Nie bez powodu na mojej stronie internetowej wszędzie, gdzie się dało, wcisnąłem słowo „psychoterapeuta” zamiast jakiegoś tam marnego „doradcy”.

Jedyna różnica między psychoterapeutą (ang. psychotherapist) a doradcą psychologicznym (ang. counsellor) polega na tym, że w języku angielskim ta pierwsza nazwa ma pięć sylab i o wiele fajniej brzmi.

Tak czy inaczej, przedstawicieli obu profesji można nazwać terapeutami, więc gdy następnym razem spotkasz się z kimś, kto nazywa się psychoterapeutą, wiedz, że jest tak samo pretensjonalny jak ja.

Terapeuci są jednymi z najbardziej niesamowitych ludzi, jakich znam, zarówno pod względem towarzyskim, jak i zawodowym. Bywają jednak do bólu irytujący i zarozumiali. W świecie terapeutów jest wiele spraw, o których ogół społeczeństwa nie ma większego pojęcia. Można jednak powiedzieć, że jest nas wielu, często zrzeszonych w jakichś organizacjach. Poza tym zwykle impulsywnie wydajemy pieniądze (których nie mamy) na nowe szkolenia, a przy tym staramy się za bardzo nie „terapeutyzować” relacji z najbliższymi. Pozwól, że zaproszę cię do tajemniczego branżowego pokoju, w którym się spotykamy, palimy cygara i knujemy przeciwko naszym klientom (tak naprawdę tego nie robimy, a palenie szkodzi).

Zanim wejdziesz do owego pokoju, dobrze, byś wiedział, że terapeuta powinien przejść szkolenie w zakresie co najmniej jednej metody terapeutycznej, aby móc w ogóle nazywać siebie terapeutą. Metoda terapeutyczna to określona szkoła myślenia lub podejście, które praktykują adepci psychoterapii, by po ukończeniu renomowanego kursu uzyskać tytuł terapeuty, a w wielu krajach także pozwolenie na prowadzenie prywatnej praktyki. Istnieje wiele metod terapeutycznych, a co za tym idzie – wiele typów terapeutów. Możesz na przykład być specjalistą przeszkolonym w zakresie terapii poznawczo-behawioralnej (CBT, od ang. cognitive behavioural therapy) albo terapii skoncentrowanej na osobie (PC, od ang. person-centred), należącej do tak zwanego poradnictwa humanistycznego, terapeutą psychodynamicznym (tu możesz wyobrazić sobie Freuda), terapeutą specjalizującym się w analizie transakcyjnej (TA, od ang. transactional analysis), terapeutą metakognitywnym (MCT, od ang. metacognitive therapist) i tak dalej.

Ponieważ wszystko to jest diabelnie niezrozumiałe dla ogółu społeczeństwa, moim zdaniem jedną z największych katastrof w świecie zdrowia psychicznego jest założenie, że wszyscy „terapeuci” wiedzą, co robią. A to nieprawda. Każdy z nich może jedynie posługiwać się metodą, w której zakresie się szkolił. Ich wiedza jest ograniczona. Czasami metoda działa, kiedy indziej nie. Moim zdaniem forma terapii i relacja z terapeutą muszą współbrzmieć. Ale gdybym dostawał pensa za każdym razem, gdy słyszę: „Próbowałem terapii, ale to nic nie dało”, miałbym dziś ze dwadzieścia funtów. Znajdujemy się w obliczu globalnego kryzysu zdrowia psychicznego, a niestety pierwsze próby terapii kończą się dla wielu osób rozczarowaniem. Powyższe stwierdzenie jest w moim odczuciu równoważne powiedzeniu, że „próbowałem uprawiać sport, ale mi się nie spodobało”, gdy grało się tylko w kręgle. Raz. Większość społeczeństwa nie jest świadoma, że świat terapii oferuje ogromny wybór podejść i metod terapeutycznych, co jest o tyle niefortunne, że już samo podjęcie decyzji o zwróceniu się o pomoc wymaga dużo wysiłku i odwagi, a nie ma żadnej gwarancji, że pierwsza wybrana metoda będzie tą właściwą.

W społecznych ramach da się zwykle zaobserwować naturalny dryf ludzi w stronę określonego „plemienia”. Plemienność tę najlepiej widać na meczach piłki nożnej, w środowisku biurowym, w polityce albo w kłótniach w internecie. Daje ona o sobie znać także w świecie terapii. Szkolenie w tej dziedzinie wymaga ogromnych starań. Szanuję każdego, kto przeszedł jego rygorystyczny program. Wymaga on stawiania sobie wyzwań i podważania własnych przekonań, a cały ten proces przenika do życia osobistego, tak że nie sposób się od niego odgrodzić. Studia terapeutyczne testują odporność, kwestionując fundamenty twojej tożsamości, co może być przerażające! Jeśli jesteś terapeutą i czytasz te słowa, przekazuję ci szczere słowa: „Dobra robota”. Dokonałeś tego.

