Ściganie afer i nadużyć byłoby łatwiejsze, gdybyśmy mieli ustawę o ochronie sygnalistów. Powinna działać od dwóch lat, ale dawno utknęła w rządzie. Nowa władza zapewnia, że szybko się pojawi.

Nowy rząd obiecał antykorupcyjną ofensywę i rozliczenie wszelkich afer i nadużyć. Sejmowe komisje śledcze mają zbadać kulisy przygotowań wyborów kopertowych w czasie pandemii, sprawę przyznawania wiz oraz wykorzystywania systemu Pegasus do inwigilowania przeciwników politycznych, i to w czasie wyborów. Ale kto pomoże rozwikłać dziesiątki innych tajemniczych spraw?

Czy przedwyborcze cuda cenowe na stacjach Orlenu nie były motywowane politycznie? Po co prezes Daniel Obajtek kupił dziesiątki lokalnych serwisów medialnych od Polska Press i jak były one finansowane? Czy rzeczywiście szef policji, odpalając granatnik w swoim biurze, był przekonany, że bawi się głośnikiem? Czy za spółkami, które budowały, a potem burzyły Elektrownię Ostrołęka, nie stały przypadkiem te same osoby? Po co dofinansowano koła gospodyń wiejskich z Funduszu Sprawiedliwości, który miał wspierać poszkodowanych przez wymiar sprawiedliwości i byłych więźniów? Jaki był sens finansowania z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 innego funduszu – Inwestycji Strategicznych, który wydał m.in. 4,5 mln zł na budowę Regionalnego Centrum Patriotyzmu im. Marii i Lecha Kaczyńskich w Chocianowie?

Świat wymyślił na to patent – sygnalistów, czyli osoby, które pracują w danej firmie lub instytucji i mają wiedzę o nieprawidłowościach, a często dostęp do dokumentów mogących być dowodami. Żeby nie bali się ujawniać tej wiedzy, zapewniono im prawną ochronę przed odwetem pracodawców. I są efekty. Z badań wynika, że w krajach, w których te przepisy obowiązują, od dekad udaje się dzięki sygnalistom powstrzymać nawet ponad 43 proc. nadużyć (dane Association of Certified Fraud Examiners 2020 r.).

Dlatego Bruksela postanowiła upowszechnić ten pomysł we wszystkich krajach Unii. Wytyczne dyrektywy z 2019 r. były jasne: sygnaliści mają być chronieni od grudnia 2021 r. w firmach i instytucjach sektora publicznego, które zatrudniają więcej niż 250 osób. A od 17 grudnia 2023 r. taka ochrona miała objąć pracowników firm zatrudniających więcej niż 50 osób. Miała…

Jesteśmy ostatnim poza Estonią krajem Unii, który nie ma stosownej ustawy. Rząd Zjednoczonej Prawicy przygotował nawet kilka wersji ustawy, ale nigdy nie dotarła ona do Sejmu.

Najpierw spierano się, kto ma przygotować przepisy – minister sprawiedliwości czy może spraw wewnętrznych. Ostatecznie zrobił to minister pracy. Przez dwa lata powstało osiem wersji przepisów, ale kłótnie zablokowały projekt. Ministerstwo Sprawiedliwości chciało gromadzić wszelkie dane, ale nikt nie chciał oddać tej cennej wiedzy Zbigniewowi Ziobrze. A do tego minister spraw wewnętrznych uparł się, żeby funkcjonariusze służb mundurowych nie mogli być sygnalistami ani nie podlegali ustawowej ochronie.

Jak wygląda życie bez tej ustawy? – W tym zawodzie oczy robią się wielkie, jak zobaczysz, co ludzie mogą robić – mówi audytor śledczy, Wojciech Dudziński, autor książki „Jak uniknąć ryzyka nadużyć. I wizyty o szóstej rano”.

Prywatne firmy nie są zainteresowane, by ujawniać wykryte nieprawidłowości w obawie, że to zaszkodzi ich wizerunkowi. Ciche zwolnienie winnego zazwyczaj załatwia sprawę. W firmach z udziałem skarbu państwa jest inaczej, tu często dochodzi do złożenia doniesienia do prokuratury lub spraw w sądzie. Ale czasem dają o sobie znać kwestie polityczne. – W trakcie audytu w jednej ze spółek zbrojeniowych dostaliśmy z ministerstwa nakaz wstrzymania prac, a potem nasze biuro odwiedziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego… – wspomina audytor.

