Prezes Prawa i Sprawiedliwości nie poszedł na posiedzenie komisji śledczej ds. Pegasusa z marszu. Politycy jego partii zainwestowali sporo czasu i energii, żeby przygotować swojego lidera do tego starcia.
Jarosław Kaczyński przetrwał przesłuchanie przed komisją śledczą ds. Pegasusa bez większych szkód, choć i bez triumfu.Nie brakuje jednak opinii, że członkowie komisji popełnili błąd, biorąc szefa PiS na pierwszy rzut, a poza tym, mogli się lepiej przygotować do przesłuchania.
A jak przygotowany był sam Kaczyński? Z rozmów z politykami jego partii wynika, że poświęcono na to kilka dni.
— Kaczyński i jego otoczenie nie zlekceważyli tego posiedzenia komisji, bo widzieli tam i zagrożenia dla siebie, dla PiS-u, dla Kaczyńskiego i szanse polityczne dla siebie. Wiem, że go przygotowywali i merytorycznie, i retorycznie, a trwało to faktycznie podobno kilka dni, łącznie z tym, że jeden z polityków powiedział mi, że dbano o to, żeby Kaczyński miał takie poczucie, że musi iść tam z dobrym nastawieniem, że nie może iść agresywny, że nie może dać się wyprowadzić z równowagi. Powiedziano mu, że ma się uśmiechać, że ma dbać o mimikę twarzy, żeby nie dać jakiejś takiej wściekłej twarzy — ujawnia Arleta Zalewska, dziennikarka „Faktów” TVN, która rozmawiała z kilkoma politykami PiS.
Zalewska wspólnie z Aleksandrą Pawlicką z „Newsweeka” analizuje w najnowszym odcinku podcastu „Wybory kobiet” przesłuchanie prezesa przed komisją, która ma się zająć nielegalnymi podsłuchami stosowanymiza rządów Zjednoczonej Prawicy.
Kaczyński miał wiedzę o członkach komisji
Kaczyński przed posiedzeniem dostał też szczegółowe informacje o poszczególnych członkach komisji, dzięki czemu wiedział, jak z nimi rozmawiać i nie czuł się zagubiony.
— To, co bardzo często wyprowadza Jarosława Kaczyńskiego z równowagi, to właśnie to, że on się gdzieś czuje zagubiony. Wtedy po prostu uderza — przyznaje Pawlicka.
Dziennikarka „Newsweeka” podkreśla, że wśród członków komisji było przekonanie o tym, że Kaczyńskiego wystarczy wyprowadzić z równowagi, bo wtedy prezes popłynie w swoich zeznaniach i będzie go można „łapać i trochę rozszarpywać publicznie”.
— Zapytałam jednego z członków komisji o to, dlaczego właściwie wzięli Jarosława Kaczyńskiego na ten pierwszy ogień, skoro można go było przytrzymać, jak już coś komisja by miała, zdobyła, żeby próbować go skonfrontować z tą wiedzą. Otóż usłyszałam, że m.in. dlatego, że komisja w zasadzie nie ma na czym pracować. Nie ma żadnych dokumentów, a wiadomo, że Kaczyński jest tym, który ponosi wyłącznie odpowiedzialność polityczną, więc nie można go pytać o żadne dokumenty i konkrety — dodaje Pawlicka.