Podczas spotkań online często po prostu robi pompki albo zapala papierosa i udaje, że strzepuje go na klienta. Są i tacy, którym wystarcza bycie „money slave”.
Boże, czemu mnie takim stworzyłeś? To pytanie przychodzi mi do głowy zazwyczaj w niedzielę. Wiesz: dzień święty, rodzice w kościele i robi się jakoś tak filozoficznie – mówi Rubbobject Doll.
Łączymy się online, podczas rozmowy nie chce włączyć kamery. Pokazałby się tylko wtedy, gdyby miał na sobie swój czarny kombinezon z łańcuchami, do którego często zakłada maskę przypominającą te gazowe, używane w wojsku. Rubb to pseudonim nawiązujący do kreacji, którą tworzy: wciela się w lateksową lalkę.
Wyjaśnia, że nie bawił się teraz w przebieranie, bo założenie tego stroju zajmuje blisko godzinę. A nie chce ujawniać tożsamości, bo ledwie kilka osób wie, co robi w czasie wolnym. Że w lateksie usługuje kobietom lub robi z nimi sesje zdjęciowe, które publikuje na Instagramie, Twitterze, na stronach erotycznych.
Spokojny syn
Pochodzi z tradycyjnego, katolickiego środowiska, w którym zawsze było mało akceptacji dla inności. Nie wie, jak miałby wyjaśnić, że ma taki fetysz. Że sprawia mu przyjemność noszenie obcisłych, nieoddychających tkanin. I zamiast być stereotypowo męski, czyli seksualnie dominujący, woli uległość.
– Rodzice by tego nie wytrzymali i wzięli mnie za zboczeńca – mówi. Ma 26 lat, niedawno zdobył tytuł inżyniera architektury, zaczął swoją pierwszą pracę, ale jeszcze z nimi mieszka. Musi się nagimnastykować, żeby się nie dowiedzieli. Chować przebranie, okłamywać, kiedy jedzie do Warszawy na zdjęcia. Woli być dla nich nadal tym spokojnym synem z wyższym wykształceniem, którym można się pochwalić przy znajomych. W ukrywaniu swojej tożsamości ma już wprawę, bo swoje fascynacje odkrył dawno.
Jeszcze kiedy był nastolatkiem, zauważył, że czuje się pobudzony, gdy widzi ludzi w strojach do nurkowania. Są podobnie obcisłe i lśniące jak lateks. Już wtedy czuł też, że to coś niewłaściwego. – Nikomu krzywdy swoim fetyszem nie robię, ale i tak czasem marzę o byciu „normalnym” – mówi.
Poczucie wstydu i winy (bo przecież grzeszy) przestało go aż tak przytłaczać stosunkowo niedawno. Pomogła działalność internetowa – pokazał się w mediach społecznościowych, zaczął poznawać inne osoby zafascynowane klimatem BDSM (to skrót od angielskich słów oznaczających: wiązanie, dyscyplinowanie, sadyzm, masochizm).
Dowiedział się, że nie tylko on lubi tę grę, w której ktoś dominuje, ma pełną kontrolę, a druga osoba – ta uległa – czerpie satysfakcję z bycia podduszanym, chłostanym czy upokarzanym. – Wszystko oczywiście za obopólną zgodą – podkreśla.
Przyznaje: pewnie osób z tak specyficznym fetyszem jak jego nie ma wielu. Uważa jednak, że fetyszyści to wcale nie jest tak mała grupa, jak mogłoby się wydawać. – Tylko większość tak boi się oceny, że nigdy nie powie tego głośno – wzdycha ciężko.
Foto: Adam Tuchliński
Przyjemne upokorzenie
Trudno mówić o statystykach, bo fetyszom mało kto się w Polsce przygląda. Nie jest też do końca jasne, jak je kwalifikować. Załóżmy, że mężczyznę podnieca, gdy kobieta nosi czerwoną bieliznę. Czy to już fetysz? Czy fascynacja kolorem to za mało?
