Martyna S. chciała być zła i okrutna jak komiksowa Harley Quinn. Wraz ze swoim „Jokerem” Patrykiem B. zaplanowali zabójstwo 16-letniej Kornelii, którego podstawą była zazdrość i, o dziwo, miłość – mówiła pod koniec procesu prokurator Natalia Zajc-Nowakowska.
Lutego 2020 r., drugi dzień ferii zimowych w województwie mazowieckim. 16-letnia Kornelia Krassowska spędzała ten czas w domu, w Piasecznie. Gdy na komunikatorze Messenger odezwała się do niej Martyna S. z zaproszeniem na urodziny, była wniebowzięta. Dziewczyny chodziły razem przez kilka miesięcy do szkoły średniej w Górze Kalwarii. Obie wybrały tzw. klasę mundurową, przygotowującą do pracy w policji lub Służbie Więziennej, ale Kornelia zmieniła szkołę, bo sobie w niej nie radziła. Lubiła Martynę, bo była „taka fajna”, „taka normalna” – opowiadała matce.
Rodzice dziewczynki doskonale pamiętają tamten wieczór. Kornelia podekscytowana szykowała się do wyjścia, ofukała nawet ojca, gdy ten zajął jej łazienkę. „Będę spóźniona!” – denerwowała się. Wyszła około godziny 19 i, zgodnie z umową, powinna być w domu najpóźniej o 22.
– Byłam zmęczona po pracy, szybko wtedy zasnęłam. Dopiero rano zauważyłam, że Korcia nie wróciła. Byłam bardzo zła. Dzwoniłam, ale jej telefon był wyłączony. Zaczęłam szukać u znajomych, ale nigdzie nie przenocowała. Nie widział jej także ukochany Konrad. Mówił tylko, że dostał od Kornelii wieczorem wiadomość, że ich związek się skończył. To było dziwne.
Kochała tego chłopaka, a ze mną była bardzo zżyta. Nie zniknęłaby bez słowa – mówi mama Kornelii Marlena Krassowska, z którą spotykam się prawie pięć lat później. – Wiedziałam od Konrada, że „miało być pite” na tych urodzinach. Może przesadziła z alkoholem? Pisałam do wszystkich, że mają czas do 12, a później pójdę na policję. Wierzyłam, że jak Korcia gdzieś tam jest, to się odezwie, żeby nie mieć kłopotów – przyznała pani Krassowska.
Pewnie zabalowała
Policja sprawy nie potraktowała poważnie. – Mówili, że Kornelia zabalowała, na pewno jest na imprezie. Z kim, pytałam, skoro u nikogo jej nie ma? – wspomina Krassowska. – Przez kolejne tygodnie współpraca z policją przypominała walkę. Ja ustaliłam trasę logowania telefonu córki i prosiłam o wysłanie w teren ekip poszukiwawczych. Pytali: „Po co pani tak łazi? Nie znaleźliśmy trupa. Jak znajdziemy, to powiemy”.
Marlena Krassowska tygodniami nie spała, prowadziła własne śledztwo. Uciekała się nawet do szantażu, licząc na to, że ktoś się wysypie. Dochodziły do niej głosy o uwikłaniu Kornelii w handel narkotykami, ale nie traktowała tego poważnie. – To dziecko nie miało nigdy pieniędzy. Gdyby w ten sposób zarabiała, zauważylibyśmy – podkreślała matka. Konrad W., partner Kornelii, wyjaśnił policji, że wspólnie oszukiwali klientów przez Snapchat. Pisali, że mają marihuanę albo mefedron, a w rzeczywistości sprzedawali susz CBD albo porcjowaną różową sól i silikonowy koci żwirek. Nie potwierdziły się także plotki o porwaniu Kornelii do pracy w agencji towarzyskiej. Ktoś żądał 100 tys. zł okupu za powrót 16-latki do domu.
– Czułam, że stało się coś złego. Nikomu już nie wierzyłam. Byłam pewna, że Martyna i jej chłopak Patryk są ostatnimi osobami, które miały kontakt z moją córką – wyznała. Martyna jednak z każdym dniem mniej chętnie odpowiadała na piętrzące się pytania pani Krassowskiej.
27 kwietnia Adam S. poszedł z psem na spacer do rezerwatu Łęgi Oborskie na obrzeżach Konstancina. Czworonóg zwrócił uwagę na wystający z ziemi kolorowy materiał. Szczekał. – Pomyślałem, że ktoś znowu wyrzucił śmieci w lesie. Wydawało mi się, że widzę jakąś kurtkę i spodnie. Gdy przyjrzałem się bliżej, zrozumiałem, że spodnie są wypukłe. Usiadłem na powalonym drzewie i przerażony zadzwoniłem do żony – relacjonował. Spod ziemi wykopano ciało młodej dziewczyny. Denatka nie miała przy sobie dokumentów, ale policjanci z Konstancina nie mieli wątpliwości, że właśnie zakończyli poszukiwania 16-letniej Kornelii.
