Nieważne, czy mieszkasz w dużym mieście, czy we wsi zabitej dechami – narkotyki masz na wyciągnięcie ręki. I to w niespotykanym nigdy wcześniej wyborze – mówi Grzegorz Wodowski, kierownik krakowskiej poradni Monaru.

Do internetowej dilerki służą m.in. dwie typowo polskie, popularne platformy: paczkomaty i płatności blikiem – wynika ze śledztwa, które opublikowaliśmy dwa tygodnie temu w internetowym wydaniu „Newsweeka”. Przeprowadziliśmy je wraz z redakcjami Fronstory.pl, OKO.press, RadioZET.pl, Money.pl i „Gazety Wyborczej”.

Obie platformy wiedzą o problemie. Choć współpracują z policją, to kontrola nad tym, kto i co dzięki nim przesyła, jest ograniczona. Skala zjawiska jest gigantyczna. Na popularnej aplikacji Telegram (korzysta z niej w Polsce około 2,8 mln osób) odnaleźliśmy setki tysięcy ogłoszeń sprzedaży narkotyków. Policja łapie dilerów wyrywkowo albo wcale. Część komend w ogóle nie widzi problemu. Państwo nie wie, co robić z tą epidemią.

Grzegorz Wodowski, kierownik krakowskiej poradni Monaru: podobnie jak w innych dużych miastach królują stymulanty, głównie pochodne mefedronu. Dalej – marihuana i benzodiazepiny. To miasto akademickie, gdzie młodzież lubi się zabawić, podkręcając narkotykami. Badania ścieków pod kątem obecności w nich metabolitów substancji psychoaktywnych pokazują, że Kraków jest w ścisłej czołówce Europy. Jeśli chodzi o opioidy, to na czarnym rynku dominują tu przede wszystkim morfina, oksykodon, czasem fentanyl. Wszystko to produkty farmaceutyczne. Ktoś kupuje je na receptę, a potem rozprowadza.

G.W.: nie słyszałem, żeby na mieście brakowało towaru.

Nadużywane są leki na ADHD, w których skład wchodzi silny stymulant metylofenidat. A nowe preparaty na ADHD zawierają jeszcze silniejszy – amfetaminę. Żeby była jasność, chodzi o to, aby nie były dostępne dla osób stosujących je w celach niemedycznych.

G.W.: dzięki internetowi rynek się mocno zdemokratyzował. Nieważne, czy mieszkasz w dużym mieście, czy we wsi zabitej dechami – narkotyki masz na wyciągnięcie ręki. I to w niespotykanym wcześniej wyborze. Przez dekady na całym świecie nie udało się objąć skuteczną kontrolą rynku składającego się z kilkunastu substancji. Dziś mamy ich już setki. Szanse państwa są jeszcze mniejsze.

G.W.: nikt z kupujących nie może mieć stuprocentowej pewności, że ma do czynienia z mefedronem. Nawet sprzedający te narkotyki mają blade pojęcie, co rozprowadzają. Rynek jest zalany pochodnymi mefedronu, które mają różną, czasami o wiele większą toksyczność.

G.W.: dostępne są też podróby xanaxu czy oksykodonu. Opakowania wyglądają jak oryginalne, ale w środku są inne substancje. Wiele rzeczy, które ujęliście w śledztwie, są specjalistom mniej lub bardziej znane. Od dawna wiemy, że narkotyki sprzedaje się na komunikatorach i że dostarcza się je do automatów paczkowych. Zaskoczyła nas skala, którą opisaliście.

G.W.:te liczby robią wrażenie, bo – z tego, co rozumiem – InPost może kontrolować tylko paczki, które uległy uszkodzeniu. Ile w takim razie dociera do kupujących, skoro w tych uszkodzonych odkryto pół tony narkotyków?

Judyta Put, specjalistka psychoterapii uzależnień w Monarze: Zmiany na rynku mocno przyspieszyły w pandemii. Już wcześniej na porządku dziennym były dowozy taksówkowe, a słyszałam też o dronach zrzucających paczuszki. Dziś czymś normalnym jest zakopywanie narkotyków płytko pod ziemią, zaczepianie ich pod parapetem budynku czy ukrywanie w inny sposób, a następnie wysyłanie kupującemu lokalizacji i ewentualnie zdjęcia skrytki. Trend przyszedł do nas ze Wschodu, tam nazywany jest „zakładkami”.

