Gruzja była krajem, który „wzorowo realizował prodemokratyczny kurs”, a teraz wszystko wskazuje na to, że ostro skręca w stronę Moskwy.

W sobotę 26 października odbędą się w Gruzji wybory parlamentarne. Przedwyborcze sondaże wskazują, że rządzące od 12 lat Gruzińskie Marzenie wciąż darzone jest najwyższym poparciem społecznym i może liczyć na ok. 32-35 proc. głosów.

Opozycja działająca pod protekcją prezydentki Salome Zurabiszwili i protestująca na ulicach Tbilisi „w obronie europejskiego wyboru” startuje w czterech blokach wyborczych, wśród nich jest m.in. Zjednoczony Ruch Narodowy, czyli formacja założona przez byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Kiedyś był uwielbiany przez naród, dziś może liczyć na poparcie na poziomie ok. 20 proc. Pod znakiem zapytania stoi to, czy po wejściu do parlamentu przedstawiciele opozycyjnych bloków będą w stanie się porozumieć. Gdyby tak się stało, stanowiłoby to precedens i opozycja mogłaby przejąć stery władzy.

Gruzińska polityka pełna jest paradoksów. Bo czy przeszło 20 lat temu można było podejrzewać, że lider „rewolucji róż” Micheil Saakaszwili zostanie przez gruzińskie społeczeństwo znienawidzony i trafi do więzienia, a później będzie mozolnie wracał do polityki? W przeszłości był symbolem prozachodniego kursu w gruzińskiej polityce. Elegancki, wykształcony m.in. na Zachodzie, biegle władający angielskim, stanowił zaprzeczenie radzieckiego aparatczyka Eduarda Szewardnadze, którego pokonał w walce o fotel prezydenta. Saakaszwilego do władzy wyniosły społeczne protesty. Obiecywał wówczas liberalne reformy gospodarcze, integrację z Unią Europejską, przekształcenie państwa poradzieckiego w prozachodnie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Gruzini go uwielbiali. Dziś były prezydent posiada praktycznie wyłącznie negatywny elektorat, jest też oskarżany o sprowokowanie tzw. pięciodniowej wojny z Rosją, czyli walk z separatystycznymi republikami Osetii Południowej i Abchazji. Zgodnie z prawem międzynarodowym republiki te są częścią Gruzji, de facto to nieuznane przez opinię międzynarodową para państwa pod egidą Rosji. Saakaszwilemu zarzuca się także łamanie praw człowieka na szeroką skalę (m.in. stosowanie tortur wobec przedstawicieli opozycji politycznej).

Niełatwa jest także ocena Gruzińskiego Marzenia. Ponad dekadę temu „Marzyciele” zdobyli władzę na drodze pokojowej. Prezentowali się jako partia proeuropejska, postulowali kontynuację liberalnych reform gospodarczych. To za ich sprawą Gruzja uczyniła milowe kroki w integracji z Zachodem — podpisała umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, a w roku ubiegłym otrzymała status kraju kandydackiego. Te posunięcia tylko przysporzyły partii poparcia, bo 80 proc. gruzińskiego społeczeństwa opowiada się za przystąpieniem do Wspólnoty.

Prozachodni kurs Gruzji kilkanaście lat temu dostrzec można było gołym okiem. Saakaszwilemu udało się zawalczyć o zagraniczne dotacje i inwestycje. Jako wychowanek amerykańskich uczelni, Saakaszwili miał z kim rozmawiać w USA. Dzięki m.in. amerykańskiemu kapitałowi remontowano więc i budowano drogi, dofinansowywano szkolnictwo, swoją działalność rozwinęły organizacje pozarządowe, nie tylko w stolicy, ale i na prowincji kraju. W Tbilisi młodsze pokolenie nie znało już rosyjskiego, za to posługiwało się biegle językiem angielskim. Przeprowadzano także szereg reform służących walce z korupcją. Nic dziwnego, że borykająca się z tym problemem Ukraina zaprosiła Saakaszwilego do współpracy w zakresie walki z rozpowszechnionym nad Dnieprem łapownictwem.

Dlaczego dziś Gruzini gotowi są zrezygnować z prozachodniego kursu? Czy rzeczywiście zmienili swoje sympatie polityczne i dlatego gotowi są poprzeć Gruzińskie Marzenie? Odpowiedź na te pytania nie jest taka łatwa.

Większość gruzińskiego społeczeństwa zapytana o to, czy wybiera Zachód, czy Moskwę, odpowie bez wahania, że stawia na pokój. Opowiedzenie się po stronie zbliżenia z Zachodem odbierane jest jako wejście na ścieżkę konfrontacji z Rosją, a ta pociąga za sobą nawet możliwość otwartego konfliktu zbrojnego. Tak przecież stało się w Ukrainie. O wybuchu rewolucji godności zadecydowały protesty społeczne na kijowskim Majdanie odbywające się pod flagami Unii Europejskiej.

W komunikatach skierowanych do mediów Moskwa zapewnia, że nie zamierza ingerować w gruzińskie wybory. Z ust tamtejszych notabli padają jednak deklarację, że jeśli „Marzyciele” będą mieć podczas wyborów problemy, Moskwa im „pomoże”.

W kampanii wyborczej „Marzyciele” nie są oczywiście wprost prorosyjscy. Posługują się sprytem i manipulacją. Ugrupowanie prezentuje się jako „partia pokoju”, podkreśla, że zwycięstwo opozycji biorącej na sztandary proeuropejskie hasła sprowokuje Moskwę i doprowadzi do otwartego konfliktu zbrojnego. „Marzyciele” zapewniają, że nie dadzą się sprowokować i nie przystąpią do „globalnej wojny”, którą wywołał konflikt nad Dnieprem, co może podpalić także ich kraj. Przekaz podgrzewany jest przez odpowiednio dobrane migawki z ukraińskiego frontu i trafia do Gruzinów i Gruzinek.