Jak firmy reagują na sygnały o nieprawidłowościach? Dudziński opowiada historię prezesa dużej firmy, który dostał anonim: „Pana dyrektor sprzedaży spotyka się z podwykonawcami, a gdy wychodzi, z kieszeni wystają mu pliki banknotów”. Prezes mógł wyrzucić donos do kosza, ale wynajął audytora śledczego. – Długo się wahał, bo „to taki porządny pracownik, zawsze punktualny i na stanowisku” – mówi Dudziński. – A z naszej praktyki wynika, że właśnie ludzie, którzy kręcą, rzadko kiedy biorą wolne, zawsze są w pracy, bo się boją, że ktoś pod ich nieobecność coś wykryje.

Ustawa o sygnalistach poprawiłaby przejrzystość i uczciwość życia publicznego – Maciej Wnuk, ekspert zajmujący się przeciwdziałaniem korupcji

Po zbadaniu służbowego komputera dyrektora okazało się, że ściągał on automatycznie na dysk prywatną pocztę. Dzięki temu audytor miał dostęp do korespondencji z podwykonawcą, znalazł nawet umowę zawartą z dyrektorem jako konsultantem. A w niej zapis, że jeżeli doprowadzi do zakupu od dostawcy, to dostanie prowizję – tym wyższą, im wyższa będzie wartość transakcji. To ewidentne działanie na szkodę spółki.

Dyrektor okazał się honorowym konsulem państwa afrykańskiego, a przy okazji wykryto, że dokonywał zakupu broni z Białorusi dla swojego dyktatora. Po pierwszej rozmowie z prezesem zniknął bez śladu.

Maciej Wnuk, ekspert zajmujący się przeciwdziałaniem korupcji, opowiada, że gdy był pełnomocnikiem do spraw antykorupcyjnych w MON, dostał anonimowy sygnał, iż zależna od resortu jednostka ma zapłacić kilkadziesiąt milionów złotych za roboty budowlane, które nie zostały jeszcze wykonane. Udał się do wiceministra, który polecił wstrzymanie wypłaty do czasu wyjaśnienia sprawy.

Audytorzy sypią różnymi przykładami wykrywanych nadużyć. Jak to młody księgowy chciał imponować kobietom i jeździć za granicę, nie wystarczało mu z pensji, więc podsuwał prezesowi do autoryzacji listę płatności. Dokładał do niej jedną, która lądowała na jego koncie. A inna księgowa, która nabrała podejrzeń, bała się pójść do prezesa, bo on kolegował się z tym głównym księgowym… Proceder kwitł dwa lata.

Najczęstszy sposób kradzieży to na „fasadowego pośrednika”. Osoba, która decyduje o zakupach w firmie od kontrahentów, podstawia fałszywego pośrednika – spółkę założoną na kogoś z dalszej rodziny lub z kim ma dobry układ. Pośrednik dokłada sobie nienależną marżę, a potem się nią dzieli. Oni zarabiają – spółka traci.

Audytorzy zwracają uwagę, że nawet gdy mają sygnał o nieprawidłowościach i wchodzą do firmy, to widzą przed sobą stóg siana – setki transakcji, tysiące umów i faktur. Nie bardzo wiadomo, od czego zacząć poszukiwania igły. A czas audytu jest ograniczony. Dlatego najlepiej jest mieć informatora.

– W Polsce ludzie nie dokonują zgłoszeń z trzech głównych powodów – mówi radca prawny Paweł Bronisław Ludwiczak. Po pierwsze, boją się działań odwetowych. Po drugie, boją się, że zostaną uznani za donosicieli lub kapusiów. Po trzecie, często nie wierzą, że ktoś się rzetelnie zajmie ich zgłoszeniem i coś z tym zrobi.

– Ludzie muszą wierzyć, że widząc zło lub naruszenie prawa, powinni reagować i alarmować – uważa Ludwiczak. Muszą mieć pewność, że ktoś się faktycznie zajmie ich zgłoszeniem, że nie zamiecie sprawy pod dywan. A zgłaszającego lub jego bliskich nie spotka odwet. To wszystko zapisano w dyrektywie unijnej.

