Na samorządowej konwencji 2 marca PiS wystąpił z nowym przekazem: „Jesteśmy na tak”. Jesteśmy za CPK, za wielkimi inwestycjami, za rozwojem Polski, za budowaniem lepszej przyszłości dla młodych. Był to znaczący zwrot w komunikacji wobec przekazu partii z ostatnich kilku miesięcy, skupiającego się na atakach na „niemieckiego agenta” Tuska, PO, UE i Berlin, dążący rzekomo do „likwidacji polskiej państwowości”.
Otwartym pytaniem pozostawało, jak długo PiS wytrwa w kampanii z tym pozytywnym przekazem. Jak się szybko okazało, niespecjalnie długo.
W sobotę 23 marca na konwencji samorządowej w Białej – kierowanej do trzech województw „ściany wschodniej” – po przekazie „na tak” zostało niewiele. PiS wrócił na stare tory: ataki na Tuska, PO, PSL, rządy tych dwóch partii w samorządach. Słowem, znów uruchomiony został przekaz, z którym PiS nie przekona raczej nikogo poza już przekonanymi do jego narracji.
Rozliczanie 100 dni rządów Tuska
W ten przekaz wpisywało się zwłaszcza wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego. Lider PiS nie przedstawił w nim żadnej pozytywnej propozycji, choćby na najbardziej ogólnym poziomie, nie mówiąc już o konkretach dla któregokolwiek ze wschodnich województw. Zamiast tego wziął się za rozliczanie rządów Tuska z tego, na ile wywiązały się ze swoich 100 konkretów na pierwsze 100 dni.
Jak łatwo zgadnąć, zdaniem prezesa PiS, Tusk całkowicie nie wywiązał się ze złożonych wyborcom zobowiązań, a co więcej nigdy — nie miał takiego zamiaru, ponieważ składał obietnice bez pokrycia. Problem z tą narrację jest taki, że nawet jeśli ma w szczegółach rację, wskazując na niezrealizowane obietnice rządowej większości, to dociera ona wyłącznie do przekonanych.
Wyborcy koalicji 15 października, jak pokazują sondaże, raczej dobrze oceniają pierwsze 100 dni rządu. Zdają sobie bowiem sprawę ze skali wyzwań, przed jakimi po ośmiu latach rządów PiS, pandemii i wobec ciągle toczącej się wojny stanął nowy rząd. Rozliczenia po PiS gwarantują rządowi kredyt zaufania ze strony jego wyborców, gotowych przynajmniej na razie dość cierpliwie czekać na realizację obietnic. Część z nich, jak podwyżki dla nauczycieli, zostały zresztą zrealizowane. Także wyborcy niezdecydowani na razie po prostu czekają na to, co dalej zrobi Tusk, bo ataki Kaczyńskiego na koalicję rządową raczej nie zrobią na nich zbyt wielkiego wrażenia.
Tym bardziej że Kaczyński, jak ma w zwyczaju, zatraca w nich wszelką miarę. W sobotę nie ograniczył się do wytknięcia rządowi niezrealizowanych obietnic, ale zaatakował PO jako partię, która poprzez swoje podejście do wyborczych obietnic podważa podstawy demokracji, zastępując normalną demokratyczną politykę, opartą na realizowaniu programu, który poparli wyborcy, „sztuką manipulacji”.
A za PSL…
W podobne do Kaczyńskiego tony uderzył Przemysław Czarnek, szef struktur PiS w województwie lubelskim. Czarnek zaczął swoje wystąpienie od stwierdzenia, że owszem, trzeba być „na tak”, ale wcześniej konieczne jest rozliczenie oszustów, czyli obecnej rządzącej większości.
O ile prezes Kaczyński skupił się na atakach na PO, to Czarnek skoncentrował się na Polskim Stronnictwie Ludowym. Przewodnim motywem wystąpienia byłego ministra edukacji było bezpieczeństwo i sukcesy, jakie rządy PiS oraz władze wywodzących się z tej partii samorządów odnosiły na polu zapewnienia bezpieczeństwa Polsce wschodniej. Każdemu wymienionemu sukcesowi towarzyszył jednak atak na lokalne władze PSL, którym Czarnek zarzucał niekompetencje, lenistwo, brak inicjatywy i lekceważenie potrzeb regionu.
