Norwegia zamyka granicę z Rosją, wzmacnia siły lądowe, marynarkę wojenną i tworzy bazę dronów. Władze w Oslo obawiają się sabotażu wymierzonego w rurociągi i prowokacji, ale nie wykluczają agresji ze strony Moskwy.

Tuż przed drugą rocznicą inwazji na Ukrainę norweski wywiad cywilny ocenił w dorocznym raporcie o stanie bezpieczeństwa, że „rosyjskie siły zbrojne są głównym zagrożeniem militarnym dla suwerenności Norwegii, jej terytorium, instytucji społeczeństwa obywatelskiego oraz infrastruktury”. Niedawno rząd zdecydował o zamknięciu granicy. Od 29 maja o wizy mogą się ubiegać wyłącznie Rosjanie mający w Norwegii rodzinę bądź pracujący tam lub studiujący. Nie oznacza to jednak wcale, że je dostaną.

Ograniczenia wizowe wprowadzono niedługo po inwazji na Ukrainę, ale przejście graniczne w Storskog pozostawało otwarte dla Rosjan odwiedzających norweską Północ w celach turystycznych lub biznesowych. Wśród nich byli podający się za turystów i biznesmenów szpiedzy, zbierający informacje o bazach wojskowych czy nabrzeżnej i podwodnej infrastrukturze krytycznej. Pomagali im agenci wywodzący się z rosyjskiej diaspory.

W kwietniu media zdemaskowały człowieka, który przez lata werbował Rosjan po norweskiej stronie granicy. Mieszkający w Murmańsku Siergiej Gonczarow budował siatkę szpiegowską co najmniej od 2016 r., realizując na pograniczu wspólne projekty historyczne. Budował pomniki upamiętniające II wojną światową, dawał wykłady, spotykał się z różnymi środowiskami. Działał pod egidą powiązanego z Kremlem Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Sprzyjał mu społeczny klimat, gdyż z powodu zupełnie innych niż np. fińskie doświadczeń z II wojny światowej Rosjan nie uważano w Norwegii za wrogów.

– Północ Norwegii łączyły z Rosją silne więzy współpracy i przyjaźni. Do niedawna kwitł przygraniczny handel, mieszka tam sporo małżeństw mieszanych. Nie bez powodu Kirkenes nazywane jest małym Murmańskiem. To m.in. dlatego Rosjanie przekraczali granicę bez większych problemów jeszcze długo po rosyjskiej inwazji – mówi mi prof. Nina Witoszek, historyk kultury z uniwersytetu w Oslo.

Mieszka w Norwegii od ponad 30 lat. W wydanej w 2023 r. książce „Det Blåøyde Riket” („Królestwo niebieskookich”) napisanej wspólnie z Evą Joly umieściła rozdział poświęcony stosunkowi Norwegów do Rosji. – Zatytułowałyśmy go nie bez powodu „Rosja jako dobry sąsiad, czyli sztuka niezrozumienia tyranii”. Norwegowie przez dekady obracali się w mentalnej orbicie pokoju, dobra i altruizmu. Czują się w Europie outsiderami, żyją w kokonie, w swoistej kapsule czasu. Byli przekonani, że ponieważ są tak dobrzy i pokojowo nastawieni, to Rosja na pewno to doceni i nigdy ich nie zaatakuje. Ponieważ nie zaznali krzywd od Rosjan, jak np. Polacy, cierpią na poważny deficyt wyobraźni w sprawie Rosji – mówi prof. Witoszek.

Przejawem „deficytu wyobraźni” było ignorowanie ryzyka współpracy gospodarczej z Rosją. – Jeszcze pół roku po inwazji na Ukrainę władze pozwalały Rosnieftowi na mapowanie dna morskiego na norweskich wodach. Udostępniono nawet Rosjanom tzw. disck, czyli bazę danych dotyczących dna, którą ci zapewne skopiowali. Czyż nie było to harakiri? – zastanawia się prof. Witoszek. Ta dosadna diagnoza nie jest przesadą. Norweskie służby przyznają, że wiedza o tym, co znajduje się na morskim dnie, może mieć zasadnicze znaczenie w razie konfliktu.

