Kobiety wciąż się ważą, sprawdzają, czy im brzuch nie urósł. I są niezadowolone ze swojego wyglądu. Jak działa wszechobecna kultura diety i czy da się przed tym uciec.

To o mnie – pomyślała 49-letnia Sylwia, czytając artykuł w tygodniku „The Economist” o tym, że bycie szczupłym się opłaca. Zafrapowała ją historia Francuzki, która stworzyła amerykański oddział producenta szampana Veuve Clicquot, a potem stanęła na czele całej firmy.

Opowiadała, że kiedy jako nastolatka spędzała wakacje w USA, przytyła kilka kilogramów. Na lotnisku tata zamiast ją przytulić, powiedział: „Wyglądasz jak worek ziemniaków”. Tak ją to przeraziło, że natychmiast wróciła do reżimu: mnóstwo wody, małe porcje jedzenia i ćwiczenia.

Sylwia ma podobne wspomnienia: kiedy odwiedzała rodzinę na wsi, ciocia na powitanie mówiła jej zwykle, że dobrze wygląda, co znaczyło, że przytyła. I że ma wielką dupę. – Mówiła to lekkim tonem, ale ja od tamtej pory już zawsze mam wielki tyłek – tłumaczy dyrektorka w korporacji.

Ma 162 cm wzrostu, waży 53 kg, ale chciałaby mniej. – Kobiety szczupłe są bogate, robią oszałamiające kariery – cytuje artykuł.

Wynika z niego, że poświęcanie czasu na edukację jest ekonomicznie racjonalne, bo przynosi korzyści na rynku pracy, ma też wpływ na przyszłe wynagrodzenie. I dokładnie w ten sam sposób racjonalne jest dążenie kobiet do bycia szczupłymi. Obsesja na punkcie tego, co i ile jeść, oraz płacenie za wymyślne ćwiczenia to inwestycje, które przyniosą zyski.

Autorzy tekstu cytują Helen Gurley Brown, redaktorkę naczelną magazynu „Cosmopolitan” w latach 80. i 90., która w książce „Having It All” pisała: „Podstawową rzeczą, którą należy się zająć po pracy, jest to, jak wyglądasz i jak się czujesz. To nie do pomyślenia, by kobieta nastawiona na »posiadanie wszystkiego« chciała być gruba, a nawet pulchna”.

„The Economist” przypomina też badania, z których wynika, że osoby z nadwagą i otyłością zarabiają mniej i rzadziej awansują niż te o prawidłowym wskaźniku BMI. Ale – i to jest nowość – tylko kobiety płacą tzw. wage penalty – karę za wygląd i wagę. Zarabiają o 10 proc. mniej niż ich szczupłe koleżanki.

– Tego typu analizy dają jasny przekaz wielu kobietom, że aby coś w życiu osiągnąć, muszą być szczupłe, bo inaczej im nie wyjdzie. I mogą u części z nich uruchomić różne negatywne mechanizmy, prowadzące do zaburzeń odżywiania czy nastroju. Kobiety czasem uznają, że skoro szczupłość jest jedyną gwarancją życiowego sukcesu, to trzeba za wszelką cenę do niej dążyć. A równocześnie porażki mogą tłumaczyć tym, że widocznie były nie dość szczupłe, nie dość atrakcyjne. I powinny się starać jeszcze bardziej – mówi psycholożka i psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz.

Zwraca uwagę, że takie błędne przekonanie może też u wielu kobiet wywołać poczucie, że skoro nie są szczupłe, to nie ma sensu walczyć o siebie. Nie upomną się o awans, nie pójdą po podwyżkę, bo nie dowierzają, że miałyby na nią szansę.

Jej pacjentki często poruszają ten temat. – Mówią ze smutkiem, że mężczyzn aż tak nie dosięga stygma wagi. Czasy się zmieniają, a my wciąż żyjemy w patriarchalnym kieracie, który jest mocno związany z kulturą diety. My, kobiety, musimy się cały czas starać wyglądać, to jest wewnętrzny przymus wymuszany kulturowo, zaczerpnięty z rodzinnych przekonań. Nierzadko prezesi firm są osobami plus size i nikt się temu nie dziwi. Ale kobieta plus size traktowana jest gorzej – mówi Katarzyna Kucewicz.

