Z sześciu gatunków makaków występujących na terytorium Tajlandii akurat rezusy, czyli makaki królewskie, są dobrze znane turystom. To odważne, ciekawskie, wszędobylskie małpy, które potrafią nawet stanowić utrapienie dla ludzi. Nie boją się ich, domagają pokarmu, często okupują te miejsca, w których turyści pojawiają się licznie.

Do takich miejsce należała świątynia Tham Pha Mak Ho w północno-wschodniej Tajlandii, w prowincji Loei. To niedaleko granicy z Laosem. Atrakcja turystyczna była pełna rezusów, które w jednej chwili zniknęły.

Rezusy mieszkające w tej świątyni były codziennie karmione nie tylko przez turystów, którzy mogli nabyć dla nich specjalne nasiona i owoce, tak aby małp nie opychać słodyczami, chrupkami, kanapkami i podobnymi szkodliwymi rzeczami. Z kolei mnisi karmili je niemal rytualnie ryżem z owocami. Małpy miały co jeść, stanowiły stałych mieszkańców i atrakcję turystyczną.

Mniej więcej rok temu mnisi i turyści zaczęli zauważać, że makaki znikają. Wcześniej biegały ich tu setki, teraz było ich coraz mniej. Sprawa stała się tak dostrzegalna i tak tajemnicza, że zbulwersowała kraj i trafiła nawet na policję, która wszczęła śledztwo.

Pracha Saenklang, naczelnik okręgu Wang Saphung zarządził dochodzenie w odpowiedzi na skargi niektórych osób odwiedzających świątynię Tham Pha Mak Ho. Obliczyli oni, że na terenie kompleksu żyło około 3 tys. makaków, a zostało ich tylko około 200.

Podejrzewano chorobę zwierząt, może ich celowe trucie albo zmiany środowiskowe, chociaż rezusy to ssaki odporne i łatwo się przystosowujące do nowej sytuacji. Na dużych obszarach Azji, w których żyją tj. od Pakistanu i Afganistanu przez Indie, gdzie są szczególnie liczne aż po południowe Chiny i północne Indochiny, trzymają się blisko człowieka i korzystają z jego obecności. Faktem jest jednak, że część chińskiej populacji tych małp została wytępiona.

Śledztwo trwało długo, ale udało się powiązać sygnalizowane rok temu zniknięcie małp z terenów północnej Tajlandii z czymś w rodzaju biopiractwa. Rezusy są bowiem małpami bardzo poszukiwanymi w przemyśle medycznym. Służą w laboratoriach do doświadczeń niezbędnych przy produkcji leków czy szczepionek. To właśnie nazwa Rhesus posłużyła do określenia grup krwi, a wkład tych makaków w rozwój wielu gałęzi farmaceutyki, medycyny czy nawet techniki z lotami w kosmos włącznie jest ogromny i rzadko spotykany u naczelnych.

Słowem, zapotrzebowanie przemysłowe na rezusy jest duże, tymczasem w czasie pandemii związanej z COVID-19 najpierw Chiny, a następnie wiele innych pastw azjatyckich, takich jak Tajlandia, wstrzymały eksport małp do Stanów Zjednoczonych i Europy. Dostawy zamarły mimo wzrostu medycznego i przemysłowego zapotrzebowania na nie.

Tam, gdzie nie było dostaw oficjalnych pojawiły się nieoficjalne, nielegalne.

O sprawie informował Edwin Wiek z tajlandzkiej WFFT. Jego zdaniem, przed pandemią handel makakami nie stanowił znaczącego problemu dla Azji i nie był masowy. „Cena makaków królewskich, czyli rezusów, na nielegalnym rynku dzikich zwierząt była naprawdę niska. Wynosiła 20-30 dolarów za sztukę. Potem ceny wzrosły od pięciu do dziesięciu razy” – informował.

Dzisiaj cena za zdrowego osobnika rezusa osiąga kilkaset dolarów i rośnie, a to napędza odławianie ich, handel i przemyt. Policja wykryła szlaki przerzutowe małp do sąsiedniego Laosu, gdzie mieszka kilka rodzin wyspecjalizowanych w wyłapywaniu rezusów. To mogło spowodować, że na przygranicznych terenach Tajlandii małpy zniknęły.

Skala procederu byłą na tyle duża, że status makaka królewskiego został już zmieniony z VU na EN, czyli z narażonego na zagrożony. Różnica jest taka, że narażony VU oznacza zwierzę, które może wyginąć w dalszej przyszłości, a zagrożony EN dotyczy gatunków, które wyginąć mogą w przyszłości najbliższej.

I takim gatunkiem jest teraz w Azji jedna z najczęściej spotykanych niegdyś i widywanych małp, jaką jest makak królewski.

Sprawa jest poważna, a aresztowania w Tajlandii objęły już liczną grupę przemytników, którzy – wedle raportów policyjnych – trzymali schwytane makaki w strasznych warunkach, po 50-100 sztuk w workach bez dostępu powietrza, wiatru i pożywienia. Wiele nie wytrzymywało transportu. Trafiały do Laosu i Kambodży, które stały się głównymi szlakami przerzutowymi tych zwierząt zwłaszcza do USA. Dlatego co najmniej osiem osób zatrzymano też w samych Stanach Zjednoczonych.

Ekologowie obawiają się, że przemyt to nie wszystko i doszło jednak do zmian środowiskowych niekorzystnych dla tych małp, zwłaszcza w Indochinach. A rezusy są niezwykle istotną częścią ekosystemu. Są zarazem drapieżnikami, jak i ofiarami innych drapieżników. Odpowiadają za rozsiewanie nasion, a jakby tego było mało, stanowią także medyczny bufor indochińskiej przyrody. Ich obecność ogranicza występowanie wielu patogenów chorobotwórczych, co wiąże się zapewne z umiejętnością porządkowania środowiska przez te małpy.

Śledztwo trwa od roku, proceder przemytu naczelnych z Indochin został nieco ograniczony, ale trwa, a rezusy wciąż znikają, a ich populacja się nie odradza. Dla wielu turystów nie ma Tajlandii bez tych małp, które bywają nachalne i czasem nawet agresywne, ale stanowią stały element zwiedzania kraju.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version