Szkolenie w zakresie dowolnej metody terapeutycznej wymaga poświęcenia się danemu podejściu, a zarazem może rodzić liczne dysonanse poznawcze związane z próbami spojrzenia na świat w inny niż dotąd sposób, zwłaszcza przez pryzmat odmiennej metody leczenia. Wiele centrów szkoleniowych jest prowadzonych przez pełnych pasji i inspirujących „purystów” danego podejścia, którzy wierzą, że większość problemów psychologicznych da się rozwiązać przy użyciu tylko jednej metody – tej, w której się specjalizują i w którą są emocjonalnie zaangażowani. Na przykład ktoś przeszkolony w zakresie podejścia psychodynamicznego może opierać się na pracach Carla Junga i Melanie Klein w celu badania nieświadomych procesów leżących u podstaw danego zachowania („przestań traktować rodziców jako obiekty seksualne”). Z kolei terapeuci specjalizujący się w opracowanym przez Carla Rogersa podejściu skoncentrowanym na osobie uważają, że głównym celem terapii jest sprzyjanie zdolności do samorealizacji klienta („będę tu siedzieć i milczeć, dopóki czegoś nie powiesz”). Terapia poznawczo-behawioralna (Beckian i tak zwana trzecia fala CBT) stanowi silny kontrast z podejściem skoncentrowanym na osobie i proponuje radzenie sobie z problemami poprzez skupianie się na bieżących myślach, uczuciach i wzorcach zachowań („ujmijmy twoje cierpienie w liczby, którymi nakarmimy komputer”). Z kolei analiza transakcyjna przygląda się zapatrywaniom na intymność i konflikt („moje wewnętrzne dziecko chce mlecznego shake’a”). Nie należy też zapominać o tak zwanym podejściu świadomym traumy, którego przedstawiciele lubią bawić się w detektywów i zrzucać wszystko na karb niejasnego pojęcia traumy, wykraczającego poza definicję zespołu stresu pourazowego (PTSD), bo kiedyś przeczytali książkę „Strach ucieleśniony” Bessela van der Kolka. Tę listę można wydłużać.

Naprawdę nie można od nikogo oczekiwać, że ogarnie rozumem cały wachlarz dostępnych technik terapeutycznych, nawet jeśli jest w pełni władz umysłowych, że nie wspomnę nawet o osobach, które cierpią na paraliżujące umysł problemy ze zdrowiem psychicznym. Komuś, kto w końcu zbierze się na odwagę i postanowi zgłosić się na terapię, pozostaje zdanie się na łut szczęścia, rzut kostką. Mogę jedynie zgadywać, jakie podejście wybierze. Często zależy to także od samego terapeuty i praktykowanej przez niego metody leczenia. Czasami podejście okazuje się skuteczne. Czasami nie. Ale wszystkie metody zakładają pomoc w walce ze stanami lękowymi, gniewem i depresją. Przygnębiające jest to, że gdy konkretna forma terapii się nie sprawdzi, klient często ma poczucie, że to jego wina albo że jest w stanie, z którym nie da się nic zrobić. Dobry terapeuta to taki, który zdaje sobie sprawę z granic własnej wiedzy oraz możliwości obranego podejścia, nie jest ślepym wyznawcą swojej metody jako jedynego słusznego rozwiązania wszelkich problemów i na tyle wierzy w swoje umiejętności, by zrozumieć, że brak postępów klienta niekoniecznie wynika z jego niezaangażowania. Jest wielu tego typu terapeutów i są to znakomici specjaliści. Skłamałbym jednak, mówiąc, że każdy jest taki.

Jeśli zajrzysz przez otwarte drzwi wspomnianego branżowego pokoju, zmrużysz oczy i przyjrzysz się nam uważnie, dostrzeżesz, że pomimo przylepionych uśmiechów wszyscy skrycie sobą gardzimy. No dobrze, przesadzam, aż tak źle nie jest. Ale przykładamy dużą wagę do tego, ile zainwestowaliśmy we własną drogę do zostania terapeutami. Do tego stopnia, że raz do roku wszyscy spotykamy się w plenerze, przywdziewamy barwy naszych podejść terapeutycznych i walczymy na śmierć i życie – nazywamy to freudowiskiem próżności. Ostatnia pozostała na placu boju metoda jest ogłaszana jedyną słuszną. W ubiegłym roku wygrała hipnoterapia, a jeśli miałbym obstawiać przyszłego zwycięzcę, postawiłbym na terapię świadomą traumy.

Być może zastanawiasz się teraz, którą metodę terapeutyczną reprezentuje Josh. Otóż sprawa jest trochę skomplikowana.

Nie każdy terapeuta bierze udział we freudowisku próżności. Oglądanie rzezi na polu bitwy o najlepszą terapię jest przywilejem kasty wyższej. Ważnych ludzi. Nazywa się ich terapeutami integracyjnymi i są to terapeuci najbardziej zadufani w sobie ze wszystkich. Oczywiście jestem jednym z nich. Jak dotąd ukończyłem szkolenia w zakresie poradnictwa humanistycznego oraz terapii poznawczo-behawioralnej i z niecierpliwością wypatruję możliwości dalszego pogłębiania wiedzy.

Ponieważ terapeuci integracyjni są przeszkoleni w zakresie kilku podejść terapeutycznych, teoretycznie mogą je łączyć i dopasowywać tak, aby jak najlepiej odpowiadały klientowi. Uważają się za lepszych od purystów stosujących tylko jedną metodę, gdyż – nie oszukujmy się – tak jest w istocie. Spoglądają z wysokości naszych złotych tronów na innych terapeutów, którzy mogą im najwyżej kielichy napełniać albo odgrywać role podnóżków.

A tak na poważnie: jeśli szukasz terapeuty lub już teraz bierzesz udział w sesjach, zapytaj go, w zakresie jakiego nurtu (lub jakich nurtów) się szkolił. (Niektórych nie trzeba pytać, mówią o tym wprost). Zadaj też pytanie o cel terapii oraz o działanie wybranej metody. W ten sposób możesz sprawdzić, czy dane podejście wpisuje się w twoje cele terapeutyczne. W każdej gałęzi psychoterapii można spotkać wielu znakomitych specjalistów, powinieneś jedynie się upewnić, że dane podejście ci odpowiada.

Fragment książki „I jak się z tym czujesz? Wszystko, o czym (nie) chciałeś wiedzieć na temat terapii” Josha Fletchera wydanej przez Wydawnictwo Czarna Owca. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version