– W pracy obowiązują podwójne standardy: od kobiet wymaga się, żeby były atrakcyjne, mężczyzna aż tak bardzo nie musi się starać – przyznaje Kasia Matyjewicz, specjalistka ds. HR i rekrutacji. Dość często widzi, że kobiety dołączają do CV zdjęcia sprzed lat, z czasu, gdy były szczuplejsze. – Myślą, że dodają sobie atrakcyjności. My rozmawiamy z kandydatką online, ale na końcu jest spotkanie na żywo i pierwsze, co rzuca się w oczy, to kontrast między zdjęciem a rzeczywistością. I myślimy odruchowo: ojej, przytyła 10 kg! – mówi.

Świat nam nie daje spokoju, nie pozwala być trochę grubszym czy po prostu zmęczonym. Zmarszczki? Wykluczone – Marzena Mawricz, psychoterapeutka, autorka książki „Kobiety, które nie chcą się bać”

Dodaje, że choć wygląd nie powinien być brany pod uwagę przy rozmowach o przyjęciu do pracy, to jednak wpływa na ocenę kompetencji. Bo rekrutujący mogą nawet podświadomie uznać, że skoro ktoś nie panuje nad swoją wagą, to jak ogarnie ogrom pracy i wyzwań w nowej firmie? – To jest niesprawiedliwe i krzywdzące, dlatego że nadwaga może być oznaką zaburzeń metabolizmu. Nie wolno na podstawie sylwetki oceniać, czy ktoś jest zdyscyplinowany albo dobrze zorganizowany. Ale podświadomie oceniamy jednak po wyglądzie – tłumaczy.

Sylwia wcale się nie dziwi. Poznała kiedyś rekrutera, który publicznie dużo mówił o standardach oceny kandydatów do pracy, ale prywatnie potrafił zażartować, że nawet nie czyta CV, gdy na zdjęciu widzi grubą babę.

Ona ma postanowienie: nigdy grubą babą nie będzie. Łatwo nie jest, bo ma skłonność do tycia. Wystarczy kilka dni folgowania sobie i waga pokazuje 1,5 kg więcej. Dramat, bo od jedzenia zależy jej samopoczucie. – Jak zjem pizzę, to się czuję gruba jak świnia, bo tylko świnia tak żre. Jak coś przekąszę po godz. 18, wyrzucam sobie, że jestem słaba, miałam przestrzegać postu przerywanego – mówi.

– Niestety, jedzenie zaczyna pełnić już nie tylko funkcję odżywczą. Reguluje nasz nastrój, całe życie się wokół niego kręci. Jesteśmy uzależnieni od myślenia, czy zjem, co zjem i dlaczego, jak się za to nagrodzę albo ukarzę – tłumaczy psycholożka i psychoterapeutka Marzena Mawricz, autorka książki „Kobiety, które nie chcą się bać”.

Pacjentki, które przychodzą do jej gabinetu, są zwykle niezadowolone ze swojego wyglądu. Nawet te bardzo atrakcyjne, jak z okładek kolorowych pism. – Być może właśnie dlatego cierpią na różne stany lękowe czy depresyjne, ponieważ to wszystko się ze sobą wiąże, wpływa na zaniżoną samoocenę i gorszy nastrój. Całe ich życie jest podporządkowane temu, jak wyglądają, ale nadal nie mają poczucia dobrostanu. Są zmęczone i uzależnione nie tylko od nieustannego dążenia do ideału, jaki promują media społecznościowe, a zwłaszcza Instagram z jego cudownymi, choć nieprawdziwymi, bo retuszowanymi zdjęciami. A wokół tego powstał cały przemysł upiększających usług i zabiegów chirurgicznych, który bombarduje kobiety reklamami – mówi psychoterapeutka.

Uważa, że właściwie nie ma kobiety, która by każdego dnia nie myślała o tym, jak wygląda. Nie tylko o ubraniu, fryzurze czy makijażu, ale w dużej mierze właśnie o masie ciała. – Kobiety mają wagi w łazienkach i co rano się ważą. Krytycznie taksują swoje odbicie w lustrze, mierzą sobie obwód pasa, sprawdzają, czy im brzuch nie urósł. Zapominają, że różnice są często związane z zatrzymywaniem wody w organizmie czy zmianami hormonalnymi, które są naturalną częścią cykli owulacyjnych. Tracą humor, są rozdrażnione – opowiada.

Sylwia kiwa głową: to znowu o niej. Waży się zawsze rano, kiedy jeszcze nic nie zjadła, za to była już w toalecie. I kiedy waga spada, jest szczęśliwa, a nawet – powiedziałaby – spełniona. Za to, gdy widzi choć pół kilo więcej, łapie doła. Zaczyna się zastanawiać, co z tym zrobić. Pobiegać? Pójść na fitness? Na pewno wrócić do zasady: zero jedzenia od 18 do 9 rano. Jeśli udaje jej się wytrwać w tym postanowieniu, jest z siebie dumna.

