Bliscy pocieszają: „Nic się nie stało, nikt nie umarł”. Ale rozstanie czy rozwód bywa traumatycznym wydarzeniem. Niestety, często nie dajemy sobie szansy na przeżycie tej żałoby.

Do szczecińskiego terapeuty trafiła 38-letnia Natalia, singielka. Cierpiała, bo nie mogła sobie poradzić ze stratą ukochanego labradora. Pies, jak tłumaczyła, zalewając się łzami, był jej prawdziwym przyjacielem. Przeprowadziła się tutaj z Wrocławia dla partnera, który nieoczekiwanie ją rzucił.

Kiedy Natalia kupiła szczeniaka, świat stał się piękniejszy (sama tak to ujęła). Po kilku latach jej pies wpadł pod samochód. Od tamtej pory zaczęła mieć problemy ze snem, natrętne lękowe myśli. Terapeuta zapytał, kiedy wydarzył się wypadek. Usłyszał, że ponad pięć lat temu. To było zdumiewające. Dotkliwa żałoba po psie, która trwa tak długo?

Terapeuta próbował rozgryźć, co jest prawdziwą przyczyną cierpienia pacjentki. Po kilku sesjach okazało się, że kiedy ukochany Natalii odszedł, ona kupiła psa i „zapomniała” o tym miłosnym dramacie. Tak nauczyła ją matka: „Dopóki nikt nie umarł, nic się nie stało”. A przecież partner po prostu Natalię zostawił. Uznała, że zabawy z labradorem „wyleczą smutek”. Po utracie psiaka kilka razy dziennie przeżywała niekontrolowane wybuchy płaczu. Kiedy zdarzyło się to podczas ważnej rozmowy w pracy, zrozumiała, że ma poważny problem. Trafiła do terapeuty, wciąż uważając, że chodzi o smutek z powodu śmierci psa.

Psycholog i seksuolog Adam Lewanowicz już dawno zauważył, że wiele osób po rozstaniu narzuca sobie postawę dzielności. A przecież strata bliskiej osoby bywa osobistym dramatem.

– Często nie dajemy sobie prawa do przeżywania żałoby po rozstaniu – mówi Lewanowicz. Wspomina słowa pewnego profesora, który twierdził, że wszyscy odchodzą – „jedni do piachu, inni do innych osób, a niektórzy po prostu gdzie indziej”. Czas się z tym oswoić. I nie zapominać przy tym o naturalnym smutku, a nawet cierpieniu, które towarzyszy rozstaniom.

– Niektórzy psychiatrzy niepotrzebnie przepisują pacjentom od razu xanax, wycinając tym samym fazy żałoby – twierdzi Lewanowicz. – Ktoś bombardowany na dzień dobry lekami nie ma szansy przepracować wtedy żadnych emocji. Czasem farmakologia jest niezbędna, ale część specjalistów jej nadużywa.

A czy psycholożka i terapeutka Maja Pisarek często obserwuje w gabinecie sytuacje, gdy ktoś wypiera smutek po rozstaniu, nawet przed sobą udaje, że nic się nie stało?

– Bardzo, bardzo często – potwierdza. Zastrzega, że w terapii ma głównie kobiety. – Panuje pogląd, który przekazały nam nasze babki i matki, że w momentach kryzysowych należy „wziąć się w garść”, działać i nie marudzić. Ale zwykle w końcu przyjdzie moment, że to wszystko siada. Kobieta lub mężczyzna wypłakuje morze nagromadzonych łez, smutków, wywraca się emocjonalnie. I wtedy nie tak łatwo się podnieść.

Bywa, że zamiecione pod dywan emocje wychodzą w postaci problemów zdrowotnych. Często nie łączymy ich ze sobą. Jesteśmy przyzwyczajeni, żeby działać objawowo – jak się pojawia migrena, bierzemy proszek przeciwbólowy. Na choroby hormonalne – odpowiednią kurację. Raczej jednak nie sięgamy do ukrytego źródła, od którego bóle się zaczęły – podkreśla Maja Pisarek.