Seksuolog prof. Zbigniew Izdebski dowiódł w swoich badaniach, że żyjemy w społeczeństwie, w którym o potrzebach seksualnych rozmawia się rzadko. Co piąta para w ogóle nie podejmuje tego tematu. Przy tym 20 proc. Polaków prezentuje postawę purytańską – istotny jest de facto nie sam seks, ale to, czy partner jest „odpowiedni”. A więc czy nie miał wcześniej zbyt wielu partnerów, czy jest oddany jednej osobie. Odruchowo szukalibyśmy fetyszystów na drugim końcu skali, wśród hedonistów (którzy stanowią 14 proc. i chodzi im o przyjemność, mniej ważne z kim).
Jednak prawda jest taka, że ci deklarujący się jako skromni i purytańscy też mają fetysze. Tylko skrzętniej je ukrywają. Jak niektórzy klienci Pawła Gonera, 20-latka, który od kilku miesięcy zajmuje się profesjonalną dominacją.
Krótko ostrzyżone włosy, luźna bluza, szeroki uśmiech. Trudno się domyślić, że Paweł odgrywa rolę mastera, do którego zgłaszają się mężczyźni osiągający satysfakcję seksualną, gdy zostaną upokorzeni.
Paweł czasem spotyka się z nimi na żywo, częściej jednak łączy się na kamerce przez któryś z komunikatorów. Jego klienci to prawnicy, biznesmeni, pracownicy korporacji. Z obawami, że gdyby ktoś się dowiedział, to ich kariera by się szybko skończyła.
Zdarza się, że mają dzieci i żyją w tradycyjnych heteroseksualnych związkach. Nie dostają w nich jednak tego, co może im dać Paweł. Chcą odreagować stres i zrobić wszystko to, o czym czasem wstydzą się nawet pomyśleć. Albo chociaż raz znaleźć się w roli odwrotnej do tej, którą odgrywają w codziennym życiu – niech ktoś im dyktuje, co mają robić.
– Co ciekawe, dominujące kobiety występują zazwyczaj w lateksie albo przebierają się za pielęgniarkę czy nauczycielkę, a oni ode mnie oczekują, że będę w dresie – mówi. I podkreśla, że często nie trzeba wiele, żeby usatysfakcjonować klientów.
Spełnienie fantazji
Podczas spotkań online często po prostu robi pompki albo zapala papierosa i udaje, że strzepuje go na klienta. Są i tacy, którym wystarcza bycie „money slave”. Po prostu przelewają pieniądze na rozkaz Pawła. Pisze im np.: „Twój pan idzie na lunch, nie powinien sam płacić. Tylko się postaraj, psie, bo ostatnia kwota była żenująco niska” i zaraz dostaje przelew na 100 lub 200 zł.
– Niestety, tacy zdarzają się rzadko. I żeby nie było: nie jest tak, że hajs leci mi z nieba – mówi. Zdarzają się „wystawki”, klient rezygnuje w ostatnim momencie albo nie pojawia się na spotkaniu. Dlatego Paweł preferuje pracę online, chociaż dominacja na żywo daje więcej satysfakcji, bo jest większym wyzwaniem.
Najbardziej lubi się spotykać z już doświadczonymi, po prostu wchodzi do czyjegoś domu i zabiera się do rzeczy. Nowicjusze potrzebują więcej czasu: chcą coś na początku zjeść, porozmawiać, mają sporo obaw. A to wybija Pawła z roli.
Wspomina, że w czasach szkoły podstawowej był prześladowany ze względu na swój wygląd. Był zbyt gruby, nie taki jak trzeba. – Skończyłem u psychiatry i dostałem xanax, od którego szybko się uzależniłem. Ale na szczęście udało mi się zwrócić po pomoc, zanim było za późno. Teraz odzyskuję swoje życie, a poczucie mocy, jakie daje mi dominacja, w tym pomaga – tłumaczy.
Nie czerpie z tego jednak satysfakcji seksualnej. Tę ma osiągnąć klient, on chce po prostu dostać pieniądze za spełnienie fantazji.