Przecież sama się nie przysypała
– O tym, że w lesie znaleziono zwłoki dziewczyny, dowiedziałam się od ludzi. Pojechałam na komendę, chciałam wiedzieć, czy to moja córka. Modliłam się, żeby to nie była ona, i tak usłyszałam od dyżurnego. Odetchnęłam z ulgą. Jednak już kilka godzin później dostałam telefon, że mam przyjechać na okazanie, bo najprawdopodobniej znaleziono Kornelkę. Dowiedziałam się wtedy, że została zamordowana. „Jak to została zamordowana?!” – krzyczałam do funkcjonariuszy. A jeden z nich powiedział: „Przecież sama się nie przysypała”. Byłam w szoku – opowiadała. Rozpoznała córkę po butach, łańcuszku, bluzie, którą kupiła jej kilka tygodni wcześniej. Tożsamość ofiary potwierdziły badania DNA.
Patryk i Martyna zostali natychmiast przesłuchani, czynności przeprowadzono jednocześnie. 26-letni wówczas mężczyzna twierdził, że 11 lutego Kornelia przyjechała „na garaże” do Konstancina razem z Martyną. Przywiózł je wspólny znajomy. – Nagle ktoś do niej zadzwonił i powiedziała, że musi się zbierać. Wiedzieliśmy, że ma mało czasu, więc nie byliśmy tym zdziwieni. Kornelia poszła w kierunku miejscowości Obory, my z Martyną w przeciwnym – zapewniał na komendzie. Dodał, że zamordowana 16-latka na komunikatorze Snapchat wrzucała zdjęcia torebek z białym proszkiem i opisem „dostępne”. – Mogła handlować narkotykami – gdybał. Martyna zeznała podobnie, choć o handel narkotykami podejrzewała chłopaka 16-latki. – Nie wiem, co się z nią stało. O zaginięciu Kornelii dowiedziałam się 12 lutego. Jej mama do mnie wtedy napisała. Pytała, czy coś wiem – twierdziła.
Foto: East News
Rysy na ich wersji wydarzeń pojawiły się po przesłuchaniu kierowcy hondy, który Kornelię Krassowską przywiózł z Piaseczna do Konstancina. Mężczyzna przyjął od Patryka B. zlecenie na przywiezienie nastolatki, dostał za to 50 zł. – Wyjechałem spod bloku Patryka z Martyną. Odebraliśmy Kornelię spod kościoła, była mocno spóźniona. Nie wiem, o czym rozmawiały po drodze. Słyszałem, że Kornelia była podekscytowana. Dopytywała, co oni chcą jej pokazać. Ale jak się później dowiedziałem, że ta dziewczyna zaginęła, zacząłem się denerwować. Patryk tłumaczył mi, że gdyby policja pytała, to mam nie mówić, że Martyna była wtedy w aucie, tylko że czekała za garażami, a jego w ogóle tam nie było. Twierdził, że muszę kłamać, bo Martyna się boi ojca – zeznał w komendzie rejonowej kierowca hondy.
Zmiana frontu
Przesłuchiwana przez policjantów Wydziału Terroru Kryminalnego i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji Martyna „pękła”. Powiedziała, że zabójstwo Kornelii to sprawka Patryka. Wyciągnęli koleżankę do rezerwatu pod pretekstem zabawy w strzelanie. – Patryk chciał handlować narkotykami, a ona działała na jego terenie. Chcieliśmy ją wystraszyć, żeby pozbyć się konkurencji. Patryk prowadził nas przez las, a po przejściu 100 m wyjął wiatrówkę i celował Kornelii w głowę, ale jak nacisnął spust, broń się zacięła. Ona się wtedy nie wystraszyła. Patryk zapytał, czy umiałaby się bronić, jakby ją ktoś zaczął od tyłu dusić. Śmiała się, gdy założył jej ramię na szyję, ale potem wbiła mu paznokcie w dłoń. Była już chyba nieprzytomna, gdy Patryk strzelił jej w czoło, a potem jeszcze dusił. On ją wrzucił do wykopanego wcześniej dołu i zaczął przysypywać ziemią. Uciekając stamtąd, zabrał jej torebkę i telefon. Musieliśmy mu opatrzyć tę rozdrapaną dłoń – mówiła Martyna, pomijając swoją rolę w zabójstwie. – Patryk kazał mi kłamać! Zawsze powtarzał, że jest do wszystkiego zdolny, ale dopiero dziś rozumiem, co to naprawdę znaczyło… Och, gdybym tylko wiedziała, że to się tak potoczy, zrobiłabym wszystko, żeby cofnąć czas. Od tamtej pory nie mogę spać, ciągle myślę o tej sytuacji… – łkała w KSP.
