Ojczymowie i macochy myślą, że skoro kochają swoich partnerów, z pewnością pokochają również ich dzieci. Ale nie zawsze tak będzie. Nie da się zmusić ani siebie, ani młodego człowieka do miłości. O tym, jak mogą zachowywać się wobec dzieci swoich partnerów i jak poradzić sobie ze swoją rolą w nowej rodzinie – mówi psycholożka i dziennikarka Marta Kądziela.

Marta Kądziela: Określenia tych ról w rodzinie nie wydają mi się najbardziej czułe. Większości z nas odruchowo kojarzą się z kroniką kryminalną. Ojczym to wciąż stereotypowy pijany konkubent, który bije swoją partnerkę, a także jej dzieci. Macocha zaś przypomina nam despotyczną macochę z „Kopciuszka” czy z innych bajek, gdzie trup ściele się gęsto. Uśmiechnął się pan z powodu tych opisów, ale niestety to stereotypy, z jakimi mierzy się większość moich klientów.

Inne języki radzą sobie lepiej niż nasz. Po francusku powiedzielibyśmy o ojczymie beau-père, a o macosze – belle-mère. W wolnym tłumaczeniu oznaczałoby to pięknego tatę i śliczną mamę. W języku angielskim mówimy z kolei stepfather i stepmother, czyli krok od taty i mamy. Ja sama – trochę w żartach i starając się oswoić te okrutne skojarzenia – nazywałam swojego fantastycznego ojczyma macochem. Niektórzy używają jeszcze określenia bonusowy rodzic.

– Mam wrażenie, że wciąż jeszcze spycha ich na margines w systemie rodzinnym. Wydają nam się kimś na doczepkę, w dodatku pozbawionym pełni praw w nowej rodzinie. Traktuje się ich jak podwieczorek po obiedzie, bez którego – w przeciwieństwie do obiadu – można się obejść. Bonusowi rodzice nadal mierzą się z łatką „tych złych”, bo pewnie rozbili czyjeś szczęśliwe małżeństwo i „zabrali” maluchowi albo nastolatkowi jednego z rodziców. W dodatku, co generuje wiele napięć i konfliktów, nikt nie uczy ich, jak mogą zachowywać się wobec dzieci swoich partnerów ani jak poradzić sobie ze swoją rolą w nowej rodzinie.

– Ale przynajmniej jest ich więcej, przez co łatwiej mogą wymieniać się doświadczeniami. W moim zawodzie nadal brakuje specjalistów od rodzin patchworkowych. Szkoda, bo mówi się, że te docierają się dopiero w piątym roku bycia razem. O ile przetrwają. Wcześniej sytuacja potrafi być naprawdę dramatyczna. Macocha albo ojczym poznają dziecko partnera, które jest już częściowo ukształtowane przez biologicznych rodziców. Jego wychowanie nie zawsze zgadza się z wartościami, jakie wyznają bonusowi rodzice. Przez to mogą je odbierać jako rozpieszczone, irytujące, nieszanujące ich granic.

Macochy i ojczymowie nie mają podręczników, które powiedzą im: „Możecie to, ale tamtego się wystrzegajcie”. Na przykład wielu z nich często gubi się, kiedy wolno im upomnieć nie swoje dziecko. Czują się wówczas co najmniej głupio. Towarzyszy im obawa, że wyjdą na straszną macochę albo ojczyma, którzy wyżywają się na biednym maluszku. Są więc przesadnie mili, ustępują, nie stawiają granic i do pewnego czasu robią dobrą minę do złej gry.

– Z powodu strasznej mieszanki emocji. Z jednej strony pragną być „tymi fajnymi”, nie chcą zranić ukochanego czy ukochanej, karcąc ich syna albo córkę. Rodzic zwykle od początku nie mówi macosze czy ojczymowi, że ci mają aktywnie wychowywać dziecko. Z drugiej strony, w bonusowych rodzicach gromadzi się frustracja, bo jak długo można funkcjonować w sytuacji ciągłego wycofywania się? Mam jednak wrażenie, że dla nich już od pierwszego spotkania z dzieckiem ukochanej osoby najważniejsze jest to, aby dobrze wypaść w jego oczach.

