Nie kocham tych kobiet, tylko je zdobywam. Dzięki temu error jest w moim związku, ale nie we mnie.

Zdradziłem z potrzeby sukcesu – mówi pisarz Michał Wojciechowicz. – Moja firma zbankrutowała, miałem kłopoty finansowe. W spojrzeniu żony nie było niechęci, ale też nie było zachwytu. Poszukałem go więc u innej. Inna była młodsza, atrakcyjna. Singielka, miała ten zachwyt w oczach, ale też – w odróżnieniu od żony, która zajmowała się dwójką dzieci – dużo czasu. I chęć na seks. Zaczęło się w lipcu, w wakacje. Początkowo pół dnia spędzał z kochanką, pół z rodziną. Potem podzielił tydzień na pół. Weekendy zawsze były dla żony i dzieci, ale w niedzielę o 17 spotykał się z tą drugą.

– Kombinowałem, żeby na siebie nie wpadły i zawsze mi się to udawało. Mieszkam w Trójmieście, więc z kochanką poruszałem się na linii: Sopot-Gdynia. Dla rodziny była zarezerwowana trasa: Sopot-Gdańsk – wspomina. Dla obu kobiet rezerwował też inne historie. Kiedy jechał do kochanki, opowiadał żonie, że jedzie na szkolenia albo spotkania biznesowe. Gdy spędzał czas z kochanką, mówił, że jest w separacji, szykuje się do rozwodu i pomieszkuje z chorym ojcem.

Czytaj też: O naszej wierności decydują geny

– Początkowo czułem się zdobywcą. Człowiekiem sukcesu. Kochankiem stulecia, bo kochałem dwie kobiety, a one kochały mnie – wspomina. – Nie miałem wyrzutów sumienia. Myślałem: straciłem firmę, robię wszystko dla rodziny, świat się na mnie nie poznał. A przecież jestem zajebisty i należy mi się wszystko co najlepsze: seks, namiętność, nieustająca ekscytacja. I kochająca rodzina.

– Wszyscy ode mnie czegoś wymagają, przynajmniej w wakacje muszę mieć odskocznię. Nikogo nie krzywdzę, to tylko skok w bok, bo zawsze wracam do żony – słyszy na sesjach Joanna Drosio-Czaplińska z Instytutu Psychoterapii Masculinum. – Najłatwiej powiedzieć, że współczesny mężczyzna zdradza, bo jest kryzys męskości, więc – żeby poczuć się prawdziwym facetem, a ci przecież od zawsze zdradzali żony – musi sięgnąć po stare klisze. Prawda jest bardziej złożona: żyjemy w czasach kryzysu tradycyjnych związków. Przez stulecia małżeństwo było sojuszem ekonomicznym i pragmatyczną relacją, w której on zarabiał pieniądze, a ona zajmowała się domem i dziećmi. Dziś on i ona zarabiają tyle samo, kobiety inicjują seks, a dzieci można wychowywać również bez ślubu.

Pacjenci Drosio-Czaplińskiej mówią, że brakuje wiedzy, jak „robić” współczesne małżeństwo i jak zachować trwałość związku. Zamiast tego jest pakiet napędzanych przez romantyczne komedie i kolorową prasę oczekiwań i mitów: mąż ma być doskonałym kochankiem, zaufanym powiernikiem i najlepszym przyjacielem. Ma dawać oparcie, ale jednocześnie zachować niezależność. Powinien być swojski i jednocześnie tajemniczy, empatyczny, ale skupiony na sobie.

– Jedna osoba ma zapewniać to, co kiedyś dostawaliśmy od całej wioski. Do tego dochodzą problemy z komunikacją, bo ludzie ze sobą coraz mniej rozmawiają i nie wiedzą, czego naprawdę potrzebuje druga osoba – mówi Drosio Czaplińska. – To rodzi frustrację, którą najłatwiej odreagować poza związkiem i na swoich zasadach. Często w wakacje, kiedy podczas rodzinnych urlopów wychodzą wszystkie żale i braki.