Foto: Kudelski Marek / Agencja SE, East News
Foto: fot. reprodukcja z akt sprawy
Do Patryka szybko dotarło, że ukochana zrzuciła na niego odpowiedzialność za zbrodnię. Zamierzał milczeć, żeby chronić Martynę, ale złamała mu serce, broniąc się jego kosztem. – Ja nie znałem Kornelii, spotkałem ją wtedy drugi raz w życiu. To Martynę bolało, że ona handluje narkotykami, że jest popularna. Denerwowała się, kiedy dostawała od Kornelii „snapy” ze zdjęciem towaru. Zaczęła mnie namawiać, żebym pomógł jej się pozbyć Kornelii. Postanowiliśmy, że wykopiemy dół i ją zabijemy. Zadaniem Martyny było namówić tę dziewczynę, żeby do nas przyjechała pod pretekstem świętowania urodzin. Mój kolega zgodził się ją przywieźć – relacjonował.
Patryk wyznał, że wiatrówkę, z której mierzył do 16-latki, kupił dużo wcześniej. W dniu tragedii Kornelia wierzyła, że i ona nauczy się obsługiwać broń. – Bardzo się cieszyła, bo nigdy nie strzelała. Na początku myślałem, że ją zastrzelę, ale pistolet nie zadziałał. Okazało się, że wysunął mi się magazynek. Kornelia była pewna, że to, co robię, to są żarty. Śmiała się. Ja zapytałem, czy umiałaby się bronić, jak ktoś napadnie ją od tyłu. Zaproponowała, żebym sprawdził – wyjaśnił prokuratorowi. Do tego momentu wersja Patryka i Martyny jest spójna.
Foto: fot. reprodukcja z akt sprawy
– Gdy zacząłem ją dusić, ona się śmiała, ale jak docisnąłem szyję, to rzucała się na boki. Położyłem ją na ziemi i dusiłem, siedząc na niej okrakiem. Wtedy zaczęła mnie drapać, więc Martyna chciała mi pomóc. Ona zawsze pomaga, gdy coś mi się dzieje złego. Trzy razy strzeliła jej w głowę – opowiadał. Z relacji Patryka wynika, że 16-latka „jeszcze się ruszała, gdy oboje wrzucali ją do dołu”. Mężczyzna uderzył dziewczynę łopatą w głowę i przysypał piaskiem, a później ziemią. Był pewien, że umarła.
Zabiłem z miłości
Tamtego wieczoru do Kornelii wydzwaniał jej chłopak. O godzinie 20.35 Martyna napisała mu z telefonu ofiary SMS o treści „z nami koniec”, a chwilę później Patryk złamał aparat i wyrzucił. Pozbyli się także torebki 16-latki. Zajęło im to nie więcej niż pół godziny, bo o 21.07 zarejestrowała ich kamera monitoringu w aptece. Kupowali wodę utlenioną, opaskę uciskową i kompresy jałowe na rozszarpaną dłoń 26-latka. Później rozeszli się do domów. – Nikt nie wiedział, że chcieliśmy ją zabić. Ustaliliśmy wspólną wersję wydarzeń – powiedział Patryk, nawiązując do treści pierwszego przesłuchania. Śledczym trudno było zrozumieć, dlaczego zamordował obcą mu nastolatkę. – Zrobiłem to z miłości. Martyna chciała być królową przestępczego życia, handlować narkotykami. Być zła, jak Harley Quinn z komiksów. Robiła mi awantury, że jestem słaby, że przeze mnie nie może spełniać swoich marzeń. Ja wziąłem w tym udział, bo bardzo ją kocham i chciałem jej zaimponować. Bałem się, że mnie zostawi – podkreślał.
Biegli psychiatrzy nie mieli wątpliwości, że Patryk jest osobą zależną, uległą, a osoby silniejsze od siebie, nawet agresywne, postrzega jako źródło opieki i wsparcia. „Z obawy przed utratą wsparcia jest skłonny nawet do zachowań, z którymi się nie zgadza” – napisali.
Był zupełnym przeciwieństwem Martyny, której przebojowość i bezwzględność potwierdziły się m.in. w zeznaniach koleżanek. Julia opisywała ją jako agresywną, skorą do rozwiązywania konfliktów siłowo. – Denerwowała się, że Patryk jest mięczakiem. Chciała być jak Harley Quinn i szukała swojego Jokera – powiedziała nastolatka. Z kolei Natalia mówiła śledczym, że Martyna przechwalała się, że jej ukochany jest gangsterem, ma broń i uczy ją strzelać. – Jak była bardzo pobudzona, mówiła, że ma ochotę coś odwalić, „zajebać”. Zachowywała się jak ktoś, kto chce zrobić krzywdę, ale myślałam, że tylko cwaniakuje. Nie wierzyłam, że się może wydarzyć coś złego, że jest zdolna do zabójstwa. Pamiętam, że gdy Kornelia zaginęła, Martyna się śmiała i powtarzała: „To się zdarza”, innym razem żartowała: „Może ją gdzieś zakopali” – zeznała jej rówieśniczka.