J.P.: tak, zwłaszcza wśród młodszych pokoleń i osób sprawnie poruszających się w internecie.

J.P.: czują się bardziej anonimowi, a do tego odcięci od bezpośredniego kontaktu z półświatkiem. I że mniejsze jest ryzyko, że zostaną złapani za podejrzany kontakt z obserwowaną przez policję osobą czy dziwne zachowanie w bramie.

G.W.: w systemie, który zbudowaliśmy, oferujemy przede wszystkim leczenie i terapię nastawione na abstynencję. A przecież nie każdy, kto używa narkotyków, jest uzależniony, i nie wszyscy uzależnieni chcą się leczyć. Dla tych osób oferta pomocy jest niewielka – kilka programów redukcji szkód w paru większych miastach. Może i nie są one jakoś specjalnie spektakularne, ale przynoszą efekty tu i teraz. Programy wymiany igieł i strzykawek zapobiegają szerzeniu się chorób zakaźnych, programy substytucyjne pomagają uzależnionym normalnie funkcjonować, mimo że ci nadal przyjmują namiastkę narkotyku. Pamiętajmy, martwy narkoman się nie wyleczy. Jeśli nie stworzymy mu warunków, żeby bezpieczniej używał narkotyków, to nigdy nie dożyje chwili, w której będzie miał szansę przestać brać. Obecnie prowadzimy rozmowy z Krajowym Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom dotyczące dystrybucji wśród uzależnionych i ich rodzin środka o nazwie nalokson.

G.W.: jedyne skuteczne antidotum na przedawkowanie opioidów, w tym fentanylu. Wielokrotnie widziałem, jak ratował życie tym, do których wzywaliśmy karetkę. Wyglądało to jak cud – umierający z powodu zapaści oddechowej dostaje zastrzyk i budzi się jak gdyby nigdy nic. Teraz nalokson jest dostępny także w formie donosowego sprayu, a to ważne, bo ułatwia stosowanie go przez osoby bez przygotowania medycznego. Chcemy dystrybuować lek wśród uzależnionych i ich bliskich, bo to oni najczęściej są świadkami przedawkowań i mogą szybko udzielić pomocy. W niektórych krajach jest to już rutynowe postępowanie. Niedawno poznałem kobietę, która uratowała naloksonem syna, kiedy jeszcze mieszkali w USA. Tam nalokson rozdają nie tylko służby medyczne, ale także policja i straż pożarna.

G.W.: równie dobrze można powiedzieć, że po zapięciu pasów bezpieczeństwa ludzie jeżdżą szybciej i bardziej ryzykownie. W krajach, gdzie rozdaje się nalokson, nie ma statystyk wskazujących, że więcej osób zaczyna brać narkotyki. Są natomiast dowody na to, że więcej ich przeżywa przedawkowanie opioidów.

Istnieje też u nas pewien problem mentalny. Przyzwyczailiśmy się traktować osoby biorące narkotyki jako skrajnie nieodpowiedzialne. Tymczasem to setki tysięcy ludzi, którzy sięgają po substancje z różnych powodów: jedni – by uniknąć dyskomfortu lub cierpienia, inni – żeby się po prostu nieco lepiej poczuć czy zabawić. Owszem, podejmują ryzyko, ale jego poziomy są bardzo różne. Ktoś, kto idzie w weekend w miasto i pije alkohol, też ryzykuje. Tylko że wychowując się w kulturze picia alkoholu, od lat się uczy, czego unikać i na co uważać. W przypadku narkotyków nie mamy żadnego przygotowania – zawsze nas nimi straszono, nikt nie mówił, co robić, żeby sobie nie zaszkodzić. Najwyższy czas, żeby młodych ludzi, którzy nie mówią narkotykom „nie”, przestać straszyć i zacząć edukować.

J.P.: prowadzę program Czyste Bity. Pojawiamy się na imprezach w krakowskich klubach i na niektórych festiwalach w Polsce. Szczerze rozmawiamy z ludźmi o narkotykach. O tym, jak działają, co się może wydarzyć, na co należy uważać, jak poprawić bezpieczeństwo. Profilaktyka oparta na straszeniu nigdy nie działała. Chyba nikogo nie przekonywała opowieść, że jeśli zapalisz trawkę, to umrzesz gdzieś w krzakach z wbitą strzykawką. Taki poziom abstrakcji sprawia, że nikt nie bierze przestróg na poważnie. Gdybyśmy pojawiali się w klubach i mówili ludziom, żeby nie brali narkotyków i bawili się na trzeźwo, też nikt by nas nie potraktował poważnie. My akceptujemy wybory, jakich dokonują ludzie w kontekście tego, jak chcą się bawić. To, co realnie możemy zrobić, to sprawić, że ten wybór będzie bardziej przemyślany.

