Pracujący dla tabloidu „Bild” Julian Roepcke już od lat ma wyboiste relacje z Ukraińcami. Z jednej strony wspiera ich, jeździ do Ukrainy i rozmawia z żołnierzami, wizytuje jednostki biorące udział w walkach, rozmawia z urzędnikami, politykami i uczestniczy w konferencjach. Z drugiej strony jest regularnie oskarżany o panikarstwo, przesadę, nadmierny pesymizm i zbyt łatwe przyjmowanie za fakt informacji ze strony Rosjan.

Kolejny epizod tych trudnych relacji to aktualny temat atomu. Zaczęło się od tego, że w czwartek Zełeński podczas wizyty w Brukseli oznajmił, iż podczas swojej niedawnej rozmowy z Donaldem Trumpem powiedział, że jego zdaniem Ukraina ma dwie opcje: przystąpić do NATO, albo dysponować bronią atomową. Inaczej nie będzie bezpieczna. Doprecyzował jednak, że z tych dwóch możliwości Ukraina stawia na tę pierwszą i nie chce pracować nad bronią atomową. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ukraiński prezydent celowo zasugerował istnienie tej drugiej opcji, w celu ściągnięcia uwagi na swój przekaz i podkreślenia tego, jak kluczowe dla Ukrainy jest przyjęcie do NATO.

Problem Ukraińców z Roepcke

Relacjonując to dla „Bilda” Roepcke dodał do tekstu wypowiedź od anonimowego ukraińskiego urzędnika, którą miał usłyszeć na niesprecyzowanym spotkaniu pod koniec maja. Miał on powiedzieć, że Ukraina „nie zaakceptuje drugiego rosyjskiego marszu na Kijów”. – Dlaczego wszyscy tak się przejmują czerwonymi liniami Rosjan? A co z naszymi? Jak myślicie, ile potrzebujemy tygodni, żeby stworzyć broń jądrową? Mamy całą niezbędną wiedzę i niezbędne materiały. Może osiem? Nie chcecie tego sprawdzić – miał powiedzieć Ukrainiec, którego wypowiedz Roepcke zamieścił na „X” już 28 maja, a teraz tylko przypomniał.

Ta wypowiedź wraz z wypowiedzią Zełenskiego spowodowały posłanie w świat sygnału, że Ukraina rozważa, lub czyni jakieś przygotowania do pracy nad bronią jądrową. Ukraińcy zareagowali na to gwałtownie, zarzucając dziennikarzowi „Bilda” szerzenie propagandy. Dmitrij Łytwyn, doradca Zełenskiego, powiedział Kanałowi 24, że „już od dawna można mylić to co pisze Roepcke z komunikatami rosyjskiej propagandy”. – Oba te źródła zaśmiecają przestrzeń informacyjną tym samym nonsensem – stwierdził. Natomiast Andrij Kowalenko, szef ukraińskiego Centrum Zwalczania Dezinformacji, napisał na Telegramie, że „wszelkie fantazje zachodnich dziennikarzy o ukraińskiej broni jądrowej to fikcja”.

Roepcke broni tego co napisał, przypominając, że informował o tym, co jakoby usłyszał jeszcze w maju. Wówczas nie wywołało to takiej reakcji Ukraińców.

Ukraina daleka od bojowego atomu

Przytaczane przez niego twierdzenia na temat zdolności Ukrainy do stworzenia broni jądrowej w 8 tygodni są jednak bardzo zadziwiające. Jeśli ktoś rzeczywiście naprawdę je powiedział i zrobił to z pełnym przekonaniem. Ukraina, owszem, posiada 4 due elektrownie jądrowe (jedna kontrolowana przez Rosjan), ale na jej terytorium nigdy nie znajdowały się zakłady zajmujące się przetwarzaniem materiałów rozszczepialnych, ich wzbogacaniem, ani projektowaniem lub produkowaniem samej broni jądrowej. Wszystko to w czasach ZSRR pobudowano w Rosji właściwej.

Nie ma też zakładów produkujących paliwo do elektrowni jądrowych, lub przetwarzających to zużyte. Przed 2014 roku sprowadzano je z Rosji, a potem przestawiono się na USA. Zużyte jest w większości przechowywane na terytorium Ukrainy, ale nie nadaje się ono do wykorzystania w broni jądrowej. Owszem, Ukraińcy wydobywają swój uran, ale ruda jest wysyłana do obróbki na zachód. Poza tym, od rudy uranu do plutonu i wysoko wzbogaconego uranu koniecznego do produkcji broni jądrowej jest bardzo daleko. I właśnie ta droga jest największym wyzwaniem, a nie samo zaprojektowanie głowicy.

To, że Ukraina po rozpadzie ZSRR odziedziczyła znaczny arsenał jądrowy liczący około 1,7 tysiąca głowic, nie oznacza, że dzisiaj byłoby jej jakoś łatwo i szybko zacząć je produkować.  Wszystkie, wraz z setkami rakiet i dziesiątkami bombowców, zostały zniszczone lub odesłane do Rosji na mocy memorandum Budapesztańskiego z 1994 roku.

Dzisiaj nie brakuje głosów, że to był ogromny błąd, ale wówczas Ukraina nie miała innej możliwości. Cały ten arsenał był wpięty w rosyjski system dowodzenia, znaczna część żołnierzy go obsługujących była Rosjanami i wróciła do Rosji, a do tego był koszmarnie drogi i trudny w utrzymaniu (zakłady zajmujące się obsługą broni jądrowej były w Rosji). Przeżywający katastrofę gospodarczą kraj nie miał siły i woli weń inwestować. Co więcej, Kijów był pod silną presją zarówno Rosji, jak i USA, które starały się ze wszystkich sił ograniczyć liczbę państw z arsenałami jądrowymi. Zwłaszcza takich państw, które dopiero co chwiejnie stawały na nogach po rozpadzie ZSRR i nie gwarantowały odpowiedniego zajęcia się tak groźną bronią.

Zniszczenie i wywiezienie poradzieckiego arsenału było ściśle monitorowane przez Amerykanów oraz Rosjan. Ostatecznie proces zakończono w 2008 roku, choć same głowice wywieziono bardzo szybko po porozumieniu w Budapeszcie. Nie ma żadnych sugestii, aby Ukraińcy coś ukryli przed inspektorami i zachomikowali. Wręcz przeciwnie. W tamtych latach nie mieli specjalnie po co, a gdyby jednak to zrobili, to raczej od 2014 roku i agresji Rosjan by się tym pochwalili.

Siłą rzeczy Ukraińcy nie mają też specjalnej wiedzy i doświadczenia z zakresu broni jądrowej. Ostatni raz mieli z nią do czynienia w ograniczonej formie trzy dekady temu. Ma to i tak niewielkie znaczenie wobec braku posiadania zapasów wzbogaconego uranu, plutonu oraz zdolności ich wytwarzania. To są kluczowe elementy na drodze każdego państwa do własnej broni jądrowej.

Jak Ukraina, regularnie atakowana z powietrza przez Rosjan na prawie całym swoim terytorium, utrzymywana na powierzchni przez pieniądze z Zachodu, miałaby to nagle nadrobić w ciągu tygodni?

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version