Foto: Archiwum rodzinne
Zakopana żywcem
Wstrząsająca dla rodziny Kornelii była opinia biegłych po sekcji zwłok. Okazało się bowiem, że obrażenia spowodowane duszeniem, uderzaniem łopatą czy nawet wystrzelony w jej głowę śrut nie stanowiły zagrożenia dla życia dziewczynki. Bezpośrednią przyczyną zgonu było… uduszenie ziemią, którą sprawcy przysypali nieprzytomną nastolatkę. Stało się niemal pewne, że gdyby zostawili Kornelię wtedy na ściółce, wróciłaby lekko poturbowana do domu.
Patryk zarzut zabójstwa usłyszał w kwietniu i od razu trafił do aresztu. Z Martyną był problem, bo zbrodni dokonała na jeden dzień przed swoimi 17. urodzinami. Trzeba było decyzji sądu rodzinnego i opinii biegłych, by móc ją rozliczyć jak osobę dorosłą. Przez kilka miesięcy przebywała w schronisku dla nieletnich, gdzie wystawiano jej noty wzorowej uczennicy. Rodzina i adwokaci kreowali wizerunek Martyny S. jako łagodnej i nieporadnej małej dziewczynki, całkowicie zmanipulowanej przez dorosłego mężczyznę. Rodzice zeznawali, że po 11 lutego Martyna dziwnie się zachowywała, była nerwowa, spała przy zapalonym świetle i mało jadła. Podejrzewali, że może to być stres związany z lockdownem po wybuchu pandemii koronawirusa. Sędzia z sądu rodzinnego, pisząc o Martynie, użyła słowa „wyrachowana”. „Postanowiła z zimną krwią wyeliminować kogoś, kogo postrzegała za konkurencję na rynku narkotykowym. To motywacja rodem z wojen narkotykowych na terenie Ameryki Łacińskiej. Nie próbowała rozwiązać sprawy na gruncie rozmowy i nie była biernym uczestnikiem, lecz aktywnym współsprawcą” – napisała sędzia Agnieszka Wiśniewska-Kaluta. Również prokurator Natalia Zajc-Nowakowska nie miała wątpliwości, że ma do czynienia z jednostką zepsutą. Para odpowiadała za dokonanie zbrodni „wspólnie i w porozumieniu”, w „bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia”. I nie miało znaczenia, kto trzymał łopatę, a kto wiatrówkę.
W czerwcu 2022 r. Sąd Okręgowy w Warszawie wymierzył obojgu kary 25 lat pozbawienia wolności, podkreślając wysoki poziom demoralizacji sprawców. Szczere „przepraszam” nigdy nie padło. „Martyna S. nigdy nie przyznała się do popełnionej zbrodni. Zdaniem sądu »przeproszenie« rodziców Kornelii nie wynikało z pobudek moralnych, a podyktowane było wyłącznie koniunkturalizmem” – napisał sędzia Janusz Zalewski w pisemnym uzasadnieniu.
Czuję ją przy sobie
W lutym minie pięć lat od śmierci Kornelii, ale tęsknota jej bliskich – rodziców oraz młodszego brata – nie maleje. – To był taki kochany dzieciak. Dużo jeżdżę komunikacją miejską, często widuję nastolatki, które przypominają mi Kornelię. Widzę drobną postać, jasne włosy, dużą kurtkę bomberkę i czekam, aż się odwróci w moją stronę, aż zobaczę moją córkę. Tak bardzo za nią tęsknię… – wyznaje pani Marlena. Matka uważa, że odnalezienie ciała dziewczynki w mało uczęszczanym lesie było wielkim szczęściem w obliczu tej tragedii. – Jak my byśmy żyli, nie wiedząc, co się z nią stało? Ja doskonale wiedziałam, że ona by nas nie opuściła. Chyba lepiej jest znać najgorszą prawdę, móc ją przeżyć, godnie się pożegnać. Napisałam do niej list, dałam jej nasze zdjęcie, żeby nas miała blisko. Ja też ciągle czuję ją przy sobie i cieszę się, gdy przychodzi do mnie chociaż w snach – wzrusza się kobieta.
Rany rodziny Krassowskich rozdrapuje wymiar sprawiedliwości, bo wyrok w sprawie Martyny i Patryka nie uprawomocnił się do dziś. Sprawa wielokrotnie spadała z wokandy Sądu Apelacyjnego w Warszawie z powodu pojawiających się w składzie orzekającym tzw. neosędziów. Nie wiadomo więc, czy kary orzeczone wobec sprawców są ostateczne.