Na decyzje Gruzinów wpływ ma też stopa życiowa. Są świadomi, że dzięki „niezaognianiu” relacji z Rosją, w ich kraju panuje względny dobrobyt (podczas rządów „Marzycieli”, PKB się podwoił). Zbliżenie z Moskwą doprowadziło do zliberalizowania polityki wizowej, widać wzrost gospodarczy, a rynek pracy nasycił się tanią siłą roboczą znad Wołgi — mężczyźni uciekający przed mobilizacją m.in. na Kaukaz). Moskwa podkreśla, że Gruzji należy się pokój i wsparcie socjalne.

Tbilisi obrało kurs na zbliżenie z Rosją po wybuchu wojny w Ukrainie. Ale nie czyni tego wprost. W swoich folderach wyborczych umieszcza logo unijne, nie wycofuje się z oficjalnego proeuropejskiego kursu, ale podkreśla, że chce dołączyć „na swoich zasadach” i z „godnością”. W kontekście sojuszy międzynarodowych mówi się o „trzeciej drodze”, czyli wzmacnianiu więzi z Chinami i Iranem. Politycy Gruzińskiego Marzenia przyjęli też postawę neutralną i postanowili nie nazywać rzeczy po imieniu, np. w kontekście toczącego się nad Dnieprem konfliktu zbrojnego unikali używania słowa „wojna”. Wiele wskazuje na to, że Gruzja (podobnie jak kraje Azji Centralnej) pomagała także Moskwie w omijaniu sankcji nałożonych na nią przez Zachód. By ukrócić społeczeństwo obywatelskie, a zarazem przypodobać się Rosji, w Gruzji przyjęto ustawę „o zagranicznych agentach”. W jej myśl trzeci sektor nie może korzystać z zagranicznego wsparcia finansowego, co przesądza o wygaszeniu działalności wielu NGO-sów. Podobnie rzecz ma się z kwestiami światopoglądowymi. „Marzyciele” ze stojącym na ich czele Bidziną Iwaniszwilim pozycjonują się jako zwolennicy „tradycyjnych wartości”. Pod przykrywką walki z ruchami LGBT+ uchwalono ustawę, której celem ma być „ochrona nieletnich”. W dokumencie przemycono zapisy o zakazie organizacji masowych zgromadzeń i cenzurze.

Stojący na czele Gruzińskiego Marzenia Bidzina Iwaniszwili jest jedną z najbardziej tajemniczych twarzy gruzińskiej polityki. Przez opozycyjne gruzińskie media bywa nazywany „właścicielem Gruzji”, bądź przedstawicielem „rosyjskiej piątej kolumny”. Kiedy Związek Radziecki chylił się ku upadkowi, Iwaniszwili przebywał w Moskwie. Wiatr zmian postanowił wykorzystać na dorobienie się. Handlował drobną elektroniką, gdy w tym samym czasie przyszła premierka Ukrainy Julia Tymoszenko sprzedawała na bazarach kasety wideo. Później nastąpił upadek państwowych przedsiębiorstw i dzika prywatyzacja. Iwaniszwili zdobył pierwsze większe pieniądze i zawiązał polityczne znajomości. Wystarczy nadmienić, że w latach 90. był współwłaścicielem jednego z największych banków w Rosji. Miliarder twierdzi, że „nie posiada żadnych związków biznesowych z Rosją”, jest po prostu politykiem. Trudno jednak dać temu wiarę. Iwaniszwili jest sprytnym graczem, gruzińscy politolodzy podkreślają, że jego kapitał jest dobrze ukryty, a on sam zarządza nim z tylnego siedzenia. Związki Iwaniszwilego z Moskwą sprawiają, że przez niezależnych gruzińskich politologów „Marzyciele” oceniani są nie tylko jako partią antyzachodnią, ale także sprzeciwiająca się reformom państwa i jego rozwojowi.

Dla Rosji zbliżające się wybory parlamentarne w Gruzji mają duże znaczenie. Po ostatniej odsłonie wojny o Górski Karabach Moskwa straciła pozycje kraju rozgrywającego na Kaukazie Południowym, który jest dla niej ważny z powodu tranzytu do Azji Centralnej i na Bliski Wschód, a także w kontekście rozmieszczania baz wojennych. Jeszcze kilka lat temu Moskwa mogła pozycjonować się jako państwo „gwarantujące pokój” pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Dziś – w jej miejsce – pojawiły się inne siły, przede wszystkim Turcja.

Czy Gruzińskie Marzenie może sfałszować wybory? Niezależni obserwatorzy życia politycznego, jak np. prof. Gija Nodia z Instytutu Aleksandra Rondelego, nie mają wątpliwości, że możliwe są „cuda nad urną”. Podkreślają, że aparat państwowy jest dobrze przygotowany do manipulowania wynikiem wyborów. Mowa mi.in o składzie osobowym komisji wyborczych, głosowaniu w „terenie”, gdzie mieszkają ludzie starsi i nieświadomi, którymi łatwo jest manipulować. W tak napiętej sytuacji politycznej wszystko wskazuje na to, że powyborcze protesty są nieuniknione. Kiedy Gruzińskie Marzenie posunie się do fałszerstw, ulice zaleje opozycja, jeśli „Marzyciele” okażą się partią przegraną, sprowokują zamieszki. Wielu analityków boi się „ukraińskiego scenariusza”, czyli zbrojnych przepychanek. Jedno jest pewne: najbliższe dni przesadzą o przyszłości Gruzji.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version