Największa obawa dotyczy wojny hybrydowej, czyli np. ataków na linie energetyczne, ropociągi, gazociągi czy światłowody. Była już nawet „próba generalna”. Gdy w 2022 r. został przerwany jeden ze światłowodów łączących archipelag Svalbard z kontynentem, śledczy uznali, że przyczyną mógł być rosyjski sabotaż. W listopadzie 2021 r. Norweski Instytut Badań Morskich poinformował, że od świata odcięta została jego wysunięta stacja badawcza Lofoten-Vesteråle, ponieważ w tajemniczy sposób „zniknęły” aż 4 km z liczącego 60 km kabla telekomunikacyjnego.

Niedawno Policyjna Służba Bezpieczeństwa (PST) zdemaskowała rosyjskich agentów przygotowujących akcje sabotażowe niedaleko Haakonsvern, czyli największej bazy marynarki wojennej położonej w pobliżu Bergen. „Nietypowe działania” w pobliżu elektrowni i linii przesyłowych zauważyli też pracownicy firmy Eviny, zapewniającej dostawy energii dla tego strategicznie położonego miasta.

W marcu okazało się, jak bardzo lekkomyślnie norweskie władze podchodziły do rosyjskich „inwestycji” w nieruchomości. Reporterzy telewizji TV2 ujawnili, że właścicielami górskich domków z widokiem na ważną bazę wojskową Bardufoss są Rosjanie, w tym związani z reżimem burmistrz Murmańska Igor Murar i członek tamtejszych władz regionalnych Wiktor Sajgin. W okolicy odbywały się akurat największe manewry NATO w Norwegii – Nordic Responce (20 tys. żołnierzy z 13 krajów), a ponieważ nie było dość miejsc hotelowych, w „rosyjskich domkach” zakwaterowano wojskowych z Norwegii i Szwecji. Premier Jonas Gahr Støre powiedział, że należy zawczasu badać, kto jest właścicielem strategicznie położnych nieruchomości, i ocenić, czy stanowi to zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.

„Rosyjski program wywiadu podwodnego (GUGI) dysponuje bardzo zaawansowanymi technologicznie okrętami, zdolnymi do mapowania cywilnych kabli komunikacyjnych i innych instalacji podwodnych oraz sabotażu” – ocenia norweski wywiad wojskowy. Okręty GUGI cumują w bazie Olenia, ok. 100 km od granic Norwegii. Na wodach Arktyki pływa dziewięć okrętów atomowych uzbrojonych w balistyczne rakiety z głowicami atomowymi. W bazach na półwyspie Kola Rosjanie testują nowe hipersoniczne pociski i podwodne drony Posejdon, które też mogą zostać wyposażone w głowice nuklearne.

Najbardziej narażone na sabotaż są instalacje gazowe i naftowe. Kontrwywiad ostrzega, że operacje GUGI mogą mieć na celu wywołanie bądź pogłębienie kryzysu energetycznego w Europie, co „osłabiłoby determinację Norwegii i sojuszników z NATO w kontynuowaniu wsparcia dla Ukrainy.”

Jak opowiada prof. Witoszek, przez pierwsze miesiące po inwazji nikt w Norwegii nie śmiał nawet wspomnieć o rosyjskim imperializmie, bo imperializm Norwegom kojarzył się głównie z USA. – W mediach próbowano racjonalizować rosyjską agresję. Kiedy tłumaczyłam w swoich tekstach, na czym polega rosyjskie zagrożenie, oskarżano mnie o antyrosyjską paranoję – wspomina badaczka. Na zmianę podejścia rządu i społeczeństwa spory wpływ miał były norweski premier Jens Stoltenberg. Jako sekretarz generalny NATO koordynował pomoc dla Ukrainy i wielokrotnie wypowiadał się na temat zagrożeń ze strony Kremla. Ze swym przesłaniem przebili się też norwescy generałowie.

