Jaki to luksus mieć przed sobą rok życia! Biorąc pod uwagę, że codziennie na świecie umiera dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi, a i my czekamy już na swoją kolej, kto z nas ma czas, by odkładać życie na później? Przygotujmy się więc do śmierci, smakując każdą chwilę, przeżywając życie w najdrobniejszych przejawach, odkrywając swe ciało i umysł dzięki współczującej świadomości.

Żeby nie przeoczyć ani jednej chwili, powinniśmy rozwijać pogłębioną uwagę za pomocą technik medytacyjnych. Utrzymywanie umysłu w stanie uważności przynosi uzdrowienie. Tam, gdzie kieruje się świadoma uwaga, ujawniają się najgłębsze potencjały zrozumienia i harmonii. Chociaż obiekty w naszej świadomości mogą ulegać nieustannym zmianom, ona sama pozostaje esencją życia, stałą, świetlistą przestrzenią, bez początku i bez końca, bez narodzin i śmierci. Gdy zniknie wszystko, co nietrwałe, ona pozostanie. Jest tym, co nieśmiertelne.

Proponuję przez rok żyć na tyle prawdziwie, aby w pełni doświadczyć procesu przemiany chwili w chwilę, który nazywa się naszym życiem. Przyjmujemy na siebie odpowiedzialność za to, że jesteśmy żywi, zastępując dotychczasowe przymusowe odruchy świadomym uczestnictwem w rzeczywistości.

Jesteśmy gotowi poznać zarówno tę część w nas, która czasem pragnie umrzeć, jak i tę, która nigdy nie umiera. Tę, która zamyka serce i mąci umysł, oraz tę, która rozjaśnia myśli i usuwa przeszkody. Nie licząc na to, że śmierć „wszystko za nas załatwi”, dojdziemy do przekonania, że „wiem”, a nawet „rozumiem” to za mało. Musimy uwewnętrznić naszą wiedzę i skłonić umęczony umysł, by szukał ukojenia w sercu. Zaczniemy wówczas przeżywać życie bezpośrednio: smakować potrawy zamiast myśleć o smaku, słyszeć muzykę zamiast jej słuchać, poznawać ludzi zamiast ich oceniać. Wyrwiemy się z podobnego do snu życia, w którym jesteśmy tylko na wpół obecni. Podczas gdy badanie świadomości zaczyna się od pamiętania, że jesteśmy świadomi, nasz roczny eksperyment zaczyna się od pamiętania, że my sami jesteśmy życiem, przejawiającym się jako myśl, odczucie, rozwój.

Staraj się obchodzić każde urodziny (swoje własne i twoich bliskich) tak, jakby miały być ostatnie. Pamiętaj, że jedynym prawdziwym darem jest miłość. Zatracaj się w każdym akcie miłości, jakby to był twój pierwszy raz. Wiedz przy tym, że twój partner jest tak samo wystraszony i tak samo przepełniony miłością jak ty. Gdy mówisz do kogoś i gdy kogoś słuchasz, pamiętaj, że lęk, który ogranicza możliwość otwarcia się na drugiego człowieka, ogranicza również twoją samoświadomość i przeszkadza w domknięciu niezakończonych spraw. Pamiętaj, aby każdy człowiek był podmiotem w twoim sercu, a nie przedmiotem w umyśle. Mogą przyjść chwile, dni lub tygodnie, gdy umysł spowiją chmury jego własnych konfliktów, osądów i wątpliwości. Przyjmij to z pełną świadomością, ze współczuciem i wyrozumiałością. Nie osądzaj swoich myśli i odczuć, niech przychodzą i odchodzą, po prostu pozwól im istnieć w polu neutralnej uwagi. Badaj każde napięcie i dyskomfort, pojawiające się podczas odkrywania istoty tego procesu.

Pamiętaj, że wieczna jasność, do której zmierza nasza nietrwała doczesność, to światło uwagi ujawniające świadomość – naszą prawdziwą nieśmiertelną naturę. Eksperyment pod nazwą „ostatni rok życia” nie jest jakąś ponurą zabawą w umieranie. Wprost przeciwnie. To nie jest zapraszanie śmierci, lecz zachęta do dopełnienia życia zanim nastąpi koniec. Może się jednak zdarzyć, że jakiś samobójczy aspekt umysłu zostanie oczarowany wizją śmierci i będzie oczekiwać jej nadejścia z końcem roku.

