posiadaniu pieniędzy, dziś o statusie świadczy perfekcyjne ciało. Ludzie się zadłużają, żeby „dowyglądać”, i nie chodzi tu o krzywą przegrodę nosową czy odstające uszy. Jeśli nie zaleczy się tej rany w środku, która mówi i każe: „Masz być chudsza, gładsza, młodsza, ładniejsza”, to co? Ile razy pozwolimy się ciąć, wypełniać, zszywać? Czy to jest nadal potrzeba, czy już przymus? Gdzie jest granica?

– Zastanawiam się, co jest tak złamane w człowieku, co jest głęboko zranione, że nie akceptuje własnego człowieczeństwa? Rozumiem, że mamy niełatwe dla ciała czasy, ale co jest w nas przetrąconego, że nie potrafimy się w tym zatrzymać i zaczynamy się krzywdzić? Kiedy słyszę, że ktoś chce sobie zrobić kolejną poprawkę, pytam… „Czego ci brakuje w środku? Co tak krwawi, że niemoc wewnętrzną przekładasz na zewnętrzną?”. Tam w środku nie ma prawdziwego poczucia sprawczości i wartości. Cała moc, poczucie wpływu odbywa się kosztem ciała. Pytanie, gdzie miejsce na niedoskonałość?

– Bardzo dużo zależy od tego, w jaki sposób nawiązano z nami więź pierwotną, czyli to, jak mama czuła się, mając nas w brzuchu, a potem, jak tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, byliśmy odzwierciedlani. Przytulani. Kochani. Jak odpowiadano na nasze potrzeby. To wszystko, co tworzy tę pierwszą relację, jest bazą do tego, jak będziemy funkcjonować w świecie i jakie więzi będziemy tworzyć.

– Ja zawsze pytam: jaką matką jesteś dla siebie, jakim ojcem? Kim jesteś w zajmowaniu się sobą, w jakich wartościach i jakościach funkcjonujesz? Zaprosisz innych do takiego traktowania siebie, jak sam siebie traktujesz. Jeśli atakuję siebie, takie przyzwolenie dam również innym. Jeśli jestem dla siebie czuła i kochająca – dostanę od świata to samo.

Zobacz też: Oszuści od ludzkiego zdrowia, czyli jak wyglądają pseudoterapie

Marzena Barszcz – psychoterapeutka w analizie bioenergetycznej. Autorka książki: „Psychoterapia przez ciało”. Dyrektorka szkolenia z zakresu analizy bioenergetycznej afiliowanego przez Florida Society for Bioenergetic Analysis. www.marzenabarszcz.com i www.analizabioenergetycznaszkolenie.com

Joanna Drosio-Czaplińska – psycholożka, psychoterapeutka integratywna, terapeutka EMDR, publicystka. Zajmuje się stresem traumatycznym i życiowymi kryzysami, prowadzi terapię indywidualną, par i grupową. Należy do Polskiego Towarzystwa Terapii EMDR. Współzałożycielka Instytutu Psychoterapii Masculinum. Doświadczenie zawodowe zdobywała w Klinice Psychiatrii i Stresu Bojowego. Autorka książki „Jestem tatą!” – wywiadów z 12 mężczyznami o tym, jak doświadczają swojego ojcostwa.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version