Diamenty są nie tylko „najlepszym przyjacielem kobiety”, ale przedmiotem legend i sensacyjnych opowieści. Czy w historiach o klątwach ciążących nad słynnymi klejnotami może być ziarno prawdy? Historyczka sztuki Hettie Judah poświeciła im rozdział swojej książki „Sekrety kamieni”.

Choć Wilkie Collins swoją wydaną w 1868 roku powieść zatytułował „Kamień księżycowy”, tak naprawdę chodziło mu o diament. Ogromny i żółty, chłodny i enigmatyczny, niczym ciało niebieskie na nocnym niebie, ma niesamowitą moc. Publikacja tej książki, o której mówi się, że to „pierwsza, najdłuższa i najlepsza z nowoczesnych angielskich powieści detektywistycznych”, wywołała sensację i zaostrzyła apetyt czytelników na historie o zaczarowanych klejnotach.

Collins nie był pierwszym, który snuł tego rodzaju opowieści. Kamienie szlachetne od zawsze kojarzono z magią, a złotouści gawędziarze przypisywali im zarówno dobre, jak i złe moce. W przedmowie do swojej powieści Collins przyznał, że inspiracją do napisania „Kamienia księżycowego” były zasłyszane historie o dwóch królewskich diamentach, które przebyły trudną drogę z Indii do pałaców Europy. Pierwszym z nich był Orłow osadzony w berle carów rosyjskich. Miał kształt i rozmiar przepołowionego kurzego jaja, a swą nazwę zawdzięcza księciu Grigorijowi Grigoriewiczowi Orłowowi, który sprezentował go swej byłej kochance, carycy Katarzynie Wielkiej.

Drugim klejnotem, który zainspirował Collinsa, był Koh-i-noor. W 1849 roku, pod koniec drugiej wojny angielsko-sikhijskiej, maharadża Lahore przekazał go królowej Wiktorii. Ten ogromny diament, jak wyjaśniał Collins, był jednym ze „świętych kamieni Indii” i mówiono o nim, że „ci, co używają go do innych celów niż te, które mu przeznaczono przed wiekami, sprowadzają na siebie pewne nieszczęście”.

Królowa Wiktoria otrzymała klejnot 250 lat po tym, jak inna angielska monarchini, Elżbieta I, przyznała monopole handlowe Kompanii Wschodnioindyjskiej. Koh-i-noor wystawiono na widok publiczny podczas Wielkiej Wystawy w 1851 roku, a w następnym roku ponownie oszlifowano, zgodnie z europejskim gustem. Przekazanie diamentu nie zakończyło działań wojennych, następne lata były krwawe i niestabilne. W 1858 roku gwałtowne bunty i represje sprawiły, że rząd brytyjski odebrał Kompanii Wschodnioindyjskiej prawo do zarządzania Indiami – odtąd stały się one częścią Korony Brytyjskiej.

To w takim kontekście historycznym Collins pracował nad „Kamieniem księżycowym”. W wydanej w 1806 roku – 65 lat wcześniej – powieści „Opactwo Northanger” Jane Austen sugerowała, że w Wielkiej Brytanii nie dzieją się żadne złowrogie intrygi: nie było na nie miejsca w kraju, „gdzie każdy człowiek otoczony jest sąsiedztwem samorzutnych szpiegów”.

Tymczasem już w pierwszych latach brytyjskiego panowania w Indiach Collins odkrył, że pod powierzchowną kurtuazją wiktoriańskiego społeczeństwa kryje się – i rozprzestrzenia – zepsucie. Tytułowy „księżycowy kamień” miał zostać zrabowany w 1799 roku podczas grabieży pałacu królewskiego w Seringapatam (pałac naprawdę został splądrowany, a wydarzenie miało tak brutalny przebieg, że jego sprawców, pracowników Kompanii Wschodnioindyjskiej, ukarano chłostą, a niektórych powieszono). Powieściowy diament przenosi swoją klątwę do Anglii, gdzie demaskuje pozornie bogatą elitę, żyjącą, jak się okazuje, z pożyczonych funduszy, fałszywych filantropów dbających o własne interesy, bezlitosnych chrześcijańskich ewangelistów, łatwo ferujących wyroki oraz arystokratów, dumnych ze swych tytułów, lecz ślepych na uczucia niższych klas.