Szef wywiadu wojskowego Nils-Andreas Stensønes ostrzega, że kraj stoi w obliczu najpoważniejszego zagrożenia od dziesięcioleci. Według niego Rosja nie ma możliwości ani interesu w rozszerzaniu konfliktu, ale jeśli Putin wygra w Ukrainie, może pójść za ciosem. – Rosja nie zaatakuje Norwegii, jeśli wcześniej nie dojdzie do większej konfrontacji z NATO w regionie. Oslo może być jednak pionkiem w większej grze i dlatego rząd w Oslo zaczął na poważnie przygotowywać się do tego, co dziś trudno sobie wyobrazić – mówi mi Katarzyna Zyśk, profesor Norweskiego Instytutu Studiów nad Obronnością w Oslo (IFS).

W kwietniu premier ogłosił plan zwiększenia wydatków na obronność o prawie 57 mld dol. w ciągu najbliższych 12 lat. – Norwegia nikomu nie zagraża, podobnie jak NATO, ale wzmocniona obrona narodowa przyczyni się do odstraszenia tych, którzy mogliby zechcieć zagrozić naszej suwerenności – mówił Støre.

Plan zakłada, że Królewska Marynarka Wojenna, która liczy obecnie 4 fregaty, 6 okrętów podwodnych, 6 korwet, 5 trałowców i 3 okręty wsparcia, do 2036 r. dostanie 5 nowych fregat przystosowanych do zwalczania okrętów podwodnych i wyposażonych w nowoczesne śmigłowce oraz co najmniej 5 nowych okrętów podwodnych. Straż przybrzeżna dysponująca 14 okrętami może liczyć na dodatkowych 10 dużych jednostek i 18 mniejszych.

Norwegia zakupi drony rozpoznawcze dalekiego zasięgu do patrolowania Arktyki i wystrzeli własne satelity komunikacyjne oraz wywiadowcze. Bezzałogowce startować będą z przebudowanej bazy lotniczej Andøya, w której powstanie też centrum wojskowych operacji kosmicznych. Wojska obrony powietrznej otrzymają cztery baterie NASAMS i docelowo będą dysponować siedmioma tymi nowoczesnymi systemami obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Wzmocnione zostaną wojska obrony cyberprzestrzeni. Pakiet obronny przewiduje znaczne wzmocnienie sił lądowych liczących dziś ok. 23 tys. żołnierzy. Coroczny selektywny pobór do wojska zostanie zwiększony z ok. 9 tys. do 13,6 tys. rekrutów. Zakupione zostaną bojowe wozy piechoty CV90. Armia dostanie też więcej funduszy na amunicję i szkolenia. Z 40 tys. do 45 tys. zwiększona zostanie liczebność Gwardii Narodowej, czyli norweskich terytorialsów.

W Norwegii nie ma obowiązkowej służby wojskowej, ale wszyscy w wieku poborowym muszą wypełnić formularze rekrutacyjne online. W 2023 r. armia wybrała spośród nich 24,6 tys. najbardziej rokujących mężczyzn i kobiet, z których testy sprawnościowe przeszło 9840 osób (36 proc. stanowiły kobiety). 12-miesięczną służbę wojskową odbywa więc ok. 17 proc. rocznika poborowych. Wśród nich jest druga w kolejce do norweskiego tronu księżniczka Ingrid Aleksandra. Córka następcy tronu Haakona rozpoczęła w styczniu służbę w batalionie inżynieryjnym na północy Norwegii.

Prof. Katarzyna Zyśk, która specjalizuje się m.in. w analizowaniu zagrożeń ze strony Rosji w Arktyce, uważa, że Norwegia zwiększyła wydatki na obronność, gdyż nie mogła być dłużej „pasażerem na gapę” w NATO. – Zmiana podejścia to konsekwencja rosyjskiej inwazji na Ukrainę i presji ze strony sojuszników. Partnerzy w NATO nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego jeden z najbogatszych krajów świata nie jest w stanie wypełnić NATO-wskiego celu i przeznaczać na obronność co najmniej 2 proc. PKB rocznie! – mówi badaczka IFS.

