Mróz sprawił, że inauguracja prezydentury Donalda Trumpa przebiegła niezbyt spektakularnie. Bohater dnia wynagrodził zwolennikom brak ceremonii na stopniach Kapitolu i wojskowej parady, odgrywając w przemówieniach największe hity ideologii MAGA i podpisując serię zgodnych z nią, radykalnych dekretów.

W Ameryce rodzi się oligarchia – ostrzegł Joe Biden, żegnając naród, i trudno odmówić mu racji. Na ceremonię zaprzysiężenia Trumpa przybyli szefowie najpotężniejszych korporacji planety: Jeff Bezos (Amazon), Mark Zuckerberg (Meta/Facebook), Tim Cook (Apple), Sundar Pichai (Alphabet/Google), Shou Zi Chew (TikTok). Plus oczywiście Elon Musk (Tesla, SpaceX, X), który kupił sobie departament efektywności rządu i będzie ciął budżety agencji kontrolujących jego biznesy.

Za możliwość okazania lojalności, każdy z technologicznych magnatów wpłacił na konto komitetu inauguracji prezydentury co najmniej milion dolarów. Innymi słowy: nowy przywódca nie tylko wykorzystał kwiat Doliny Krzemowej propagandowo, ale jeszcze zarobił. Jednak wazeliniarstwo miliarderów to małe piwo. Prawdziwe zagrożenie stanowi ich dyspozycyjność.

Prezydent reprezentuje partię tradycyjnie przychylną wielkiemu biznesowi, ale sam jest przychylny tylko tym, którzy mu służą. Innych bezlitośnie niszczy a przynajmniej szykanuje. Za pierwszej kadencji Trumpa przekonał się o tym Bezos. Wskutek fałszywych oskarżeń lokatora Białego Domu giełdowa wartość Amazonu spadła o 53 mld dol. Zarzucił on spółce przestępstwa podatkowe i doprowadzenie na skraj bankructwa poczty państwowej (USPS).

Zgadzało się tylko tyle, że USPS rzeczywiście była pod kreską, ale nie z powodu ulg dla Bezosa, tylko cyfryzacji. Mało kto wysyła dziś listy, kartki świąteczne czy zaproszenia. Głównym źródłem dochodów są paczki, więc bez największego klienta czyli Amazonu poczta jeszcze bardziej by zbiedniała. Jeśli chodzi o fiskusa, firma rzeczywiście nie doliczała kiedyś klientom podatku od sprzedaży, bo sprzedawca musi go pobierać, gdy ma niewirtualny sklep w jednym ze stanów, gdzie taki podatek obowiązuje. Ale już w 2013 r. zaczęła doliczać.

Prawdziwa przyczyna nienawiści Trumpa do Amazonu, leżała gdzie indziej. „Fake Washington Post służy za instrument nacisku i powinien się zarejestrować jako firma lobbingowa.” – tweetował. Bezos kupił gazetę 12 lat temu. Trochę dla prestiżu, trochę – choć w naszych cynicznych czasach trudno uwierzyć – dla ratowania niezależnego dziennikarstwa. Zainwestował w profesjonalizm, doświadczenie, rzetelność. Obiecał, że zawodowe standardy i misja zaufania publicznego nie ulegną zmianie.

Zobowiązanie złamał jesienią zeszłego roku. Pod naciskiem Mar-a-Lago zabronił redakcji poparcia jednego z kandydatów do Białego Domu, co robiła od roku 1976. Posypały się rezygnacje dziennikarzy, ćwierć miliona czytelników zrezygnowało z subskrybcji. Cóż, Bezos jest przede wszystkim biznesmenem i nie chciał ryzykować kolejnych represji, utraty miliardów, a być może procesu wytoczonego przez prokuraturę federalną.

Podobnie jak Zuckerberg. Po wizycie u elekta „w imię wolności słowa” zwolnił moderatorów, którzy sprawdzali zgodność publikowanych treści z faktami. Zastąpią ich – podobnie jak na X Muska – użytkownicy. Będą mogli uzupełniać wpisy propagujące polityczne kłamstwa, teorie spiskowe, mowę nienawiści itp. – krytycznymi komentarzami, których nikt nie czyta. Założyciel Facebooka dokooptował też do zarządu firmy kumpla Trumpa, szefa federacji UFC Danę White’a niemającego pojęcia o mediach społecznościowych ani technologiach cyfrowych.

Krótko mówiąc: prezydent idzie w ślady Orbána jeśli nie Putina. Usiłuje zakneblować media i narzucić im własną narrację. Przy czym powoduje nim raczej miłość własna, kompleksy, alergia na wszelką krytykę a nie jakiś długofalowy plan utrzymania władzy po upływie 2. kadencji, bo konstytucji nie zmieni. Poza tym ma już 78 lat. Za cztery odejdzie na emeryturę, by nie rzec: do lamusa historii.