Przez tysiąclecia Indie były źródłem diamentów dla Europy i Azji. Wydobywano je w płytkich kopalniach w osadach aluwialnych, do których trafiały wypłukane ze skały macierzystej. W europejskiej literaturze najwcześniejsza – pochodząca z 315 roku p.n.e. – wzmianka o indyjskich diamentach pojawia się w pismach Teofrasta. Diamenty są lipofilne – tłuszcze łatwo przylegają do ich powierzchni. Ta niezwykła cecha dostarczyła legend o „Dolinie Diamentów”, które opowiadano zarówno w Chinach, Persji, jak i w Europie. Owa dolina miała być miejscem niedostępnym, szczeliną w ziemi. Poszukiwacze klejnotów wrzucali do niej kawałki surowego mięsa, które przyciągały orły. Ptaki wydobywały mięso wraz z przyczepionymi do niego diamentami i przenosiły je na klify, by tam się pożywić. Charakterystyczny wizerunek orłów jedzących mięso zdobne w klejnoty pojawia się jako symbol Indii jeszcze w XVI wieku.

Koh-i-noor i Orłow to niejedyne wielkie indyjskie diamenty, jakie trafiły – uczciwymi lub nieuczciwymi drogami – do Europy. Równolegle pojawiły się opowieści o świątyniach „bożków” splądrowanych w poszukiwaniu klejnotów, z którymi nierzadko wiązała się jakaś klątwa. Diament nazwany później Regentem – który obecnie znajduje się w Luwrze – w 1701 roku trafił w ręce Thomasa Pitta, gubernatora Kompanii Wschodnioindyjskiej w Madrasie. Pitt twierdził, że nabył go uczciwie, nie zapobiegło to jednak rozprzestrzenieniu się plotek. Według jednej z nich znalazcą diamentu był niewolnik pochodzący z Golkondy, który przemycił go, ukrywając w ranie zrobionej w nodze.

W 1717 roku diament Pitta zakupiono dla króla Ludwika XV, by umieścić go w obręczy korony królewskiej noszonej podczas koronacji; później był ozdobą jego kapelusza. Następnie trafił do rękojeści miecza Napoleona. Tymczasem Thomas Pitt za fortunę uzyskaną dzięki sprzedaży klejnotu kupił w Anglii posiadłość ziemską: stała się ona siedzibą rodu, w której dorastali między innymi jego wnuk i prawnuk – obaj zasiadali w parlamencie i pełnili funkcję premierów Wielkiej Brytanii.

Opierając się na fundamencie tego rodzaju plotek i „kolonialnego poczucia winy”, Collins wysnuł swoją fabułę o żółtym klejnocie skradzionym z czoła świętego indyjskiego posągu. Pomysł szybko znalazł naśladowców. W 1882 roku ukazał się zbiór podobnych opowieści, zatytułowany The Great Diamonds of the World (Wielkie diamenty świata). We wstępie zapewniano czytelników, że tom zawiera „historie prawdziwe”, pełne „niezliczonych tragedii”, jakimi naznaczone są losy przeklętych klejnotów, takich jak indyjski diament Tavernier Blue (później znany jako Hope), który awanturniczy handlarz Jean-Baptiste Tavernier sprzedał francuskiemu królowi Ludwikowi XIV. Okazało się, że Collins trafił na idealny moment, by jego opowieść o diamencie obdarzonym tajemniczą mocą zawładnęła czytelniczą wyobraźnią.

W 1867 roku – a zatem rok przed publikacją „Kamienia księżycowego” – w Kolonii Przylądkowej w południowej Afryce znaleziono 21-karatowy diament, który otrzymał nazwę Eureka, a cztery lata później na farmie należącej do Johannesa Nicolaasa i Diederika Arnoldusa de Beera dokonano kolejnych odkryć. W ciągu kilku lat kopalnie w Kimberley dostarczyły więcej diamentów niż Indie przez dwa tysiąclecia. Po raz pierwszy kamienie te stały się dostępne dla zamożniejszych warstw klasy średniej. Niebawem diamenty były tak liczne, że aby je zbyć, zaczęto uciekać się do taktyk promocyjnych. Obietnica prawdziwej miłości nie była jedyną bronią w arsenale marketingowym sprytnych sprzedawców: posługiwano się również makabrą.