Mamy też w Polsce beznadziejny dostęp do ochrony zdrowia psychicznego. Niektórzy biorą, żeby się na chwilę poczuć lepiej, i próbują w ten sposób leczyć cierpienie psychiczne na własną rękę. Staramy się stać pomostem, dzięki któremu będą wiedzieli, gdzie mogą się zgłosić po pomoc. Może pójdą do psychoterapeuty lub po prostu przebadają się na HCV, bo nawet nie wiedzieli, że tym może się skończyć wciąganie kresek z banknotów.

G.W.: bardzo różni ludzie z różnych środowisk. Coraz rzadziej są to osoby wyglądające na zaniedbane, o których można byłoby powiedzieć, że szorują po dnie. Choć wcale to nie oznacza, że narkotyki nie zdominowały ich życia. Największą grupę stanowią młodzi dorośli. Zdarzają się studenci, informatycy, przedstawiciele wolnych zawodów. W niektórych przypadkach można powiedzieć, że są to osoby wysokofunkcjonujące. W większości mamy jednak do czynienia z osobami żyjącymi na granicy ubóstwa, borykającymi się z problemami materialnymi. Wielu ma kłopoty przystosowawcze i jest na utrzymaniu rodziny.

G.W.: nie mamy żadnych badań, które pokazywałyby, że dzisiaj sięga się po narkotyki wcześniej niż przed 15 laty, choć tak zwykło się mówić. Natomiast mam wrażenie poparte obserwacjami, że narkotyków próbują coraz starsi.

G.W.: świat się zmienia i wiele substancji jest społecznie bardziej akceptowanych również przez dorosłych i w środowiskach, które postrzegamy raczej jako wolne od narkotyków. Niektórzy zastępują narkotykami alkohol, ale najczęściej używają jednego i drugiego. Poza tym chodzi o dostępność. Jeśli ktoś jest na imprezie, gdzie narkotyki podaje się z rąk do rąk, to ma okazję zobaczyć, że nie taki diabeł straszny i że może sobie od czasu do czasu na to pozwolić. Niektórzy z nich trafiają do nas, bo pozwalają sobie na nieco więcej i częściej, i zdarza się, że się uzależniają.

G.W.: w 2023 r. jedna trzecia pacjentów leczyła się u nas z uzależnienia od konopi. W dużej mierze dlatego, że po alkoholu marihuana to najbardziej rozpowszechniona substancja psychoaktywna, nie licząc tytoniu. Na dodatek mamy w Polsce do niej dość dziwne podejście i nie wiem, czy ono również nie napędza nam pacjentów. Wielu uzależnionych to pacjenci medycznej marihuany. Idą do lekarza, mówią o objawach chorobowych i dostają receptę. Internet jest pełen wskazówek, co powiedzieć lekarzowi, żeby zadziałało.

G.W.: z dnia na dzień przeszliśmy z trybu „marihuana zabija” w tryb „marihuana leczy”. Niewiele mamy pośrodku. A przecież regularne palenie dużych ilości marihuany może być m.in. psychogenne, a medyczna marihuana jest na ogół bardzo mocna – ma około 20 proc. stężenia THC, podczas gdy ta dostępna na czarnym rynku około 11.

Nawet ta medyczna nie jest bezpieczną używką. Może pogorszyć funkcjonowanie psychiczne, społeczne i spowodować uzależnienie. Choć są też pewne plusy tej sytuacji – zmniejszyła się konsumpcja syntetycznych kannabinoidów naśladujących działanie marihuany, ale o wiele bardziej brutalnie wpływających na psychikę. Korzystający z legalnej, medycznej marihuany są też w mniejszym stopniu narażeni na konflikt z prawem.

G.W.: niewątpliwie. W ostatnich 10-15 latach nastąpiła ogromna zmiana ilościowa i jakościowa. Pojawiło się wiele nowych substancji psychoaktywnych. Obecnie europejskie służby monitorują około tysiąca tych środków. Internet jest wehikułem zapewniającym do nich dostęp niemalże każdemu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version