À propos mściwości, inauguracyjny poranek zdominowała informacja, że tuż przed złożeniem funkcji Joe Biden zwolnił z ewentualnej odpowiedzialności prawnej część swojej rodziny, członków kongresowej komisji, która badała atak na Kapitol 6 stycznia 2021 r., eksszefa połączonych sztabów gen. Marka Milleya, byłego dyrektora Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych Anthony’ego Fauciego plus funkcjonariuszy policji kapitolińskiej negujących tezę Trumpa, że pałkami, drzewcami flag i kastetami tłukli ich pokojowo protestujący patrioci.

Wszystkim wyżej wymienionym obecny prezydent poprzysiągł zemstę, a Milleya straszył rozstrzelaniem za zdradę stanu. Obraził się na niego w czasie protestów Black Lives Matter latem 2020 r. Kazał wówczas rozpędzić gazem demonstrantów i duchownych otaczających kościół św. Jana naprzeciw Białego Domu, by zrobić sobie tam zdjęcie z Biblią w ręku.

Poprzednią noc spędził w bunkrze, strasząc protestujących „wściekłymi psami i upiorną bronią”. Aby zatrzeć wrażenie, że stchórzył, zapowiedział skierowanie do walki z tłumem wojska, a na potwierdzenie owej groźby ściągnął paru generałów m.in. Milleya. Ten nie wiedział, że ma uczestniczyć w medialnej szopce i po wszystkim przeprosił.

Poniedziałkowe ceremonie zaczęły się od mszy w rzeczonym kościele. Elekt odmówił zajęcia prezydenckiej ławki, bo znajduje się pośrodku nawy, usiadł wraz z małżonką w pierwszej. Natomiast ceremonia zaprzysiężenia zamiast na schodach Kapitolu odbyła się w kongresowej rotundzie, gdzie cztery lata temu defekowali zwolennicy Trumpa próbujący unieważnić wynik demokratycznych wyborów czyli de facto dokonać puczu.

Tak lodowatego przyjęcia (-3 stopnie Celsjusza) aura nie zgotowała żadnemu elektowi od czterech dekad. Choć zdaniem złośliwych, Trump wolał wnętrze, bo bał się, że mróz przerzedzi szeregi publiczności. 8 lat temu kazał wszak rzecznikowi przez tydzień kłamać, że zgromadził na Promenadzie Narodowej największe tłumy w dziejach, a nawet fałszować miejskie statystyki, by ową supozycję potwierdzały.

Po złożeniu przysięgi 45. i zarazem 47. prezydent USA wygłosił mowę przypominającą bardziej kampanijną agitkę niż tradycyjne orędzie inauguracyjne. Powtórzył obietnicę przejęcia kontroli nad Kanałem Panamskim i przemianowania Zatoki Meksykańskiej na Amerykańską. Zadekretuje istnienie dwóch płci męskiej i żeńskiej. Będzie wiercił, wiercił, wiercił ropę naftową. Zatknie gwiaździsty sztandar na Marsie. „Kompletnie i totalnie naprawi skutki straszliwej zdrady (Bidena), odda narodowi zagrabioną religię, bogactwo, demokrację i wolność”.

Bóg uchronił go przed zamachowcami, by mógł przywrócić ojczyźnie wielkość. Zmierzch Ameryki dobiegł końca w momencie złożenia przysięgi. Zaczął się „wiek złoty”. Trump poszerzy teryterium USA (pewnie chodziło o kupno Grenlandii, ale nie sprecyzował). Zniszczy Nowy Zielony Ład. Powoła urząd skarbowy ds. zagranicy, który będzie pobierał nowe, ogromne cła, wzbogacając kraj.

Tyle, że cło płacą importerzy czyli podmioty krajowe i koszty przerzucają na konsumentów. A dolar idzie w górę, więc maleje eksport towarów made in USA. Obecną stopę inflacji (2,9 proc.) prezydent uznał za najwyższą w dziejach, choć naprawdę rekord wynosił 23,7 proc (1920 r.). Powtórzył kłamstwo, że nielegalni imigranci to głównie więźniowie i pacjenci szpitali psychiatrycznych słani do Stanów przez obce rządy.