Są to skłonności dawnego umysłu, którym warto się dokładnie przyjrzeć, gdyż stanowią tę część w każdym z nas, która gotowa jest raczej umrzeć niż stawić czoło cierpieniu, nie mówiąc już o jego uzdrowieniu. Składają się na nią aż nazbyt dobrze znane uczucia bezsilności i nieprzystosowania. Gdy je dokładnie zbadamy, zrozumiemy, dlaczego tak często życie nam umykało. Ten roczny eksperyment to nie uleganie niechęci do życia, lecz lekarstwo, które nas z tej niechęci uleczy. Jeśli będziemy przyjmować je codziennie, każda chwila stanie się bezcenna, a życiodajne źródło ożywi te części nas samych, które stały się martwe i bezduszne.

Codzienne ćwiczenie „stawania się bardziej żywym”, które zaczyna się od obserwacji (a na początku także liczenia) stanów umysłu, zmienia się z czasem w nawyk zauważania zmieniającej się co chwila zawartości umysłu. Jak trafnie ujął to jeden z uczestników eksperymentu: „Stajemy się obecni tym bardziej, im bardziej jesteśmy obecni”. Gdy praktykowanie uważności połączymy z pielęgnowaniem wdzięczności i przebaczenia, staniemy się świadkami drobnych cudów: nagłego olśnienia, wglądu w naturę ciała i umysłu, nieoczekiwanego przebłysku własnej wielkości. Praktykując medytację miękkiego brzucha robimy miejsce w ciele, umyśle i sercu dla procesu uzdrawiania. Poświęcając na tę praktykę piętnaście minut dziennie, mniej więcej po miesiącu możemy dołączyć do niej medytację uważnościwglądu, która pozwoli umiejętnie wykorzystać powstałą w nas przestrzeń.

Praktykuj przez kwadrans miękki brzuch, a następnie przystąp do ćwiczenia świadomego oddychania. Skup się wyłącznie na oddechu, starając się wyciszyć umysł. Wracaj do miękkiego brzucha za każdym razem, gdy zauważysz, że pogrążasz się w rozmyślaniach. Podczas tego ćwiczenia wszystko, co pojawia się w umyśle, rejestrowane jest już w momencie powstania jako myśl, wrażenie, wspomnienie, emocja, które na chwilę zakłócają czyste przyjmowanie oddechu życia i pokazują, jak trudno jest być obecnym i jak łatwo jest stracić kontakt z własnym życiem na długo przedtem, zanim nadejdzie śmierć. Na początku na poranną praktykę (medytacja miękkiego brzucha i świadomego oddychania) powinniśmy przeznaczyć około dwudziestu minut.

Po kilku tygodniach lub miesiącach można przedłużyć ten czas do czterdziestu minut, a nawet, jeśli serce tak dyktuje, do godziny. Wieczorem warto poświęcić kolejne dwadzieścia minut na uporządkowanie zdarzeń mijającego dnia, aby otworzyć się na możliwość świadomego przeżywania swoich snów. Budząc się każdego ranka, postaraj się zauważyć, czy wziąłeś właśnie wdech czy wydech. Nie znaczy to, że wdech jest lepszy od wydechu lub odwrotnie – naszym celem jest wyłącznie ćwiczenie uwagi. Aby budzić się jeszcze bardziej żywymi, możemy praktykować dodatkowe ćwiczenie, które polega na tym, by pozostawać w tej samej pozycji do momentu, aż poczujemy, że jest nam niewygodnie. To prosty sposób pozwalający zauważyć, jak wiele naszych działań wynika z chęci unikania dyskomfortu, która jest formą „negatywnego przywiązania”. Nawet jeżeli poprawimy poduszki i postaramy się znaleźć najwygodniejszą pozycję, po chwili najpierw w ciele, a potem w umyśle pojawi się niepokój. „No tak, gdybyśmy tylko przesunęli nogę nieco w bok, byłoby nam cudownie!”. Lecz okazuje się, że nowa pozycja jest równie niewygodna.