Katarzyna Kucewicz zauważyła, że wiele kobiet ma poczucie, że tylko trzymając linię i przestrzegając różnych reżimów dietetycznych, są w stanie być szczęśliwe. – Nie ma żadnej wątpliwości, że winę za taki sposób myślenia ponosi wszechobecna kultura diety, która przekonuje, że każda „normalna” kobieta się odchudza. To oczywiście może rodzić frustrację, bo jeżeli cały czas musimy uważać, co jemy, to łatwo jest zatracić granicę pomiędzy zdrowym odżywianiem i kontrolą w sensie dbania o siebie a dietetycznym reżimem i przemocą wobec siebie. Ta linia jest bardzo cienka – tłumaczy psychoterapeutka.

Sylwia znowu przytakuje. Kiedy weszła w wiek okołomenopauzalny, przytyła 3 kg i w żaden sposób nie może się ich pozbyć. – Sukienki cisną mnie w pasie, spodnie opinają się na biodrach, więc za każdym razem, jak je zakładam, jestem wściekła. Na siebie – mówi.

– Świat nam nie daje spokoju, nie pozwala być trochę grubszym czy po prostu zmęczonym. Zmarszczki? Wykluczone – ubolewa Marzena Mawricz.

Jej zdaniem problem się nasila. O ile kiedyś dotyczył głównie nastolatek, to teraz rozszerzył się na znacznie starsze kobiety. – Jeszcze w pokoleniu mojej mamy kobiety po czterdziestce cieszyły się większym luzem, bo odczuwały efekt uwolnienia od kompleksów młodości. A teraz wciąż trzeba zabiegać o młody wygląd, nawet w okresie menopauzy, kiedy naprawdę zmienia się sylwetka. 50-letnia kobieta ogląda reklamę i widzi kobietę w podobnym wieku, ale drastycznie odbiegającą od niej wyglądem. No i nie umie się z tym pogodzić, zaczyna myśleć, że coś jest z nią nie tak. A potem czyta, że zmiana jest możliwa, tylko trzeba zrobić jakiś zabieg, coś odessać lub poprawić – mówi terapeutka.

Katarzyna Kucewicz wie, czym jest wilczy głód, podjadanie, wahania wagi. Jeszcze dwa lata temu ważyła o 65 kg więcej, właśnie napisała o tym książkę „Waga z głowy”, wyjdzie w przyszłym miesiącu. – Niestety doświadczałam wykluczenia z powodu swojego rozmiaru. Choć teoretycznie w mojej pracy wygląd nie ma żadnego znaczenia, to jednak często byłam przez niego dyskwalifikowana, a nawet podważano moją wiarygodność jako ekspertki – mówi.

Dlatego uważa, że zamiast pokazywać badania, że szczupłość się kobietom opłaca, lepiej byłoby tworzyć narrację, że bez względu na rozmiar kobiety mogą wszystko osiągnąć. – Warto byłoby wdrażać w firmach polityki równościowe. Niektóre zresztą już to robią, zachęcając do bardziej inkluzywnego myślenia o ludzkim wyglądzie i nieoceniania ludzi przez pryzmat cyferek na wadze łazienkowej – mówi.

Marzena Mawricz powtarza pacjentkom, by wyłączyły internet. Nie cały oczywiście, ale Facebook i Instagram, czyli te platformy, które najbardziej bombardują szkodliwymi treściami. – Istnieje wysoka korelacja pomiędzy tym, jak się kobiety czują, a tym, jak długo przeglądają takie strony. Spróbujmy więc ograniczyć dostęp do tego, co budzi niepokój i nas unieszczęśliwia. Kiedy wyjdziemy do parku, pojedziemy latem na plażę, zobaczymy normalnych ludzi. Na początku będzie szok, bo wszyscy wydadzą się niezadbani i zbyt grubi. Ale to jest prawdziwy obraz nas, ludzi – tłumaczy psychoterapeutka.

Sylwia zaczęła się zastanawiać, czy lubi to, jak wygląda. Wyszło jej, że generalnie tak, bo ma ładną twarz i jednak gruba nie jest. Ale wszystko psuje ten wielki tyłek. I grube uda. I te dodatkowe centymetry w pasie.

Współpraca Maria Konrad

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version