Krótki artykuł zamieszczony 14 grudnia 1910 roku na dziewiątej stronie „New York Timesa” ogłaszał przybycie do miasta diamentu zwanego Hope lub z francuska Le Bijou du Roi. Czytelników informowano, że klejnot waży czterdzieści cztery i pół karata, a jego posiadacz otrzymał już (i odrzucił) wiele ofert kupna, w tym jedną w wysokości 250 tysięcy dolarów, którą złożył pewien mężczyzna pragnący ofiarować go swojej żonie jako prezent noworoczny. „Żaden inny istniejący kamień nie jest taki jak ten”, tłumaczył swą odmowę jubiler, dodając porozumiewawczo, że „niezwykłość jego losów znacznie zwiększa jego wartość”.

Tę niezwykłą historię powtórzono miesiąc później, po ogłoszeniu sprzedaży diamentu. Za 300 tysięcy dolarów nabył go Ned McLean, syn Johna McLeana, właściciela dziennika „The Washington Post”, i mąż Evalyn Walsh, stosownie zamożnej dziedziczki potentatów branży górniczej. Tym razem w artykule znalazła się rozbudowana wersja listy nieszczęść, jakie dotknęły poprzednich właścicieli klejnotu: wkrótce po sprzedaży diamentu francuskiemu królowi Jean-Baptiste Tavernier zginął w Konstantynopolu w drastycznych okolicznościach: psy rozszarpały mu gardło; Ludwik XVI i Maria Antonina zostali zgilotynowani; lordowi Francisowi Hope nie wiodło się ani w małżeństwie, ani w finansach. Litanię uzupełniały malownicze przypadki szaleństwa, samobójstw, zhańbienia oraz nieszczęśliwych wypadków ze skutkiem śmiertelnym.

W rzeczywistości McLeanowie zapłacili Pierre’owi Cartierowi za niebieski kamień 180 tysięcy dolarów – znacznie mniej, niż oczekiwał. Evalyn Walsh przez wiele dekad obnosiła się z klejnotem, na którym ciążyła klątwa; był ozdobą jej wystawnych kostiumów, obroży jej doga niemieckiego, a pewnego wieczoru – jak wieść niesie – stanowił jedyny element dekoracyjny na jej nagiej skórze. Życie nie szczędziło cierpień właścicielce diamentu: utraciła dwoje dzieci – dziewięcioletnia córka zginęła w wypadku samochodowym, a dwudziestoczteroletni syn zmarł w wyniku przypadkowego przedawkowania środków nasennych – jej męża w wieku trzydziestu lat uznano za niepoczytalnego, a ona sama popadła w uzależnienie od opiatów.

Wszystko to jedynie umocniło legendę feralnego kamienia. Evalyn Walsh przeżyła sześćdziesiąt lat, a gdy zmarła – „z powodu kokainy i zapalenia płuc” – diament Hope ponownie zmienił właściciela. Nabywca klejnotu, jubiler Harry Winston, nie zdołał go sprzedać. Przez pewien czas obwoził kamień po całym kraju, czyniąc z tego wielki show, a następnie w 1958 roku przekazał go muzeum Smithsonian.

Klątwa ciążąca na Hope była oczywiście wymysłem godnym pióra Wilkiego Collinsa. Pierwsze pogłoski na jej temat rozwijano stopniowo, aby zadowolić oczekiwania czytelników, których wyobraźnię ukształtowała dziewiętnastowieczna literatura „gotycka”: w 1911 roku sam Cartier znacznie podkręcił legendę, próbując wzbudzić zainteresowanie ciemnoniebieskim klejnotem, który przestał być modny.

To nie klątwa diamentu spowodowała nieszczęścia, jakie dotknęły Evalyn Walsh; były one raczej skutkiem próżnego bogactwa, uzależnienia od opiatów i zwyczajnego pecha. Jednak ani jej samej, ani innym niełatwo było uwolnić się od skojarzeń. Podobnie jak w przypadku „Kamienia księżycowego”, sugestia, że bogactwo i władza opierają się na czymś mrocznym i zepsutym, jest nieodparta: enigmatyczny diament olśniewa, jako krystaliczny emblemat, zarówno wspaniałe bogactwa, jak i wielkie niegodziwości.

Fragment książki „Sekrety kamieni” Hettie Judah wydanej przez Wydawnictwo W.A.B. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Premiera książki 23 października.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version