Sygnalistą może być każdy pracownik, a nawet udziałowiec spółki. Także urzędnik służby cywilnej. Można zgłaszać podejrzenie naruszenia prawa w wymienionych w dyrektywie kilkunastu dziedzinach – od zamówień publicznych, przez ochronę konsumentów, zapobieganie praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu, po ochronę środowiska i rynku wewnętrznego Unii.

Dyrektywa pozwala krajom rozszerzyć tę listę. Zdaniem Macieja Wnuka powinna być możliwość zgłaszania naruszenia dowolnych przepisów prawnych, regulacji wewnętrznych i standardów etycznych. Obecny projekt ustawy nie uwzględnia np. konfliktu interesów w sektorze publicznym, gdy osoba wydająca decyzję administracyjną ma powiązania z podmiotami, których one dotyczą. Do listy należałoby dołączyć m.in. zgłoszenia dotyczące mobbingu i naruszania przepisów prawa pracy.

Dopiero wtedy zgłaszający byliby w pełni chronieni. Inaczej sygnalista będzie musiał analizować, czy sprawa, którą chce zgłosić, na pewno mieści się na liście i czy będzie podlegał ochronie.

Wojciech Dudziński uważa, że jeśli system sygnalistów ma działać sprawnie, to pracodawca powinien zapewnić możliwość składania anonimowych zgłoszeń – dyrektywa na to pozwala. Może być ich wtedy dużo więcej, ale pytanie, po co nam ten system. Czy chcemy go wdrożyć, bo tak każe Unia, czy naprawdę ma pomóc wykrywać nieprawidłowości? Sygnalista musi przekazywać informacje prawdziwe, bo inaczej grozić mu będzie kara.

Sygnaliści mogą składać zgłoszenia w miejscu pracy – pracodawca miałby zapewnić im bezpieczny kanał komunikacji. Dla tych, którzy nie będą wiedzieli, gdzie zgłosić nieprawidłowość, dyrektywa zaleca wyznaczenie instytucji, która będzie wspierać sygnalistów. W projekcie ustawy Zjednoczonej Prawicy była to Państwowa Inspekcja Pracy.

Jeśli sygnalista nie doczeka się satysfakcjonującej reakcji instytucji, w której złożył zgłoszenie, to może ujawnić sprawę sam lub przekazać ją mediom. Dyrektywa pozwala, by zrobił to od razu, ale tylko w wyjątkowych przypadkach. W szczególności, gdy zgłoszenie standardowymi kanałami może doprowadzić do zniszczenia dowodów lub istnieje ryzyko powstania nieodwracalnej szkody.

Dyrektywa nakazuje, by firma lub instytucja odbierająca zgłoszenie wpisała je do rejestru. Od tego momentu musi zapewnić ochronę sygnaliście i zaniechać działań odwetowych. Nie można zwolnić, zawiesić, wstrzymać awansu ani wydać negatywnej opinii o pracy. Za jedną z form działań odwetowych uznano „nadszarpnięcie reputacji danej osoby w mediach społecznościowych”.

Ważne, by również policjanci i inni funkcjonariusze służb mundurowych mogli być sygnalistami i byli chronieni – postulują audytorzy.

Do szybkiego uchwalenia ustawy będzie mobilizować nowy rząd skarga złożona do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości na opóźnienia we wdrożeniu dyrektywy i widmo związanych z tym kar.

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ministra rodziny, pracy i polityki społecznej, zapowiedziała, że ochrona sygnalistów to jeden z jej priorytetów. Zapewniła, że rząd przyjmie projekt ustawy do końca marca.

Maciej Wnuk: – Ustawa o sygnalistach poprawiłaby przejrzystość i uczciwość życia publicznego, bo od kilkunastu lat nie było w tej sprawie żadnego poważnego impulsu. Ostatnim było powołanie w 2006 r. CBA. Potem jeszcze Mariusz Kamiński napisał w 2017 r. mocno krytykowaną ustawę o jawności życia publicznego, która nie przetrwała nawet ustaleń międzyresortowych. Dwa lata później przesłano do Sejmu nową ustawę o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych, ale wylądowała w zamrażarce.