– Jest bardzo stresujące, przez co dorośli popełniają mnóstwo błędów. Najczęstszy z nich – ściemnianie. Rodzice biologiczni przedstawiają swoich nowych partnerów na przykład jako kolegów. Ostatnio rozmawiałam z nastolatką, która wybrała się z tatą do galerii handlowej i niby przypadkiem spotkali tam jego znajomą z pracy. Znajoma bardzo ucieszyła się na ich widok. Zaproponowała wspólny obiad. Usiadła naprzeciwko dziewczyny. Obie czuły się skrępowane, bo nie wiedziały, co powiedzieć. I tak w milczeniu wpatrywały się w siebie, od czasu do czasu wymieniając nerwowe uśmiechy.

– Lepiej powiedzieć dziecku prawdę, niż fundować mu niepotrzebne zamieszanie w głowie. Ta nastolatka domyślała się, że do spotkania nie doszło przypadkowo. A przecież tata mógł powiedzieć jej: „Poznałem kogoś, ta pani jest dla mnie ważna, daj mi znać, czy i kiedy chciałabyś ją poznać. Wtedy umówimy się w jakimś neutralnym miejscu, zrobimy coś razem”.

Skoro jego córka nie usłyszała tego, czuła się jak na przesłuchaniu w filmie kryminalnym, bo jakaś koleżanka z pracy rodzica zadawała jej mnóstwo pytań, zupełnie bez powodu. Strasznie niezręczny start relacji z macochą.

– Kiedy sama zostawałam macochą, nie miałam pojęcia, na co mogę pozwolić sobie wobec dziecka mojego partnera. Powiedziałam swojej terapeutce, że trochę mi głupio uczestniczyć w jego wychowaniu. „A niby dlaczego? – zdziwiła się. – Dziecko kształtuje każdy. Rodzic, nauczyciel czy nawet obca osoba napotkana na ulicy. Nie widzę więc problemu, aby zwróciła pani mu uwagę, żeby wstawił brudny talerz do zmywarki”. We własnym gabinecie zauważyłam, że podobne wątpliwości jak ja ma wiele macoch. Obawiają się upomnieć dziecko, aby nie stracić statusu najlepszej cioci. Problem w tym, że ono doskonale wyczuwa, z kim może sobie pozwolić. No i potem to wykorzystuje.

Nadal panuje mnóstwo niedomówień w temacie praw i obowiązków macochy. Jakiś czas temu pracowałam z panią, która była rozżalona swoją rolą w rodzinie. Gdy dzieci partnera przebywały u nich w domu, organizowała im czas, prała, gotowała ulubione potrawy, odwoziła na dodatkowe zajęcia. Ale kiedy przychodziło do decydowania o nich, nie miała prawa występować w funkcji osoby dorosłej. Na przykład, gdy któreś dziecko kaszlało, nie mogła zatrzymać go w domu bez konsultacji z jego ojcem albo matką, a także dziadkami. Choć wielokrotnie opiekowała się nim w chorobie, nie pozwolono jej pójść na jego przedstawienie w przedszkolu. To, zdaniem rodziców biologicznych, było zarezerwowane tylko dla nich.

– Tak, to był jeden z argumentów. W efekcie macocha czuła się wykorzystywana. A naprawdę większość z nich pragnie traktować dzieci partnerów z miłością. Nieraz jednak padają ofiarą myślenia rodem z komedii romantycznych. Wydaje im się, że wystarczy się kochać, a reszta poukłada się sama.

