Setki stron tajnych dokumentów, podejrzane kontakty z Rosjanami i 41 zawiadomień do prokuratury. Po dziewięciu miesiącach pracy MON przedstawił raport podsumowujący prawie osiem lat działalności podkomisji smoleńskiej Antoniego Macierewicza. Raport MON pokazuje, że sam Macierewicza nie wierzy w zamach, który od lat uparcie głosi.

Zanim o raporcie, kilka słow o samym Macierewiczu, bo ten obrazek pokazuje, gdzie były minister znalazł dzisiaj.

W przeddzień prezentacji raportu MON Antoni Macierewicz urządził własną konferencję prasową w Sejmie. Wystąpił na niej sam. Mówił przez pół godziny i nikt obok niego nie stanął. Żadnego wsparcia ze strony partii. Według Macierewicza podkomisja smoleńska oczywiście działała wzorcowo. A wszystko, co MON umieściło w raporcie – wtedy jeszcze nieupublicznionym – to kłamstwa. Na Twitterze nikt z PiS nie udostępniał transmisji z tej konferencji. Cisza. Bo – taka jest prawda – prawie nikt z obozu Zjednoczonej Prawicy nie chce mieć nic wspólnego z Antonim Macierewiczem. Wiele osób w samym PiS wciąż wierzy, że do zamachu w Smoleńsku doszło. Tyle że nie dają wiary raportom Macierewicza. On jest nie do obrony.

Ba, dziś widać, że sam Antoni Macierewicz nie jest się w stanie obronić przed samym sobą. Jego działania jako szefa podkomisji smoleńskiej – a wcześniej szefa MON powołującego tę podkomisję – pokazują jasno: nie wierzy w wersję o zamach w Smoleńsku, którą sam przedstawił. Nie wierzy we wnioski z własnych raportów, które sam zamawiał, czytał, a potem ukrywał, przeinaczał, próbował wymuszać w nich zmiany. Wszystko, byleby tylko trwać przy narracji o zamachu.

Raport MON przedstawiony przez wiceministra Cezarego Tomczyka, a przygotowany przez grono ekspertów – jak podkreślano: żaden nie był politykiem – jest przygniatający. I nawet nie chodzi o koszty czysto finansowe, choć i tych nie można pominąć, bo robią wrażenie. Działalność podkomisji i jej skutki to łącznie 81,5 mln zł. Rekordzista zarobił w niej prawie 900 tys. zł. Ochrona samego Macierewicza kosztowała prawie 1 mln zł. Nieodwracalnie uszkodzono samolot Tu-154M (nr 102 – bliźniaczy do tego, który rozbił się w Smoleńsku) o wartości 47 mln zł. Aż 4,8 mln zł podkomisja wydała już po podjęciu uchwały o publikacji raportu końcowego.

Nie o miliony jednak chodzi, ale o sposób działania Macierewicza. To kłamstwa, fałszerstwa, czy wręcz oferta łapówki złożona zagranicznemu ekspertowi, byle tylko nagiął on swoje wnioski w kierunku tezy zamachowej. Wszystko, by udowodnić, że swoją absurdalną tezę.

Powołany w MON zespół badający działalność podkomisji znalazła w szufladach Macierewicza wnioski z raportów, które zamówił u zagranicznych ekspertów (takich, którzy na katastrofach lotniczych się akurat znają). Te wnioski (oprócz jednej opinii autorstwa zagranicznego sprzymierzeńca Macierewicza) były jasne – Tu154M najpewniej stracił fragment skrzydła po uderzeniu z brzozą, a potem rozbił się o ziemię. Ale Macierewicz zadbał o to, aby wnioski sprzeczne z jego wersją nie wypłynęły.

Niektóre fragmenty prezentacji przygotowanej przez MON to polityczne złoto. Jak wiadomość prof. Wiesława Biniendy (kamrata Macierewicza), który już pod koniec prac podkomisji (w 2020 r.) pisał do swojego szefa: „Antoni, wygląda, że to drzewo to jak wampir. Nie można go zatłuc”. Czego nie udało się „zatłuc”? Wniosków, że brzoza, o którą uderzył Tu-154M, doprowadziła do utraty końcówki skrzydła, co niechybnie już musiało doprowadzić do katastrofy.

Były działania Macierewicza mające pierwiastek racjonalności. Analizy zamawiał też u ludzi znających się na katastrofach lotniczych. I raporty, które od nich dostawał, przeczyły zamachowi. Raport NIAR (kosztujący ok. 2 mln dol), oceny Franka Taylora (weterana badań nad katastrofami lotniczymi), Christophera Protheroe (znany brytyjski badacz katastrof), Gorana Lilja oraz Christera Magnussona – one wszystkie grzebały tezę o zamachy. Macierewicz je ukrywał.

Co prawda Tylor początkowo dał nadzieję Macierewiczowi, że poprze wersję o wybuchach. Był osobiście przekonany, że doszło do zamachu. Ale później sam zmienił zdanie i zaczął tezę zamachową obalać. To był nóż w serce Macierewicza, ale szef podkomisji go zignorował.

Z jakim uporem Macierewicz dążył do udowodnienia zamachu, świadczy to, że był gotów się spotykać z podejrzanymi ludźmi.

Podkomisja Smoleńska funkcjonowała w majestacie państwa – od 2016 do końcówki 2023 r. I w na początku jej działalności Macierewicz spotykał się z podejrzanym człowiekiem w Wielkiej Brytanii, choć nie wiedział nawet, jak właściwie on się nazywa. Z kolei w grudniu 2020 r. kontakt nawiązał z nim Rosjanin Aleksander Glaskow, który przyleciał z Turcji i 16 grudnia 2020 r. spotkał się w biurze poselskim Macierewicza w Warszawie (a nie w siedzibie podkomisji).

W trakcie spotkania – podało MON – przekazał materiały dot. katastrofy. Macierewicz miał je uznać za interesujące. Dopiero 21 grudnia Macierewicz poinformował SKW, co w praktyce uniemożliwiła SKW ochronę kontrwywiadowczą. Materiały okazały się bezużyteczne, a Rosjanin wyjechał do Obwodu Królewieckiego. Ba, Służba Kontrwywiady Wojskowego – aż 11 meldunków – ostrzegała MON w czasie działalności Podkomisji przed zagrożeniami generowanymi przez gremium Macierewicza.

Jakie wnioski można wyciągnąć z raportu MON? Macierewicz był zdeterminowany i bezwzględny w dążeniu do tego, aby finalnie stworzyć raport o zamachu, którego nic nie potwierdzało. Jego determinacja, by osiągnąć założony cel, jest w jakiś sposób imponująca, choć jednocześnie przerażająca. I zdecydowanie godna lepszej sprawy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version