Wiktor (50 lat, wykładowca akademicki, aktywny członek zamkniętej grupy na Facebooku dla zdradzających i zdradzanych), zdradza żonę od kilkunastu urlopów. Ma stałe kochanki, które rekrutuje na portalach randkowych.

– Wakacje to żniwa dla rekrutacji – mówi. – Znudzone żony mają więcej czasu, bo dzieci wyjeżdżają do dziadków. Łatwiej wyciągnąć je z domów. Najpierw kawa, potem zapraszam je do kawalerki w Warszawie. Gdzie jest w tym czasie żona? W naszym domu pod C. Nie lubi przyjeżdżać do stolicy.

Wiktor przekonuje, że rekrutacja, która potem zamienia się w roczny układ (aż do kolejnych wakacji), to jego sposób na nudę w małżeństwie. I lęk przed starością, dlatego kochanki zawsze muszą być młodsze. – Dzięki nim dbam o siebie i nie dziadzieję. Żona tylko na tym korzysta – przekonuje.

Inny członek zamkniętej grupy Mariusz (35 lat, informatyk) nie używa słowa „zdrada”. Woli „error”. No więc error w jego małżeństwie pojawił się pięć lat temu, kiedy dostał awans. – Spędzałem coraz więcej czasu w pracy. Nowe oczekiwania szefa nałożyły się na stare oczekiwania żony: nadal chciała, żebyśmy spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, i miała pretensje, kiedy chciałem spotkać się z kolegami – mówi. – Wszyscy czegoś ode mnie wymagali, brakowało mi miejsca, w którym to ja mógłbym dyktować reguły gry.

Zalogował się na Tindera. Jesienią i zimą tylko flirtuje, bez seksu. Randkuje w wakacje: wtedy w mieście pojawiają się turystki, kursantki. Wszystkie przejezdne, a to jego grupa docelowa. Nie przyzwyczai się do nich, a i one nie będą liczyć na więcej. – Ale seks nigdy nie był najważniejszy – zaznacza. – Oboje z żoną jesteśmy pod tym względem dopasowani, lubimy elementy sado-maso. Na mieście trudno to znaleźć.

W wakacyjnym randkowaniu najważniejsze jest to, że wreszcie on może dyktować zasady gry. Czyli przesunąć zdjęcie przejezdnej w prawo, zaprosić na kawę, wyłożyć stówę na pokój na godzinę, po wszystkim napisać parę zdań na Messengerze, umówić się znowu albo wyszukać kolejną zdobycz. Jako współczesny miejski myśliwy – bo tak lubi o sobie myśleć – czuje się wolny. – I wierny – dodaje. – Nie kocham tych kobiet, tylko je zdobywam. Dzięki temu error jest w moim związku, ale nie we mnie. Ja tylko usiłuję go naprawić.

– Nie chcę mówić o zdradzie w kategoriach błędu. Czy to źle, że chcę być dla kogoś wyjątkowa, czuć się pożądana i w centrum uwagi? – mówi Katarzyna (35 lat, logopeda z B. na południu Polski). Gdyby to od niej zależało, unikałaby hasła „zdrada” nawet w nazwie zamkniętej grupy na Facebooku, do której należy od niedawna. Do tego, co robi poza związkiem, bardziej pasuje hasło „suplementacja”.

– O moim małżeństwie mogę powiedzieć wszystko oprócz tego, że jest ekscytujące – mówi. – Poznaliśmy się na studiach, pobraliśmy, kiedy byłam w ciąży z pierwszym dzieckiem. Wzięliśmy kredyt, zbudowaliśmy dom. Skończyliśmy studia podyplomowe, otworzyłam gabinet. Urodziłam drugie dziecko. Kiedy mąż zaczął do mnie mówić per „mamuśka”, poczułam, że moja atrakcyjność seksualna wyparowała.