– Bonusowi rodzice myślą, że skoro kochają swoich partnerów, z pewnością pokochają również ich dzieci. Ale nie zawsze tak będzie. Nie da się zmusić ani siebie, ani młodego człowieka do miłości. Dlatego podczas spotkań tłumaczę macochom i ojczymom, że nie muszą od razu zakochiwać się w dziecku partnera bądź partnerki. Mają za to obowiązek traktować je z szacunkiem i na równi z własnymi dziećmi. Jeśli na początku obie strony, chociaż się polubią, to już naprawdę sporo. Miłość, być może, przyjdzie później, gdy już zjedzą beczkę soli i przejdą mnóstwo kryzysów.

– A dlaczego nie? To uczucie nie jest zarezerwowane wyłącznie dla biologicznego dziecka. Ono ma mnóstwo kolorów i nie widzę powodu, by miłość macoszyńska czy ojczymowska była gorsza. Jest inna.

Ale miłość na linii dziecko-dorosły to dopiero jedna strona medalu patchworku. Istnieje jeszcze przecież konfiguracja, w której oboje partnerów posiada dzieci. One również nie muszą się kochać od pierwszego wejrzenia. Pracowałam z parami, które mówiły: „Nasze dzieci nie dogadują się do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie zamieszkać razem”. Nie wiadomo, jak wielka byłaby tutaj miłość dorosłych, mogą tej sytuacji nie przeskoczyć. Nikt nie da macosze gwarancji, że dziecko partnera potraktuje jej dziecko niczym własne rodzeństwo. Jeśli mimo wielu starań dorośli nie znajdują rozwiązania tego problemu, proponuję im system randkowy. Czyli m.in. niemieszkanie razem, spotkania poza domem, weekendy bez dzieci.

– To szansa, aby związek przetrwał. Proszę sobie wyobrazić dwóch trzynastolatków, którzy nagle muszą zamieszkać w jednym mieszkaniu, choć nie są ze sobą spokrewnieni i właściwie się nie znają. Wchodzą w tę sytuację ze swoim bagażem emocjonalnym i mogą się nie lubić. Atmosfera w domu robi się nieznośna, bo gdy macocha zwraca uwagę dziecku partnera, ten ma do niej żal. I odwrotnie. Dorośli zaczynają więc kłócić się ze sobą, a koniec świata jest coraz bliższy. Jedyną szansą pozostaje system randkowy. Znam parę, która zamieszkała ze sobą i swoimi dziećmi dopiero po czterech latach. Przez ten czas ich córki dojrzały trochę, a nawet polubiły się. Lepiej więc nie spieszyć się z zamieszkaniem razem. Dobrym rozwiązaniem jest wyjechać wcześniej na wspólne wakacje czy ferie i sprawdzić, jak wszyscy członkowie rodziny dogadują się ze sobą.

– Wydaje mi się, że nie krąży o nich tak wiele stereotypów jak o macochach. Rzadziej słyszą oskarżenia o rozbicie cudzego małżeństwa czy skok na pieniądze nowej partnerki. Raczej myślimy o nich w kategoriach bohaterów, którzy zaopiekowali się samotną kobietą z dwojgiem dzieci. Od ojczymów, podobnie jak od ojców, czasem nie wymaga się realizowania obowiązków domowych. Zdaniem niektórych ich rola w domu powinna ograniczać się do pobawienia się z dziećmi klockami i położenia ich spać.

Ale pracowałam z ojczymami, którzy, podobnie jak macochy, również mieli problem z tym, co wolno im wobec nie swojego dziecka. Gdy upominali pasierba, że ma nie palić papierosów w domu, uaktywniali się, na przykład, dziadkowie chłopca. I potem oburzenie: „Jak to, obcy facet krzyczy na mojego wnuczka!?”. Tak właśnie jest z bonusowymi rodzicami. Czasem stawiają czoło nie tylko temu, co sądzą partnerzy, ale też ekspartnerzy ich partnerów, dziadkowie czy nawet plotkujący sąsiedzi. Ojczym i macocha, mówiąc żartobliwie, są kimś w rodzaju p.o. rodzica biologicznego. Pełnią rodzicielskie obowiązki, podczas gdy ten jest nieobecny. I to właśnie tata albo mama powinni sprawić, aby ich partner bądź partnerka stali się ważni w oczach dziecka, ale też całej rodziny.