Wszystkie te ataki brzmiały dość zabawnie, biorąc pod uwagę, że jeszcze w październiku, gdy PiS łudził się, że może uda się przekonać PSL do wspólnych rządów, Czarnek zapewniał: „Gdyby nigdy nie powstało PiS i gdybym nie był jej członkiem, pewnie rozważałbym funkcjonowanie w ramach partii takiej jak PSL”. Ataki na ludowców, czyli, poza Konfederacją, w zasadzie jedyną partią, z jaką PiS mógłby się ewentualnie porozumieć w samorządzie, są też dość zastanawiającą taktyką w sytuacji, gdy poza Podkarpaciem PiS w zasadzie nie może być pewny utrzymania samodzielnej większości w żadnym rządzonym dziś przez siebie województwie. Być może jednak Kaczyński uznał, że na żadne sojusze z PSL i tak nie ma szans, trzeba więc postawić na maksymalną polaryzację względem ludowców.
Czarnek nie byłby sobą, gdyby do swojego wystąpienia nie wplótł agresywnej retoryki wojny kulturowej. Zdaniem byłego szefa MEN, miejscem, gdzie dziś zagrożone jest polskie bezpieczeństwo, są szkoły, poddane rewolucyjnym działaniom „Nowackiej, Lubnauer i spółki”. Nowy rząd, jak przekonywał Czarnek, walczy w oświacie ze „wszystkim, co polskie”, z chrześcijaństwem, „z naszymi zwycięstwami i naszą martyrologią” i tylko samorządowcy z PiS, organizujący konkursy na dyrektorów szkół, mogą zatrzymać to szaleństwo.
Znów jest to retoryka nie tylko docierająca wyłącznie do przekonanych, ale mogąca wręcz zmobilizować przeciwników PiS. Sprzeciw wobec radykalnej, ideologizującej szkołę polityki Czarnka był przecież jednym z powodów utraty władzy przez Zjednoczoną Prawicę jesienią 2023 r.
Przesłonięty przekaz samorządowców
Znacznie lepiej od Kaczyńskiego i Czarnka wypadli przemawiający w Białej samorządowcy, liderzy list PiS do sejmików w województwach podlaskim, lubelskim i podkarpackim: Artur Kosicki, Jarosław Stawiarski i Władysław Ortyl.
Cała trójka mówiła bardziej konkretnie niż Kaczyński i Czarnek, przedstawiała, co udało się im osiągnąć, kierując sejmikami swoich województw i jakie mają plany na ewentualną kolejną kadencję.
Szczególnie sprawnie wypadł marszałek Ortyl z Podkarpacia, zarysowując wizję samorządu, który z jednej strony jest wierny konserwatywnym wartościom, z drugiej jest w stanie realizować wielkie modernizacyjne projekty, sprawnie radząc sobie np. z pozyskiwaniem i wykorzystywaniem unijnych środków. Samorządowcy powoływali się też na dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego i jego program Polski, która rozwija się jako całość, bez podziału na kilka głównych metropolii i pozostawioną sobie resztę kraju.
To jest wizja, która mogłaby przekonać do PiS-u elektorat, który nie jest mu dziś bezwzględnie wierny na partyjnym poziomie. W Białej, podobnie jak w całej kampanii samorządowej PiS, tę narrację przesłaniały ataki na rząd i Tuska, negatywny przekaz podsycający ogólnopolski konflikt polityczny.
Kluczowa walka o wschód
Wydarzenie w Białej może mieć przy tym szczególnie istotne znaczenie w tej kampanii wyborczej, bo to walka o wschodnie województwa będzie miała kluczowe znaczenie dla oceny wyniku PiS. Jeśli partia utraci władzę w sejmikach województw podlaskiego i lubelskiego, jeśli ze wszystkich sejmików zachowa władzę wyłącznie na Podkarpaciu – gdzie rządziła nawet w najchudszych dla siebie latach – to wybory trzeba będzie uznać za zupełną klęskę.
Walka toczyć się będzie do ostatniego dnia i ostatniego głosu, o wszystkim może zadecydować to, czy 7 kwienia trochę więcej głosów padnie na kandydatów Konfederacji bądź Trzeciej Drogi oraz od tego, jak ostatecznie zachowają się w sejmikach Konfederaci, bo przecież wcale nie jest wykluczone, że porozumieją się z władzami wojewódzkimi zdominowanymi przez PO, zwłaszcza w województwach wschodnich, gdzie PO i Trzecia Droga pewnie będą rządzić bez Lewicy.
Utrata ściany wschodniej oznaczać będzie potężny cios dla żyjących z lokalnej polityki, zatrudnionych w instytucjach podległych władzom wojewódzkim, struktur partii. Może też wyzwolić dalsze procesy dekompozycji Zjednoczonej Prawicy. Jest więc dość niezrozumiałe, że w Białej PiS nie przedstawił wschodnim województwom bardziej przemyślanej oferty.