W., którego Katarzyna poznała na letnim wyjeździe koła neurologopedów, nie był przystojny, ale miał to, czego brakowało mężowi. Czyli uwagę i skupienie na niej. Przed każdą randką przygotowuje listę filmów, które chciałby z nią obejrzeć (mąż nigdy nie pytał, na co chciałaby iść do kina). Interesuje go, jak się czuje i jaki ma nastrój (mąż mówił, że zna ją jak własną kieszeń i nie musi pytać). Komplementuje każdy nowy ciuch i nową fryzurę, a mąż przez pół roku nie zauważył, że zaczęła nosić okulary. Wysyła codziennie wiadomości i zdjęcia. Na ostatnim są dwa kieliszki, butelka szampana. I kwiaty. Dla niej.

– W. sprawia, że czuję się wyjątkowa – mówi Katarzyna. – I seksowna, chociaż seks nie jest w tym wszystkim najważniejszy. Liczy się to, co do niego prowadzi: erotyczny dreszcz, dzięki któremu wiem, że żyję, czuję się odświeżona, naładowana energią.

Ta energia, czerpana z relacji z W., który na drugim końcu Polski ma żonę i troje dzieci, pozwala Katarzynie utrzymać małżeństwo. – Mam prawo zadbać o siebie i swoją seksualność. Nikogo nie krzywdzę, bo mój związek, suplementowany erotyką z zewnątrz, jest nadal trwały – tłumaczy Katarzyna. Ale dodaje, że wolałaby się z tego nie tłumaczyć, bo dawno minęły czasy, kiedy kobiety musiały być wierne kosztem własnych potrzeb.

Podobnie o zdradzie – jako przejawie równouprawnienia, ale też wyrównywania krzywd – mówi Maria (40 lat, prawniczka z Katowic). Właśnie wybiera się na urlop z kochankiem. – Moja matka przez całe życie znosiła zdrady ojca. Tłumaczyła, że robi to dla nas. Dziś ja zdradzam męża, ale nie dla rodziny, tylko dla siebie. Dzięki temu czuję się kobietą, taką, jaką nigdy nie była moja matka: silną, sięgającą po swoje – tłumaczy.

Dokładnie: po seks, którego z mężem nie ma od lat. Sięga po swoje na spotkaniach integracyjnych, szkoleniach. Wybiera żonatych i na krótkie strzały, bo rozwieść się nie zamierza. Mąż nieźle zarabia. Przywykła do wysokiego standardu. Są też dzieci. Czasem jednak ma wrażenie, że uciekając od roli, jaką odgrywała jej matka, wpadła w rolę własnego ojca. I nie podoba jej się to, bo wprawdzie go kochała, ale nigdy nie lubiła. Na razie jednak są wakacje i nie zamierza się nad tym zastanawiać na Krecie, gdzie oficjalnie jedzie z koleżanką z innej kancelarii.

Zobacz także: Ponad połowa z nas nie wybaczyłaby partnerowi wakacyjnego romansu

– Do mojego gabinetu przychodzi coraz więcej kobiet, które zdradzają mężów. Są zagubione – przyznaje psychoterapeutka Agata Wilska (www.agatawilska.pl). – Z jednej strony mogą korzystać w pełni z praw rewolucji seksualnej i równouprawnienia, a z drugiej tęsknią za stałą, bezpieczną relacją, w której czułyby się dobrze. Do tego dochodzą potrzeby i oczekiwania wobec mężczyzn. Chcą, aby ich mężczyzna był przede wszystkim dojrzały emocjonalnie, do tego silny i wrażliwy. Kiedy nie spełnia tych kryteriów, nie wiedzą, na ile pójść ze sobą w tej sprawie na kompromis. Bywa, że zdradzają z poczucia rozczarowania i frustracji. Bywa też, że frustracja pojawia się na końcu drogi w poszukiwaniu idealnego połączenia męża i kochanka.