Foto: Adam Tuchliński
Odpowiedzialna dominacja
Podobne podejście ma Bettie Golden, eskortka z blisko 9-letnim doświadczeniem: super, kiedy ma przyjemność ze spotkań, ale to nie o nią chodzi. 28-latka ma różne doświadczenia z BDSM – czasem dominuje, bywa też uległa.
– Nie zawsze miałam to w ofercie dla klientów. Długo żyłam w przekonaniu, że BDSM jest czymś obrzydliwym – mówi. Zakłada za ucho długie, ciemne głosy i mimo gwaru panującego w kawiarni, w której się spotkałyśmy, ścisza głos i dodaje: – Głupio przyznać, ale wydawało mi się, że „coś takiego” robią tylko podstarzałe eskortki, które mają coraz mniej klientów i chcą ich jakoś przyciągnąć. Podejrzewa, że to wyobrażenie wynika z rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Bo wciąż uważa się, że seks powinien odbywać się przy zgaszonym świetle i pod kołdrą. – Widzę to po moich klientach. Niektórych znam długo, a i tak trudno im przyznać, że chcieliby spróbować czegoś ostrzejszego – mówi.
Nie zaczynają rozmowy wprost, ale nawiązują do jakiegoś filmu, który kiedyś widzieli, albo mówią, że kolega im o czymś takim opowiadał. Gdy już przyznają, że chodzi o bycie zdominowanym (to zdarza się częściej niż chęć dominacji), Bettie musi zadać serię pytań. – Nie ma jednego scenariusza takiej zabawy. Muszę się dowiedzieć, jaki próg bólu ma dana osoba, jakie czynności wyklucza, poznać jej stan zdrowia. Dominowanie to duża odpowiedzialność – tłumaczy. – Trzeba wiedzieć, jak posługiwać się pejczem lub klatką na penisa, żeby nie zrobić krzywdy. Wielu moich klientów nie chce ustalać „hasła bezpieczeństwa”, gdyby coś było dla nich za mocne, wolą, by było bardziej naturalnie. Dlatego muszę być podwójnie uważna.
Perwersyjna opieka
Mężczyźni oczekują, że Bettie wejdzie w rolę mamuśki, która „lepiej wie, co dla nich dobre”, albo wyniosłej szefowej pomiatającej pracownikiem. – Czasem odgrywam też rolę rozkapryszonej księżniczki – dodaje.
Po takiej sesji trzeba odpowiednio zadbać o klienta: wielu oczekuje przytulania lub rozmowy. Dominacja wyzwala w nich takie emocje, że nie można ich potem ot, tak wypuścić na ulicę. Według Bettie BDSM, wbrew stereotypom, wcale nie polega na przemocy.
– Dominowanie to takie perwersyjne opiekowanie się drugą osobą, aktywne zainteresowanie jej fantazjami. Bez oceniania. Gdy sama jestem uległa, to po dobrze przeprowadzonej sesji mam poczucie takiego… psychicznego utulenia. Jestem perfekcjonistką, która zawsze musi wszystkiego dopilnować, i oddanie się w czyjeś ręce bywa uwalniające – mówi.
Wyjaśnia, że najpopularniejsze fetysze, z jakimi się spotyka, to stopy albo skórzane elementy stroju, jak pas czy wysokie buty. Jej obserwacje nie odbiegają od statystyk. Z badań naukowców z Uniwersytetu Bolońskiego wynika, że najpopularniejszym fetyszem są buty (64 proc. badanych) i stopy (43 proc.).
– Taki standard, z którym większość ludzi, jak się wydaje, jest już oswojona. Chociaż niekoniecznie to akceptuje. Pamiętam, jak jeden klient opowiadał, że kocha swoją żonę, ale dla niej jego fantazje są śmieszne. Przychodzi je więc spełnić u mnie – wyjaśnia.
