Panie prezesie Adamie, pański los został przesądzony w momencie, gdy po zmianie władzy zapowiedział Pan, że zamiast zysku w NBP, będzie strata. To było równie zabawne, co pańskie comiesięczne stand-upy.
Prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński był jednym z tych pisowców, którzy najpewniej czuli się po zmianie władzy. Nie chodzi nawet o to, że w zamierzchłych czasach był ministrem budownictwa w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, przyjaciela i politycznego sojusznika Donalda Tuska. To był wyłącznie efekt doraźnego paktu Kaczyńskiego z gdańskimi liberałami. Wszak nie ma co do tego wątpliwości — Glapiński to ekonomiczne wcielenie prezesa.
W swym manifeście, książce „Ekonomia niepodległości”, pisze tak: „Podtrzymywanie struktur okrągłostołowego postkomunizmu w gospodarce w latach 90. było aktem haniebnej zdrady ze strony nowych polskich elit […] Poczęty na Łubiance i zapoczątkowany w Polsce przez Kiszczaka, Jaruzelskiego, Rakowskiego manewr Okrągłego Stołu, koncept pokomunistycznego ustroju gospodarczego zabezpiecza na trwale własność i władzę ekonomiczną nomenklatury”. Wniosek zapisał wielkimi litrami: „POLSKA TRANSFORMACJA JEST POWAŻNIE CHORA”.
Zawsze, gdy rządziło PiS, żył jak pączek w maśle. Dzięki temu wyklęty ekonomista Glapiński jest dziś milionerem
Nie przeszkadzało mu to obficie korzystać z kluczowej patologii transformacji — politycznego kapitalizmu. Zawsze, gdy rządziło PiS, żył jak pączek w maśle. Prezesury spółek skarbu państwa, dobrze płatne posady w administracji, a w finale fotel prezesa NBP. Dziś wyklęty ekonomista Glapiński jest dzięki temu milionerem.
Dla spokojnego snu prezesa NBP kluczowe było to, że chroni go konstytucyjna kadencja sięgająca swym koniuszkiem aż 2028 r., a zatem następnej kadencji Sejmu. Stąd na przemian drwiny i groźby kierowane pod adresem premiera, który jeszcze przed wyborami zapowiedział, że postawi Glapińskiego przed Trybunałem Stanu.
Dla jasności — gdy Tusk powiedział o tym w kampanii, dostał ostrzeżenie od byłych szefów NBP związanych z ówczesną opozycją. Hanna Gronkiewicz-Waltz, Leszek Balcerowicz oraz Marek Belka uznali, że może to doprowadzić do pogorszenia się polskich ratingów i ucieczki inwestorów. Tusk przestał więc o tym publicznie mówić, ale nie przestał myśleć.
Po wyborach Glapiński czuł, że robi się gorąco. Zaczął się nawet skarżyć do Europejskiego Banku Centralnego i Banku Światowego, czyli donosił na Polskę za granicą. Ale jednocześnie był na tyle bezczelny, że zmienił prognozę zysku NBP, który niemal w całości trafia do budżetu państwa. Gdy rządziło PiS, zapowiadał, że zarobi 5-6 mld zł. A za Tuska ogłosił stratę przekraczającą 20 mld. Tego wybitnego aktu spekulacji dokonał w niespełna pół roku.
Dla wyjaśnienia — księgowością NBP można tak sterować, by wykazać zysk i pomóc rządowi. A można rządowi nie pomóc. „Glapa” zbyt ostentacyjnie wybrał to drugie.
We wniosku o postawienie go przed Trybunałem Stanu są formalne zarzuty. Chodzi np. o to, że przespał rosnącą inflację, że odcina od informacji członków zarządu NBP i Rady Polityki Pieniężnej, że w pandemii skupował państwowe obligacje, co mogło być niezgodne z Konstytucją.
Ale tak naprawdę chodzi właśnie o to, że Glapiński kuglowaniem zyskiem NBP — a zatem miliardami dla budżetu — jasno pokazał, jaką politykę będzie prowadził przez całą kadencję. To polityka rzucania rządowi kłód pod nogi. Za poprzednich rządów Platformy Glapiński był z nadania prezydenta Lecha Kaczyńskiego członkiem Rady Polityki Pieniężnej — i konsekwentnie głosował za wysokimi stopami procentowymi, co było niekorzystne dla gabinetu Tuska. Za PiS odwrotnie — nie spieszył się z podnoszeniem stóp.
W tym sensie wniosek o Trybunał jest politycznie logiczny — bo po decyzji Sejmu zostanie on zawieszony. A choć Trybunał Przyłębskiej wyczynia proceduralne wygibasy, by ochronić Glapińskiego, koalicja taką większość ma — o ile Trzecia Droga nie pęknie. A Glapiński dużo wydaje na lobbing, oj dużo.
Zarząd NBP to prawie wyłącznie ludzie PiS — są tam na emeryturce były wiceprezes PiS Adam Lipiński, były szef ABW Piotr Pogonowski, były prezydencki minister Paweł Mucha czy niemy gwiazdor komisji śledczych Artur Soboń. Nawet jeśli część z nich — tak jak Mucha — nienawidzi zakochanego w sobie, miłującego luksus i rzucającego obleśne docinki wobec kobiet Glapińskiego, nie znaczy to, że są gotowi dokonać politycznego rokoszu w NBP pod rękę z Tuskiem. A już prezydent na pewno nie powoła nowego prezesa w jego miejsce — wiem, bo go o to pytałem.
Inna rzecz, że w razie zawieszenia – Glapińskiego zastąpi ślepo lojalna zastępczyni Marta Kightley, którą „Glapa” będzie sterował zdalnie ze swej podwarszawskiej willi. W sumie w niczym się to nie będzie różnić od obecnej sytuacji.