– Początkowo czułem się jak na wakacjach, które nigdy się nie kończą. Miałem wspierającą żonę, cudowną kochankę i swoje podziemne życie – mówi Michał Wojciechowicz. – Ale szybko wpadłem w dół. Zdrada okazała się więzieniem, w którym skrupulatnie musiałem pilnować zasad: w tygodniu spotykałem się z kochanką, weekendy były tylko dla rodziny. Wyłączałem wtedy komórkę (ta druga była przekonana, że jestem wtedy z chorym ojcem) i miałem wolne. W niedzielę o 17 moja wolność się kończyła, włączałem telefon i gnałem do kochanki. I tak w kółko.

Po czterech latach miał dość. Nie wiedział, które życie wybrać. – W dziesiątą rocznicę małżeństwa byłem z tą drugą. Zadzwoniła żona z pytaniem, czy gdzieś wyjdziemy razem. Odpowiedziałem, że jestem właśnie z kochanką. I podałem jej komórkę. Nie miałem odwagi wyznać jednej i drugiej, że je okłamywałem. Teraz miały dowiedzieć się tego od siebie – wspomina.

Wyjawienie prawdy o zdradzie i zmierzenie się z jej konsekwencjami było dla niego jak tsunami. Z jednej strony zburzyło jego wyobrażenie o zajebistym samcu, z drugiej pokazało prawdę o małżeństwie, w którym nie zawsze jest ciepło i miło. – Wybrałem żonę. W dużej mierze z egoizmu, bo nie chciałem, żeby moje dzieci wychowywał inny mężczyzna. Ona z kolei, choć zraniona, zdecydowała się dać mi drugą szansę, bo w jej kaszubskiej rodzinie nigdy nie było rozwodów.

Ale, jak mówi Wojciechowicz, praca nad związkiem po zdradzie była największym wyzwaniem w jego życiu. Najpierw musiał wziąć na siebie wściekłość, żal i rozczarowanie żony. Potem zmierzyć się z tym, że i ona w rewanżu zafundowała sobie romans. Wreszcie stawić czoło pokusie ucieczki w kolejną zdradę. – Były momenty, że chciałem trzasnąć drzwiami i nigdy nie wrócić. Żona też zastanawiała się, czy to ma sens, bo nie wiedziała, czy będzie umiała mi zaufać. Przetrwaliśmy, ale nasz związek jest inny. Mocniejszy, bo widzimy siebie wyraźniej. Wiemy, że możemy być słabi, upadać, ale też wybaczać. No i nauczyliśmy się rozmawiać o tym, co chcemy, a czego nie chcemy robić sobie w małżeństwie.

Joanna Drosio-Czaplińska przyznaje, że dla jej pacjentów często to właśnie wyjawienie zdrady staje się początkiem pracy nad związkiem. W praktyce czasem po raz pierwszy w historii małżeństwa zaczynają mówić, czego chcą, a co ich boli i denerwuje. Słowem: ustalają zasady, jakie mają panować w związku, który do tej pory jakoś miał się toczyć „dopóki śmierć nas nie rozdzieli”.

– Jedni umawiają się na otwarcie małżeństwa, czyli przyzwolenia na romanse, ale tylko za wiedzą i aprobatą drugiej strony. Często wydaje im się, że to ułatwi im życie, ale okazuje się, że w ślad za otwarciem małżeństwa wchodzi np. zazdrość, z którą też jakoś muszą sobie poradzić. Zdarza się, że ujawnienie zdrady ożywia zamierające małżeństwo, bo np. oszukiwana żona znów zaczyna patrzeć na męża jak na mężczyznę, a nie stary kapeć. Bywa też, że zdrada pozostaje w związku na zawsze. On albo ona przyjmują niewiernego, ale nigdy mu nie wybaczą. To o wiele łatwiejsze niż przyznanie, że zdrada nie jest błędem jednostki, ale sygnałem, że coś jest nie tak w relacji dwóch osób – mówi psychoterapeutka.

Wiktor, Katarzyna i inni członkowie zamkniętej grupy dla zdradzających na FB nie zamierzają przyznać się do zdrady. Nie teraz, kiedy właśnie rozkręca się sezon.

Czytaj też: Aby zostać kochanką, trzeba przejść casting

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version