Pytam, czy zauważa, że coś się w kwestii podejścia do fetyszy zmienia. – Zdecydowanie – podkreśla. Coraz więcej klientów chce realizować spotkania na podstawie fetyszy. I to niezależnie od wieku, pozycji społecznej czy sprawności. – Bo osoby z niepełnosprawnościami, o czym często zapominamy, też mają potrzeby seksualne i fantazje – mówi Bettie.
Powodem zmian jest to, że temat BDSM i fetyszy coraz częściej pojawia się w mediach głównego nurtu. Wpływają na to też filmy, jak „50 twarzy Greya” czy programy rozrywkowe związane z seksualnością. A nawet talent show – to w jednym z nich wystąpił Gan Raptor, mistrz shibari.
W 2013 r. w „Mam talent” jednych zaszokował, a innych zachwycił, gdy w skomplikowany sposób wiązał swoją partnerkę na scenie. Gan Raptor shibari zajmuje się już ponad 20 lat. I też zauważa zmiany. – Zainteresowanie sztuką wiązania czy BDSM wciąż jest niszowe. Pewnie więcej ludzi gra we frisbee. Ale ta bańka robi się coraz większa, a fetysze stają się częścią mainstreamu – uważa.
Gdy 10 lat temu prowadził warsztaty z shibari, organizował je raz na osiem miesięcy. Teraz robi je co miesiąc przez cały weekend i za każdym razem sala jest pełna, a nawet brakuje miejsc. Ludzie przestają się wstydzić udziału w takich warsztatach. Jeszcze parę lat temu uczestnikom zdarzało się kombinować, jak tu zapłacić za zajęcia przelewem, żeby nie zostawić śladu.
– Teraz ludzie po warsztatach potrafią opowiadać o swoich doświadczeniach znajomym i zachęcać ich do udziału – mówi.
Myśli, że shibari jest bardziej akceptowalne społecznie niż wiele innych fetyszy, bo nie zawsze kojarzy się wprost z seksem, a do tego ma długą historię wywodzącą się z Japonii.
Mówiąc krótko: to sztuka układania więzów na ciele i ciała w więzach, motywowana erotyką, która wywołuje silne doznania zmysłowe, pobudzając nie tylko ciało, ale i umysł. Nie należy do najprostszych, ale – zdaniem Gana Raptora – prawie każdy jest w stanie ją opanować.
– Nie powiem, że to najniebezpieczniejsza aktywność na świecie, ale trzeba przy niej zachować dużo rozwagi i zdobyć podstawową wiedzę o biologii człowieka. Liny nie powinny na przykład przecinać niektórych nerwów, bo mogą prowadzić do ich uszkodzenia, a to z kolei kończy się niedowładem – wyjaśnia Gan.
Jednak ludzie przychodzą na jego warsztaty nie tylko dlatego, to też okazja, by lepiej poznać swoje seksualne granice, przeżyć silne emocje czy zbliżyć się do partnera.
– Na Zachodzie shibari jest pokazywane na deskach teatrów, nie ma w sobie elementów przemocy, odzwierciedla zadowolenie obu stron. Z kolei kiedy byłem na pokazach w Rosji, właściwie każdy zawierał element przymusu, przemocy, gwałtu – opowiada.
Według niego to pokazuje, jak bardzo sama kultura wpływa na podejście do fetyszy. Mogą być wymieszane z agresją i wstydem albo pokazywane jako jeden z odcieni ludzkiej seksualności, który nikogo nie krzywdzi.
Gan uważa, że „w Polsce jesteśmy gdzieś w połowie drogi między tym rosyjskim a europejskim podejściem. I, na szczęście, coraz śmielej zmierzamy w zachodnią stronę”.
Nie patrzeć
Klientów często zaskakuje, że Bettie nie wyśmiewa żadnego z ich pomysłów. Nawet jeśli nie na wszystko się zgadza. – Dopóki nie zaczniemy rzetelnie rozmawiać o seksualności, osoby z fetyszami wciąż będą się kryć. I cierpieć, bo jak żyć, kiedy nawet przy najbliższych nie możesz być sobą?