A tymczasem są pierwsze oznaki, że prawdopodobnie rusza lawina…

Związkowcy z Azotów Puławy jeszcze przed wyborami prosili NIK o zbadanie nieprawidłowości w ich zakładzie.

Zarząd Enei donosi na niegospodarność poprzedniego zarządu spółki (również wybranego w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy) przy budowie węglowej Elektrowni Ostrołęka (już zburzonej).

Były sekretarz w kancelarii prezydenta Dudy Paweł Mucha, obecnie w zarządzie NBP, sugeruje, że jest pierwszym sygnalistą, bo publicznie informuje o nieprawidłowych działaniach prezesa Adama Glapińskiego w banku centralnym. Za ich ujawnienie miały spotkać go szykany ze strony przełożonego.

Zaskakujące jest to, że choć nie ma jeszcze ustawy, to zapadł już pierwszy wyrok w sprawie ochrony sygnalisty.

Unijny Trybunał Sprawiedliwości orzekł lata temu, że ludzie i firmy nie powinny ponosić szkody z tego powodu, że państwo nie wdrożyło na czas wspólnotowych zaleceń. I jeśli zapisy dyrektywy są wystarczająco precyzyjne, żeby móc je stosować bezpośrednio, to sądy powinny tak robić.

I tak postąpił Sąd Rejonowy w Toruniu, przyznając w lipcu 2023 r. odszkodowanie pracownikowi naukowemu. Informował on władze uczelni o nękaniu studentów przez innego wykładowcę, który wymagał od nich wiedzy spoza programu, oblewał ich na egzaminach i miał instalować szpiegujące oprogramowanie na ich komputerach. Skargi nie przynosiły żadnego skutku do czasu, gdy ogłosił je w mediach społecznościowych w liście do rektora. Wtedy oskarżono go o jątrzenie, bezpodstawne oskarżanie innych pracowników i zwolniono z pracy. Sąd pierwszej instancji uznał to za zakazaną przez dyrektywę formę odwetu na sygnaliście i zasądził wypłatę odszkodowania.

Maciej Wnuk przypomina przypadek Joanny Koczaj-Dyrdy, która po ujawnieniu nieprawidłowości w Ministerstwie Zdrowia w latach 2014-2015, była mobbingowana, zwolniono ją z pracy i wytoczono łącznie osiem spraw cywilnych i karnych z inicjatywy jej ówczesnych przełożonych. Po latach wszystkie sprawy wygrała, dostała odszkodowanie i przywrócono ją do pracy. Ale ostatecznie rozstała się z ministerstwem i prowadzi kancelarię prawną, która zajmuje się pomocą sygnalistom i sprawami mobbingu.

Gdyby wtedy obowiązywała ustawa o ochronie sygnalistów, to wszystko nie byłoby możliwe. Próby przeczołgania pracownika w sądach pozwami o zniesławienie i ujawnienie tajemnicy groziłyby przełożonym karą. A osoby, które podejmują działanie odwetowe w miejscu pracy albo straszą takim działaniami, mogłyby być skazane nawet na trzy lata pozbawienia wolności.

– Po uchwaleniu ustawy, jeżeli dojdzie do odwetu i sporu w sądzie pracy, to ciężar dowodu będzie spoczywał na pracodawcy. To on będzie musiał udowodnić, że nie szykanował sygnalisty, a zwolnienie czy przeniesienie na inne stanowisko wynikało z innych uzasadnionych powodów – mówi Maciej Wnuk.

Audytorzy zwracają uwagę, że gdy już będziemy mieli ustawę o sygnalistach, to samo wdrożenie jej procedur będzie proste, schody zaczną się potem – weryfikowanie zgłoszeń, prowadzenie postępowań wyjaśniających, i to często poufnie, bo podejrzenia mogą być fałszywe. Do tego potrzebni będą fachowcy, i to osoby z mocnymi kręgosłupami. Bo ci, których celem będzie wspieranie sygnalistów, sami będą siedzieć na gorących krzesłach.

Wojciech Dudziński: – Potencjalni sygnaliści przyglądają się teraz i czekają, czy rzeczywiście nastąpi zmiana i zacznie się walka z korupcją. Ten rok będzie testem dla obecnej władzy, czy zamierza faktycznie karać osoby, które naruszyły prawo.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version