Próbujemy dalej w poszukiwaniu idealnego komfortu. A gdy w końcu znajdziemy jakąś „ciepłą norkę”, po chwili i tak okaże się, że musimy iść do łazienki. Jeśli będziemy kontynuować to ćwiczenie także po wstaniu z łóżka, zauważymy, jak parcie na pęcherz zmusza nas, byśmy usiedli na toalecie, jak w końcu wstajemy, bo robi się nam niewygodnie, jak głód wiedzie nas do kuchni, jak lęk i presja otoczenia zmuszają nas do pójścia do pracy, aż pewnego dnia zdamy sobie sprawę, że ogromną część naszego życia stanowi ciągłe i obsesyjne usiłowanie uniknięcia przykrości. Kierujemy się nim w swoich działaniach w dużo większym stopniu niż potrzebą prawdy, wolności czy chęcią uzdrowienia.

Nieustannie ukrywamy się przed życiem, starając się uniknąć spotkania z cierpieniem i dziwimy się, dlaczego tak trudno jest być w pełni żywym. Jak mawia Jack Kornfield*: „Z życiem jest jak z loterią. Musisz grać, żeby wygrać”. Aby lepiej poznać motywy kierujące naszymi zachowaniami, spróbujmy na przykład zjeść śniadanie ze świadomą uwagą, zauważyć, jak trzymamy widelec w ręku, czuć narastający głód, smakować każdy kęs. Przyglądając się z bliska tak prozaicznej czynności jak jedzenie, sięgamy do głębszych poziomów świadomości, aby wszystkie przymusowe czy automatyczne działania mogły przebiegać w pełnej przytomności umysłu. Skoro zdecydowałeś się w ciągu tego roku dogonić życie, zacznij od codziennej praktyki „budzenia się do życia”. Istnieje wiele technik terapeutycznych, lecz żadna z nich nie jest tak dogłębna i skuteczna, jak praktyka medytacyjna.

Gdy umysł „rozluźnia swój brzuch” i uwalnia się od napięcia przesłaniającego naturalną jasność, zmysły wyostrzają się jak nigdy dotąd. Słyszymy subtelne dźwięki, widzimy więcej szczegółów, myśli stają się jasne i wyraźne, a uczucia przepływają swobodnie. Przyzwyczajamy się do tego, że jesteśmy przytomni w każdej chwili, że z uwagą przyjmujemy doznania, pojawiające się z każdym oddechem, że patrzymy, jak myśli rodzą się i znikają.

Pozbywamy się wszystkiego, co ogranicza naszą naturalną przestrzeń, daną nam w chwili narodzin. Zbliżając się do swej prawdziwej natury, jak pielgrzym do celu podróży, znajdujemy odpoczynek w istnieniu. Przeznaczając dla siebie ten rok, przeżyjmy go jak najbar dziej przytomnie: jedząc, pracując, oddychając, myśląc – w ciągłej świadomości naszego wewnętrznego procesu. Aby być w pełni obecni, medytujmy każdego ranka, nawet jeżeli będzie to trudne z powodu wzbierającego zniecierpliwienia czy niepokoju, którym do tej pory nie poświęcaliśmy wiele uwagi. Dzięki medytacji wszystkie zapomniane i niechciane aspekty naszej osobowości znów zjednoczą się w naszym sercu.

Mówiąc, że boimy się śmierci, zwykle mamy na myśli męczarnie poprzedzające śmierć. Boimy się umierania. Jest to lęk przed znalezieniem się w sytuacji, nad którą nie mamy żadnej kontroli, kiedy wygasają ostatnie siły, a ciało udręczone jest cierpieniem. Jednak z tym lękiem, jako jednym z niewielu, można uporać się na poziomie fizycznym. Anestezjologia poczyniła w ciągu ostatnich lat ogromne postępy.

Stosowanie na szerszą skalę niezwykle skutecznego mst Continuum (kroplówka z siarczanem morfiny, której dawka jest regulowana według indywidualnych potrzeb pacjenta; w Kanadzie nazywana „znieczuleniem na żądanie”) wyeliminowało ból jako nieodłącznego towarzysza naszej ostatniej rundy. Lekarz z odpowiednią praktyką w ciągu kilku dni potrafi ustalić najbardziej korzystną dla pacjenta dawkę i częstotliwość podawania leku. Dzięki temu w ostatnich tygodniach życia, tak przecież cennych, chorzy mogą zachować przytomność umysłu i uwolnić się od obezwładniającego lęku, że dawka była niewystarczająca; nie muszą też przebijać się przez oszołomienie wywołane dawką zbyt silną. Na szczęście minęły czasy, gdy pacjenci zwijali się z bólu w oczekiwaniu na kolejne zastrzyki podawane w sztywnych czterogodzinnych odstępach.

Fragment książki „Gdybyś miał przed sobą rok życia”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version