Pięć parlamentarzystek Lewicy Razem opuściło partię na dwa dni przed kongresem. Chodzi o różnicę w podejściu do sytuacji, w jakiej partia jest od roku. Trochę w rządzie, trochę poza nim.

Jak pisaliśmy w „Newsweeku”, lewica jest w bardzo trudnej sytuacji. Jest tak podzielona, że skleić się już tego nie da i z partii Razem odejdzie przynajmniej pięć osób. To się właśnie stało, ale to nie koniec burzliwej historii związku starej lewicy z nową.

Zaraz będzie drugi akord.

„My wyruszamy dziś na nową drogę. Wierzymy, że będzie to droga współpracy i porozumienia. Budowania, a nie wyłącznie recenzowania” – piszą odchodzące parlamentarzystki (Magdaleną Biejat, Joanna Wicha, Dorota Olko, Daria Gosek-Popiołek i Anna Górska) w swoim oświadczeniu.

Polityczki nie chcą już siedzieć i narzekać. Po roku siedzenia okrakiem na politycznej barykadzie postanowiły przejść na stronę koalicji rządzącej. Lewica Razem (tak oficjalnie nazywa się partia Razem) od roku jest w koalicyjnym klubie Nowej Lewicy, ale jest poza rządem i odmówiła objęcia jakiegokolwiek stanowiska. Nawet kiedy dostała propozycję zajęcia się mieszkalnictwem, uznała, że do gabinetu Tuska nie wejdzie. Trudno to pogodzić.

W dodatku prawdopodobnie w sobotę partia Razem na kongresie uzna, że dość tego i przechodzi do opozycji, porzucając tym samym Nową Lewicę. Senatorki Biejat i Górnicka oraz posłanki Olko, Gosek–Popiołek i Wicha postanowiły uprzedzić ruch dotychczasowych kolegów i wyjść, zanim ta decyzja oficjalnie zostanie ogłoszona. Polityczki (dotychczas Razem a teraz lewicy) piszą, że chcą zmieniać rzeczywistość nie w przyszłości, tylko teraz i że trzeba wzmacniać głos lewicy, zamiast osłabiać go kolejnymi awanturami między Razem a resztą klubu i całej koalicji.

Zapewne oznacza to także jakieś miejsca z lewicowej puli w rządzie. Skoro parlamentarzystki podkreślają, że chcą sprawczości, to jest jasne, że inaczej się jej uzyskać nie da, niż zajmując miejsce w gabinecie Tuska. Senatorka Biejat ma też znacznie większe ambicje polityczne niż wyłącznie stanowisko wicemarszałkini w Senacie.

Ostatnia warszawska kampania samorządowa (choć wynik nie był specjalnie imponujący) pokazała jej, że jest pole dla lewicy, która może mieć samodzielnie powyżej 10 proc., o ile się ruszy do ludzi i przestanie dzielić elektorat. „Starzy liderzy” raczej nie dadzą rady, nowi tacy jak Adrian Zandberg, osiągnęli szczyt swoich możliwości w 2015 r., uzyskując 3 proc. poparcia. Jedyną nadzieją lewicy – a przynajmniej sporej części jej działaczy – są młode polityczki, które weszły do rządu i co chwila jest o nich głośno. Tylko one są w tej chwili w stanie wskrzesić lewicę na poziomie poparcia powyżej 10 proc. Takiej przynajmniej kalkulacji dokonały „razemitki”, które zamierzają teraz znacznie bliżej współpracować z koleżankami z Nowej Lewicy.

W przyszłym roku lewicę czekają kolejne zmiany. Będzie nowy przewodniczący – zapewne jeden – bo Nowa Lewica likwiduje frakcje. Od połączenia SLD i Wiosny był w partii podział 50/50. Teraz się to skończy. Będzie też jeden przewodniczący zamiast dwóch. Do wyścigu szykuje się już kilka polityczek. Co prawda jest w partii frakcja „starych działaczy”, którzy chcieliby także namówić Włodzimierza Czarzastego, żeby jeszcze spróbował, ale na razie oficjalnie mówi się głównie o Agnieszce Dziemianowicz–Bąk i Krzysztofie Gawkowskim.

Lewica też wciąż nie ma kandydatki czy kandydata na prezydenta, choć zamierza. Ostatnio pojawiło się nazwisko pierwszorocznego posła Łukasza Litewki, ale skoro senatorka Biejat już nie jest w partii Razem, to może pojawić się w tym wyścigu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version