Słuchając absurdalnych enuncjacji Trumpa, jego poprzednicy – Bill Clinton, George H.W. Bush, Joe Biden, Barack Obama – ironicznie się uśmiechali, a Hillary Clinton parskała śmiechem. Michelle Obama odmówiła firmowania spektaklu swą obecnością. Natomiast pierwszy raz w inauguracji prezydentury brali udział zagraniczni przywódcy. Nie wiadomo ilu bohater dnia, zrywając z tradycją, zaprosił, ale przybyli jedynie populistyczny prezydent Argentyny Javier Milei i szefowa rządu Włoch Giorgia Meloni, a Xi Jingpin wysłał swojego zastępcę Han Zhenga.

Poza ceremonią na Kapitolu odbyło się również uroczyste pożegnanie Bidena, lunch Trumpa z liderami Kongresu, miniparada wojskowa w hali Capital One Arena dla sponsorów i fanów z płatnymi wejściówkami, trzy bale, lecz prezydent znalazł czas, by podpisać pierwszą pulę dekretów, których w sumie zamierza wydać przez najbliższe dni około setki. Uczynił to publicznie po wspomnianej miniparadzie i jątrzącym, pełnym kłamstw, obelg i gróźb przemówieniu.

Zgodnie z zapowiedzią wycofał się z porozumienia paryskiego o zmianach klimatu. Zakazał podwładnym „ograniczania swobody wypowiedzi” i unieważnił „wszystkie decyzje poprzedniego rządu pozwalające prześladować politycznych wrogów”. Zniósł możliwość pracy zdalnej dla urzędników federalnych – kto natychmiast nie wróci do biura, straci posadę. Zabronił też zatrudniania nowych biurokratów.

To była przygrywka. Zająwszy fotel w Gabinecie Owalnym, Trump jednym pociągnięciem pióra ułaskawił 1500 kryminalistów skazanych za atak na Kapitol 6 stycznia 2021 r. Czternastu, którzy popełnili najgroźniejsze przestępstwa, skrócił wyroki, bez unieważniania orzeczeń o winie. Umorzył postępowania przeciw 450. Zwolnienie z odpowiedzialności wszystkich bez wyjątku „powstańców”, to opcja, którą jeszcze parę dni temu publicznie wykluczał wiceprezydent JD Vance.

Zdaniem liberalnych komentatorów, poprzednio prezydent flirtował z paramilitarnymi bojówkami nacjonalistów, teraz je hołubi, a wkrótce być może wykorzysta do rozpędzania antyrządowych demonstracji, zastraszania opozycji, brudnej roboty przy wyłapywaniu i deportowaniu nielegalnych imigrantów. Ogłoszenie „stanu wyjątkowego na granicy” pozwolić mu użyć do tego celu wojsko oraz zwalczać kartele narkotykowe jako „globalnych terrorystów” czyli teoretycznie zabijać przemytników bez sądu.

Trump wznowi budowę muru separującego kraj od Meksyku, wstrzyma przyjmowanie uchodźców politycznych, zabroni wjazdu obywatelom 7 krajów muzułmańskich, zniesie zasadę nabywania obywatelstwa przez każde dziecko urodzone w USA – gwarantowaną 14. poprawką do konstytucji, której przysiągł przestrzegać i bronić.

Kolejnymi dekretami zlikwiduje upust w wys. 7500 dol. dla nabywców samochodów elektrycznych, umożliwi wydobywanie ropy w rezerwatach przyrody i szelfie przybrzeżnym, zakaże budowy elektrowni wiatrowych na terenach należących do rządu federalnego, wznowi sprzedaż klasycznych żarówek o dowolnej mocy plus energochłonnych pryszniców, toalet, pralek, zmywarek.

Uchyli normy ochrony środowiska „szkodliwe dla rynku pracy”, rozpocznie obniżanie cen energii i kosztów utrzymania, wstrzyma używanie biopaliw w armii. Odbierze Chinom klauzulę najwyższego uprzywilejowania, nałoży sankcje na Iran, zakończy współpracę ze Światową Organizacją Zdrowia, storpeduje renegocjacje Partnerstwa Transpacyficznego. Ostrzegł, że 25-procentowe cła na towary kanadyjskie i meksykańskie mogą wejść w życie przed 1 lutego.

Część decyzji unieważnią sądy, inne wymagają zgody Kongresu. Tymczasem prawica ma tak niewielką przewagę na Kapitolu, że starczy sprzeciw czterech republikańskich senatorów lub dwóch kongresmenów, by utrącić projekt Białego Domu. A za dwa lata, gdy wyborcy niezdecydowani, którzy głosowali na Trumpa, zrozumieją, że dali się zrobić w konia, bo ceny żywności jednakowoż nie spadły, kontrolę nad izbą niższą przejmą zapewne demokraci. I minie złoty wiek wolnej amerykanki dla miliarderów oraz wielkich korporacji. Albo nie minie, i ojczyzna demokracji stanie się „demokracją nieliberalną”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version