Prof. Zyśk tłumaczy, że w razie ataku kraj nie poradziłby sobie bez pomocy NATO. Być może władze w Oslo wzięły sobie do serca prawdopodobieństwo zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach w USA, który zapowiedział, że wręcz zachęcałby Rosję do ataku na kraje, które nie przeznaczają 2 proc. PKB na obronę, zaś jeden z jego doradców zasugerował, że zasady Sojuszu należałoby zreformować tak, aby takie kraje zostały pozbawiane sojuszniczej pomocy w razie napaści.

Analityczka IFS zauważa, że Rosja prowadzi wobec Norwegii sprawdzoną politykę siania strachu i destabilizacji. Miesza w Arktyce, próbuje stworzyć poczucie zagrożenia, by wystraszyć społeczeństwo i skłonić polityków do ograniczenia hojnej pomocy dla Ukrainy. Właśnie temu służyć miała zeszłoroczna awantura o prawosławny krzyż, który wbrew przepisom o ochronie środowiska Rosjanie postawili w dawnej osadzie górniczej Pyramiden. – To wpisuje się w tradycyjną politykę Kremla, któremu zależy, by za wszelką cenę utrzymać rosyjską obecność na Svalbardzie po tym, jak wydobycie węgla przestało być tam opłacalne – mówi prof. Zyśk.

Rosja po swojemu interpretuje traktat spitsbergeński z 1920 r. (podpisały go 42 państwa, w tym Polska). Zgodnie z nim archipelag stanowi własność Norwegii, ale państwa sygnatariusze mają równe prawo do korzystania z zasobów naturalnych archipelagu i prowadzenia na jego terenie badań naukowych. Rosjanie uważają, że Svalbard jest strefą zdemilitaryzowaną, z czym nie do końca zgadzają się Norwegowie. Zdaniem władz w Oslo traktat spitsbergeński zobowiązuje je tylko do ograniczenia tam obecności wojskowej. Dlatego też Norwegia nie ma stałych baz wojskowych na Svalbardzie, ale od czasu do czasu pojawiają się tam norwescy żołnierze albo lądują wojskowe samoloty wczesnego ostrzegania i dozoru przestrzeni powietrznej. Z punktu widzenia Rosji jest to pogwałcenie traktatu.

Drugą ważną kwestią sporu jest geograficzny zasięg praw przysługujących sygnatariuszom traktatu. Według władz Norwegii te przywileje dotyczą tylko wysp i wód terytorialnych archipelagu, ale nie morskiej strefy ekonomicznej (200 mil morskich) wokół Svalbardu. Rosja sprzeciwia się tej interpretacji i zarzuca Oslo dyskryminację.

W lutym odpowiedzialny za politykę wobec Arktyki wicepremier Jurij Trutniew porównał wojnę w Ukrainie z rosyjskimi działaniami na Svalbardzie. – Nasi żołnierze przelewają dziś [na Ukrainie – red.] krew za suwerenność naszego kraju i prawo do mówienia po rosyjsku. Uważam, że nasze wysiłki w sprawie Svalbardu powinny być potraktowane w taki sam sposób: jako walka o suwerenność, walka o Rosję i nasze prawa – mówił.

W Norwegii odebrano to jako ostrzeżenie, choć mało kto w Oslo wierzy, że zaangażowani w wojnę w Ukrainie Rosjanie byliby w stanie otworzyć drugi front w Arktyce. Eksperci przyznają jednak, że jeżeli Rosja chciałaby udowodnić, że artykuł 5. traktatu waszyngtońskiego niewiele znaczy, to leżący daleko na północy Svalbard jest do tego świetnym miejscem. Rosjanie mogliby rozpocząć tam działania hybrydowe, stworzyć trudną do jednoznacznej oceny sytuację, aby doprowadzić do dyskusji i podziałów w Sojuszu, opóźniając i osłabiając jego odpowiedź.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version