Pierwszy etap żałoby: szok i otępienie. Trudno uwierzyć, że straciliśmy bliską osobę (i nie chodzi tylko o śmierć, także o rozstanie). Drugi etap? Zwykle tęsknota, rozgoryczenie, żal. Trzecią fazą jest dezorganizacja, trudności z nową codziennością bez tej osoby. Potem nadchodzi czas na reorganizację, gdy układamy sobie życie na nowo. I wreszcie piątym etapem przeżytej żałoby najczęściej staje się akceptacja obecnej sytuacji (która nie wyklucza takich uczuć jak melancholia, nostalgia). Tak według większości teorii psychologicznych przebiega „prawidłowa” żałoba, do której jednak coraz rzadziej dajemy sobie prawo. Także społecznie.

Nie warto od razu po rozstaniu wchodzić w następny związek, tylko dać sobie czas. Odreagować emocje – mówi Maja Pisarek, terapeutka

– W stanach smutku i rozpaczy często obserwujemy zmniejszoną aktywność serotoniny, odpowiedzialnej za regulację nastroju, ale także radości z życia. W okresie żałoby mogą występować podobne reakcje. Ale po ustąpieniu intensywnych emocji poziom tych hormonów stopniowo wraca do normy. Stąd powiedzenie, że „czas leczy rany” – wyjaśnia Sylwia Bogdan, chemiczka, która prowadzi edukacyjny profil na Instagramie i blog Chemia Zdrowa.

– Tłumienie emocji, w tym smutku i łez, może prowadzić do przewlekłego stresu, który ma szereg negatywnych skutków zdrowotnych. Długotrwałe podwyższenie poziomu kortyzolu może zaś spowodować zaburzenia układu immunologicznego, problemy sercowo-naczyniowe i stany depresyjne czy lękowe. Przecież wyrażanie emocji, jak płacz, jest częścią naturalnych mechanizmów radzenia sobie z trudnymi doświadczeniami – podkreśla.

– Jako terapeuta uważam płacz za niezwykle potrzebny, oczyszczający. Podobnie jak gniew. Tak, warto czasem krzyknąć w niebo: „Ku…, co się stało, dlaczego?” i tak dalej. Tymczasem jesteśmy karceni środowiskowo za gniew – tłumaczy Adam Lewanowicz. – Bez względu na to, kto kogo i dlaczego zostawił, czy się po prostu w zgodzie rozstaliśmy, wciąż mamy prawo płakać, złościć się i krzyczeć. Reagować w różny sposób. Na samym końcu żałoby są akceptacja i wybaczenie, do tego zmierzamy.

Ostatnio do jego gabinetu przyszła kobieta, która od progu oznajmiła: „Mój partner zabronił mówić komukolwiek, że się od niego wyprowadziłam do innego mężczyzny”. – A po drugiej stronie jest ten, który cierpi, płacze w samotności, ale postanowił udawać, że nic się nie stało… – zamyśla się psycholog.

Zna historie, gdy jedna z osób w parze prosi lub nakazuje: „Nie mówmy nikomu, że się rozstaliśmy. Jakoś się to rozejdzie po kościach”. Psycholog bywa jedyną osobą poinformowaną o rozstaniu. – Zawsze pracuję nad tym, żeby pacjent starał się znaleźć naturalną grupę wsparcia. Kogoś „do przegadania” – opowiada Lewanowicz. Jednym z powodów, dla których ludzie nie mówią innym o rozstaniach, jest naturalny wstyd: że nie wyszło, że znowu się nie udało.

– Osoba, która nas rzuca albo którą my rzucamy, a prosi o milczenie, nie ma prawa tego robić. Każdy z nas ma prawo do przeżywania emocji, do płaczu i gniewu – przypomina psycholog i seksuolog.

– Byłem w Laurze zakochany jak nigdy przedtem. Wierzyłem, że to z nią wreszcie założę rodzinę. Czułem, że wreszcie mogę się ustatkować, o co modliła się moja cudowna babcia. Poznała Laurę, pobłogosławiła nasz związek, spędziliśmy razem jedyne święta. Może i lepiej, że babcia nie doczekała naszego zerwania – opowiada Stanisław (44 lata). – Babcia zmarła dosłownie tydzień przed tym, jak Laura oznajmiła: „Musimy porozmawiać, ale tak poważnie”. Myślałem, że żartuje, kiedy powiedziała, że chce się jeszcze wyszumieć i nie jest gotowa na wspólne mieszkanie, zakupy, a już na pewno nie na dzieci czy ślub. Tak, wiem: Laura jest o 12 lat młodsza ode mnie, ale wszystkie kobiety po trzydziestce, które znam, zaczynają marzyć o stabilizacji. Ja dopiero przy niej to poczułem. No i wtedy mnie rzuciła.