Na pierwszej sesji z rodzinami patchworkowymi bardzo często pytam: „Drodzy państwo, czy uzgadnialiście ze sobą, jak ma wyglądać wasze życie, podział obowiązków i odpowiedzialności?”. Najczęściej okazuje się, że nie. Wtedy proszę parę, by wzięła kartkę, długopisy i sporządziła coś na wzór umowy. Po to, żeby wreszcie dowiedzieć się, jak obie strony chciałyby, aby wyglądało ich życie, czy ma mieć jakąś strukturę i jak będzie wyglądać opieka nad dziećmi.

– Oczywiście, że nie, choć wypisanie swoich potrzeb, oczekiwań, ustaleń może pomóc w uniknięciu błędów. Szczególnie wiele macoch żyje w przekonaniu: „Nie ma nic ważniejszego niż dobro dziecka”. Zgoda, dobro młodego człowieka jest kluczowe. Ale dlaczego miałoby odbywać się kosztem macochy? Ona często spycha swoje potrzeby w kąt. Nie zaspokaja ich, przez co zaczyna narastać w niej frustracja, która w jakimś momencie wybucha. Chciałaby wreszcie pojechać z partnerem do Jastarni, już piąty raz opłaciła hotel, ale kolejny raz nic nie wychodzi z ich romantycznego weekendu, bo syn ukochanego właśnie wpadł na pomysł, że chce ten weekend spędzić z tatą. Niby to miłe, ale w tej sytuacji młody człowiek dochodzi do wniosku, że może decydować za dorosłych. No i macocha ze swoimi potrzebami przestaje być widoczna. Na dłuższą metę nikt nie wytrzyma tego spokojnie. A wszystko teoretycznie robi się tutaj dla dobra dziecka, świętego spokoju i niegenerowania konfliktów.

– Jakiś? Powiedziałabym, że ogromny. To bardzo toksyczne i obciążające sformułowanie, które wyrzuciłabym z codziennego słownika. Znam sytuację, gdzie matka „dla dobra dziecka” zrezygnowała z nowej miłości, bo jej nastoletni syn był zwyczajnie zazdrosny. Teraz gdy już dorósł, jest mu głupio, że mama została sama na starość. Ona z kolei uległa stereotypowi, że skoro syn wychowuje się w rozbitej rodzinie i na pewno przez to cierpi, powinna poświęcać swoje szczęście, bo nie umiała uratować poprzedniego związku. Skrzywdziła więc i siebie, i nowego partnera. Z kolei jej syn do dziś zmaga się z poczuciem winy. Niefajna sytuacja.

Konstruowanie nowej rodziny patchworkowej wiąże się z masą niewiadomych. Warto wchodzić w taki związek z miłością i radością, ale również ze świadomością, z czym mierzą się bonusowi rodzice. A wszyscy ci, z którymi rozmawiałam, absolutnie jej nie mieli.

Byłoby dobrze, gdyby macochy i ojczymowie zadali sobie wcześniej pytanie, czy są gotowi na łatkę „tych, którzy rozbili rodzinę”, nawet jeśli wiążą się z kimś rozwiedzionym od lat. Ale także na to, że dziecko partnera bądź partnerki polubi ich, pokocha, a może znienawidzi. Jeśli oswoją się już z tymi wyzwaniami, dobrze jeszcze wytłumaczyć je drugiej stronie. To biologiczny rodzic ma największą pracę do wykonania i odpowiedzialność za to, czy patchwork się sklei. To on jest tą częścią wspólną dla dwóch obcych sobie osób – własnego dziecka i bonusowego rodzica – które łączy tylko miłość do niego. To on powinien pamiętać, że macocha albo ojczym wychowują nie swoje dziecko. Warto więc wspierać i doceniać ich wysiłki.

– Wówczas mogą zacząć mecz jako jedna drużyna. I grać do wspólnej bramki o nazwie „dojrzałość”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version