Stanisław nie dał sobie szansy na żałobę po zakończeniu relacji. Związek z Laurą nie trwał nawet roku. Koledzy żartowali, że oszalał, skoro po 10 miesiącach chciał się jej oświadczać. A chciał. – Przyjaciel zabrał mnie na wódkę: „Stary, napij się i o niej zapomnij!”. Miał dobre intencje, ale właśnie wtedy się podłamałem – wspomina. Inny kolega, rozwodnik, uznał, że tylko on ma prawo cierpieć, bo rozstał się z żoną po 16 latach, mają dzieci i to był dla wszystkich dramat.

– Czułem, że nie mam prawa narzekać, smucić się, bo zerwanie zdarza się każdemu. A tak krótki związek jak mój z Laurą nie miał prawa być poważny – żali się Stanisław.

Uciekł w imprezy. Od poniedziałku do piątku pracuje za dwóch, w weekend od rana pali marihuanę, a wieczorem sięga po MDMA lub mocne drinki. Poznaje kobiety przez apkę randkową albo w barach. Przyznaje, że co najmniej kilka kobiet zranił, bo po wspólnej nocy znikał, blokował je w sieci. Przekonuje, że na razie nie jest w stanie sobie pomóc w żaden inny sposób.

Maja Pisarek: – Przeżycie żałoby po rozstaniu oznacza pozwolenie sobie na to, żeby się wkurzyć, żeby poczuć zawód i rozczarowanie. Zwykle przynajmniej jedna osoba w relacji miała już całą wizję przyszłości – kupno kampera, kameralny ślub, podróż do Azji, szalone wesele, wspólna emerytura na działce… A tu nagle przyszłość namalowana w mojej głowie nie istnieje! I w tym sensie to trzeba sobie poukładać, przewartościować. Niełatwo tak po prostu zamknąć tę książkę w połowie czytania i powiedzieć: „OK, idę poszukać innej” – przyznaje. Tymczasem wiele osób powtarza: tego kwiatu jest pół światu, daj spokój, przecież nikt nie umarł.

– Zdrowo funkcjonujący człowiek powinien emocje odreagować. Nie warto od razu po rozstaniu wchodzić w następny związek, tylko dać sobie czas – dodaje terapeutka.

Czy każdy, kto rozstanie się w sposób bolesny, powinien przejść proces żałoby?

– To zależy od tego, jaką mamy odporność psychiczną. Jeżeli rozstanie jest trudne, cierpienie zawsze istnieje. Ale też obserwuję, że żałoba nieraz zaczyna się nawet na rok przed faktycznym rozstaniem – tłumaczy Maja Pisarek. – Partnerzy zaczynają być sobą zmęczeni, kolejne próby ratowania relacji nie wychodzą. Oni się wypalają i na koniec ktoś oznajmia: „Sorry, już nie czuję nic”. Druga strona odpowiada: „Ja też nie”. „Dziękuję, do widzenia”. Żałoba może się odbywać w procesie rozstania – dodaje.

Adam Lewanowicz radzi: jeśli stan smutku będzie się przeciągał, warto iść do specjalisty. – Kiedyś mówiło się, że żałoba powinna trwać do roku, ale jeśli ktoś się naprawdę źle czuje, niech nie czeka. Wiele zależy od tego, czy to był krótki związek, długi, czy emocjonalny, czy chłodny i zachowawczy.

Co innego, jak rozstajesz się z partnerem lokatorem, a co innego z ojcem twoich dzieci – dodaje.

Nad każdym rozstaniem warto zapłakać. Symbolicznie i terapeutycznie. Twórczyni bloga Chemia Zdrowa przeanalizowała skład łez po rozstaniu, co pokazuje, jak one są oczyszczające.

– Łzy dzielimy na trzy rodzaje: podstawowe, odruchowe, emocjonalne. Te emocjonalne, czyli po rozstaniu, mają inny skład chemiczny niż odruchowe, wywołane np. przez cebulę.

A zatem to płacz emocjonalny pomaga nam regulować emocje i może mieć działanie terapeutyczne. – Usuwa z organizmu niektóre chemikalia związane ze stresem, jak choćby kortyzol – wyjaśnia Sylwia Bogdan. I radzi, aby nie wstydzić się tych łez.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version